Waga stoi, raz 82,5 raz 83,00 kg i nie chce być mniej. Pewnie to moja wina, katuję się ciągłym myśleniem jak to jestem na diecie a tu plasterek żółtego serka, tu paluszek, tam piwko i efektów żadnych.
Szkoda gadać...połowa września a u mnie żadnych postępów. Trzeba się zmobilizować i bardziej rygorystycznie popatrzeć na tą moją dietę, bo ile ja jeszcze będę z tą grubą dupą chodzić :-)
Piję kawkę z mleczkiem, potem w planie jogurcik (za namową jednej z vitalijek kupiłam Jogobellę light panna cota - chociaż ona nic nie mówiła, że tam są jagody - ale wybaczam za te 60 kcal w 100g owocowego jogurtu, trochę czuć chemią, ale jednak te 60 kcal kusi:-), nektarynka a w domu zobaczymy.
Na pewno mam zamiar przeprosić się dzisiaj z moim orbitreksem i wejść z nim w bliższe kontakty na jakiś czas. Będzie cięzko bo po niedzielnej wycieczce mam zakwasy, ale tym bardziej muszę ćwiczyć bo to znaczy, że moja wywalczona bieganiem kondycja znowu jest na wakacjach.