Od piątku nic nie pisałam bo byłam w delegacji, a w weekendy jeśli mam wolne omijam komputer z daleka.
Więc po kolei....
Piątku okrutnie się bałam, bo wiadomo - wyjazd służbowy = jedzenie w restauracji.
Ale knajpa serwowała minimalistyczne dania więc na paru owocah morza się skończyło,
a byłam tak zmęczona, że wieczorem nie miałam nawet siły nic zjeść. Sobota rano wynik na wadze 80,70.Sobota - dietkowo super, ale włączyłąm warzywa, bo czułam się starsznie słabo;
- kawa z mlekiem
- jogurt light z otrębami
- kawa z mlekiem
- omlet z surimi i sałatka warzywna (sałata, pomidor, papryka, kukurydza)
W niedziele rano nie mogłam uwerzyć własnym oczom - 79,9 kg. Stawałam chyba z pięć razy na wadze i skakałąm ze szczęścia.
Nietety cholerna niedziele znowu zaowocowałą rodzinnym wypadem do knajpki, a że wybrano włoską więc makaron z pesto + wino.
Efekt dzisiaj już ze szczęścia nie skoczę...8 wróciła :-(
No cóż, potraktuję to jako przymiarkę. Wczoraj mierzyłam jak wyglądam w 7, a od jutra mam zamiar już na stałe ją nosić :-)
Dlatego też od dziś znowu zaczynam same proteiny przez tydzień. A teraz idę zrobić sobie pyszną kawusie na porawę humorku.