Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Chyba pora coś zmienić bo cukrzyca puka do drzwi...

Archiwum

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 128
Komentarzy: 1
Założony: 13 stycznia 2025
Ostatni wpis: 21 stycznia 2025

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Tetania

kobieta, 34 lat, Tak

172 cm, 0.00 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

21 stycznia 2025 , Skomentuj

Cześć!

Kolejna słaba noc za mną... Zamęczy mnie to wstawanie do kibla. Najgorsze, że pomimo picia dużej ilości wody w ciągu dnia przed snem suszy mnie najbardziej i muszę mieć tą szklankę wody przy łóżku i wziąć chociaż dwa łyki co pewien czas, bo inaczej wszystko mi w buzi wysycha. A potem ciągle biegam sikać.

Mam nowy nieciekawy objaw: kłuje mnie trzustka! Odkąd zrobiłam OGTT doskonale wiem gdzie jest. Bo po tym badaniu moja trzustka zwariowała i przy każdym posiłku czułam skurcze i jakby burczenie w tym miejscu. Strasznie się zeschizowałam że się uszkodziła, ale po paru dniach przestała się odzywać.

To znaczy kłuła mnie w dzień, teraz czuję jakiś ból z tyłu pleców z lewej strony, jakby coś blokowało nerkę. Mam nadzieję, że przejdzie.

Doznałam dzisiaj olśnienia odnośnie diety, tzn. mam już plan. Chcę zrzucić 10 kg w 3 miesiące, zrobić 2 tygodnie diet break i potem znowu wrócić na redukcję i ją dokończyć.

Poćwiczyłam dzisiaj zamiast drzemki, co prawda moja wydolność raczej była słaba, ale zrobiłam 20 minutowe ćwiczenia z gumami na pośladki, 30 min na orbitreku i 10 minut hula hop.

Jadłam to samo co wczoraj, tylko na śniadanie zamiast owsianki jajecznicę. 1700 kcal dziś.

20 stycznia 2025 , Skomentuj

Witajcie.

Dzisiaj znowu źle spałam. Zasnęłam dopiero po 4. Śnił mi się jakiś koszmar - mogło być niedocukrzenie. W pracy byłam śpiąca, a po obiedzie od razu poszłam na drzemkę. Miała trwać 1,5 godziny a wyszło 2,5. No cóż. Dopóki popołudniami jest ciemno, nie będę sobie robić wyrzutów. Przez słabą jakość powietrza i tak bym nie poszła na spacer.

Co dziś jadłam?

Owsiankę z truskawkami i orzechami włoskimi.

Bulkę z masłem orzechowym i jabłkiem.

Zupę z wczoraj na obiad.

Na kolację sałatka z kurczaka, kapusty pekińskiej, kukurydzy, pomidorków, pora i oleju z dyni. Kawałek pizzowca (Mąż zjadł już pół blachy, ja 2 kawałki małe :)) Banan. Trochę prażynek krewetkowych.

Stanęło na 1700 kcal. Dzisiaj już chyba miałam normalny apetyt. Ciężko było mi stwierdzić, bo chciałam go nie mieć jak wczoraj. Ale chyba wrócił. Brak apetytu byłby niezłym ułatwieniem. Redukcja szła by tak gładko.

Czułam parę razy w ciągu dnia głód. Największy po pół godzinie treningu na orbitreku. Dostałam potem znowu hipoglikemii, oblewały mnie zimne poty, trzęsawka i ból głowy. Zjadłam banana i od razu przeszło.

Muszę się z tym oswoić. Jak prawie pół roku jadłam bez opamiętania i napychając się, zapomniałam co to głód między posiłkami. Teraz żeby organizm czerpał z tych rezerw tkanki tłuszczowej co zgromadziłam, muszę trochę się pogłodzić. Dać insulinie opaść. Nie ma innego wyjścia.

Kolacje jednak zjadłam dziś sporą, bo boję się być głodna przed snem. Nienawidzę tego uczucia. Jak się kładę głodna dostaję wtedy duszności. Jest to nieprzyjemne.

19 stycznia 2025 , Skomentuj

W 2024 na początku roku ważyłam 77 kg. Wiedziałam, że muszę coś z tym zrobić. Moją motywacją było zdrowie. Zły wynik krzywej cukrowej i torbiel na nerce, niby niegroźna - ale wskazane kontrolowanie raz w roku, więc z tyłu głowy jest świadomość, że coś może być nie tak. Zmotywowała mnie też pani endokrynolog, okropny lekarz i okropny człowiek, ale o tym może kiedy indziej bo nie chce się rozdrabniać. Wszak kiedy ta lekarka na moje nieprawidłowe wyniki badań i zapytanie: "A może dieta by coś na to pomogła?" z poczuciem miażdżącej pogardy i wyższości w głosie odparła "Nie, dieta nic nie ma do tego i nic Pani nie pomoże". Wkurzyła mnie, bo wiedziałam, że kłamie. Postanowiłam, że jej udowodnię!

Mój plan na dietę był taki: liczyć kalorie i ćwiczyć do upadłego. Zawzięłam się. Prawie codziennie 40 minutowy trening z Chloe Ting z cyklu znienawidzonych kardio, podskoków, HIIT. Plus dieta 1800 kcal.

Utrzymałam to przez pół roku, tracąc 10 kg. Co prawda te 67 kg na wadze widziałam tylko przez dwa tygodnie, ale widziałam.

W międzyczasie robiłam USG nerki i radiolog nie znalazł żadnej torbieli, co świadczyło o tym, że musiała się wchłonąć. Myślę, że to dzięki diecie.

Mój wynik hormonu z poziomu niewykrywalnego wzrósł do najniższego prawidłowego poziomu, ale już mieścił się w granicy normy! Endokrynolog nie umiała tego wytłumaczyć. Zaszantażowała mnie, że albo będę brać pewien lek (na przypadłość, której nie mam, lek, który mógł zaszkodzić na tężyczkę) albo nie mamy o czym gadać i do widzenia. Oczywiście wybrałam to drugie. Kiedyś może napiszę więcej szczegółów, nie chcę się denerwować.

Co się więc stało, że tej wagi nie utrzymałam?

Po pierwsze brak satysfakcji. Waga to tylko waga. Widząc swoje odbicie w lustrze, miałam wrażenie, że moje ciało niewiele się zmieniło. Ciągle miałam za duży brzuch i za duży biust. Czułam się dalej gruba. Teraz wiem że się nie doceniałam. Chciałabym teraz ważyć te 68 kg...

Po drugie, cukier na czczo spadł tylko do 99. Liczyłam na bardziej spektakularny wynik. Ciągle miałam poczucie zagrożenia cukrzycą.

Po trzecie, śmierć w rodzinie. Pewna wiecznie walcząca z wagą, otyła osoba z rodziny zmarła na raka żołądka, co było szokiem dla wszystkich. Wszystko działo się tak szybko. Nie dożyła chemii. 

Więc w lipcu wszystko w moim życiu się zatrzymało. Czułam że już nie dam rady ciągnąć tej diety dalej. Że schudłam niewspółmiernie mało do włożonego wysiłku. I że to nie ma i tak sensu. Bo skoro żyję, to przynajmniej mogę się najeść. Na pocieszenie.

Początkowo nie myślałam o dłużej przerwie od diety niż miesiąc. Już tydzień przed urlopem przestałam liczyć kalorie. 

I się zaczęło. Dieta polegająca na liczeniu kalorii nie nauczyła mnie niczego. Nagle nie wiedziałam co jeść, ile jeść. Czy już się najadłam, a może zjadłam za mało. Jak to, mogę jeść ile chcę i nie muszę tego liczyć? Byłam jak pies spuszczony ze smyczy. Szybko wróciłam do starych nawyków. Paczka cheetosów dziennie? Czemu nie! Muffiny? Wiedziałam że jeden ma 500 kcal, ale tak dawno ich nie jadłam! I znowu są na promocji w biedrze!

Po urlopie szybko zaczęła się jesienna aura. Ćwiczyć nie miałam siły, wolałam iść na drzemkę. 

A potem przyszła faza mucenia. Ja wiedziałam, że jem za dużo. Napychałam się pod korek, aż ciężko mi było oddychać. Do mojej świadomości docierało "co ja robię, po co to robię" ale nie wzbudzało to we mnie żadnej chęci zmiany. Byłam jakaś zobojętniała, wszystko mi było jedno. Zwolniło się miejsce w żołądku? Świetnie, trzeba się znowu napchać! Czasami nawet nie czułam smaku, było mi niedobrze.

I tak już w październiku 2024 dobiłam do wagi startowej, co oznacza, że wystarczyły mi tylko 2 miesiące, żeby przytyć z powrotem 10 kg. Te 10 kg, których zrzucenie zajęło mi pół roku...

Jak to mówią? Chudnięcie wolno jest zdrowe i daje gwarancję, że nie wróci jojo. Albo: nie schudniesz w miesiąc, bo przytycie zajęło Ci dłużej niż miesiąc!

Dzisiaj się z tym nie zgadzam. Skoro przytyłam 10 g w 2 miesiące, to chcę schudnąć tyle w 2 miesiące! Inaczej stracę motywację! 

Wiedząc, jak mozolnie mi szło odchudzanie i jak długo miałam zastoje - np. od marca chudłam tylko kg miesięcznie, czułam niechęć do podjęcia od nowa diety. Nie zmotywowało mnie już nawet to, jak pożyczyliśmy glukometr od teścia, który ma cukrzycę i bierze leki. Zmierzyliśmy mi cukier na czczo i wyszło 115. Nie mogliśmy uwierzyć, bo nigdy tyle nie miałam. Dla pewności mąż też sobie zmierzył cukier i miał 85. Więc wynik musiał być prawdziwy. 

Od tamtej pory nie mierzyłam sobie cukru ani razu. Codziennie drzemka po obiedzie 2 godziny, bo inaczej jestem lejąca. I szereg innych objawów, o których napiszę może kiedy indziej.

I tak do połowy stycznia. Zdążyłam przybrać dodatkowe 3 kg. Waga startowa 80. Ech.

Teraz próbuję od nowa. Chciałabym wreszcie zrobić to na stałe. Schudnąć, ale tak by to utrzymać.

Jestem na diecie od 8-ego (tak, ósmego) roku życia i kolejny raz próbuję.

19 stycznia 2025 , Skomentuj

Witajcie.

Dzisiaj dopadł mnie kryzys. Ale nie w tym sensie, że napad na jedzenie. Właśnie odwrotnie... Ale zacznę od początku.

Obudziłam się dziś w otchłani rozpaczy (jak to mówiła Ania z Zielonego Wzgórza). Miałam takiego doła, że nie chciało mi się nawet dziś wstawać! Najchętniej przeleżałabym cały dzień w łóżku. Zmusił mnie rozsądek, bo szkoda dnia, i to jeszcze wolnego. Przeleżałam w łóżku do 10 i jakoś w końcu wstałam, bo o 10 muszę wziąć leki.

To zdołowanie nie wynikało z żadnej sytuacji ani zmartwień, po prostu się w takim podłym nastroju dziś obudziłam. Myślałam, że mi przejdzie w ciągu dnia, ale nic z tego. Jeszcze cały dzień mnie boli brzuch, może jest jakiś związek.

Po spacerze zaczęłam płakać, a zaznaczam, że już dawno nie płakałam, nawet jak miałam okres! A tu wzięło mnie na ryczenie. Mąż mnie oczywiście pocieszał, ale ja swoje.

Jak mam potężnego doła, to tracę całkiem apetyt na wszystko. Gardło mam jak zasznurowane i nic nie przełknę. Nawet myśl o wodzie wzbudza we mnie wtedy niechęć. Tak więc od śniadania - mąż zrobił jajecznicę - nic nie jadłam. Pominęłam 2 śniadanie, które jem żeby nie mieć hipoglikemii. 

Próbowałam sobie poprawić humor sprzątaniem, a potem gotowaniem. Mówiłam sobie, że zrobię pyszną zupę na obiad. I ugotowałam pierwszy raz zupę Minestrone, tylko przepis zmodyfikowałam, dając trochę kiełbasy podwawelskiej. Zupa gęsta, smaczna, dałam dużo mrożonych warzyw i pokrojone ziemniaki. Mąż mówił, że dobra. Zjadłam małą miskę tej zupy i poczułam się bardzo syta, a taka miseczka miała może z 200 kcal...

Upiekłam nawet pizzowiec. Już od paru dni chodziło mi po głowie, żeby upiec ciasto drożdżowe, tylko na wytrawnie - bez szklanki cukru, owoców i słodkiej kruszonki. Zamiast tego na wierzch dałam składniki jak na pizzę - koncentrat pomidorowy, kiełbasę, cebulę, pieczarki, ser żółty. Trochę się przypalił, ale mąż powiedział, że pyszny. 

Do godziny 20 miałam nabite 700 kcal i serio, mogłabym na tym skończyć. Zmusiłam się, żeby zjeść jabłko, i kawałek mojego dzieła z kubkiem kakao (tego słodkiego oczywiście).

Także dzisiaj tylko 1500 kcal. To nawet nie jest moje PPM (sprawdziłam, ze wzoru 1584). I nie czuję w ogóle głodu.

Humor mi się trochę poprawia teraz (jak to piszę, jest przed 21), i pomyślałam że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Jakbym tak miała jeszcze przez parę dni, to odnotowałabym niezły spadek. Może mój organizm też ma dość nadwagi i chce mi pomóc, wyłączając apetyt? 

To załamanie na pewno nie wynika z wczorajszego ważenia, bo wiem, że zawsze jak zaczynam ćwiczyć to waga potem stoi. A po miesiącach bezruchu zaczęłam robić dziennie blisko 10 tys. kroków i jeszcze chodzę pół godziny dziennie na orbitreku. Dzisiaj też chodziłam. No i jest jeszcze kwestia zaparć. Także nie załamało mnie to.

Czy to wynik ograniczenia cukru i samego przejścia na dietę? Możliwe. W końcu to jakiś stres.

Serio, już dawno tak nie miałam, żeby nie mieć apetytu i nie czuć się głodnym jedząc tak mało... Nawet jak jadłam te 2000 kcal dziennie w tym tygodniu to między posiłkami czułam głód, a dziś jedzenie mogłoby nie istnieć.

Wymyśliłam sobie w ogóle takie coś, żeby za każde zrzucone 5 kg jakoś się nagrodzić. Nie jedzeniem, ale żeby przeznaczyć jakąś konkretną kwotę na kupno ubrań czy innych rzeczy. Nawet wczoraj rozmawiałam o tym z mężem, powiedział, że chce się dołożyć połowę :) może dlatego podświadomie chcę zrzucić te 5 kg jak najszybciej? XD

Chciałabym zejść jak najszybciej z nadwagi, do "bezpiecznej" wagi 73 kg. To nadal dużo, ale już bez nadwagi.

Rozmawialiśmy na spacerze o cukrzycy. Że muszę schudnąć, żeby jej nie dostać. Bo to straszna choroba. Jak bym ją miała, to koniec z naszymi wielogodzinnymi spacerami po górach i jazdami na rowerze. A kochamy chodzić po górach. Rower ja kocham mniej, mąż bardzo przepada, a w zeszłym roku w ogóle zaliczyłam pierwsze 100 km w jeden dzień (dokładniej to było 111 km). Z cukrzycą taka aktywność byłaby zbyt ryzykowna. Wyobraziłam sobie nawet, jak idziemy na szlak a ja w lesie dostaję śpiączki cukrzycowej i TOPR nie może dolecieć...

Jestem obciążona cukrzycą genetycznie. Tak więc muszę schudnąć aż tyle by zgubić brzuch. U mnie oznacza to, że muszę zejść poniżej 64 kg... Niestety taka budowa ciała. Wszystko mi idzie w brzuch i biust i te obszary chudną najwolniej. Stracę udźce, tyłek, a brzuch jak był tak będzie. Niestety. Taki rozkład tłuszczu wylosowałam w genetycznej loterii. Gdyby nie ten brzuch i biust to wyglądałabym nieźle niezależnie od wagi. 

18 stycznia 2025 , Skomentuj

Cześć.

Dzisiejszy dzień minął tak szybko. Jestem już bardzo zmęczona, bo nie miałam drzemki i byłam nadzwyczaj aktywna.

Nie mogłam się już doczekać ważenia, by sprawdzić efekty. Rano stanęłam na wagę, a tam... 79,8 kg... Powiem że nie na to liczyłam, byłam mocno zawiedziona. Dla pewności zmierzyłam obwody i jedyne co spadło to -1cm w obwodzie brzucha na wysokości pępka. Jeszcze według pomiarów przybrałam w biuście 4 cm w tydzień, więc musiałam coś na początek źle zmierzyć.

300 g w tydzień to niewiele, zwłaszcza że specjalnie zaczęłam dietę od razu po okresie. Liczyłam na co najmniej kilogram... w końcu po pierwszym tygodniu odchudzania spadki bywają najwyższe. 

No trudno, muszę to zaakceptować i wyciągnąć wnioski. Dalej się starać. Nie powiem, zmobilizowało mnie to dziś do zwiększenia aktywności. Był spacer, potem ćwiczenia z gumą, orbitrek w szybkim tempie i ze zwiększaniem obciążania a na koniec jeszcze 10 min kręcenia hula hopem. Teraz to odczuwam i zasypiam na siedząco.

A z jedzenia było:

owsianka z truskawkami i orzechami włoskimi,

bułka z masłem orzechowym i jabłko,

zupa pomidorowa z kaszą jaglaną i twarogiem,

sałatka z kurczaka, kukurydzy, papryki, olej z dyni, olej rydzowy, prażynki krewetkowe, skyr i banan z kakao w proszku

Kaloryczność 2000 kcal chcę jeszcze kontynuować przez ten tydzień, aby się upewnić. Jak nie będzie spadku za tydzień to obetnę.

Przeanalizowałam swoją dietę i jak dotąd jadłam dziennie 45% tłuszczu. Chcę to zmniejszyć do 35-40%.

W ogóle po spacerze byliśmy na zakupach w biedronce i przechodząc obok drożdżówek i pączków tak mi zapachniało... Ale się nie złamałam, tak samo nie kupiłam tych lodów pistacjowych o których myślałam cały tydzień. Zamiast tego kupiłam skyry naturalne i banany. Dosładzam kakao w proszku (tym co większość składu to cukier) i na razie to mój zamiennik słodyczy.

17 stycznia 2025 , Skomentuj

Witajcie!

Ciężka noc za mną. Przez wczorajszą drzemkę nie mogłam zasnąć. Ale rano czułam się całkiem dobrze, tylko po obiedzie mnie zaczęło ścinać. Więc poszłam na drzemkę. Co za błędne koło...

Wczoraj wieczorem dostałam hipotonii ortostatycznej. Jak wstawałam zrobiło mi się ciemno przed oczami. Z dobry rok tak nie miałam... 

A dziś podczas jedzenia mam zawroty głowy! Miałam już tak kiedyś. Ech. Czy to wszystko może być skutkiem odstawienia słodyczy i obcięcia kalorii? Nie drastycznego, przecież jem 2000 kcal. O co tu chodzi?

Orbitrek zaliczony. Późno wsiadłam, więc nie było szału. Tętno spacerowe.

A dzisiaj jadłam:

warzywa na patelnię na oliwie z jajkami,

bułkę z masłem orzechowym i jabłkiem,

ciecierzycę smażoną na oliwie z twarogiem i cebulą,

sałatkę z piersi kurczaka, fety, papryki, pomidorków koktajlowych, cebuli, oleju z dyni, potem prażynki krewetkowe, kakao.

Wyszło łącznie 2000. Było zaplanowane 2200, ale podczas jedzenia prażynek poczułam się już pełna. To odstawiłam. Dobry znak. Normalnie bym wyczyściła miskę na siłę.

Pozwoliłam sobie na kakao. Z tych niezdrowych, co więcej mają cukru w składzie niż kakao. Ale co takie 10 g cukru zaszkodzi.

Znowu wyszło mi dużo tłuszczu - jakieś 100 g. Węgli ledwo 150. A nie chcę być na low carb. Tylko co mam w takim razie jeść.

W ogóle jak to piszę zaczęła mi skakać powieka... 

A, zapomniałam, jeszcze zrobił mi się zajad. Ale w 1 dzień znikł. Kiedyś non stop miałam zajady. Pomyślałam, żeby kupić sobie jakieś tabletki z drożdżami, bo to od niedoboru witamin z grupy B się robi. A potem sobie przypomniałam, że jakiś czas temu zamówiłam sobie płatki drożdżowe i leżą nieotwarte w szafce. Posypałam sobie nimi sałatkę. Smaku za bardzo nie czułam, bo dałam tylko łyżkę. Będę jeść codziennie, żeby urozmaicić jakoś swoje odżywianie. 

16 stycznia 2025 , Skomentuj

Hej.

Pół godziny chodzenia na orbim zaliczone.

Jadłam dzisiaj:

jajecznicę z warzywami na patelnię - było to tak sycące, że ledwo wcisnęłam,

pół bułki żytniej z masłem orzechowym i jabłkiem,

pieczona pierś kurczaka z frytkami, surówką z marchewki i sosem czosnkowym,

olej z dyni, podsmażona na oliwie ciecierzyca z wędzoną papryką i solą, pomidorki, papryka, prażynki krewetkowe 50g, banan, skyr waniliowy.

Łącznie ok. 2100 kcal.

Tężyczka daje mi popalić :( myślałam, że mam ją już zaleczoną a tu skurcze mięśni w całym ciele i co gorsza duszności :( to jest najbardziej nieprzyjemny objaw, a jak się położę to mam wrażenie, że zapada mi się klatka i z trudem nabieram powietrze. Jak nie byłam na diecie i jadłam mało zdrowo, zero warzyw, dużo gotowców i słodyczy to nie odczuwałam takich objawów. O co tu chodzi??

Dietę będę z czasem korygować, bo jem chyba za dużo tłuszczu (wychodzi dziennie 80-100 g). Przeczytałam, że dieta wysokotłuszczowa upośledza wchłanianie magnezu. Jakoś wychodzi tak dużo z tego co jem. Ale jak nie byłam na diecie to pewnie jadłam tego tłuszczu jeszcze więcej i to niezdrowego. Bez sensu.

A jeszcze dodam że dzisiaj odczuwałam lekkie zakwasy, boli mnie brzuch i lekko głowa. 

15 stycznia 2025 , Skomentuj

Cześć.

Wczoraj wieczorem dopadł mnie okropny ból pleców w odcinku piersiowym... położyłam się i musiałam wstać wziąć ibuprom, bo bym nie zasnęła. Dziwny ból, zastanawiam się czy to czasem nie jakiś refluks bo poprzedniego dnia miałam zgagę. Co mi się nigdy wcześniej nie zdarzało.

Obudziłam się bardzo zmęczona i cały dzień byłam śpiąca. W pracy tylko myślałam o tym, by dotrwać do końca i pójść na drzemkę. Tak zrobiłam po obiedzie. Jak na złość przez godzinę nie mogłam zasnąć, więc dałam sobie jeszcze pół godziny i zasnęłam a potem już nie mogłam się dobudzić. Wleciało kolejne pół godziny, a potem jeszcze pół...

O 19 wsiadłam na orbitrek do Ukrytej Prawdy. Żeby nie naruszać pleców chodziłam bez używania rąk i na najmniejszym obciążeniu. 

A potem dopadł mnie atak hipoglikemii... Od obiadu minęło 5 godzin. Zaczęłam się strasznie pocić, było mi zimno, a łapy mi się trzęsły jakbym miała Parkinsona. Poleciałam zrobić kolację i zjadłam prażynkę krewetkową. Szybko przeszło. Powinnam chyba kupić jakieś biszkopty czy coś bo zjadłam wszystkie rzeczy podnoszące szybko cukier.

Mam takie rozkminy, że tylko zaczęłam jeść zdrowiej i już są problemy. Ból pleców, niedocukrzenia... A wcześniej wszystko było ok chociaż codziennie jadłam słodycze i chrupki lub chipsy. I czułam się lepiej niż teraz.

Ech. A przecież wszystko robię z głową, nie ucinam drastycznie kalorii. Dzisiejszy dzień wyglądał tak:

owsianka z truskawkami i orzechami włoskimi na mleku,

pół bułki żytniej z masłem orzechowym,

kasza gryczana z warzywami na patelnie na łyżce oliwy i ciecierzycą gotowaną ze słoika, do tego sos czosnkowy,

sałatka (papryka, pomidorki koktajlowe, feta, olej dyniowy), pół opakowania prażynek krewetkowych, banan.

Razem 2000 kcal. Obiad dzisiaj bardzo mi smakował. Stwierdziłam, że mogłabym nawet jeść tak codziennie.

Pieczywo żytnie chyba mi nie służy - czytałam że niewskazane przy refluksie. Kawa też - cały dzień drgał mi mięsień w ramieniu. Po owsiance szybko robię się głodna. 

14 stycznia 2025 , Skomentuj

Czołem.

Jestem już bardzo zmęczona. Dzisiaj zrobiłam 20-minutowy trening z gumami na pośladki, a potem 30 minut chodziłam na orbitreku. I już w szybszym tempie niż wczoraj, i zmieniałam obciążenie z 1 do 4.

W ogóle to popełniłam dzisiaj niezły błąd, bo coś mnie podkusiło, żeby się zważyć. No i waga szyderczo pokazała 80,1 kg... Nie wiem na co liczyłam po jednym dniu odchudzania, na jakiś magiczny spadek motywujący. No nie. Nie ma tak łatwo.

Dowiedziałam się również że:

  • jestem lżejsza niż 6% użytkowników o tym samym wzroście i wieku (heh),
  • jestem odwodniona,
  • mam za mało białka,
  • mam 56 lat metabolicznie.

Za to jakimś cudem mam 46 kg mięśni w ciele, czyli dobrze. Serio nie wiem jak, od paru miesięcy prawie się nie ruszam. Od paru dni dopiero staram się robić 10000 kroków z czego większość w domu bo pogoda i oblodzone chodniki nie zachęcają do wyjścia. Może samo dźwiganie tylu kg jest już niezłym treningiem.

Jadłam dzisiaj:

  • jajecznicę z pieczarkami i cebulą na łyżce oliwy, do tego bułka żytnia (pół) z łyżką oleju z pestek dyni,
  • pół bułki żytniej z masłem orzechowym,
  • dokończyłam nieszczęsną pizzę z biedry, ale pół dałam mężowi,
  • bułkę żytnią z olejem rydzowym i mozarellą light, skyr truskawkowy z pestkami dyni.

Wypiłam też słabą kawę z jednej łyżeczki, z łyżeczką cukru i mlekiem 2%. Normalnie nie piję kawy, ale rano nie mogłam wyjątkowo się dobudzić. No i przeczytałam że kawa zwiększa spalanie tłuszczu. Dotąd unikałam kawy, nie że nie lubię, ale mam tężyczkę utajoną (stąd mój pomysł na nick) więc mi raczej nie służy. Zobaczymy jak to będzie.

Podsumowując, wyszło 2000 kalorii. Czyli lepiej.

Wypiłam zdecydowanie więcej wody niż wczoraj. 2 razy w ciągu dnia poczułam głód. Miałam zachcianki na słodycze - to drugi dzień bez nich. Były zmiany nastroju w ciągu dnia.

To był udany dzień pod względem dietetycznym.

13 stycznia 2025 , Skomentuj

Witajcie!

No to startujemy. Z wagą 79,8 kg (dobrze, że jeszcze nie 80!) przy 172 cm. BMI 27. Mam 6 kg nadwagi. Czy dużo, czy mało - dla mnie dużo, bo to tylko o 2 kg mniej od mojej najwyższej wagi w życiu. 

Obudziłam się dziś z myślą, że nie dam rady, nie idę na żadną dietę. Świadomość, że znowu nadszedł czas żeby się głodzić przyprawiała mnie o wewnętrzne skurcze. Pomyślałam nawet, że może zacznę kiedy indziej, na przykład od jutra. 

I naszła mnie straszna ochota na pączka z nadzieniem pistacjowym z biedry. Albo te lody pistacjowe Zielonej Budki.

A potem przypomniała mi się dzisiejsza noc. Źle dziś spałam. Może to przez pełnię księżyca, a może przez to... że wczoraj wyżarłam ostatnie zapasy słodyczy. Bo czułam, że jak zostawię chociaż kosteczkę czekolady to już nie będzie to.

No i miałam za swoje... Najpierw nie mogłam zasnąć i wędrówki na siku co pół godziny. Pomiędzy nimi oczywiście picie wody, bo umierałam z pragnienia.

A gdy już zasnęłam, to obudziłam się jakoś przed piątą mokra i zlana zimnym potem. Trzęsąc się z zimna pod mokrą kołdrą próbowałam jeszcze trochę pospać, zanim zadzwoni budzik do pracy.

Ech. Pewnie jest to argument, żeby zacząć dietę. Tylko czemu tak mi się nie chce. W zeszłym roku miałam powera, zrobiłam sobie badanie krzywej cukrowej i wyszła mi nietolerancja glukozy. Od razu zaczęłam walczyć.

W tym roku mi się naprawdę nie chce. Zdrowy rozsądek podpowiada, że to ostatni moment by coś zmienić. Żeby nie zachorować na cukrzycę. A ja się czuję jakby mi było wszystko jedno.

Nawet nie mam obmyślonej diety. Nie chce mi się liczyć kalorii ani ograniczać czegokolwiek. 

Postanowiłam, że zacznę od ćwiczeń i zapisywania tego, co jem. Odkurzyłam orbitreka, który kupiłam parę lat temu i służył mi głównie za wieszak na ubrania. Postanowiłam, że od dziś będę ćwiczyć na nim codziennie przez 100 dni, i zobaczę czy to coś da.

Zmuszenie się do ćwiczeń było trochę katorgą. Ostatnio mam bardzo mało ruchu. Tzn. jakoś od listopada zalegam na kanapie. Prawie codziennie drzemka na minimum 2 h po obiedzie. Jakbym zapadła w sen zimowy. 

Dzisiaj to zmieniłam. Wypiłam ocet jabłkowy przed obiadem, żeby mnie po nim nie ścięło. I poćwiczyłam pół godziny na najmniejszym poziomie i tempem jakim dałam radę. Czyli bardziej chodząc niż biegając. 

A co dzisiaj jadłam? Nie głodziłam się, wjechało:

owsianka na mleku z mrożonymi brzoskwiniami i orzechami włoskimi,

bułka żytnia z masłem orzechowym i jabłkiem,

pizza donatello kurczak i pieczarki - połowa,

bułka żytnia z mozarellą light, olejem z dyni, do tego pomidorki koktajlowe, papryka, por, oliwa z oliwek.

Podsumowałam w fitatu, wyszło 2200 kcal. Dużo, ale na pewno mniej niż jadłam dotychczas.

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.