Wróciłam do żywych. Tzn po 2 dniach ciężkich przeżyć powstało kilka prostych i przyjemnych decyzji, otóż jeśli na prawdę nie mam ochoty na ćwiczenia, to ćwiczeń nie będzie. Jeśli mam ochotę na słodkości, to raz w tygodniu, powiedzmy w niedzielę, można mi zjeść niewielki kawałek ciasta, czy czegoś tam... powiedzmy cukierka.
Ryż i kasze są dobre.
Chleb pełnoziarnisty też jest dobry.
Czy inny pumpernikiel (kto wymyśla takie nazwy).
Bieganie! To nie prawda, ze wszyscy będą się patrzeć i śmiać ze mnie... To na prawdę nie prawda.
Ważenie się wtedy, kiedy widać wizualnie jakieś efekty i "czuć w kościach", że schudłam.
Dzisiejsze moje menu szału nie czyni.
Po wczorajszym obżarstwie odchorowanym w nocy, śniadanie pominęłam.. no niestety.. Na obiad warzywa z rybą, na kolację owsianka, w międzyczasie inka z mlekiem.
20 minut ostrego skakania z dziećmi w ramach rozgrzewki, pulsometr potwierdzał, że jestem rozgrzana... 40 minut na stepperze,
W sumie spalone 500 kcal, 0,06 kg tłuszczu :P
Ciekawe.. codziennie mam taki wynik, a waga ani drgnie. Ot cuda techniki...