Tak już mi dopiekło homeoffice, że zdecydowałam się pracować jeden tydzień w biurze, a jeden zdalnie. Ludzie u nas pracują bardzo różnie, niektórzy tylko z domu, nieliczni tydzień w biurze, tydzień w domu, większość, jeden dzień, co drugi tydzień w biurze.
Pusto jest bardzo, ale i tak jadę tam na rowerze, pogadam trochę, pouśmiecham się, robię makijaż i zakładam inne niż domu ubrania👍
Tylko naszej korposiłki niestety nie mogę wykorzystać, bo w przed ostatni dzień w górach, już wieczorem, kiedy schodziliśmy w świetle czołówek i oczywiście z raczkami na butach (moje nie miały kolcy, tylko takie jakby krótkie śrubki), nieuważnie weszłam na lód, po którym płynęła woda. I nogi poleciały do góry, a ja na ten lód. Pierwszym miejscem kontaktu był plecak (plastikowe pudełko po pierniku dla S. zamieniło się w plastikowy gruz), drugim, mój kręgosłup, tuż powyżej kości ogonowej. Było naprawdę źle, jest coraz lepiej, ale nie tak, żeby myśleć o treningach😥.
Mój Garmin, wybrałam model forerunner 35:
coraz bardziej oswojony. Po raz pierwszy jestem zainteresowana ilością kroków, a nie tylko km na rowerze (wczoraj 22 km rower, 20 tys. kroków po lesie i nie po lesie.
Trochę nie wiem, co czytać i słuchać🙁.
Zaczęłam jakieś The Best (wywaliłam po kilkunastu stronach np Nomadland, This is Going to Hurt..). Dałam szansę Normal People. A słucham Millennium, ale to tak zupełnie z braku czego innego. Pierwsza część była jeszcze jako taka, a im dalej w las, tym bardziej niedorzecznie...