No więc (wiem, nie zaczyna się od więc). Więc... dziś dzień rozpustny. Pierwsza środa tego tygodnia. Dzwoni Robal, że ogrzewa piersi. Już miałem nadzieję, ale okazało sie, ze wyjęła je z zamrażalnika. I nie swoje, a kurczacze.
I mówi jakoś bez przekonania, ze będzie z tego tworzyć obiad.
To mówię Jej, kochanie, Ty fatalnie gotujesz! kupmy coś w makdonaldzie, tak dawno nie jadłem makdonalda, tak tak, zróbmy to, proszę proszę proszę.
Na to Robal mówi, że nie nie, nie będzie jadła makdonalda, bo właśnie wbiła się w spodnie z czasów, kiedy była młoda piękna i inteligentna i nie zamierza tego zaprzepaścić.
No mówię kochaaaanie, zooobacz, taka kanapka, takie fryteczki... a ta nic, niewzruszona...
Skusiła się dopiero, jak makflara obiecałem...
Oczywiście to wszystko w ramach świętowania sukcesu wejścia w stare spodnie oczywiście...
I teraz jeszcze mi sugeruje, żebym Ją namówił na dalszy ciąg rozpusty... coś wspominała o napojach procentowych...
A wiadomo, że to zło...
Więc niech sama przyniesie... jak Ewa Adamowi jabłko w raju...
Bo to zawsze kobiety są winne!