i po burzy...
Goście byli i pojechali. Miło było, bo chyba coraz lepiej dogadujemy się z siostrą. A kiedyś było fatalnie. Takie babskie wieczorne gadanie pomaga poustawiać sobie wiele spraw w głowie.
Dzieciaki bawiły się fantastycznie. Zaczynam rozumieć, dlaczego wielodzietne rodziny (nie z patologicznych środowisk!) mają przewagę pod wieloma względami nad tymi niebogatymi w dzieci. Mój Franik w ciągu dwóch tygodni zrobił niesamowite postępy :-)
Remont na piętrze dobiegł końca. Mnóstwo nerwów mnie to kosztowało (kiedy się wreszcie uodpornię na takie sytuacje?), ale wreszcie pan "złota rączka" sobie poszedł. Miły był, nie powiem, ale.... chyba za bardzo. Teściowa się odgraża, że jeszcze tu wróci.
Zaliczyłam zjazd studyjny. Owocnie było, intelektualnie górnolotnie.
Tym bardziej dotkliwy był powrót "na ziemię". Przez trzy dni mojej nieobecności dzieci zdążyły opróżnić zapasy pomikołajowe swojego kuzyna (a dużo tego było). Efekt: cała trójka chora. Tatuś zresztą też. Najgorsze, że Franek poznał smak czekolady. Teraz ropa leje mu się z nosa, oczu i bardzo kaszle. Na skórze miejscami powychodziły czerwone, szorstkie plamy. Pogratulowałam starszemu rodzeństwu odpowiedzialności i zabrałam się za gotowanie. Jak to nie pomoże, to lekarz tym razem nas nie ominie. A w przychodni dzikie tłumy (sądząc po zapchanym parkingu).
A teraz o mnie. Przeczytałam niedawno recenzję książki "Pszeniczny brzuch". Niestety nic nowego się nie dowiedziałam. Moja abstynencja pszeniczna (z racji karmienia malucha) spowodowała u mnie fantastyczne zmiany: pięknie schudłam, unormował mi się cukier i cholesterol, zniknęły wszelkie dolegliwości kręgosłupowo-stawowe, a rano z łóżka mogłam wyskoczyć jak sprężyna. Spałam po 6 godzin i to mi wystaraczało.
A teraz podsumowanie ostatnich ośmiu miesięcy, od kiedy zaczęłam jeść chleb (makaron itp.): zaczęłam gwałtownie przybierać na wadze (chociaż jadłam jak zwykle + 1-2 kromki chleba dziennie), wróciła senność i spadek energii, rano nie mogę "ściągnąć się " z łóżka, po schodach ledwie chodzę, na stawach rąk ( o zgrozo!) pojawiły mi sie guzki zwyrodnieniowe (wiem, co to jest, bo moja mama na to choruje) i przy tym trwający już trzy miesiące ból nadgarstków.
Wracając do recenzji: moja obserwacja potwierdza, że sprawa nie jest wyssana z palca. Pozostaje mi jeszcze doświadczalnie sprawdzić na sobie, czy przy ponownym wycofaniu pszenicy z menu uda mi się powrócić do kondycji sprzed roku.
Przymierzałam się do tego wielokrotnie, ale miłość do chleba (jak on cudownie pachnie i jaki chrupiący tuż po wyjęciu z piekarnika !!!) była silniejsza. Dlatego dla wzmocnienia postanowienia składam deklarację:
od dziś rezygnuję z pszenicy tj. chleba, makaronu, pizzy, sosów... i td.
i uczciwie napiszę, czy to przynosi skutek. Bo nie wyobrażam sobie życia "na pół gwizdka", bez chęci do wstawania z łóżka i bez radości życia.
jestem wierna :-)
Czas mi się skurczył, ale co kilka tygodni oddzywa mi się "dzwonek", że trzeba tu zajrzeć. To uzależnienie :-)
Już wiem, że studia mam zamknąć z końcem lutego. Będzie bardzo ciężko, bo mi się "zagęszcza" rzeczywistość:
- za dwa tygodnie przyjeżdża moja siostra z dwoma synkami (8 i 4 lata); obaj mają niespożyte zasoby energii, a u nas jesienią- zimą w domu ciasno; mają być przez dwa tygodnie; będzie się działo :-)
- w tym samym czasie wyjeżdża na dwa tygodnie wujek mojej córki, który zwykle odbiera ją ze szkoły z centrum Krakowa; zostaje czworo dzieci (razem z wujkowymi) do rozwiezienia-przywiezienia do szkół-przedszkoli + zajęcia dodatkowe polekcyjne w innych miejscach; planuję zamieszkać w samochodzie, bo dojdą mi jeszcze kursy do ortodonty, dentysty i logopedy właśnie w tym terminie;
- moja teściowa ma kolejny napad swojego szaleństwa; kilka dni temu przyprowadziła jakiegoś chłopa, poszła z nim na piętro i - jako niemy świadek tej wizyty - dowiedziałam się, że od poniedziałku (czyli dziś) rusza remont nad naszymi głowami; planowany czas: miesiąc....
chyba nie muszę dodawać, że "wymiękłam": mamy się stłoczyć w dwóch pokojach w ośmioro (w tym pięcioro dzieci w wieku bardzo ruchliwym), a nad nami będzie łomotało się dwóch fachowców; nadmienię, że nikt słowem nie zapytał jakie MY mamy plany i życzenia względem przeznaczenia pomieszczeń na piętrze; ale w końcu to chałupa teściowej, a my nie mamy nic do gadania (jak z sytuacji po raz kolejny wynikło);
- moja teściowa - to kolejny watek pod tym tytułem, jak powieść w odcinkach - wysłała mnie na zebranie wiejskie w sprawie zagospodarowania budynku po zlikwidowanej szkole podstawowej (ze niby ja powinnam w tym budynku "rozkręcić" jakiś biznes); gdy w trakcie rozmowy z tesciową zadałam jej pytanie, dlaczego tak sie o mnie martwi, to dowiedziałam się, że to wcale nie chodzi o mnie :-) w skrócie: mam wreszcie się zabrać za jakąś robote i zacząć zarabiać pieniądze, bo ona to w moim wieku..... przypomniałam, że ja (w przeciwieństwie do niej) nie mam w domu babci, która siedzi z dziećmi, nie dostałam w spadku domu i pola, żeby dostać kredyt i nie mam zamiaru zaniedbywać edukacji i wychowania swoich dzieci; rozpętała się po tym burza na jeziorze...
Więc zmagam się teraz z narzuconą mi rzeczywistością, piję kawę i ustalam strategię przetrwania...
ojej...
Porosło tu kurzem wszystko...
Pewnie dlatego, ze odchudzanie nie zajmuje mojej uwagi :-) Bo waga stoi . I to sukces życiowy, zawsze ważyłam powyżej 70 kg, a teraz stoi sobie na 66 kg i ani w górę, ani w dół (ale nic nie robię, żeby było w dół). Cieszę się tym bardziej, że wielokrotnie szła w górę mimo moich wysiłków odchudzających.
Studia ruszyły pełną parą. Mam głowę nabitą filozofią, aż boli. Nie wiem, jak te studia będą zorganizowane czasowo. Teoretycznie kończą się w styczniu, ale większość przedmiotów została "uruchomiona" dopiero początkiem października, a miały zająć dwa semestry. Fizycznie niemożliwe jest, żebym zdążyła ze wszystkim w oficjalnym terminie. I tak już sypiam za krótko...
Wszelkie "ceregiele" okołoszkolne zajmują bardzo dużo czasu. Nie przypuszczałam, że nauka szkolna dzieci tak angażuje czasowo rodziców. Do tego jeszcze logopeda, stomatolog, ortodonta, lekcje gry na instrumencie, judo, kółka przyrodnicze, wycieczki, teatrzyki.... No i zupełnie nie ma czasu, żeby pobiegać po lesie... A tam tyle pięknych liści....
Przestałam biegać dla zdrowia i kondycji. Mój grafik tego nie wytrzymał. Padam ze zmęczenia.
I ciągle mam zaległości ze wszystkim....
Ale za to odblokował mi się czujnik wrażliwości na piękno za oknem :-) Patrzę na te piękne kolory i powtarzam wiele razy dziennie, że pięknie, że jesień cudowna, że ciepło (jak na tę porę roku), że .... no pięknie i już. Tak pięknie, że brak słów i tylko to "pięknie" mi się nasuwa...
Walczymy z kryzysem finansowym. Narzekałam rok temu, że cieniutko u nas, że kryzys. Teraz myślę sobie, że wtedy to jeszcze dobrze było. Więc teraz nie narzekam. Szukam kolejnych oszczędności. Podobno kolejna fala kryzysu przed nami. Mąż nadal szuka pracy, ale jak na razie nic. A znaleźć musi coś lepiej płatnego, niż obecnie, bo nie wystarcza. I musi znaleźć coś, co nie zepchnie go w niebyt w branży. W dodatku jest jeszcze jedno kryterium - chyba najbardziej kłopotliwe - praca nie może być nudna. Mój małżonek chyba nadal nie pojmuje, jak kiepsko w naszym budżecie... Bo ja sobie już zaczynam kombinować, jaką pracę złapać, byle coś wpadło do kieszeni i nie zastanawiam się nad tym, czy to będzie ambitne, twórcze i rozwijające. Ważne, czy wynagradzane. Tylko co ja zrobię z dziećmi... Praca w domu to luksus i intratne zajęcie dla zbyt wielu mam :-)
Jutro święto radosne :-) Wszyscy Święci pokazują, że perspektywy przed nami wspaniałe, tylko trzeba chcieć :-) Patrzę w górę i myśle sobie, że.... to , co tu i teraz, to jest PRZEJŚCIOWE. I nie ma co się załamywać :-)
raport
Gęsi pokonane.Teściowa też :-) Koło domu wreszcie trawnik (po generalnym sprzątaniu) jak się należy. Mały mój jeździ samochodzikiem bez obaw, że mu sie opony będą ślizgać ;-)
Całą rodzinką weszliśmy w rytm szkół. Dzieci mają czas wypełniony na mksa, więc nie mają czasu na wymyślanie i robienie głupot. Rodzice musieli sobie przypomnieć, jak odrabia się lekcje :-)
Zamieszanie związane z rozpoczęciem roku szkolnego spowodowało, że zaniedbałam kuchnię. Częstsze niż zwykle pogryzanie kanapek zamiast porządnego posiłku zemściło się na nas drużynowo: wszyscy mamy katar i chrypkę. Ale kto się poddaje?
Dieta kanapkowa niestety mści się też i na wadze. NIe ważyłam sie, ale spodnie zaczęły mnie lekko cisnąć. Więc ten tydzień zdyscyplinowany u mnie i jak już się spotkam z łazienkową, to spodziewam się tego, co wcześniej i co mnie zadowala.
Mały Franik zaprzyjaźnił sie wreszcie z naszą psiną: robi sobie z niej tor do jazdy samochodzikami, a ona leży spokojnie i zezuje tylko, czy jej jakaś ciężarówka do ucha nie wjeżdża.
Moje studia jaieś byle jakie się robią. Niby to drugi semestr, ale nic się wiele nie dzieje. Obawiam sie, że pogłoski o tym, że wiele uczelni pozoruje tworzenie nowych kierunków, by pozyskać pieniądze unijne, nie są wyssane z palca. Poziom mnie satysfakcjonuje, ale na sześć przedmiotów, które znalazły sie w grafiku, zrealizowano dwa. Hm...Ale protestować na razie nie będę, bo mam zaległości nawet z tych dwóch. Innymi słowy: trzeba najpierw wymagać od siebie, a z tym - wiadomo - najtrudniej...
i po trzydniówce
Po trzech dniach gorączki jesteśmy na etapie wysypki i mam nadzieję, że na jakiś czas mamy spokój. Odespać mam zamiar w niedzielę, na razie pomagają wiadra kawy.
Postanowiłam rozprawić się z gęśmi. Dałam teściowej dwa dni szansy na poprawę. Jutro mija termin :-) Jak się nic nie zmieni, bedzie awantura, aż miło :-) Ale się nastawiam na zachowanie zimnej krwi, mam przemyślaną strategię i moje będzie zwycięstwo!
Ponoć istnieje coś takiego, jak słuszny gniew, który jest dobry i przynosi dobre skutki. Chyba właśnie to poczułam. Daje ogrom energii i pomaga pokonać nawet trudne przeszkody.
pierwsz tydzień szkoły...
Po wczorajszym tankowaniu zorientowałam się, że od 1 września zrobiłam 560 km. Jeździłam tylko na trasie szkoły-dom. Sklepy mam po drodze, więc zakupy mi kilometrów nie nabiły. Tą samą trasę robię cztery razy dziennie, bo drugi samochód nadal w warsztacie (już 11 dni...). Fachowiec się tłumaczy, że warstwy muszą długo schnąć....
Córa zaaklimatyzowana w szkole muzycznej. Ja jakby mniej, bo ciągle w biegu. Syn w trzeciej klasie to już stary wyjadacz. Na razie wszystko w porządku, udało mi się nie widzieć z jego wychowawczynią po wakacjach. Jeśli wziąć pod uwagę codzienne rozmowy po lekcjach na temat trudnego charakteru mojego dziecka w poprzednich klasach, to ... no zdumiona jestem ! Nic się nie dzieje!!!
Maluch mój odchorowuje życie w ciągłym ruchu. NIe podoba mu się mieszkanie w samochodzie, więc sobie gorączkuje. Dziś trzeci dzień i 39,5 st. Albo jutro go wysypie i po wszystkim, albo trzeba będzie radykalnie zawalczyć. Na razie czekam i noszę na rękach/kolanach/w chuście. Logistyka przez to cierpi...
A teraz biegam do kuchni, jęczą, że głodni...
biegam
i to wcale nie sportowo, bo mam kontuzjowane kolano. Biegam samochodowo. Obwożę całą swoję drużynę, bo mamy jedno autko i trzy różne miejsca "do obskoczenia".
Ale lubię ten natłok obowiązków :-) Dzieje się dużo i intensywnie, a tego mi ostatnio brakowało :-)
w samo południe
Czeka mnie dziś wyprawa do centrum Krakowa w samo południe. Nie było by w tym nic wielkiego, gdyby nie to, że popsuł mi się samochód (więc jazda 2-3 autobusami, czas ok 1,5 h), muszę jechać z całą drużyną (sztuk 3) i w dodatku mam dużo do załatwienia, a nie tylko spacer po Rynku :-)
Chciałabym, żeby już był wieczór, dzieci w łóżkach, a ja spokojnie prasuję sobie kreacje na rozpoczęcie szkolnego roku...
dynia wszędzie :-)
Zaczęły się akrobacje związane z dziećmi i szkołą. Razem z sąsiadami - rodziną jest nas czworo dzieci do rozparcelowania i czworo rodziców. Dodam, że udać sie musimy w cztery różne miejsca, które w dodatku wymagają gimnastyki czasowej, bo część atrakcji w czasie się pokrywa. Ech, nie będzie łatwo...
Wczoraj upiekłam chleb na zakwasie i zamiast wody, dodałam przecieru z dyni. Wyszedł piękny pomarańczowy :-) Zakwas pięknie zdominował mdły posmak dyniowy i .... no cóż, wiele tego chleba nie zostało, dziś trzeba piec następny.
Zmęczona jestem. Niby poranek, a ja zmęczona. Marzy mi się tydzień bez dzieci, z dala od ludzi. Od ponad dziwięciu lat nie miałam siebie tylko dla siebie...
zostały dwa dni
Wcale mi się nie chce do szkoły, buuu...
Córa zaczyna pierwszą klasę w szkole muzycznej. Pojutrze jedziemy na przymiarkę mundurka. Nigdzie nie mogę dostać czarnych butów wizytowych dla mojej panienki. A ponoć w Irlandii wszystkie dzieci w takich chodzą do szkoły i nie ma z tym problemu. U nas - nieosiągalne. W internetowych sklepach znalazłam tylko markowych baaardzo drogich firm (nie wyłożę 200-300 zł za buty, które będą kilkanaście razy użyte). Pozostaje mi jeszcze jedno miejsce: plac targowy (którego nie odwiedzałam od... x lat i który omijam szerokim łukiem, bo nie lubię tłumów; zastanawiam się czy to nie jest już jakaś fobia).
Weszłam dziś z wielkimi oporami na wagę. Wprawdzie nie wyświetlił mi się napis: "Proszę wchodzić pojedynczo", ale... no właśnie, nie wiem, co o tym myśleć. Bo przyłapałam się na tym, że nie wiem, ile chciałabym ważyć. Muszę nad tym pomyśleć (w wolnym czasie).
Dziś ciąg dalszy męczenia dyni (bo jak się już taką rozpłata, to trzeba ją szybko pokonać, zanim się zacznie psuć). Wczoraj były kluski kładzione z dyni z sosem mięsnym, dziś...jeszcze nie wiem...