mój grajdołek
Idą dwa koty przez pustynię i jeden z nich mówi do drugiego - Nie
ogarniam tej kuwety…
Waga padła: 1,5 kg mniej. Na słoiku z miodem napis: mam duuuuuuużo kalorii
znowu długi weekend
... co w praktyce oznacza, że wszystko zdezorganizowane....
....dzieciaki mają pięć dni wolnego.... jak ja to przeżyję....
....dziś wysłałam je do Wieliczki.... pod ziemię :-)...
....za cztery dni przylatuje moja siostra z synami (sztuk dwa), oj, będzie się działo....sześcioro dzieci w jednym pomieszczeniu, w wieku od 10 miesięcy do ośmiu lat...walka o zabawki, miejsce na huśtawce, o uwagę mam, cioć i wujków, o kredki, farbki i ... zawsze znajdzie się pretekst do starcia :-)...
... bo rycerze najbardziej na świecie lubią ze sobą bić się, a królewny najbardziej na świecie lubią być w centrum uwagi za wszelką cenę...
....dziś robię napad na sklep papierniczy, mam zamiar zaszokować dzieciaki ilością materiałów do przetworzenia :-) , a te wszystkie kleje, farby, pisaki i babraki da się jakoś potem sprać i ze ścian zeskrobać....
....ale cieszę się ! będę miała z kim pogadać! swoje talenty pedagogiczne przetestuję! i odczuję, ileż to miałam wolnego czasu, zanim goście przyjechali cha cha!... będą dwa tygodnie...damy radę!...
....siostra, dobrze wytresowane przez marketingowców zwierzę, zakupiła dwie pary spodni (ślicznych ponoć), za bezcen (czyt. prawie gratis), bo ktoś przy mierzeniu urwał im metki i stały się przecenionymi...
....siostra kupiła je dla mnie, bo sama się w owe spodnie nie mieści... spytała mnie podstępnie, ile mam w talii, bo spodnie mają 70 cm.... prawie zemdlałam...z wrażenia...tyle to ja miałam w pasie pewnie w wieku lat trzynastu...
....cztery dni to za mało, żeby schudnąć do 70 cm... czego ona się spodziewa...
...ale i tak ją kocham, chociaż mi zabrała rodziców, jak miałam pięć lat :-D
wychodzę...
...z dołka...
...i z siebie wychodzę. Bo jak już przekonałam samą siebie, że warto rano wstawać z łóżka (a nie, że sie musi), to weszłam na wagę. Poranna łazienkowa pokazała mi 63 kg. To oznacza, że po raz pierwszy od 10 miesięcy nie tylko, że nie pogratulowała mi spadku, to jeszcze dołożyła 4 kg...
Żarty się skończyły. Karmię Małego piersią tylko nocą, organizm mi się przestawia na chomikowanie. Tyję nawet po herbacie :-)
A tak poważnie, to kiedy mam dłuższy dołek mentalny, to ciągnie mnie do... mojej wielkiej kulinarnej miłosci, czyli miodu. Pyszny był, nie powiem, ale się odłożył. A misie przecież futrują się na zimę i wiedzą, co do futrowania dobre :-)
Moje ostatnie miodowe odkrycie, to miód z kwiatów jeżyny i leśnych ziół. Ma niesamowity smak i aromat. I niestety uzależnia :-(
Więc rzucam miodzenie. Tylko łyżeczka do owsianki, a druga do kawy. I koniec. Nie poddam się.
depresja
Nie lubię tego stanu. Najpierw czuję się chronicznie zmęczona, potem nie mogę spać nocami. Wieczorami "wyłączam się". Czytam przez pół godziny tą samą stronę w książce. Coraz więcej spraw staje się obojętne i wszystko odkładam na później. Robię się mrukliwa, przestaję się oddzywać, bo nie warto, bo po co, bo to niczego nie zmieni...
Tak się u mnie zaczyna depresja. Znam ten schemat. Teraz znów mnie dopada. Tylko ode mnie zależy, czy dam się wciągnąć głębiej, czy się nie poddam. Ale widzę, że z dnia na dzień jest gorzej i z dziurawego wiaderka robi się sitko....
Sama jestem sobie winna... Popełniłam kilka błędów i się znów zaczyna...
inspiracje
Poczytuję Wasze pamiętniki i obracam w myślach Wasze komentarze. Są bardzo mobilizujące do myślenia :-) Jak mi się wyklarują wnioski, to postaram się je tutaj wyłuszczyć, żeby nie popadły w zapomnienie. A filozoficznie będzie nieco i o dzieciach :-)
W kwestii odchudzania: moja waga stanęła w miejscu. Karmię piersią coraz mniej, bo Synalek w dzień woli konkret (zupy, owsiankę, mięsko), więc organizm mi się przestawia nieco. Czekam na pierwszą od czasu ciąży miesiączkę :-) To już półtora roku przerwy i trochę mi jej brak :-)
A na talerzu muszę zacząć kłaść więcej uwagi, a mniej jedzenia, bo zapasy mogą się zacząć odbudowywać w mig :-) Ale nic z tego, nie dam się!
dziurawe wiaderko
Moje wiaderko, służące jako pojemnik na energię, chyba ostatnio przecieka.
Rano zawsze pełne, pod warunkiem, że jestem wyspana, zaliczyłam mini-gimnastykę, wypiłam gorącą kawę (Anatol z imbirem, cynamonem, goździkami i miodem) i zjadłam michę gorącej owsianki. A to mi się ostatnio udaje.
Koło południa energii jest tak dużo, że nie widać, żeby coś ubywało.
Przychodzi wieczór, godzina 20.00 - wiaderko puste!! Nie mam siły dzieci do spania wyprawić. Oglądam się wstecz: nie zrobiłam nic konkretnego... To gdzie się ta energia podziała??? Dziurawe wiaderko i tyle....
Ale jak się temu bliżej poprzyglądać.... Negatywne emocje pochłaniają ogromne zasoby energii. A ja obracam w myślach parę przykrych problemów i nie mogę się od nich uwolnić. Jest w tym wiele złości, bezsilności, pretensji, strachu i czarnych scenariuszy. Żaden psychoterapeuta nie pomoże, trzeba przepracować samodzielnie.
Moje dzieci mnie nie lubią :-( Hałasują i mnie nie słuchają. A ja nie wiem, co zrobić. Tzn. wiem, ale jakoś siły nie mam w tym momencie.
W szkole wisi wielki plakat, informujący dzieci o ich prawach ( obowiązki przemilczano). Dziecko ma prawo do nauki, wypoczynku, rekreacji i snu. Więc moje dzieci zaciągnęły mnie przed plakat (Mamo! Czytaj! SOBIE). Potem odmówiły wszelkiej współpracy. Przychodzą ze szkoły i się bawią. Nie ma mowy o tym, żeby pościelić łóżka, sprzątnąć swoje ciuchy, czy pozbierać talerze ze stołu. Są za to wymagania, bo rodzic ma zapewnić, a dziecko ma dostać.
Normalnie mam ochotę pobić tego idiotę, który ten plakat wymyślił i robi dzieciom wodę z mózgu. Bo to skrajnie niewychowawcze jest, żeby dziecko się byczyło, a matka "jechała na szmacie" cały dzień. Mam wrażenie, że ci wątpliwej jakości specjaliści chcą wyhodować kolejne pokolenie, które wychodzi z założenia, że mu się należy....
Ech, zmęczona jestem...
P.S. Kopytka marchewkowe robi się tak jak zwykłe, tylko do ziemniaków dodaje się gotowaną marchewkę.
....
Piękna jesień jest. Brzmi banalnie i kiczowato, ale jest piękna :-)
Jutro przychodzi ekipa robić elewację na chałupie. Takie młode orły, co to plują, palą, klną i wszystko tratują. W piątek zwozili sprzęt. Mam już połamane iglaki, koleiny na trawniku i stertę rusztowań w samym środku kępy szczypiorku. Słabo mi, jak sobie pomyślę, że mam ich oglądać przez najbliższe.... nie wiadomo, ile dni. To zależy od pogody (Słoneczko!! Świeć!!! Proszę!!!!).
Gdy się dowiedziałam, że to właśnie ci magicy mają tę robotę u nas zleconą, to mi się niedobrze zrobiło, bo już ich wcześniej widziałam w akcji. Ale cóż, ja tu nie decyduję :-)
Inwestorem jest TEŚCIOWA, która SYNOWI ROBI DOM (bo ja tu tylko sprzątam i wychowuję jego dzieci).
Teściowa kilka dni temu poleciła swojemu synowi, a mężowi mojemu, żeby wziął na elewację kredyt, bo jej brakuje do umówionej sumy 6 tysięcy. Mąż nieśmiało wspomniał mi o tym dziś przy kolacji. Tym razem nie podniosłam głosu - przy stole siedziały dzieci. Ale temperatura mi wzrosła :-)
W dwóch zdaniach wyraziłam swoją opinię.
Po pierwsze: skoro teściowa wymyśliła sobie remonty wiedząc, jakie będą koszty, umówiła się z wykonawcą, zleciła pracę i ani raz przy tej okazji nie pytała nas o zdanie, to teraz niech nie liczy na to, że będziemy się za nią martwić i ją ratować.
Po drugie: mamy w tym roku do spłacenia samochód i cały czas żyjemy na kartach kredytowych ze świadomością pustki na koncie (bo zleceniodawcy zalegają z płatnościami za pracę mojego męża), podżyrowaliśmy już kredyt teściowej i NIE MOŻEMY wziąć żadnego kredytu, bo nie będziemy w stanie go spłacić. KROPKA.
Mąż dobrym człowiekiem jest i wolałby mamie pomóc. Dodałam więc, że JA SIĘ NIE ZGADZAM NA ŻADEN KREDYT i niech powie to mamie, jak nie ma odwagi odmówić z własnej inicjatywy.
A tak na marginesie... Ja wiedziałam, że tak będzie. Ona namiesza, a potem będzie oczekiwać, że my za nią wszystko odkręcimy. Ale... nawet się nie złoszczę tym razem :-) Szkoda na to życia :-) Przepracowałam w sobie problem na tyle, że mnie to nie bardzo wzrusza i dumna z siebie jestem :-D
Spędziliśmy rodzinnie miłą niedzielę. Z dzieciakami i zwierzakiem, który wietrzył futro w polach. Od jutra trafia do swojej "kanciapy" na całe dnie, dopóki panowie robotnicy sobie nie pójdą. Pierwsza konfrontacja nie wypadła dobrze: nasza psina nie toleruje hałaśliwych obcych facetów i chce gryźć :-)
Sporo czasu zajęło nam szukanie dębu (bez skutku), bo ... miałam dziwny sen. Śniłam, że chodzę po ogromnym dębie i szukam na nim żołędzi, bo chcę z nich zrobić kawę! Rankiem zasiadłam do komputera i wrzuciłam w wyszukiwarkę "żołędzie, kawa". I wiecie co? Zanim do Polski trafiła kawa naturalna (spod Wiednia), na dworskich stołach i w kurnych chatach pachniało prażonymi żołędziami i pito napój sporządzony z tychże. Delektowali się nim partyzanci w lasach, w czasie okupacji w ogóle był używany zamiast kawy naturalnej, bo tej nie było.. I jak tu w sny nie wierzyć ?
Obecnie można kupić kawę żołędziową ( z dodatkiem żeń-szenia, cynamonu, kardamonu i imbiru), która ma ponoć właściwości lecznicze i w smaku zastępuje czarną poranną.
I tu problem. Bo zakupić ten specyfik można, ale chyba tylko przez internet... Bo w najlepiej wyposażonym sklepie w mieście nie ma :-( A że dębów w okolicy niet, to i sami sobie uprażyć nie możemy...
Dzieciątka moje walczą kolejno z wirusami jesiennymi. Franik przeszedł tygodniowy katar z marudzeniem i ... kolejnym ząbkowaniem (to już prawie pełna "paszcza"). Starszy synek tydzień kaszlu i gorączki wysokiej (ok. 39 stopni), teraz zdrów. Za to w trakcie jest córcia, z którą trudno jest, bo nie współpracuje w leczeniu. Muszę przemycać jej różne cudowne dobrości w jedzeniu. Jemy więc kolejno: zupę ziemniaczaną, zupę cebulową (ale ona o tym nie wie!!! nie znosi podobno cebuli :-D), zupę dyniową, ziemniaczki purre (duszone z cebulą, czosnkiem i imbirem), kopytka marchewkowe (z czosnkiem i z marchewki, której też ponoć nie lubi :-D). Do porannej owsianki zamiast cynamonu pakujemy anyż (nie połapała się!), na drugie śniadanie grzanki z duszonym czosnkiem i kozim serem (to przynajmniej uwielbia). Do picia rosół (wołowo-indyczy z mnóstwem przypraw), herbata ziołowa (na bazie tymianku, lukrecji i imbiru). Na razie jest dobrze. Gorączka spadła, kaszel zrobił się "łatwy" i jeśli nic się nie przyplącze więcej, to poradzimy sobie.
A teraz muszę sie wyspać, bo od jutra... znowu to samo, co zwykle...Ale Z SERCEM TRZEBA, chociaż nudno i jak mąż mówi: brak możliwości awansu :-D
jedzonko musi być
Ograniczyłam listę codziennych obowiązków do gotowania obiadów, kolacji, robienia kanapek do szkoły/pracy i przygotowywania termosów (kawa/herbata). Jeszcze pranie "obsługuję", tzn. wrzucam i wyjmuję z pralki. Czasem nawet udaje sie od razu rozwiesić :-) Prasowanie czeka na lepsze czasy, chodzimy w ciuchach "niemnących" (jaki dziwny wyraz!?).
Obowiązkowo też odrabianie lekcji z dzieciakami, nauka gry na skrzypcach i nauka katechizmu (bo I Komunia!). Mąż "odgruzowuje" mieszkanie raz w tygodniu, żeby nas brud nie zarósł :-).
Jest dobrze :-) Jak posortowałam sprawy na te ważne, nieważne, pilne i niepilne, to okazało się, że można żyć bez zadyszki i stresu, że się nie wykonało planu dziennego. Życie jest zbyt piękne, żeby spędzać go na szorowaniu podłogi, kosztem czytania "Muminków" dzieciom.
A Muminki polecam wszystkim, ZWŁASZCZA dorosłym. Dopiero teraz dociera do mnie, ile tam mądrości, spokoju, przyjaźni, akceptacji tego, co inne od nas i może nawet dziwne...
P.S. Na żelaznej liście obowiązków jest mycie garów. Ale że nie lubię tego robić, zostaje na koniec dnia. I jak zasypiam z rękami w zlewie, wspomaga mnie małżonek. A po co o tym piszę? Bo zauważyłąm pewną prawidłowość: jak faceci biorą się za mycie garów i robią to często, to zaczynają gadać o zakupie zmywarki!!!!! Moje koleżanki tym sposobem zyskały to urządzenie. Bo jak same wspominały, to małżonkowie lekceważyli te "babskie narzekania".
Ciekawe, kiedy mój ślubny "pęknie" :-D
ale to życie gna!!
Nie mam czasu podrapać sie po nosie... Synek do I Komunii w tym roku. Właśnie jestem po zebraniu rodziców, jeszcze nie wyszłam z szoku...
Córcia przeżywa regres, chyba kupię jej pampersy. W szkole same skargi na nią... Zazdrosna o Małego... Detronizacja boli...
Idę biegać ( po domu, schodów mam dużo, łazienka-kuchnia-strych-sypialnia-garderoba-kuchnia-łazienka...). Do wieczora wypocę pewnie ze 3 kg :-)
Postawiłam sobie nowy cel wagowy, bo głupio tak chudnąć i tego nie zaznaczać.
Smażę konfitury z zielonych pomidorów. Pyszne są, ale całość produkcji dla teściowej. Trza spłacić dług... W przyrodzie musi być równowaga. Ale przynajmniej zapach w domu obłędny :-)
No to lecę! Pa!!
tytułu nie będzie :-)
Łapię końcówkę ciepłych dni i piorę bez końca, bo wszystko w domu zakurzone po wymianie okien. Piorę i prasuję. Ale tylko wtedy, gdy Franik śpi. Jak złodziej kradnę "wolne chwile". Małemu wyszły zęby ( cztery na raz), ale już następnego dnia zaczął się pierwszy w życiu katar. Nadal więc wisi mi na rękach, albo uczepiony u nogi. Kroku swobodnie zrobić nie można.....
Na wagę nie wchodzę, nie ma czasu...
Pozdrawiam wszystkie zaprzyjaźnione kobiety :-) Kiedyś jeszcze powypisuję Wam długaśne komentarze, ale jeszcze nie teraz... Może zimą? (A może się łudzę?). Kiedyś chyba zwolni nieco tempo życia... Ech...