W 2024 na początku roku ważyłam 77 kg. Wiedziałam, że muszę coś z tym zrobić. Moją motywacją było zdrowie. Zły wynik krzywej cukrowej i torbiel na nerce, niby niegroźna - ale wskazane kontrolowanie raz w roku, więc z tyłu głowy jest świadomość, że coś może być nie tak. Zmotywowała mnie też pani endokrynolog, okropny lekarz i okropny człowiek, ale o tym może kiedy indziej bo nie chce się rozdrabniać. Wszak kiedy ta lekarka na moje nieprawidłowe wyniki badań i zapytanie: "A może dieta by coś na to pomogła?" z poczuciem miażdżącej pogardy i wyższości w głosie odparła "Nie, dieta nic nie ma do tego i nic Pani nie pomoże". Wkurzyła mnie, bo wiedziałam, że kłamie. Postanowiłam, że jej udowodnię!
Mój plan na dietę był taki: liczyć kalorie i ćwiczyć do upadłego. Zawzięłam się. Prawie codziennie 40 minutowy trening z Chloe Ting z cyklu znienawidzonych kardio, podskoków, HIIT. Plus dieta 1800 kcal.
Utrzymałam to przez pół roku, tracąc 10 kg. Co prawda te 67 kg na wadze widziałam tylko przez dwa tygodnie, ale widziałam.
W międzyczasie robiłam USG nerki i radiolog nie znalazł żadnej torbieli, co świadczyło o tym, że musiała się wchłonąć. Myślę, że to dzięki diecie.
Mój wynik hormonu z poziomu niewykrywalnego wzrósł do najniższego prawidłowego poziomu, ale już mieścił się w granicy normy! Endokrynolog nie umiała tego wytłumaczyć. Zaszantażowała mnie, że albo będę brać pewien lek (na przypadłość, której nie mam, lek, który mógł zaszkodzić na tężyczkę) albo nie mamy o czym gadać i do widzenia. Oczywiście wybrałam to drugie. Kiedyś może napiszę więcej szczegółów, nie chcę się denerwować.
Co się więc stało, że tej wagi nie utrzymałam?
Po pierwsze brak satysfakcji. Waga to tylko waga. Widząc swoje odbicie w lustrze, miałam wrażenie, że moje ciało niewiele się zmieniło. Ciągle miałam za duży brzuch i za duży biust. Czułam się dalej gruba. Teraz wiem że się nie doceniałam. Chciałabym teraz ważyć te 68 kg...
Po drugie, cukier na czczo spadł tylko do 99. Liczyłam na bardziej spektakularny wynik. Ciągle miałam poczucie zagrożenia cukrzycą.
Po trzecie, śmierć w rodzinie. Pewna wiecznie walcząca z wagą, otyła osoba z rodziny zmarła na raka żołądka, co było szokiem dla wszystkich. Wszystko działo się tak szybko. Nie dożyła chemii.
Więc w lipcu wszystko w moim życiu się zatrzymało. Czułam że już nie dam rady ciągnąć tej diety dalej. Że schudłam niewspółmiernie mało do włożonego wysiłku. I że to nie ma i tak sensu. Bo skoro żyję, to przynajmniej mogę się najeść. Na pocieszenie.
Początkowo nie myślałam o dłużej przerwie od diety niż miesiąc. Już tydzień przed urlopem przestałam liczyć kalorie.
I się zaczęło. Dieta polegająca na liczeniu kalorii nie nauczyła mnie niczego. Nagle nie wiedziałam co jeść, ile jeść. Czy już się najadłam, a może zjadłam za mało. Jak to, mogę jeść ile chcę i nie muszę tego liczyć? Byłam jak pies spuszczony ze smyczy. Szybko wróciłam do starych nawyków. Paczka cheetosów dziennie? Czemu nie! Muffiny? Wiedziałam że jeden ma 500 kcal, ale tak dawno ich nie jadłam! I znowu są na promocji w biedrze!
Po urlopie szybko zaczęła się jesienna aura. Ćwiczyć nie miałam siły, wolałam iść na drzemkę.
A potem przyszła faza mucenia. Ja wiedziałam, że jem za dużo. Napychałam się pod korek, aż ciężko mi było oddychać. Do mojej świadomości docierało "co ja robię, po co to robię" ale nie wzbudzało to we mnie żadnej chęci zmiany. Byłam jakaś zobojętniała, wszystko mi było jedno. Zwolniło się miejsce w żołądku? Świetnie, trzeba się znowu napchać! Czasami nawet nie czułam smaku, było mi niedobrze.
I tak już w październiku 2024 dobiłam do wagi startowej, co oznacza, że wystarczyły mi tylko 2 miesiące, żeby przytyć z powrotem 10 kg. Te 10 kg, których zrzucenie zajęło mi pół roku...
Jak to mówią? Chudnięcie wolno jest zdrowe i daje gwarancję, że nie wróci jojo. Albo: nie schudniesz w miesiąc, bo przytycie zajęło Ci dłużej niż miesiąc!
Dzisiaj się z tym nie zgadzam. Skoro przytyłam 10 g w 2 miesiące, to chcę schudnąć tyle w 2 miesiące! Inaczej stracę motywację!
Wiedząc, jak mozolnie mi szło odchudzanie i jak długo miałam zastoje - np. od marca chudłam tylko kg miesięcznie, czułam niechęć do podjęcia od nowa diety. Nie zmotywowało mnie już nawet to, jak pożyczyliśmy glukometr od teścia, który ma cukrzycę i bierze leki. Zmierzyliśmy mi cukier na czczo i wyszło 115. Nie mogliśmy uwierzyć, bo nigdy tyle nie miałam. Dla pewności mąż też sobie zmierzył cukier i miał 85. Więc wynik musiał być prawdziwy.
Od tamtej pory nie mierzyłam sobie cukru ani razu. Codziennie drzemka po obiedzie 2 godziny, bo inaczej jestem lejąca. I szereg innych objawów, o których napiszę może kiedy indziej.
I tak do połowy stycznia. Zdążyłam przybrać dodatkowe 3 kg. Waga startowa 80. Ech.
Teraz próbuję od nowa. Chciałabym wreszcie zrobić to na stałe. Schudnąć, ale tak by to utrzymać.
Jestem na diecie od 8-ego (tak, ósmego) roku życia i kolejny raz próbuję.