Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Witam wszystkich walczących tu z kilogramami, przyzwyczajeniami i ....samymi sobą I witam siebie, nieustannie gotową na zmiany, wyrzeczenia i sukcesy. Uzależniona od roweru, wciąż przesuwam granice, więcej km, mniej wrażliwości na deszcz czy śnieg, jeżdżę wszędzie, nie pogardzę nawet indoor cycling. Nie biegam - nie lubię, ale zajęcia w klubie typu interwał, TBC uwielbiam. Siłownia - hmm, uczucia embiwalentne, inaczej nazwać tego nie umiem, nie lubię ale doceniam efekty i zmuszam się.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 216694
Komentarzy: 10485
Założony: 21 lutego 2012
Ostatni wpis: 11 listopada 2024

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
beaataa

kobieta, 60 lat, Warszawa

170 cm, 54.00 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

29 września 2024 , Komentarze (19)

Wszyscy się chwalą, że byli i że wreszcie są, pokazują pełne koszyki/wiadra/bagażniki auta. Na fb mojej działkowej wsi też. 

Więc i my się wybraliśmy. W piątek, to już tylko piękny zachód obejrzeliśmy, posiedzieliśmy przy ognisku i spać. Ja wcześnie, bo budzik też na "wcześnie" nastawiłam. 

I rano w sobotę, na rowerze - myk do lasu. 

A tam tłok 😒. Samochody wszędzie gdzie można. Każde brzózkowe miejsce przeczesywane kolejno, przez  kolejne grupy. Wiadra i kosze mają pełne. Nie tylko grzybów, puszki z piwem, albo już po, się zdarzały i całkiem konkretne z wódką. Kani tyle, że nie wszystkie wyzbierane. Z maślakami tak samo. I koźlaków trochę i prawdziwków, ale dużo, bardzo dużo z nich robaczywych🐛🐛. Kolory piękne, już takie złocisto- czerwone.

Potem po obiado-śniadaniu (grzyby duszone z makaronem, żółtymi strączkami i pomidorami) poszliśmy z S. do lasu, już na nogach. Coś tam jeszcze wypatrzyliśmy, a w drodze powrotnej, wreszcie, w odpowiednim otoczeniu, była foto sesja mojej chusty. Potem sesja druga - klasycznie na torach. Jutro idę w niej do korpo, chwalić się "na żywo".

A dzisiaj to już zimno było. Siedzenie odpadało, trzeba było ciągle coś robić - rower, zbieranie owoców pigwowca (wyjątkowo dużo ich jest w tym roku) krojenie twardzieli, wywalanie niezliczonej ilości pesteczek i jeżdżenie znowu.. nie to, że narzekam

Poniedziałek: 20 km rower + 0,5h szybki marsz

Wtorek: 35 km rower

Środa: 20 km rower + 0,5h siłownia

Czwartek: 20 km rower + 0,5h siłownia

Piątek - niedziela: 90 km rower i dużo chodzenia (kroków nie liczę, jakoś taka "miękka" aktywność mnie nie interesuje.

23 września 2024 , Komentarze (15)

Nie wyjeżdżamy na kajaki zwykle, jak są tylko dwa dni wolne, za mało czasu tam, a za dużo w drodze. Ale teraz, kiedy każdy ciepły dzień może być tym ostatnim na długi czas, było inaczej. S. ma wolne piątki, więc pojechał "do kajaków" wcześniej, wszystko naszykować, na dach auta przymocować, a ja pociągiem dojechałam na na nasza działkę w piątek, akurat na ognisko.

Linia W-wa - Ostrów, którą jeżdżę, była remontowana chyba z 10 lat, wiecznie komunikacja zastępcza na różnych odcinkach, tempo ślimaka, malutkie składy, jak tramwaje, ale teraz pociągów jest więcej, śmigają cichutko są nowe i prawie puste. Takie, akurat, żeby powiesić rower, siedzieć sobie obok i na drutach dziergać, słuchając audiobooka (Ottessa Moshfegh Death in Her Hands - dla mnie super).

I w sobotę rano, najpierw rowem 28 km po lesie (grzybów wciąż wcale nie ma), potem już do Babięt. tam wodowanie, szybki obiad w stanicy i weekend właściwy się zaczął. 

Cisza, zero wiatru, woda jak lustro. Tylko żurawie i kormorany zbierają się do odlotu i krzyczą ciągle, przelatują małymi stadami w tą i z powrotem. "Nasz" cypelek na wyspie pusty, S. woda zimna, ale ja po zimowym morsowaniu tylko czekam, żeby się kapać, gdzie mogę. 

Jeszcze pływałam, kiedy po jednej stronie nieba zachodziło słońce, a po drugiej, za chwilę wyszedł księżyc, wyglądający prawie tak samo, jak wielka, pomarańczowa piłka🤩. Przy namiocie paliło się już ognisko. 

Magiczny wieczór kończący lato. I ranek tak samo piękny, z mgłą unosząca się coraz wyżej nad jeziorem.

Jeszcze gdzieś po drodze, na pomoście, próbowaliśmy zdjęcia skończonej już Folklorii zrobić, ale jej ze słońcem nie do twarzy  😒, ona zamglonego lasu potrzebuje...

14 września 2024 , Komentarze (17)

Tego leżenia brzuchem do góry i nicnierobienia, to już w środę mieliśmy dosyć, a i tak to było takie aktywne lenistwo 😉. Ja dużo na rowerze pomykałam po okolicy, zajrzałam na cmentarz i tu bardzo miła niespodzianka, tylko ze dwa badyle trzeba było wyrwać, trochę suchych liści pozbierać. Stare lampki wywalić.

Cmentarz, a na nim dwa groby, to teraz mój obowiązek dbać o niego. I moje decyzje, więc jest naprawdę minimalistycznie. 

Na korposiłkę pojechałam i machnęłam mocny, nowo ułożony trening, prawie godzinę, jak to ja, duże grupy mięśniowe, bardziej nogi, pięć ćwiczeń w obwodzie x 4.

Wystawiłam nieużywane włóczki na fb sprzedażowej, poszły rach-ciach, jutro będzie cd.

No i już w czwartek na naszą działkę pojechaliśmy.

A w piątek 13, jadę sobie po lesie, do najbliższych domów jakiś km, a tam drogą, obok siebie maszerują dwa psy. Biały i czarny. Nic nie obwąchują, tylko idą dosyć szybko, wyraźnie mając cel. Zobaczyły mnie, uruchomiły ogony z radości, przybiegły, poskakały, biały wylizał mi łydkę, poszły sobie dalej.

Tak z 10 km bardziej w las, wisi sobie na gałęzi, moja opaska na twarz, zgubiona jeszcze przed urlopem 😮. Co ja się jej naszukałam!

Po południu, w dołku, który robi woda kapiąca z dachy, skołtuniona z igłami i szyszkami leżała skarpetka z wełny merynosów, z którą S. pożegnał się już jakiś czas temu.

A tuż przed spaniem, do łazienki wpadła ogromna przepiękna ćma - Zawisak powojowiec - przysmak nietoperzy, poniżej już wyniesiona przez S. na sosnę:

275 km przepedałowane, 50 minut treningu z obciążeniem.

Grzybów zupełny brak 😒. A jutro Wielkie Grzybobranie, coroczna lokalna impreza (tak, w zeszłym roku były pluszowe gęsi w różnych rozmiarach), stragany, jedzenie, picie, konkursy, koncerty, edukacja i punk główny - konkurs w zbieraniu grzybów!!

Deszcz dopiero dzisiaj przepędził nas do domu. 

I teraz pada, pada, pada. 

9 września 2024 , Komentarze (16)

Deszcze deptały nam po piętach. W Austrii lało przez całą drogę (z przerwą poranną tylko = super jazda rowerowa 25 km po chleb, piękne góry i miasteczko jak z pocztówki).

Dopiero w Czeskim Raju znowu lato. Przez dwa dni. Byliśmy tu już wcześniej, są skałki, zamki, lasy, wzgórza i pola. Ścieżki rowerowe i kameralne kempingi. Raj.

Tak vitaliowo: 

320 km przepedałowane, niezliczona ilość kroków i mistrzostwo w rozkładaniu naszego "obozu" = czasowo i organizacyjnie = pół godziny i wszystko idealnie łącznie z dywanikiem w części odpoczynkowej. A to był element najtrudniejszy, kupiliśmy dużo za duży i trzeba się trochę siły i cierpliwości, żeby go ładnie dopasować.

Śniadania idealne - kanapki z serkiem i ryba (ryba to dla S.), ogromna mich warzyw. na deser odżywka białkowa. Później to jak w moich dziecięcych marzeniach. Żadnego obiadu (szukania knajpy, czekania w nieskończoność, marudzenie, że niezbyt dobre, że się odbija i wzdyma), tylko banany, śliwki, figi, brzoskwinie i co tam w oko wpadło. Ciasteczka owsiane. Zawsze w miejscu super widokowym. Brzuch płaski, zadowolony, ja pełna energii.

A teraz jeszcze tydzień wolnego 😀.

5 września 2024 , Komentarze (22)

Pogoda w górach coraz gorsza, tylko morze nad zostało.. 

Wybraliśmy miejsce tuż przy rezerwacie przyrody i dwóch maleńkich miasteczkach z cud starówkami w rowerowej odległości. Wysoko na klifie. I tuż obok ścieżki dla cyklistów, poprowadzonej po torach dawnej kolejki wąskotorowej. 

Kemping Belweder okazał się klepiskiem z kilkoma drzewami, na których siedziały stada niewidocznych, ale bardzo widocznie srających na nasz namiot ptaków. Pusty dosyć.

Jakaś sucha trawa, trzciny i upał, taki okropny, oblepiający. Jak już udało się nam wszystko porozstawiać, a wpisać śledzie w tą skorupę u tej temperaturze to była ciężka robotą, myk nad morze. 

Szare, ciepłe, nieruchome, bez zapachu. Z wybetonowanym brzegiem, potem szare kamienie, większe i mniejsze. Bez muszelek, krabów, glonów, niczego. Czasami zamiast betonu - piasek. I wtedy dmuchańce, wyznaczone baseny. Ratownik, bar, kolejny bar, muzyka. I ludzie. Masa ludzi w przeróżnym wieku. Młodsi skaczą i krzyczą, starsi leżą nieruchomo na czym tam kto ma. 

S. też się położył, z błogim uśmiechem powiedział, że wakacje to jest stan umysłu i dodał, że nie będzie się kąpał. 

Ja wlazłam do tej wody tak przez rozum. 

Wróciliśmy na nasz klif, pogryzły nas komary, a upał nie dawał spać. A od 5 te ptaki i kogut, który piał głośno i raz za razem tuż za płotem = powygryzanymi suchymi badylami.

Rano wycieczka: w dół klifu, szlakiem E ileśtam, pięknie opisanym i zaczynającym się tuż koło kibla. Rezerwat = szara twarda ścieżka, pomiędzy suchymi krzaczorami. W dół do wody. Szary klif, nieruchoma woda bez życia i szare kamienie ciągnące się w nieskończoność. Powrót górą. Szara droga przez gaj oliwny. Trochę więcej różnorodności w krzaczorach, upał dużo większy.

Po śniadaniu słońce się zasnuło, a para starszych ludzi z wielkimi brzuchami, ubrani w galoty (on) I majtasy ze stanikiem (ona), zaczęli gromadzić kamienie i okładać swoją przyczepę i namiot.

Zaczął zrywać się wiatr, wszystko fruwały, igły z drzew, piach, kurz i nasz namiot doczepiany do samochodu.

Trzy zamienione że sobą słowa, tak S. ogarnia to co duże, ja to co małe. Kasę za niewykorzystane noclegi dostaniemy. 

Nie lubię Słowenii !😡

4 września 2024 , Komentarze (8)

Czyli dzień mocno rowerowy, kolarskim nawet można go nazwać. Ja rano wspięłam się ciągnąć rower (spontaniczna decyzja), na wysoką skałę, do zamku Bled, licząc na mega widok na jezioro. Ale wielki parking tylko zobaczyłam 😒. Potem rundka dookoła jeziora, pod koniec już tłum. Przed gondolami na chyba 30 osób, tłum olbrzymi. Gondole napędzane są jednym człowiekiem i wyglądają trochę jak bryczki nad Morskie Oko.

Po śniadaniu - wyprawa do kościółka na Jamniku, cel fotografów i kolarzy. Super wycieczka! Krajobrazy bardzo alpejskie, tylko tak w miniaturce. Z ludzi tylko kolarze od czasu do czasu. Fotografowie to raczej we wschód celują. Żadnych elektryków, tylko mięśnie i jechali goście całkiem szybko (obydwu płci) tam gdzie my ledwo leźliśmy, pod koniec, to już tylko były ciasne, mocno nachylone serpentyny.

Na koniec nagroda - niezłe światło dla S. I piękne panoramy. Na żywo i z opisami.

A potem zjazd. Ale jaki!! Ponad 20 km - na samiutki camping już o zmroku. 

A vitaliowo/kulinarnie to mało lokalnie tutaj ☹️. Liczyłam na pyszne warzywa i owoce, nic z tego. Na camping, co rano przyjeżdża straganik z białymi bułkami, ciastkami i serami. Wszędzie pizza i burgery i coś, co na kluski z serem wygląda. No i to słynne ciastko - odpowiednik naszej kremówki.

Jemy duże śniadania - chleb jeszcze własnego wypieku, pomidory jeszcze pyszne ekomalinowe, też z domu. A potem to co jest tu w sklepach - banany, śliwki, avocado i owsiane ciastka w kilku smakach. I woda, dużo wody.

Dzisiaj przeprowadzka nad morze. W górach burze codziennie I zimno

2 września 2024 , Komentarze (17)

Zupełnie jest tu inaczej niż myślałam, niż czytałam, a dużo czasu spędziłam nad planowanie tych wakacji. S. powiedział - gdzie chcesz jedziemy, ten wyjazd to bylo moje marzenie 🤪.

A tu jest tłok dużo, dużo większy niż myślałam. I dużo mniej dziko. Świat inny wydaje się rano - czysty, przejrzysty, chłodny i pusty. Biegaczy trochę🏃, rowerzystów🚴 i z psami spacerujących. Jak wszędzie gdzie widziałam. Od południa jest tłok i świat robi się blady od upału.

Kempingi są nad rzekami, jak górskie strumienie, białe kamienie są na dnie, a kolor wody jest jasno turkusowy, można się kąpać w niej, gapiąc na ogromne góry.

Bardzo wakacyjnie, wymagająco dla rowerzysty. Dla fotografa - takse.

29 sierpnia 2024 , Komentarze (23)

Drugi już raz. 

Trwa dwa wakacyjne miesiące, celem jest, jak najwięcej mieć aktywności, przeliczanej na punkty.

Nagrodą jest to, że aktywnie spędzamy czas 🤸‍♀️, jakieś puchary i koszulki też będą, no i nagroda najlepsza _ korpo przeliczy punkty na złotówki i całkiem okrągłą kwotę przeleje na konto jakiejś, wybranej przez nas, placówki. 

No i całkiem wysokie miejsce mam, nawet nie wiem dokładnie które, bo dużo bardzo jest kategorii. Szczególnie dobrze sobie radze w ilości zaoszczędzonego CO2 😉. 

No a dzisiaj jest dzień zero - jak tylko skończę pracę = 16,45 - jedziemy do Słowenii!!!

Spakowałam się już wczoraj i to jak na trzy wyjazdy: górski trekking, wycieczki rowerowe i snurkowanie. Dzisiaj S., który już ma wolne, będzie to wszystko w aucie układał. Moje zadanie, to nie nabałaganić tam tak od razu 😉.

Waga 51,25, mięśni 39,38 kg.

I po raz pierwszy od lat, zamiast jedna kartę dnia z talii tarota ( nie każdy może mieć psa) wyciągnąć, zrobiłam układ: co było, jest i będzie:

 

25 sierpnia 2024 , Komentarze (8)

Bo wciąż wspomnienia wyjazdu kajakowego wyraźne, a już w czwartek wyruszamy do Słowenii, więc przy ognisku, główny temat był, gdzie, kiedy no i najczęściej: ciekawe jak tam będzie.. Wybraliśmy campingi (trzy) i z grubsza, co chcemy zobaczyć. Reszta się okaże. Wygląda na to, że pogoda będzie idealna 👍.

Na działce, na werandzie, czekał na nas prezent - spora pryzma drewna, odpadków z budowy domu, od kuzynów S. W sobotę, jak już wróciłam z lasu (26 km, ilość grzybów 0) i po śniadaniu, S. ciął te dechy, niektóre grube i długie, a ja pakowałam na wózek i zawoziłam na miejsce. Tak ze dwie godziny chyba. Potem prysznic i "na lody" - 15 km rowerami. Po powrocie, ciemnawo się już robiło, dostaliśmy tego drewna jeszcze więcej, tylko sami musieliśmy go sobie, na ręcznym wózku przywieźć. 

Dzisiaj za to miała być laba. I tylko z rana, jak jeszcze takiego upału nie było, zrobiłam sobie taką szerszą rundkę = 33 km i zadowolona do tej laby się szykuję. Wyjmuję z uszu słuchawki (Zadie Smith The Fraud - jak dla mnie super), a z sakwy zniknął ładujący je futerał 😮!!. Ponarzekałam strasznie, zjadłam co nieco i jeszcze raz, tą samą drogą, już teraz to w niemożliwym upale. Na 12 kilometrze pudełeczko leżało sobie na poboczu drogi.. Razem jakieś 57 km, mój tegoroczny rekord w jeżdżeniu na rowerze przed obiadem 😉

Poniedziałek: 20 km rower + 0,5h siłownia

Wtorek: 45 km rower

Środa: 30 km rower

Czwartek: 20 km rower + 0,5h siłownia

Piątek - niedziela: 150 km

18 sierpnia 2024 , Komentarze (5)

Takie miejsce pokazało się na mapie, w odległości idealnie spacerowej od naszego biwaku, w zatoce nad jeziorem Zdrużno. 

O 5,10 obudziło mnie siku. Niebo było różowe, mocno, słodko różowe, taki sam kolor miała woda, wiatru zero. Czaple i kaczki, to jedyne co w ruchu było. No i ja 🏃‍♀️🤸‍♂️, bo szkoda mi było dalej spać. 

Czas idealny zobaczyć to miejsce, gdzie zwierzęta, malutkie i większe, mogą spokojnie sobie żyć. Jakieś małe domki wyobraźnia mi podsunęła, poogradzane, żeby ci staruszkowie sobie krzywdy nie robiły np stare tchórze nie pozagryzały starych kur. Pszczoły to może w barciach 🤔. Coś jak Kadzidłowo.

Najpierw kawa, poczytałam chwilę (strasznie nietrafiona, nudna powieść, jakoś z książkami mi nie idzie ostatnio 🥴), trochę sweterka na drutach, kąpiel i w drogę. Stary, piękny las, a potem 3 km szlakiem umocnień szczycińskich - na wysokiej skarpie, tuż przy samym jeziorze. Po drodze bunkier z tablicą pokazującą co było w środku - mieszkanko z punktem dowodzenia i dwoma wejściami, głównym i awaryjnym. Obok 5 pięknych kani. Rów o trójkątnym przekroju,  w który wpadały czołgi.

A na cyplu, z tym domem dla zwierząt, była zwykła wioska, pomost, kemping, dzikie śliwki i pyszne, dojrzałe mirabelki i nic, przypominającego choć trochę miejsce, które sobie wymyśliłam 😒. Tylko panią spotkałam dwa razy, z popielatymi włosami, pogodna twarzą i wieloma starymi psami na smyczach i luzem (jeden z mętnym, ślepym okiem) matowe i wolno, spokojnie idące na spacer, tym samym co ja szlakiem pruskich umocnień.

6 km w obie strony, dwie garści miksu mirabelekowo - śliwkowego, dalsze zanudzanie się nietrafioną powieścią, bo mam ją też w wersji audio.

Kajakowanie, nocleg na kolejnej wyspie. Wciąż bez chęci na obiad w stanicy, wyjadamy pyszności z kajaków, bujając się na wodzie, w miejscach, gdzie nie ma łabędzi.

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.