Dzisiaj pobiłam wszelkie dotychczasowe rekordy na orbitreku. Chyba to ciasto od męża dodało mi mocy... W 30 min spaliłam prawie 300 kcal, czyli tyle co wczoraj, chodząc 70 minut. Chodziłam, a w zasadzie biegłam na obciążeniu 8, a tętno w pewnym momencie miałam 160. Opaska pokazała mi 21 godzin regeneracji.
Nie ukrywam, że trening był swojego rodzaju wyładowaniem złych emocji, których mam dużo teraz w sobie bo jestem przed okresem. Może to mnie też nakręcało.
Potem poćwiczyłam jeszcze siłowo. To już ostatni trening z programu treningowego. Chyba poszukam sobie coś nowego, bo ten mi się już znudził i nie chcę zaczynać go 3 raz. Ma swoje wady, bo nie wszystkie ćwiczenia mogę wykonać ze względu na brak sprzętu.
Kalorie zjedzone - ok. 1800. Do kolacji zjadłam miskę kiełek słonecznika, samodzielnie wyhodowanych. Te mung mi zwiotczały w lodówce i wywaliłam. Ale zamówiłam nowe nasiona :P
Ciekawa jestem strasznie, co zobaczę jutro na wadze.