Jako, że podniosłam rękawice i postanowiłam o siebie zawalczyć, to dziś z rana pierwszą ważniejszą czynnością było wskoczenie na wagę. I uwaga, teraz fanfary bo ujrzałam 98,5 kg. Super! Dało mi to dodatkowego kopa, że to jednak nie trzycyfrowa liczba. Nie chcę jej już nigdy przenigdy zobaczyć. Pomiary miejsc wrażliwych też zrobiłam. Za kilkanaście kilo mniej będzie ciekawe porównanie ;p
Ja ze swojej strony spinam mocno poślady i dąże do pierwszego celu, jakim w mojej głowie jest 95kg. Daaaawno tego nie widziałam i to dla mojej psychiki będzie kamień milowy ujrzeć te cyferki.
Pierwszy tydzień chcę po prostu wytrwać i nie rzucić postanowień w pizdu. A są proste- więcej się ruszać i jeść zdrowe, pożywne posiłki. Tylko tyle i aż tyle. Z piciem odpoweniej ilości wody na szczęście nie mam problemu. Nawet dłuższym spacerem się zadowole, bo uwaga- akurat dziś dostałam okres. Jak w zegarku. W końcu. Przez ostatnie miesiące był strasznie nieregularny, spóźniał się po dwa tygodnie itp ( w sumie lubiłam takie dłuższe przerwy ale zarazem wkurzało mnie to, że nie mogłam przewidzieć kiedy na pewno przyjdzie i czułam,że organizmowi jednak coś jest). Może to jakiś powrót do regularnych okresów? Ja też reaguje na wszystko. Wystarczy, że lecę gdzieś samolotem, ciut inny klimat i po regularności. Dodajmy do tego stres w pracy przy zamknięciach miesiąca i mamy mieszankę wybuchową. Taka już moja uroda ;p
Na wieczór zafunduje sobie relaks przy jakiejś youtuberce, kubek mięty i termofor na brzuch ;)