:-)
Czytam te wasze pamiętniki i myślę sobie, że pięknie potraficie pisać o tym, co dla mnie nudne i żmudne. Zaczynam dzięki wam widzieć urodę szarej codzienności. Bo widzę, że gotowanie obiadków daje wam satysfakcję, że cenicie sobie czas kobiety domowej, że dzieci są napędem dla waszej aktywności, że tak ogólnie to czerpiecie radość ze spraw małych i prostych. JA TEŻ TAK CHCĘ!!!
Bo zjada mnie nuda. Albo bardziej ja zjadam nudę. Z kolejnymi kanapkami. Wymyślam, z czym, w jaki sposób i na ile dań tę nudę przyrządzić. I jak ją przyprawić. Innymi słowy moje myśli kręcą się wokół jedzenia, bo nie zauważam tego, co się dookoła mnie dzieje. A jak zauważam, to się nie cieszę.
Macie jakieś sposoby na twórcze spędzanie czasu w domu? Takie, które całkowicie angażują myśli?
@import url(/them
3 tygodnie
Stagnacja. Nic się nie zmienia. Wiem już, że ruch jest niezbędny w odchudzaniu. Cały tydzień spędziłam w domu walcząc z przeziębieniem, o wieczornych spacerkach nie mogło być mowy. I efekty są, tzn. nie ma żadnych efektów. Zresztą i dieta nie może być solidna, kiedy miody, syropy i soki malinowe. I rosołki teściowej (spróbowała bym nie wypić :-D), treściwe, a jakże!
Ale założyłam sobie, że 1 kg na 1 tydzień, więc w którymś tygodniu zrobi się kumulacja...
Pozdrawiam wszystkich walczących na wspólnym froncie!
2 tygodnie
Ciekawa sprawa, waga stoi, a moja figura się zmienia:-)
Tłuszcz się przemieszcza?
Chyba wieczorny spacering zaczyna przynosić efekty, skoro przestaję sapać po paru minutach (no tak, zadyszka :-D), nie zamarzam przy komputerze, mięśnie jakby mniej "latają".... Próbuję namówić mojego ślubnego na wydłużenie trasy, ale on pracoholik i po 20 minutach uwidacznia się u niego "zespół abstynencki". Robi się rozdrażniony i jak już dopadnie klamki, to prosto do biurka... Czekam na wiosnę i długie jasne wieczory, bo będę mogła spaceringować sama, a on niech się przytula do tej swojej optycznej myszki.
Z diety wypadłam niestety. Ale przynajmniej zaczynam wprowadzać różne nowości do menu, które są dużo zdrowsze, niż to, co pichciłam dotychczas. Odkryłam soczewicę, cieciorkę, soję... I zakupiłam kiełkownicę. Takie kiełki rzodkiewki.... pychota.
Tu zapisuję postanowienie na przyszły tydzień: zastosować słynną dietę ŻP !
Już poczyniłam kroki przygotowawcze: sprawiłam sobie małą miseczkę i mały talerzyk i zjem tylko tyle, ile tam się zmieści (oczywiście nie smalczyku z kiełbaską ani kremu czekoladowego :-)).
I jeszcze jeden wspomagacz: leki natury.
Taka mieszanka odpowiednich ziółek i nasionek działa rewelacyjnie, bo nie uzależnia, nie spala sztucznie, nie ogranicza wchłaniania ani żadne takie tam cuda, ale daje energię, dużo cennych składników i pomaga oczyszczać organizm. Koszt banalny w porównaniu z reklamowanymi preparatami wspomagającymi odchudzanie. I bez absurdalnych wyrzeczeń :-)
dodatkowa motywacja
Zaczęłam szydełkowć. To będzie ażurowa bluzeczka na lato. Rozmiar szczupły. Będzie piękna szafirowa, w moim ulubionym kolorze. Skoro codziennie po kawałku będzie jej przybywać, mnie musi ubywać, jeśli mam się do niej zmieścić.
Postanowiłam sobie, że co wieczór, jak potomstwo idzie spać, będę sobie maszerować na świeżym powietrzu. Mąż stwierdził, że nie wytrwam, bo zima, mróz, wiatr, deszcz, śnieg, ślisko, lód, błoto, ciemno i w ogóle nic atrakcyjnego.
Zaproponowałam więc, że wychodzimy codziennie razem i zobaczymy, kto pierwszy wymięknie. Dał się ponieść ambicji. Wieczorkiem zaczyna zniechęcanie, więc ja oczywiście na przekór. A jemu trochę ruchu kończyn też się przyda, bo chudy jak tyczka, ale krążenie mu zanika od siedzącego trybu życia.
Zimowa pogoda na razie nam sprzyja. Im zimniej, tym szybciej trzeba sie ruszać, żeby nie zamarznąć. Na zakończenie spaceru podejście pod górkę do domu, więc na progu jesteśmy zmachani, spoceni i zadowoleni z życia. To chyba te hormony szczęścia :-) co to się wyzwalają w czasie wysiłku fizycznego.
Dziś ważenie-mierzenie. Jestem zaskoczona! Spory zrzut, jak na niezbyt zdyscyplinowana dietę. Wiem, że potem waga zaczyna się "zacinać", ale dobre i to na początek :-)
dzień trzeci
Nie było najgorzej. Patrzyłam, jak inni jedzą pączki i nic nie czułam. Wiem, wiem. Powinnam czuć obrzydzenie i im szczerze współczuć :-)
Ale ja się cieszę, że przynajmniej nie płakałam, że ja też chcę, a nie mogę!
Odkryłam dziś swoje największe zagrożenie dla pomyślności diety: mój apetyt się "rozkręca" w godzinach popołudniowych, a wieczorami mam napady nieludzkiego głodu. Jak pokonam to straszydło, droga do sukcesu otwarta!
wstępna porażka
Pokonały mnie zasoby poświąteczne, zalegające szafki i szuflady. Dlaczego dorośli, wiedząc, że słodycze są tuczące, nafaszerowane chemicznymi dodatkami, obdarowują nimi dzieci (cudze!!! bo swoje przed tym chronią)?
Ja, jako rodzic świadomy i obciążony skłonnością do chorób cywilizacyjnych, upycham te wątpliwe prezenty po mysich dziurach. A potem one mnie atakują w chwiloch osłabienia woli.
Wczoraj "napadła" na mnie czekolada. Poległam... I to zaledwie w drugim dniu diety.
Zaczynam od nowa dziś, bo wczoraj to 500 kalorii wpadło ekstra:-(
start
Witam!
Zaczynanie jest zawsze łatwe:-)
Takie mocne postanowienia, zawziętość, plan...
Ciekawe, co będzie za dwa dni.....
Ciągle zaczynam od nowa... Dziś, po kolejnej fali wyrzutów sumienia z powodu kilku czekoladek, biorę nie byka za rogi, ale siebie za uszy :-) i do dzieła.
Miesiąc temu przez przypadek zrobiłam badania i wyniki zwaliły mnie z nóg: cukrzyca i cholesterol sporo poza normą. A do tej pory myślałam, że za młoda jestem na takie przypadłości. Ale po zastanowieniu stwierdziłam, że niewłaściwe odżywianie i nierozsądny tryb życia przez ponad trzydzieści lat zrobiły swoje. Bo zawsze byłam za gruba, ponoć już taka się urodziłam. Rodzice i dziadkowie zadbali, żebym wyglądała "zdrowo". A potem ja sama nie myślałam o zdrowiu. No, może tylko jako nastolatka o tym, żeby lepiej wygladać. Na myśleniu się skończyło. Bo o kilku akcjach typu: zgubić 5 kg przed ślubem przyjaciółki nie warto wspominać, to jak zabieg kosmetyczny krótkotrwały.
Tym razem jest poważnie. To kwestia życia, estetyka to planowany efekt uboczny :-)