cztery dni wakacji
Dziś sobie odpuszczam słoiki. Poszłam spać o 1.30 i dziś mam słoikowstręt. Może jeszcze zrobię jakieś pelati w soku, ale to nie dziś. W kuchni będę pichcić tylko obiad. W planach zupa dyniowa i jakieś delikatne risotto z warzywami.
Mamy klęskę urodzaju na poletku dyniowym. Rozpełzło się toto wszędzie, przytłoczyło i pożarło cukinię, ogórki; wdarło się do tuneli i udusiło paprykę; wychodzi na drogę i wpycha się pod koła samochodów. Widziałam wczoraj kierowcę, który zatrzymał swój pojazd i nogą próbował przeturlać dynię, która "zerwała się z uwięzi", pokonała kilkadziesiąt metrów (mieszkamy na górce) i rozgościła się na asfalcie :-)
Z racji klęski obmyślam sposoby zredukowania ilości tych pięknych "pomarańczy" :-) Wczoraj wymyśliła mi się tarta (dynia + pomidory + cebula+ czosnek + przyprawy, dużo przypraw) i była na tyle dobra, że została wpisana do mojej pięciogwiazdkowej książki kucharskiej :-)
Dzień zakończył się bardzo przyjemnym spacerem po północy. Wreszcie chłodniej, piękne rozgwieżdżone bezksiężycowe niebo, psina mokra od rosy i... ten facet, bez którego nie wyobrażam sobie życia :-) W tle widok na kombinat w Nowej Hucie, który nocą przypomina trochę wrota do piekła: dymy podświetlone łuną ognia (co oni tam robią? surówkę w kotłach topią czy co?), dziwne opary i przytłumiony łomot, jakby jakiś olbrzym wagonami rzucał...
Przypomina mi to opisy fabryk z czasów dziewiętnastowiecznej rewolucji przemysłowej. Wielkie kominy, dym, huk i ludzie - maleńkie trybiki ogromnej maszyny....
Przyjemnie patrzeć na to z daleka. Taki dystans....
pięć dni wakacji
Produkcja soków pomidorowych nabiera kosmicznej skali. Skrzynki z pomidorami "odrastają" na balkonie, bo co wystawię pustą, to już pełna. Słońce praży cudnie, więc pomidory dojrzewają w najzdrowszy na świecie sposób :-) W dodatku przy tak wysokich temperaturach oszczędzono im zwyczajowych oprysków. Teściowa moja została potentatem pomidorowym, pół miasta do niej zjeżdża po malinówki, pelati, bawole serca itp. Owoce są tak aromatyczne, że aż żal, że nie można zjeść ich więcej, niż można :-) Gdyby tych upałów dłużej, możnaby pokusić się o suszenie, ale ponoć za dwa dni będzie już ciągnęło arktycznym chłodem (to na pociechę dla tych, którym upały nie służą).
Gęsiom chwilowo odpuściłam. I tak nie da się na pole wychodzić w ciągu dnia. A wieczorem rosa i gumiaki można włożyć.Teściowa się martwi, że nie będą tłuste, bo mało jedzą w taki gorąc (ciekawe, czy od słońca ten tłuszcz im się topi???).
Mój mąż szuka intensywnie pracy. Twierdzi, że nie jest już w stanie znosić "nicnierobienia", że czas na zmiany. Mnie się marzyło, że to będzie jakiś normalny etat z godziwe pieniądze. Niestety, realia są nieciekawe. Firmy, które dobrze płacą, wymagają kwalifikacji na papierze, a mój mąż takowych nie ma. Żeby je zdobyć, musiałby dużo więcej zarabiać, a nie zarabia, bo nie ma papierów...To się nazywa błędne koło. Znajomi po studiach informatycznych zarabiają 2-3 razy tyle za taką samą pracę. I tak przez całe życie trzeba pokutować za błędne decyzje młodości....
A ja... się rozwijam zawodowo, tzn. doskonalę umiejętność komunikacji z małoletnimi w moim domu. I raz lepiej, raz gorzej. Jedno jest pewne: na awans nie ma co liczyć, nie mówiąc już o premii....
sześć dni wakacji
Dziś lądują w słoikach soki pomidorowe. Temperatura na robienie przetworów fatalna, bo pasteryzowanie niestety nie ochładza kuchni....
Dzieci mają swoje sposoby na upały: nie schodzą z huśtawki. Ten pożyteczny wynalazek zamontowaliśmy osiem lat temu w pokoju "dziennym". Długie sznury, solidne mocowanie i długa lista uzależnionych od huśtania dzieciaków. Sznury i kółka wymienialiśmy dwukrotnie, bo się przetarły z przepracowania. Na upałach chłodzą się ci, którzy na huśtawce i ci, którzy dookoła, bo efekt taki, jak przy wiatraczku :-) No i można przyjąć, że dzieci nie ma w domu (o ile się nie kłócą, kto ma się teraz huśtać).
Taki upał to idealna pora na drożdżówkę balkonową ze śliwkami. Roboty przy niej pięć minut, a znika w ciągu pół godziny :-) Ja oczywiście trenuję przy niej silną wolę :-)
siedem dni wakacji
Zapakowałam ogórki do słojów weka. Chrzan wykopałam na przydomowej łące, wybujał ogromny. Teraz stoją sobie ogórki na kuchennym parapecie i już ładnie zaczynają fermentować. W domu mam plagę muszek owocówek, muszę dziś wszystko wyszorować, żeby nic do jedzenia nie znalazły i sobie poszły.
Na przydomowej łące pasą się gęsi. To kolejny szalony pomysł mojej teściowej. W zeszłym roku koza, w tym roku gęsi... Niby ptaszyska zamknięte w takim przenośnym ogrodzeniu, ale teściowa uważa, że zwierzaki powinny stać w żarciu po uszy (czy gęsi mają uszy ???) przez całą dobę, więc je z tego ogrodzenia wypuszcza. Efekt: teren wokół domu zaminowany, pies wysmarowany i śmierdzący (bo uwielbia się tarzać w trawie), buty obklejone i śmierdzące, moje najmniejsze dziecię nie wychodzi z domu (bo w trawie, w piaskownicy, przy huśtawce...wiecie co...). Jak już wyjdzie, to.... cóż, przewraca sie często na tych małych nóżkach. A wtedy się przebieramy. A on tego nienawidzi....
Zasugerowałam teściowej, że ma wielką powierzchnię wokół domu, ogrodzoną w dodatku (bo u nas ogrodzenia brak) i bardzo zarośniętą, bo nie ma czasu kosić. Gęsi to uwielbiają, może je tam wpuści? Nie, bo... pobrudzą jej kostkę... No tak, my możemy śmierdzieć, dzieci mogą się ślizgać, ale kostka musi być czysta....
Jak babcię kocham, poczekam jeszcze trochę i gęsi zaczną ginąć. W końcu w okolicy jest sporo lisów.... A gęsina ponoć smaczna i zdrowa :-)
Dzieci udają, że wakacje nigdy się nie skończą. Żyją tu i teraz. To jest piękne! Warto się tego ponownie nauczyć :-)
wakacje się kończą....
I nie chodzi mi tu o moje wakacje, bo w porównaniu z wieloma z Was, to ja mam wakacje permanentne. Dla dzieci się kończą...
Cudnie jest móc się budzić rano bez budzika, zjeść leniwe śniadanie, wypić kawę bez pośpiechu...
Nie stać w korkach w drodze do szkoły.... Nie wysłuchiwać przemówień wychowawców, nie wciskać w tryby machiny szkolnej swoich dzieci...
Bo taka domowa maszyna to w miarę nieskomplikowana, ale jak tryby tej domowej muszą się zazębić z trybami tej szkolnej, to nie raz zazgrzyta...
Cudnie jest ... Jeszcze aż ! osiem dni :-)
Ponieważ snujemy się leniwie przez wakacje, moja teściowa postanowiła przerwać moją błogość. Na moim balkonie wyrosła wieża ze skrzynek, w nich pomiodory, ogórki, papryka, cukinia, buraczki, dynia, cebula, czosnek.... "Kasiu, ja nie mam czasu, zrób coś z tym, bo się zmarnuje..." No cóż, jak trzeba, to trzeba....
Zima tuż tuż, brzozy przed domem zaczynają gubić liście... Niebo takie piękne nocami... Księżyc się kurczy, można szukać dalekich gwiazd....
Marzy mi się teleskop... Takie marzenie z dzieciństwa. Żeby uciec tam, gdzie nie ma ludzi, żadnych. Takie nieskazitelnie dzikie przestrzenie, zimna pustka i cisza ....
Tu ziemia!!!! Dzieci wołają jeść! Znowu....
zrobiłam sobie wakacje od Vitalii
...tak jakoś niechcąco. Ale że jestem uzależniona, to wracam :-)
Nie będę nadrabiać zaległości i opisywać wszystkiego, co się działo, kiedy mnie tu nie było. Wszak ma tu być o odchudzaniu pisane, a tu się nie ma czym chwalić. Ale nie samym odchudzaniem żyje człowiek. Przede wszystkim ŻYJE i tak ma być :-)
Więc co do wagi.... nabrałam krągłości. Znowu tabelki z normami krzyczą, ale mam to gdzieś. Dobiłam do 58 kg i słyszałam pytania: jesteś chora? zrób sobie może badania...., źle wyglądasz... itp.... itd. Więc przytyłam sobie. Znowu mam biust, ubrania na mnie ładnie leżą, a nie wiszą i chyba tak jest lepiej. Zbliżam się do czterdziestki, nie mogę wyglądać jak nastolatka :-D
Teraz pojawia się inny problem: utrzymać tę optymalną krągłość.
A poza tym to witajcie wszystkie Babeczki, za którymi się stęskniłam :-) Poczytać lecę, co u Was!
chwila prawdy
Kiepsko z moją pamięcią.... Zapomniałam, że jak ktoś ma tendencję do tycia, to nigdy z tego nie wyrasta. Za to wyrasta się z ubrań.
Waga podskoczyła w górę. Tragedii nie ma, ale jak się ma jedyne metr sześcdziesiąt wzrostu, to każdy kilogram wychodzi bokami :-)
Więc koniec z chlebem. Mogę zajadac góry ziemniaków, fury mięsiwa, ale chleb... puchnę po nim.
Czas zabrac się solidniej za gotowanie. Dobra zupa to podstawa.
Dziś moja córa ma egzamin w szkole muzycznej. Nie wysyłałam jej na żadne kursy przygotowawcze, jeśli ma talent, to się dostanie. A jak nie, to zostaje tam, gdzie chodzi do zerówki.
Wakacje czuję już w powietrzu. Plany wstępne poczynione. Zamieszanie będzie jak zwykle. I to lubię :-)
imieninki
mojego małżonka...
To była niespodzianka dla niego, bo on nigdy nie pamięta o sobie :-) Było miło. I ciasto czekoladowe wyszło wspaniale. Wyszło szybko i wołano o jeszcze :-)
Jutro wchodze na wagę i się mierzę solidnie, bo sobie ostatnio odpuściłam/popuściłam....pasa. Ale warto było poczuc luz. Teraz dyscyplina (potrzebna w każdej dziedzinie i każdemu).
króciutko
Pochłonęły mnie studia. Moje szare komórki maja taki bal, że hej. Filozofia śni mi się po nocach, a pytania edukacyjno-antropologiczne sieją popłoch. Jest dobrze :-) Tego mi brakowało :-)
Poza tym
Biegam z wilkami.... Książka powyciągała różne zapomniane i zardzewiałe problemy, trzeba się z nimi zmierzyc.
Biegam też ze szwagierką, zadyszka dopada nas coraz później. A przy okazji chyba się zaprzyjaźniamy, chociaż myślałam, że to niemożliwe.... Cuda się dzieją :-) Mamy silne postanowienie nigdy się nie poddac starości (mentalnej oczywiście).
Biały tydzień za nami. Mój syn dorośleje. To jest piękne.
Życie jest piękne. Wszystko dookoła kwitnie. Zadanie na przyszłośc: nie pozwolic, by złe myśli i zaszłości ściągały energię w dół, zabierały zdolnośc cieszenia się tym, co tu i teraz.
czas odkurzyć
.... zapomniany pamiętnik
Działo się wiele. Pokrótce wyliczę:
- w święta wielkanocne nie utyłam;
- przestałam karmić w połowie kwietnia; Synalek chyba nawet nie zauważył tej zmiany; za to ja ukroiłam sobie wielkiego kromala pysznego chleba, własnoręcznie stworzonego, posmarowałam masłem i... rozkosz, na którą czekałam ponad rok;
- zaczęłam jeść chleb, makaron itp i już wiem, że po nich moja waga leci..., ale w niewłaściwym kierunku, więc wprowadziłam drastyczny limit na te rarytasy;
- zaczęłyśmy biegać ze szwagierką po tym, jak po pogrzebie 98-letniej babci mojego męża usłyszałyśmy, że do 86 urodzin jeździła ponad 30 km dziennie na rowerze; chcemy dożyć późnej starości o własnych siłach :-) ; na razie biegamy 20 minut dziennie, ale dla nas to wyczyn;
- wczoraj mój starszy Syn po raz pierwszy przystąpił do Komunii; przygotowania zżarły mi mnóstwo nerwów, ale tylko dlatego, że nie znoszę szpanu, obłudy i źle toleruję cudze histerie; przekonałam się, że warto zawalczyć o religijny charakter tej uroczystości; to była kolejna lekcja odpuszczania tego, na co się nie ma wpływu i aktywnego zmieniania tego, na co nie ma we mnie zgody; przed nami Biały Tydzień, będzie różowo :-D ; przyjęcie dla rodziny odbyło się w domu, przygotowaliśmy je sami z mężem i jesteśmy dumni z siebie, że znaleźliśmy czas na wszystko, co ważne; Syn dostał wielki stos mądrej literatury (aż muszę od niego pożyczyć i poczytać) i profesjonalny mikroskop (co rozwiązało problem organizowania czasu dzieciom: resztę dnia spędziły na oglądaniu kończyn przeróżnych robali); stwierdził, że musi odkryć najmniejszą cząstkę, z jakiej zbudowany jest świat, bo ma zamiar budować przydomową elektrownię jądrową...uff...
- dziś rano weszłam na wagę: wskaźnik: 61 kg; zrzucić pewnie coś by trzeba, chociaż symbolicznie, bo mnie wyrzucą z vitalii :-D
A teraz o diecie Dukana: moja fryzjerka po dwóch miesiącach stosowania diety (a robiła to bardzo sumiennie!!) leczy nerki i wątrobę. Dodatkowo oberwała solidnie od dietetyka za gupotę i znowu walczy, tyle że z efektem jo-jo i przewlekłym zapaleniem zatok. Poza tym wygląda jak zombi, czuje się fatalnie i śpi na stojąco. Stwierdziła, że w życiu nie było z nią tak źle, jak teraz, a wszystko zaczęło się od proteinowej.
Piszę o tym, bo odchudzają się z Dukanem wszyscy dookoła, a we mnie ta metoda budzi dużą nieufność. Specjalista ze mnie żaden, ale widzę, że zaczynają się potwierdzać moje przypuszczenia w tym temacie.
A teraz biegnę Was poczytać :-)