dziecinne pomysły mile widziane!
Zima, zima, zima...
Pięknie za oknami, śnieg spada z chmur tak lekko, jakby mu się nie chciało...
W domu błoga cisza. Synek śpi wydając śmieszne odgłosy przez zapchany nosek.
Ja nadrabiam zaległości w korespondencji. To rzadka okazja, żeby spokojnie zebrać myśli.
Zbieram siły na ferie. Siedzimy znów w domku, więc znów muszę zaplanować, czym zająć dzieciaki, bo energii mają stanowczo za dużo, jak na przestrzeń domową.
Na razie odkurzam gitarę i zakupiłam farby do malowania witraży. Trudno jest coś wymyślić, bo w szkole dużo sie dzieje i to prędzej ja mogę się czegoś uczyć od dzieciaków, niż one ode mnie.
Jeśli macie jakieś pomysły na spędzanie wolnego czasu z trójką rozbrykanych stworzeń, to się podzielcie, bardzo proszę!!!
....
Wypoczęłam pięknie przez weekend, z nową energią ruszam do przodu :-)
Franik znowu zakatarzony. I tu odkryłam prostą zależność: gdy degustuję przez kilka dni czekoladę (gorzką), to przekłada się to w prostej linii na "dni smarkate " u mojego Synalka, który też tą czekoladę zjada, a raczej wypija :-) Wniosek: czekolada w odstawkę do czasu zaprzestania karmienia. A to dobrze wpłynie na linię :-)
.........
Od kilku dni źle się czuję. Źle sypiam i rano trudno mi "zacząć" dzień. Szukam przyczyny. I robiąc rachunek sumienia znajduję tych przyczyn wiele.
Wniosek: mój spadek kondycji to efekt, tego, że przestałam o siebie dbać.
Plan naprawczy: wyspać się, ugotować sobie coś energetycznego, nie dać się wykorzystywać rodzince i odciąć się od złych emocji (czyt. zebrania szkolne, wizyty teściowej).
I jeszcze: NIE ZAPOMNIEĆ O KĄPIELI SŁONECZNEJ
Będzie dobrze :-) Żaden spadek formy nie trwa wiecznie :-)
po zebraniu
Wiemy już, że nie jest źle, tzn. nie ma decyzji o likwidacji szkoły, jest tylko projekt, który ma rozpatrzyć rada gminy. Decyzja ma zapaść do 28 lutego.
Projekt sporządził urzędnik z gminy, który nie ma zielonego o stanie faktycznym szkolnictwa na swoim terenie. Swoje wypociny oparł o dane z ewidencji ludności, a tam czysta fikcja. Np. w obwodzie, gdzie chodzą do szkoły moje dzieci, rzekomo od kilku lat rodzi się po 3-4, a nawet ZERO dzieci rocznie. Ciekawe, skąd w szkole biorą się klasy po 15-17 uczniów....Ale tego urzędnik nie wie. Nawet nie zadał sobie trudu, żeby sprawdzić, ilu uczniów w szkole jest teraz, a to trzecia co do liczebności placówka w gminie.
Dane są tak rozbieżne, bo większość dzieci jest meldowana w Krakowie. Jest to szansa dla nich, że dostaną się w mieście do przedszkola. Poza tym wielu rodziców już zapowiedziało, że po likwidacji szkoły zabierają dzieci do ościennych gmin i na nich pan wójt będzie musiał łożyć kasę.
Gmina wcale dużo do szkół pieniędzy nie dokłada, subwencje oświatowe pokrywają całkowicie koszty utrzymania, jeśli w klasach jest minimum 18 uczniów. Jeśli klasy liczą 15-17 sztuk, to gmina dokłada śmieszną sumę (Wyjątkiem jest elitarna klasa mojego synka, gdzie znajdujemy sztuk 6 :-D). Jeśli wziąć pod uwagę, że gmina biedna nie jest, ale ludna i bogata, to się ludzie nie powinni prosić o dopłacenie tych śmiesznych w skali roku pieniędzy.
Jest jeszcze jeden niuans :-) W gminie jest gimnazjum. Nowe, którym urząd gminy się afiszuje. Jeśli zamkną większość z planowanych szkół, a dzieci zostaną posłane do ościennych gmin (czyt. Kraków), to już do gimnazjum na wsi nie wrócą. I wtedy dopiero zacznie się dopłacanie do interesu :-)
Innymi słowy ekonomia, logika i zdrowy rozsądek tudzież dobre imię gminy wymaga, żeby szkoła nasza została. Jak to nie przemówi władzom do rozsądku, trzeba będzie użyć cięższych argumentów.
się porobiło...
Wróciłam właśnie ze szkoły z synkiem. Wieści hiobowe i tym razem nie z powodu mojego chłopaka. Otóż LIKWIDUJĄ NAM SZKOŁĘ.
Atmosfera bitewna. Nauczyciele lamentują, rodzice się zbroją. Tzn. na razie stroszą pióra i umawiają się na poniedziałek. Wtedy o 18.00 komisyjne wykopanie topora wojennego nastąpi, bo....
...ta szkoła jest wspólnym dziełem rodziców i nauczycieli. Nie wszystko jest ok, ale to zdecydowanie najlepsza szkoła w okolicy, ludzie wożą do niej dzieci z daleka, nawet z Krakowa. Rodzice i sponsorzy gruntownie wyremontowali budynek, a teraz wójt chce to sobie jednym machnięciem palucha przekreślić...
Dzieci mają trafić do szkoły oddalonej o 5 km od obecnej. To stary, ciemny i zagrzybiony budynek, który został wyremontowany, ale to tylko pogorszyło jego stan (ściany nie oddychają, grzybem śmierdzi z daleka). Pod oknami ruchliwa droga wojewódzka, parking przed urzędem gminy i ogólnie dno... Po "fuzji" w klasach ma być pełny stan, czyli po 34 uczniów (bo do likwidacji idą też inne szkoły, ma zostać tylko 5 w gminie). Koszmar jakiś... Nie wyobrażam sobie dzieci w takich warunkach.
A ponoć od jakości edukacji zależy przyszłość narodu... Jaka to edukacja w takich warunkach? Przecież w tak licznych klasach nauczyciel nastawia się na przetrwanie, a nie edukację. O wychowaniu nie wspomnę...
Jeść mi się odechciało...
dziecięce rozterki
Mój syn nienawidzi szkoły, a konkretnie swoich koleżanek z klasy. Dokuczają mu, to pewne, ale nie myślałam, że aż tak. Wczoraj mi się facet w rękaw popłakał, że on nie chce żyć. I było jeszcze o tym, że nikt go nie kocha i nikt go nie lubi.... To mnie zmartwiło konkretnie, bo z kobietami w życiu różnie bywa, raz są, raz ich nie ma, ale żeby tak od razu "nikt mnie nie kocha i nie chcę żyć?"
Przez pół nocy robiłam rachunek sumienia. Wniosek był jeden: zaniedbałam syna. Znaczy nie, że brudny chodzi i obdarty, ale tak emocjonalnie zaniedbałam. Dziś zaczynamy dopieszczanie.
nasze małe państwo
Lista wróciła, czyli wszystko w porządku, uff.... Muszę się przyzwyczaić, że takie "psikusy" to rzecz normalna w wirtualnej przestrzeni :-)
Doczepił się do mnie wirus jakowyś. Zwalczam go, a jakże, ale zawsze to niemiłe towarzystwo...
W budżecie domowym odkryłam dziurę. Rzecz wyjaśniła się przy porannej kawie. Dwa tysiące złotych "wypłynęły" do kieszeni mojej teściowej. Synek, a mój małżonek, odważnie się przyznał, ale to niczego nie zmienia. Dziura jest, realna.
Ja, minister finansów, zgłosiłam votum nieufności względem ministra gospodarki. Dzieci mnie poparły, ale ministra nie odwołujemy. Dostał drugą szansę. Na razie łatamy dziurę za pomocą obligacji, wykupionych przez nasze dzieciaki. A te wysupłały swoje oszczędności ze skarbonek. Za Franka zrobiłam to ja, bo on niepełnoletni, a ja jestem prawnym opiekunem :-)
Tym sposobem nasze pociechy poznają trudne mechanizmy sprawowania władzy i tajniki ekonomii.
Franuś wczoraj po raz pierwszy zbierał swoje zabawki do pudełka, wieczorem przed snem. A to potwierdza, że już roczne dziecko może nauczyć się sprzątać :-) Uroczy widok :-D
zniknęła mi lista!
Kobiety! Zniknęła mi cała lista znajomych! I nie mam pojęcia, dlaczego! W pamiętniku wyświetla mi się liczba znajomych, a sama lista pusta !
Nie potrafię jej zrekonstruować....
czekamy na...nie wiadomo co
...bo pogoda nieciekawa, nic sie nie dzieje (i dobrze!!)...
Byłam wczoraj z córą u lekarza. Gorączkowała, więc postanowiłam wykorzystać tę okoliczność i poznać nową panią pediatrę w naszej przychodni. Pani sympatyczna, owszem, ale zmęczona okrutnie, bo był już wieczór, a na poczekalni tłumy. Dostałyśmy receptę na antybiotyk (a jakże :-)). I to nic, że antybiotyki postrzegane są coraz częściej jako przeżytek w medycynie, zapisać trzeba, bo tak najłatwiej. Zresztą w takich realiach (20 pacjentów na godzinę) lekarz nie ma szans na inne leczenie.
Recepta powędrowała do kosza. Na stół wjechał czosnek, imbir, cebula, miód i rosół nieśmiertelny. Moja małolata poddała się zabiegom mamy po obejrzeniu swoich starych zdjęć. Gdy miała półtora roku, była leczona przez 2 tygodnie antybiotykami. Efektem był stan zapalny śluzówki i grzybica i panienka chodziła z buzią umazaną fioletem. Zdjęcia z tego okresu podziałały piorunująco na wyobraźnię młodej damy hi hi...
psie spacery i kuchenne bajery
Psina rzeczywiście krótko ostatnio spaceruje. Nadal odreagowuje sylwestra. Wychodzi przed dom na siku a dalej to trzeba siły perswazjii. Dziś rano udało mi się ją zaciągnąć za dom, ale na tzw. "smyka". I jak się okazało, że nikt tam na nią nie czyha ze straszną torpedą, to zrobiła kółeczko wokół huśtawki i biegiem do domu....
W piątek znowu szkoła robi sobie wolne. Muszę przyznać, że są tacy, co się z tego cieszą, ale dla większości pracujących rodziców to chore. Bo co oni niby mają zrobić z dziećmi, kiedy sami muszą być w tym dniu w pracy? Czy ktoś o tym pomyślał??? Dzieciom też to raczej nie służy, bo chodzą do szkoły w kratkę i na totalnym luzie. I gdzie tu wychowywanie do systematyczności, wytrwałości i pracowitości? Jak co trzy dni laba? I jeszcze pretensje, że one się nudzą? Przynajmniej jakieś zadanie ekstra by dostały...
Dziś dzień kucharki sobie zrobiłam, bo od jutra do poniedziałku cała ferajna w domu, więc zabawiać trzeba, a nie w garnkach mieszać. Owoce dzisiejszych kulinarnych zmagań to: zupa jarzynowa, rosół bardzo ziołowy, terrina z indyka w zielonym pieprzu, pieczony kurczak, ziemniaki pieczone z kminkiem, sałatka jarzynowa, sos bolognese do spagetti, kapusta pekińska duszona z marchewką i porem, pasztet (czeka na pasteryzację) i chleb na zakwasie, duży i pachnący :-) Późnym wieczorem jeszcze barszcz ukraiński się dokona i na deser świąteczny kolorowe kruche ciasto z bezą i powidłami, zwane pleśniakiem :-).
Nie zapomniałam też o swoim Maluszku. Dla niego standard niemowlaka, czyli zupa jarzynowa miksowana, owsianka pachnąca kardamonem i cielęcinka duszona w marchewce. JESTEM WIELKA!!
Tylko niech mi teraz ktoś kuchnię posprząta....bo tej części kuchennej aktywności wyjątkowo nie lubię :-(
Przy tym gotowaniu tak się nawąchałam i nasmakowałam, że jeść mi się nie chce. Moje panie, od gotowania się chudnie!!!!