znalazłam!!!!
Znalazłam klucz od vana!!!! Leżał na półce w pokoju dzieciaków. Widocznie bezwiednie odłożyłam go tam, żeby nie zgubić :-D 600 zł uratowane...uffff . Jeszcze tylko muszę świętemu Antoniemu podziękować!
cel osiągnięty :-)
Ważę dokładnie tyle, ile zaplanowałam sobie ponad półtora roku temu. I jakoś nie cieszy mnie to bardzo, bo jakoś tak bez wysiłku i niezauważalnie przyszło. Fajnie, że mi tak lekko, że sobie mogę biegać bez zadyszki, że kręgosłup nie boli, że mąż mnie bez wysiłku na rękach nosi :-) . Ale minusy też są: spada mi obrączka z palca, wszystkie pierścionki poszły do lamusa. Ubrania nawet te najmniejsze, jakie miałam w szafie, spadają ze mnie. Pasowałoby zakupić nowe fatałaszki, a tu znowu dół finansowy się kłania... Dawno nie kupowałam ubrań (bo namiętnie ubierała mnie siostra :-)), więc mało nie padłam z wrażenia, jak zobaczyłam ceny na metkach. Moje "szaleństwo" zakupowe skończyło się na kraciastej spódniczce mini (!) w modnych w tym sezonie kolorach. Ale było też pozytywne zaskoczenie: jak po przymiarkach spojrzałam na metkę, zobaczyłam rozmiar 36 :-D. No w życiu nie wcisnęłam się w taki numerek!! Zwykle wybierałam między 44 a 46 :-).
A teraz ciąg dalszy problemów: zima idzie, a mój płaszcz leży na mnie jak namiot. Kozaczki jakieś takie, że czuję się w nich jak kot w butach... ech... Bankructwo jak nic... Zmiany bolesne są....finansowo.
A teraz remontowo: okna wstawione, ale nie wymyte (nie da się z dzieckiem na ręku, a dziecko ząbkuje i z rąk nie schodzi). Dom odgruzowany. Garderoba wróciła na swoje miejsce i pięknie się prezentuje z nowymi półkami. Łazienka nadal woła o miłosierdzie, ale to jak małemu zęby wreszcie wyjdą, a ja się wyśpię.
Ekipa, mająca robić elewację, spóźnia się. Mam nadzieję, że zdążą przed pierwszym śniegiem ;-) Teściowa się z tego cieszy, bo się okazało, że ma dziurę budżetową wielkości 10 tys. złotych, a na krechę to raczej nikt elewacji nie odpicuje. Tylko nawet jak się odwlecze sprawa ze 3 tygodnie, to skąd ona te 10 tys. wynajdzie? A może my jesteśmy tacy naiwni, a ona planuje jakiś gruby skok na kasę???? Się zobaczy :-) Tym się już niespecjalnie przejmuję. Jak mi chłopy na rusztowaniach będą kląć, pluć i rzucać pety, to zamknę okna, o! I rolety zasunę. A na drzwiach powieszę żółtą tablicę z napisem INWESTOR MIESZKA W SĄSIEDNIM DOMU. I niech się dopominają o należności :-)
Z magii jesiennej w tym roku nie będzie nic... Nie mam czasu na mieszanie w rondlach i zakręcanie słoiczków. Sad nie obrodził, wina nie będzie....Tylko kilka słoiczków powideł udało sie wyczarować. Reszta śliwek tak kwaśna, że tylko na ocet... Dynie malutkie, jak piłeczki tenisowe. Nie lubią dynie zimna, oj nie lubią...Będą ładną ozdobą, zanim po kolei nie wylądują w dyniowej zupie :-)
Moim wielkim odkryciem było kilka lat temu to, że zupa dyniowa nie musi mieć (nie lubianego przeze mnie) słodko-mlecznego smaku. Gotuję więc rosół (idealny na jesień), wrzucam pory, dynię, duuużo czosnku, przetarte pomidory, soli, pieprzu, chili.... i poezja dyniowa paląca i pomarańczowa :-) Rozgrzewa ciało i zmysły :-)
Wszystkim skulonym i zziębniętym życzę michy gorącej, parującej, pomarańczowej zupy, podstawionej z miłoscią pod zmarznięty nos :-)
hula wiatr
Panowie wkroczyli do akcji. Wybili wszystkie okna od piwnic po dach.
Przeciąg i wszystko fruwa, cały dom w folii i kartonach. Panowie się nie spieszą....
Koczuję z dziećmi w samochodzie, bo dziś tylko 4 lekcje. Nuuuuuda.
Jemy kanapki, kuchenka zafoliowana...
Potem chyba pizza....
Zgubiłam wczoraj klucz do Vana. Nowy kosztuje 600 zł. Spociłam się jak mysz. Klucz się nie znalazł. Mąż na szczęście miał zapasowy, o czym wcześniej nie wiedziałam. W wolnych więc chwilach czeszemy trawnik i przekopujemy błoto, bo w przyrodzie nic nie ginie.
A teraz zmykam, bo wieje!
na kartonach dzień czwarty
I dalej nic. Tzn. przed południem panowie przywieźli okna, zrzucili je do garażu i powiedzieli "do widzenia". I jeszcze, ze przyjdą jutro. Taaaaa......
Majtki się skończyły. Wszystkim. Uprać nie mogę, bo pralka zdemontowana. Ręcznie nie zamierzam, niech się sami fatygują. Suszyć nie ma gdzie. Na balkonie deszcz, w domu wilgoć i grzybki na ścianach ( to po burzy w trakcie wymiany dachu, zalało nam mury). Za dwa tygodnie na te mokre mury położą styropian i elewację, będzie super. Teściowa będzie szczęśliwa, a ja i moje dzieci będziemy chorzy (alergia!!!).
Więc jutro... zobaczymy, czy przyjdą. Ale ma być zimno i ma padać. Ciekawe, co ja zrobię, jak zaczną wywalać okna, zrobi się ziąb, przeciąg, łomot i pył, a moje dziecię będzie chciało spać? Pod parasolem na huśtawce? Matka Polka i trójka dzieci, mokrych, zmarzniętych... Do babci nie pójdziemy, bo ona jutro wyjeżdża i dom zamyka (powiedziała głośno). Pilną wizytę ma. U lekarza. Niestety to nie ta specjalizacja, która by się jej najbardziej przydała.
Ech, i jak tu popaść w optymizm...W dodatku nowe okna nie wyglądają obiecująco. Może po zamontowaniu nabiorą uroku, ale...
Może dlatego nic mi się nie podoba, bo mam doła? A może mam doła, bo nie mogę robic tak, jak mnie się podoba?
Ponoć żeby zapuścić gdzieś korzenie i powiedzieć o jakimś miejscu DOM, trzeba urządzić i przekształcić przestrzeń dookoła siebie według własnego zamysłu, gustu i pragnienia. Mnie się szykuje życie w hotelu. Na długie lata. Chyba że wygram w toto-lotka.
Nie mogę się rozpłakać. To by mi pomogło, ale nie mogę. Nawet nie ma mnie kto kopnąć w tyłek.
spadek (nastroju)
Dom cały w chaosie. Wszyscy nie w humorze i rozdrażnieni. Zbliża się głęboki niż genueński...
Sobota minęła nijako. Dzieciaków nie było, ale za to najmłodszy smyk nie schodził mi z rąk - ząbkujemy i marudzimy, nie śpimy po nocach. Porą popołudniową niespodziewanie pod moimi drzwiami pojawiła się kuzynka mojego męża. Osoba bardzo miła, niesamowicie ciepła i otwarta. Przegadałyśmy cztery godziny, pijąc herbatę w zagruzowanym i zapuszczonym otoczeniu. Nie miałam czym poczęstować, w mojej lodówce straszyło, nawet masło mi się skończyło, tylko suchy chleb... Więc herbatka musiała starczyć za wszystko. Mały łaził po mnie i pojękiwał, a my gadałyśmy. Oj, dowiedziałam się dużo o rodzince mojego męża, a głównie o teściowej. Żyłam do tej pory jakby w kokonie, mając informacje o rodzinie tylko z przekazów mężowej mamy. Omal nie spadłam z krzesła, kiedy wysłuchiwałam relacji z pierwszej ręki. Wszystko na odwrót, niż myślałam do tej pory...
A potem wróciły dzieci i było jak codzień...
Niedziela pod znakiem dużej rodzinnej imprezy, bo siostra męża urządzała urodziny dwójce swoich pociech. Dużo pisku, radości, biegania...Taki zlot młodych małżeństw obwieszonych dziećmi. I dziadkowie oczywiście.
Teraz już wieczór. Nie mogę się pozbierać wewnętrznie, jakieś straszne obniżenie nastroju. No doła mam po prostu!!! Jak zawsze, gdy posłucham, jak moja teściowa chwali się rodzinie, jaką jest wspaniałą, zaradną, przebojową, przedsiębiorczą, pracowitą....hm...kobietą. I jakie to wspaniałe inwestycje poczyniła, jak to synowi dom remontuje, jak to synowa nareszcie schudła, jak to się młodym robić nie chce, jak to ona sobie świetnie z dziećmi radziła, choć do pracy chodziła....
Myślałam, że się przyzwyczaiłam, bo ona tak zawsze. A tymczasem znów zabolało. Chyba jednak mam kompleksy, które głęboko zamiatam pod dywan, a one wychodzą w takich momentach. Płakać mi się chce. Czuję się do niczego, bo nie pracuję zawodowo, tylko wychowuję dzieci i prowadzę dom, i zapewniam komfort psychiczny mojemu mężowi, żeby mógł spokojnie realizować swoje ambicje i zarabiać na rodzinę z radością i oddaniem. I nie spełniam oczekiwań teściowej, bo jej syn zasługuje na lepszą kobietę (piękniejszą, bardziej wykształconą, bogatszą itp.). I ... długo by jeszcze.
Więc teraz pójdę sobie jednak popłakać, a jutro spłynie wszystko po mnie i znowu będzie dzień. Nowy dzień do przeżycia po swojemu i na własną miarę. W poczuciu, że nie marnuję swojego czasu, ale go przeżywam najlepiej, jak potrafię.
na kartonach
Spakowana jestem ja i cała rodzinka. Jutro rano miały przyjechać nowe okna do naszej/nie naszej chałupy. Miały, ale nie przyjadą. Gdy po całym dniu harówki przy przemeblowaniu i pakowaniu gratów (Musiałam ewakuować całą garderobę!! Ciuchy dla pięciorga!!!) dostałam telefon, że jednak nie jutro, a w poniedziałek, miałam ochotę zjeść kabel ze złości.
Kabel od telefonu oczywiście. Bo kilka dni temu była burza i..."jasny pieron trzasnął" w naszą instalację. Wywaliło wszystkie korki i spaliło to, czego nie zdążyłam wyłączyć, czyli monitor od komputera i telefon bezprzewodowy. Z monitora to się ślubny ucieszył, bo już dawno chciał kupić nowy, ale nie miał odwagi złożyć podania do Głównej Księgowej (patrzcie no, jakie zachcianki! nowego mu się zachciewa, jak stary działa!). No a teraz nie można było pisnąć nawet. Co to za firma programistyczna bez monitora? Więc jest. Taki, że jak chcę objąć wzrokiem całość obrazu, to muszę głową kręcić...
A telefon... Wykopałam taki antyk z zakurzonej szuflady i jak sobie chcę pogadać, to wiszę na kablu. I pluję sobie w brodę, że go nie wyrzuciłam dawno temu. Teraz nie mam argumentu. Bo " nowego jej się zachciewa, kiedy stary działa!" A sezon na burze się właśnie skończył i tak prędko "pieron" w telefon nie trzaśnie.. Może by go zalać kawą?
Siedzę więc na kartonach, dzieci śpią, a ja się zastanawiam, w którym pudle są majtki na jutro... Kochane kobiety!!! Nigdy nie pakujcie sie w pośpiechu. Róbcie to powoli i z rozmysłem. I nie zwracajcie uwagi na dzieci, które w tym czasie jęczą z głodu, zimna, senności, samotności, nudy albo jakiegokolwiek innego powodu... Wyobraźcie sobie, że to tylko odgłosy z pobliskiego zoo. Wtedy macie gwarancję, że następnego dnia znajdziecie nie tylko majtki, ale nawet biustonosz i skarpetki.
Z racji mającego jutro się wydarzyć zamieszania postanowiłam pozbyć się części fauny z domu. Mąż się zobowiązał zabrać dzieci na sześć godzin (+ 2 na dojaz) do kopalni soli w Bochni. To dość głęboko pod ziemią, jest gwarancja, że będę miała pół dnia wakacji!!! Co ja zrobię z taką ilością wolnego czasu? Nie wiem, już czuję się zagubiona. Pewnie będę szukać majtek na niedzielę...
Ważne, że komputer jest na swoim miejscu. To takie domowe centrum świata, jak się ma w domu firmę i informatyka programistę. Tylko trzeba jeszcze wymyślić podstęp, jak tego informatyka sprzed komputera przegonić. A to bywa trudne...
A dalej nic nie będę pisać, bo się zrobi nudne...
bałagan
Bałagan straszny wszędzie. Muszę przygotować dom na wymianę okien, a mały Franik mi tego nie ułatwia. Buszuje na czterech łapkach i wspina się na wszystko, na co tylko się da. Łatwo więc o złapanie guza.
Kredytu nie wzięliśmy, ale za to musieliśmy podżyrować kredyt teściowej na 50 tys. Na spłatę ma 5 lat. I tak (o ironio losu!) muszę się modlić o zdrowie i długie życie dla mojej teściowej, bo to leży w moim interesie.... Nie, żebym jej wcześniej źle życzyła, tylko cała obecna sytuacja jest tak przykra i stresująca, że nie zdołam o teściowej myśleć ciepło...
Dziś ma kolejny raz przyjść wykonawca elewacji. Teściowa kazała mi sobie wybrać kolor, jaki mi pasuje. Wybrałam więc i usłyszałam, że barwniki są strasznie drogie i robienie jakiegoś koloru jest bez sensu. Zagotowało mi się w środku. Zdążyłam tylko powiedzieć, żeby sobie teściowa wybrała sama kolor, który się jej podoba i nie uważa go za drogi i nie mieszała mnie do tego więcej.
Ale coś czuję, że na tym się nie skończy...
Wakacje się kończą (hura!!!) i wreszcie szkoła. Wprawdzie to trochę zamieszania na początku września, ale przynajmniej dnie zyskają stały rytm. I da się coś mniej więcej zaplanować.Będzie tylko problem z dojazdami do szkoły, bo mamy rozkopane kilka kilometrów drogi, ale...czego się nie zrobi, jak się musi...
wakacje mi uciekły...
Wyjechałam na dwa tygodnie do rodziców. Góry, las wokół domu, dużo dzieci i wielki zjazd rodzinny. Zamieszanie, ruch i gadanie do późnych godzin nocnych. Mimo to..odpoczęłam :-)
Pod moją nieobecność teściowa bez uprzedzenia zabrała się za remont domu, w którym mieszkamy. Po raz kolejny udowodniła, że mieszkamy w JEJ domu i ona będzie robić to, na co ma ochotę. Jak na razie zmieniła dach. Z tego akurat się cieszę, bo lało się nam na głowę; szkoda tylko, że nie zapytała, jak ma nowy wyglądać, a mieliśmy konkretne pomysły na jego przebudowę. Dom ma paskudny wygląd, jest realizacją wizji architektonicznej teściowej. Teściowa na uprawie warzyw się zna, ale na architekturze już nie bardzo.
Nie obeszło się bez awantury niestety, na szczęście mnie przy tym nie było.
Za dwa tygodnie do domu wkracza ekipa i wymienia wszystkie okna, a jest ich dużo, bo to w sumie 360 m kwadratowych powierzchni. Jakie te okna, to nie mam pojęcia, ale już się nie chcę denerwować i dopytywać.
Później wkracza firma budowlana i robi elewację. Wszystko zaklepane, umówione, zaliczki popłacone ... i tu zaczynają się schody. Bo jak wcześniej teściowej nie byliśmy potrzebni do niczego przy remoncie JEJ domu, tak przy braniu kredytów w bankach okazaliśmy się niezbędni. Włas mi się zjeżył na głowie, jak wróciłam i się zorientowałam, co ta baba namotała. I jesteśmy trochę w pułapce, bo wycofać z remontu się nie można, a remontować nie ma za co. Na spłatę kredytu nas nie stać.Nerwowo jest i paskudnie...
A tak z pozytywnych nowości, to wyczyściłam szafę mojej młodszej siostry i tym tanim sposobem weszłam w posiadanie fajnych ciuchów, bo ciuchy to ona kocha bardzo, ale szybko się jej nudzą.
Wystrojona w kieckę siostry z balu gimnazjalnego, z nową fryzurą (krótką, z naturalnymi pasemkami) pojechałam do cioci na imieniny i usłyszałam od męża kuzynki, że.... NIESAMOWICIE SIĘ WYLASZCZYŁAM. To komplement chyba :-D A tak serio, to nigdy nie ważyłam 60 kg (za wyjątkiem czasów, kiedy rosłam :-)) i jest mi z tym i dziwnie, i dobrze jednocześnie. I cieszę się bardzo, ale wiem, że konkretna walka się zacznie, jak przestanę karmić. Ale to chyba nieprędko :-) Lubię karmić takie małe ssaki :-)
Życie jest piękne!!!
O jakie piękne!!!!
Bo jest pół godziny po północy. Chłopaki moje i dziewczyna śpią, psina wyciągnięta jak niedźwiedzia skóra na chodnych płytkach podłogi rusza nosem przez sen. Przede mną toskańskie wino z podsuszanych winogron, w tle muzyczka (tzn. mix piosenek o miłościach wakacyjnych, tęsknotach, rozstaniach i takie tam bzdety). Okna osiatkowane dają opór wszelkiemu skrzydlactwu nocnemu, komary wszystkie w domu wytłuczone. Temperatura w pokoju + 30 st. Celsjusza. Za oknem +26 i świerszcze, świerszcze.....
O jakie życie jest piękne!!! kiedy nie słychać co pół minuty "mamo..., mamo..., mamo.." Najpiękniejsze momenty w życiu rodzica :-)
z serii "moja teściowa"
Moja teściowa kupiła kozę.
Wymyśliła sobie rano, że wieczorem kupi kozę. Koza już jest, bo wieczór za oknem zaraz. I teraz się teściowa zastanawia, gdzie tę kozę ulokować. Bo nie ma miejsca na kozę. W ogóle to sama jest jak koza: miota się i hałasuje, a mleka z tego niewiele.
A koza na razie pasie się pod moim oknem. I chce poobgryzać moje drzewka. I do toalety nie chadza niestety i teren wokół kozy zaminowany. A to moja łąka jest!!! (Tzn. nie moja, tylko teściowej, właśnie mi o tym przypomniała). I ja ten trawnik koszę i moje dzieci tu biegają!!! Kto im będzie buty czyścił? Pytanie retoryczne. Wiadomo, że nie babcia....