Piękna jesień jest. Brzmi banalnie i kiczowato, ale jest piękna :-)
Jutro przychodzi ekipa robić elewację na chałupie. Takie młode orły, co to plują, palą, klną i wszystko tratują. W piątek zwozili sprzęt. Mam już połamane iglaki, koleiny na trawniku i stertę rusztowań w samym środku kępy szczypiorku. Słabo mi, jak sobie pomyślę, że mam ich oglądać przez najbliższe.... nie wiadomo, ile dni. To zależy od pogody (Słoneczko!! Świeć!!! Proszę!!!!).
Gdy się dowiedziałam, że to właśnie ci magicy mają tę robotę u nas zleconą, to mi się niedobrze zrobiło, bo już ich wcześniej widziałam w akcji. Ale cóż, ja tu nie decyduję :-)
Inwestorem jest TEŚCIOWA, która SYNOWI ROBI DOM (bo ja tu tylko sprzątam i wychowuję jego dzieci).
Teściowa kilka dni temu poleciła swojemu synowi, a mężowi mojemu, żeby wziął na elewację kredyt, bo jej brakuje do umówionej sumy 6 tysięcy. Mąż nieśmiało wspomniał mi o tym dziś przy kolacji. Tym razem nie podniosłam głosu - przy stole siedziały dzieci. Ale temperatura mi wzrosła :-)
W dwóch zdaniach wyraziłam swoją opinię.
Po pierwsze: skoro teściowa wymyśliła sobie remonty wiedząc, jakie będą koszty, umówiła się z wykonawcą, zleciła pracę i ani raz przy tej okazji nie pytała nas o zdanie, to teraz niech nie liczy na to, że będziemy się za nią martwić i ją ratować.
Po drugie: mamy w tym roku do spłacenia samochód i cały czas żyjemy na kartach kredytowych ze świadomością pustki na koncie (bo zleceniodawcy zalegają z płatnościami za pracę mojego męża), podżyrowaliśmy już kredyt teściowej i NIE MOŻEMY wziąć żadnego kredytu, bo nie będziemy w stanie go spłacić. KROPKA.
Mąż dobrym człowiekiem jest i wolałby mamie pomóc. Dodałam więc, że JA SIĘ NIE ZGADZAM NA ŻADEN KREDYT i niech powie to mamie, jak nie ma odwagi odmówić z własnej inicjatywy.
A tak na marginesie... Ja wiedziałam, że tak będzie. Ona namiesza, a potem będzie oczekiwać, że my za nią wszystko odkręcimy. Ale... nawet się nie złoszczę tym razem :-) Szkoda na to życia :-) Przepracowałam w sobie problem na tyle, że mnie to nie bardzo wzrusza i dumna z siebie jestem :-D
Spędziliśmy rodzinnie miłą niedzielę. Z dzieciakami i zwierzakiem, który wietrzył futro w polach. Od jutra trafia do swojej "kanciapy" na całe dnie, dopóki panowie robotnicy sobie nie pójdą. Pierwsza konfrontacja nie wypadła dobrze: nasza psina nie toleruje hałaśliwych obcych facetów i chce gryźć :-)
Sporo czasu zajęło nam szukanie dębu (bez skutku), bo ... miałam dziwny sen. Śniłam, że chodzę po ogromnym dębie i szukam na nim żołędzi, bo chcę z nich zrobić kawę! Rankiem zasiadłam do komputera i wrzuciłam w wyszukiwarkę "żołędzie, kawa". I wiecie co? Zanim do Polski trafiła kawa naturalna (spod Wiednia), na dworskich stołach i w kurnych chatach pachniało prażonymi żołędziami i pito napój sporządzony z tychże. Delektowali się nim partyzanci w lasach, w czasie okupacji w ogóle był używany zamiast kawy naturalnej, bo tej nie było.. I jak tu w sny nie wierzyć ?
Obecnie można kupić kawę żołędziową ( z dodatkiem żeń-szenia, cynamonu, kardamonu i imbiru), która ma ponoć właściwości lecznicze i w smaku zastępuje czarną poranną.
I tu problem. Bo zakupić ten specyfik można, ale chyba tylko przez internet... Bo w najlepiej wyposażonym sklepie w mieście nie ma :-( A że dębów w okolicy niet, to i sami sobie uprażyć nie możemy...
Dzieciątka moje walczą kolejno z wirusami jesiennymi. Franik przeszedł tygodniowy katar z marudzeniem i ... kolejnym ząbkowaniem (to już prawie pełna "paszcza"). Starszy synek tydzień kaszlu i gorączki wysokiej (ok. 39 stopni), teraz zdrów. Za to w trakcie jest córcia, z którą trudno jest, bo nie współpracuje w leczeniu. Muszę przemycać jej różne cudowne dobrości w jedzeniu. Jemy więc kolejno: zupę ziemniaczaną, zupę cebulową (ale ona o tym nie wie!!! nie znosi podobno cebuli :-D), zupę dyniową, ziemniaczki purre (duszone z cebulą, czosnkiem i imbirem), kopytka marchewkowe (z czosnkiem i z marchewki, której też ponoć nie lubi :-D). Do porannej owsianki zamiast cynamonu pakujemy anyż (nie połapała się!), na drugie śniadanie grzanki z duszonym czosnkiem i kozim serem (to przynajmniej uwielbia). Do picia rosół (wołowo-indyczy z mnóstwem przypraw), herbata ziołowa (na bazie tymianku, lukrecji i imbiru). Na razie jest dobrze. Gorączka spadła, kaszel zrobił się "łatwy" i jeśli nic się nie przyplącze więcej, to poradzimy sobie.
A teraz muszę sie wyspać, bo od jutra... znowu to samo, co zwykle...Ale Z SERCEM TRZEBA, chociaż nudno i jak mąż mówi: brak możliwości awansu :-D
- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
aneczka102
12 października 2010, 09:30to zgłoszę się do Ciebie na leczenie!! A tak na poważnie to chciałabym dorwać się do Twojej książki kucharskiej!! Może na początek poczęstowałabyś mnie przepisem na kopytka marchewkowe? I na Twoja owsiankę!!