Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Chyba pora coś zmienić bo cukrzyca puka do drzwi...

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 1326
Komentarzy: 22
Założony: 13 stycznia 2025
Ostatni wpis: 3 marca 2025

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Tetania

kobieta, 34 lat, Tak

172 cm, 74.50 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

21 lutego 2025 , Skomentuj

Hej. Wczorajszy dzień rozłożył mnie na łopatki. Dziś postanowiłam się trochę zregenerować. Ostatnio chodziłam na orbitreku codziennie i widziałam, że moja moc maleje, więc dzień przerwy się przyda. 

Brzuch wczoraj mi trochę zszedł, bo całą noc latałam co chwila siku... I dzisiaj rano też co chwila. Już nie wiem co mi jest, to ten stan przedcukrzycowy czy co. 

Dla odmiany jadłam dzisiaj zupełnie inaczej niż zwykle. Na śniadanie zamiast jajek na miękko zjadłam 2 kromki chleba tostowego z szynką. Błyskawicznie po tym zrobiłam się głodna. Na drugie śniadanie wpadła gruszka zamiast jabłka. Myślałam, że po niej zasnę w pracy na siedząco. Na obiad ryba z frytkami i kapustą kiszoną. Po obiedzie poszłam na drzemkę. Nie walczyłam z tym, bo potrzebowałam jej bardzo.

A na kolację... usmażyłam naleśniki! Od paru dni już chodziły mi po głowie słodkie rzeczy, próbowałam przepędzać te myśli, ale się nie dało. Naleśniki zrobiłam na mące owsianej, z bardzo małą ilością tłuszczu (łyżka oleju do ciasta i trochę na patelnię przed pierwszym naleśnikiem, potem już nie dolewałam). Do tego dodatki: skyr marakuja, dżem truskawkowy i banan. Zjadłam 4 naleśniki. Resztę naleśników (6) zjadł mąż. Z przepisu miało wyjść 16, ale część wylądowała w koszu bo się rozwaliły na patelni. Trudniej się smaży naleśniki z tej mąki niż z pszennej, bo jak się za wcześnie przewróci to się łamią.

Może codziennie będę jeść jeden słodki posiłek. Zobaczę, jak będę mieć ochotę. Pewniej się czułam, gdy jadłam wszystko wytrawnie. Nie wiem co mi się znowu w tej głowie przestawiło.

Zaczęliśmy z mężem oglądać nowy serial - Rozdzielenie. Polecam.

20 lutego 2025 , Komentarze (2)

Hej. W tym miesiącu PMS zaczął się u mnie z grubej rury już od pierwszego dnia fazy lutealnej. Mam tak beznadziejny nastrój że szkoda gadać. I jeszcze dzisiejszy dzień był jakiś pechowy i nieszczęścia chodziły jak zwykle parami. Dobrze że ten dzień już się kończy. 

Na orbitreku chodziłam symbolicznie dziś, żeby pochodzić. Zero powera. Spuchłam i czuję się gruba. Co za różnica czy ważę 75 kg czy 80 kg. Wyglądam tak samo. Czuję się beznadziejnie i miałam już myśli że wszystko mi jedno. Zdrowe jedzenie mnie dobija. Czy tak ma wyglądać całe moje życie? Kasza i warzywa? Brzuch dalej wielki tak jak był. Mam wrażenie że dziś jest nawet większy. Chciałabym się rozpłakać, ale jakoś nie mogę.  

19 lutego 2025 , Skomentuj

Cześć. Dzisiaj też nie miałam drzemki, jakoś to przetrwałam. Położyłam się wcześnie jak na mnie, bo o 23.30. W nocy nie spałam za dobrze, budziłam się kilka razy.

Dzisiaj zauważyłam, że szybciej się najadam... Czyżby dłuższy sen w nocy jednak coś dał? Obiad mogłabym już skończyć na połowie porcji. Jak zwykle kasza - tym razem pęczak ważny do listopada 2024, warzywa na patelnię, trochę ciecierzycy. Plus 2 serki zakopiańskie zamiast twarogu. 

Na orbitreku pochodzone, spaliłam ponad 200 kcal.

Kolacja - część też oddałam mężowi, bo nie chciało mi się tyle jeść.

W ogóle w tv reklamowali, że rusza kolejny sezon Kanapowców od 4 marca. Cieszę się, bo lubię oglądać ten program. Obejrzałam wszystkie sezony i powtórki z komentarzem na youtube. Motywuje mnie oglądanie odchudzających się ludzi. Choć chodzą słuchy, że w tym programie nie pokazują wszystkiego, tzn. że oprócz diety i ćwiczeń biorą leki na odchudzanie. Jeśli to prawda, to trochę nie fer, bo powinni szczerze pokazywać cały proces.

Wczoraj przed snem obejrzałam sobie wywiad z Sylwią Bombą na kanale Grube Historie. Mówiła o swojej insulinooporności i problemach z chudnięciem. Schudła 30 kg. Słuchałam z zaciekawieniem, bo też mam insulinooporność i porównywałam swój przypadek. Zgadzało się to, że puchnę na twarzy jak mam okres albo całe moje ciało puchnie w upały i tak samo po wysiłku fizycznym. Wczoraj jak zeszłam z orbitreka dosłownie ocierały mi się uda, a normalnie tak nie mam. 

To, z czym bym się z nią nie zgodziła, to to, że insulinooporność utrudnia odchudzanie - nieprawda, gdzieś czytałam, że nawet ułatwia bo osoby z insulinoopornością spalają więcej kcal niż osoby zdrowe w ciągu dnia, plus insulina ułatwia budowanie masy mięśniowej. Nie bez przyczyny pakerzy ją sobie wstrzykują. Bynajmniej ja nigdy nie miałam problemu by chudnąć z insulinoopornością, za to nie potrafię utrzymać wagi. Sylwia opowiadała, że mając zdrową dietę i trenując nie była w stanie schudnąć dopóki nie zaczęła brać metforminy. No nie wiem co o tym myśleć, jakoś nie chce mi się w to wierzyć - może miała dłuższy zastój po prostu albo za dużo ćwiczyła. Metformina lek dobrze mi znany, moja babcia brała to latami zanim przeszła na insulinę. Jak widać nie ma co w nim pokładać nadziei, że uchroni przed cukrzycą...

Albo to, że przy insulinooporności jest się non stop głodnym. No bez przesady. Jak się je sycące rzeczy - jajka, warzywa, kasze - to na kilka godzin można zapomnieć o jedzeniu. Ciągle głodnym można być tylko jak się same rzeczy słodkie i z białej mąki. 

Jeszcze co mnie zdziwiło, że Sylwia wyznała, że zawsze miała płaski brzuch i nawet z insulinoopornością nie miała żadnych fałdek... No jakoś ciężko mi w to uwierzyć, gdzieś czytałam kiedyś, że przy insulinooporności tkanka tłuszczowa odkłada się akurat najbardziej na brzuchu bo jest tam jakiś szczególny rodzaj tkanki tłuszczowej, tkanka trzewna czy coś. Sama widzę po sobie, że tyję najbardziej na brzuchu i całe życie mam ten brzuch oprócz sytuacji gdy ważyłam 50 kg (głupie głodówki w wieku 14 lat) przy tym samym wzroście co mam (wtedy brzuch był nawet nie płaski tylko wklęsły...). Więc nie wiem, o co jej chodziło, czy się wstydziła przyznać, czy naprawdę nie miała brzucha (przy wadze 90 kg?...)

Za to poleciła dietetyka, którego już znam z youtuba - Jakuba Mauricza. Planuję obejrzeć więcej jego filmów, bo sensownie gada. Wiedzy nigdy dość. 

18 lutego 2025 , Skomentuj

Witajcie. Jestem już śpiąca, bo nie poszłam na drzemkę po południu. Po obiedzie, gdy ogarnęła mnie błoga senność, przez chwilę zastanawiałam się czy naprawdę aż tak chce mi się spać. No i stwierdziłam, że jednak nie. Więc w ramach walki z drzemkami przesiedziałam godzinę i potem wskoczyłam na orbitreka. Mocy dużej nie miałam, może dlatego że ćwiczę codziennie. Ale dobre i te 200 kalorii.

Wczorajsze surowe warzywa na kolację nie dawały mi w nocy spać... Budziłam się co chwila i jeździło mi po jelitach. Organizm nieprzyzwyczajony. Dzisiaj do sałatki dałam mniej tych warzyw i na razie nic się nie dzieje.

Kolację musiałam zjeść wcześniej niż zwykle, bo dopadł mnie głód i niewyraźne widzenie już około 19. Normalnie jadłam tak w okolicach 20-21, bo po drzemce zawsze jakoś ten obiad się dłużej trawił. No ale to dobrze że zjadłam wcześniej. Oglądałam jakiś film o odchudzaniu wczoraj i tam jakaś babka mówiła, że pora posiłków ma znaczenie bo zrobili jakieś badania, jedni jedli o 18, inni o 21 i wyszło na to, że druga grupa była bardziej narażona na otyłość i cukrzycę. Ech. To wiele by wyjaśniało... Zawsze wolałam jeść później i przyznam się, że w zeszłym roku moja dieta z liczeniem kalorii wyglądała tak, że do obiadu zjadałam 700-800 kalorii, a na kolację 1000-1100... Może dlatego schudłam tylko 10 kg w pół roku. Przeraziłam się tą chronobiologią. Jeszcze o drzemkach czytałam, że takie długie jak ja robię, czyli 2 h, to spowalniają metabolizm. I jeszcze że powinno się chodzić spać najpóźniej o 22.30 bo inaczej będą szalały hormony głodu następnego dnia. Ostatnio położyłam się o tej porze... w gimnazjum? Albo może jak byłam chora. No mam rozjechany rytm dobowy, spanie w dzień, potem kładzenie się 1-2 w nocy... aaaah. Trzeba to zmienić.

17 lutego 2025 , Skomentuj

Witajcie. Po wczorajszym ekstremalnym treningu fatalnie spałam i budziłam się ciągle w nocy. Musiałam to odespać. Dzisiaj na orbitreku pochodziłam tylko symbolicznie, bez żadnych zrywów. Tętno najwyższe bodajże 110. Spalone 150 kalorii. Myślę, że będę chodzić sobie tak na przemian, że jeden dzień mocniejszy trening a następnego dnia słabszy. Żeby się nie zajechać :P

Na obiad zamarzył mi się dziś dorsz z frytkami i kapustą kiszoną. Rybka ugotowana na wodzie bez żadnego tłuszczu, a frytki z piekarnika. Kupuję w biedrze Mr Potato. Mają dobry skład i są pyszne. Do picia kubek soku pomidorowego. Od jakiegoś czasu go piję, bo 300 ml ma tylko kalorii, a są w nim elektrolity m.in. potas, którego mi pewnie brakuje.

Do orbitreka jak zwykle włączyłam sobie tv i oglądałam na zmianę Ukrytą Prawdę z Miłością od Kuchni. W tym drugim programie jest tak że osoba wybiera sobie 2 z 3 kandydatów po obejrzeniu ich mieszkań i umawia się z nimi na randkę. No i na tej randce oczywiście gotują. Z lekkim zdumieniem stwierdziłam, że z tego jedzenia co prezentowali największą ochotę miałam na winogrona i arbuzy, a nie słodkie placuszki czy czekoladę. Niemożliwe, mój organizm zaczyna pragnąć prawdziwego jedzenia.

Kolację miałam dużą, bo zjadłam najpierw jabłko (uwielbiam alvy z biedronki, są słodkie), już drugie dzisiaj zresztą. Potem micha sałatki z różnych warzyw (sałata rzymska, czerwona papryka, kalarepa, cebulka dymka, pomidorki koktajlowe, ogórek), mozzarelli i pół łyżeczki oliwy. Plus 30 g nachosów serowych z biedry (czuję się już jakbym reklamowała ten sklep, ale nie, nie sponsorują mnie niestety). Potem przypomniałam sobie, że zapomniałam o kakao i poszłam sobie zrobić kubek. Wzięłam jeszcze małą miseczkę cheetosów. Czuję się teraz pełna, no ale jakoś tak wyszło.

Wiem, że muszę skończyć z tymi drzemkami bo śpię 2 godziny dziennie a potem kładę się o 1 żeby zasnąć i to niedobre dla rytmu biologicznego. Dałam sobie przyzwolenie na drzemki do końca lutego, potem będę z tym walczyć. 

16 lutego 2025 , Skomentuj

Hej wszystkim. 25 dni na orbitreku zaliczone, czyli 1/4 mojego wyzwania za mną. A zaszalałam dzisiaj bo spaliłam aż 290 kalorii w pół godziny... Opaska pokazuje mi że po tym treningu mam się regenerować 34 godziny... Czuję się zmęczona tak jakbym dosłownie cały dzień chodziła po górach. Średnie tętno miałam 140, a chwilami ponad 150 i się zastanawiam czy to czasem nie było za wysokie. Nie mogę jak na razie znaleźć sensownych informacji na ten temat, ale niby dobre cardio to jest na 70% tętna maksymalnego, więc chyba przesadziłam. 

Byliśmy dzisiaj u teściów i teściowa zrobiła pączki... nie zjadłam ani jednego! Zrobiła też eksperymentalnie tortille i tu już spróbowałam jedną. Policzyłam to sobie jako obiad. W domu zjadłam po prostu obiadokolację, ale dałam o połowę mniej kaszy i warzyw niż zawsze + pół kostki chudego twarogu. Przyznam, że jak jestem na diecie to mam problem z jedzeniem u innych, bo czuję że jest mi łatwiej popuścić pasa i na zasadzie " a co tam, i tak już zawaliłam dietę" zacząć pochłaniać wszystko bez opamiętania. Czułam, że jakbym zjadła jednego pączka, to już bym potem sięgnęła po kolejny i kolejny. Chwilami mnie kusiło, żeby tak właśnie zrobić. Druga sprawa, że mam duże trudności z oszacowaniem ile zjadłam. Jak gotuje sama, to wiem, jak wszystko przygotowuje, ile dodaje tłuszczu a tu jedna wielka niewiadoma. A wy jak macie, gdy jesteście u rodziny czy znajomych i częstują was różnymi pysznościami? Odmawiacie czy żeby nie robić przykrości gospodyni jecie, a w środku siebie żałujecie?

15 lutego 2025 , Komentarze (2)

Witajcie. A jednak byłam w deficycie, bo waga dziś pokazała 75,6 kg. To aż 0,9 kg mniej w stosunku do ostatniego tygodnia, co mnie bardzo cieszy. Jeszcze tylko 2 kg dzieli mnie od "normalnego" BMI i utraty nadwagi. Normalnego w cudzysłowiu bo to nadal będzie za dużo, ale przynajmniej będę już po tej bezpieczniejszej stronie dla zdrowia...Prognoza osiągnięcia celu 60 kg przesunęła się z 27 września na 22 września.

Nie ukrywam, że było to trochę dla mnie zaskoczenie, bo przez ten tydzień jadłam całkowicie intuicyjnie i nie miałam momentów, żebym chociaż na chwilę poczuła się głodna, bo jadłam 4 posiłki dziennie. Nie jadłam też w 100% czysto, prawie codziennie wlatywały cheetosy i piłam to słodkie kakao z mlekiem. Oraz tosty. Z drugiej strony codziennie orbitrekowałam i robiłam te 6-7 tysięcy kroków.

Normalnie tak mnie to uskrzydliło, ten kolejny sukces. Już tylko 0,6 kg brakuje mi do pierwszego celu 75 kg i nagrody! Jak dobrze pójdzie, to mogę to osiągnąć w tydzień, co jest motywujące.

W nagrodę zjadłam dzisiaj pizzę na obiad. Żartuję, to nie była żadna nagroda za schudnięcie, tylko mąż zapragnął tak uczcić Walentynki. Z jednej strony nie chciałam zamawiać tej pizzy, z drugiej chyba trochę chciałam, bo dość szybko uległam. Dzięki temu odkryłam, że nie mam potrzeby jak na razie jeść takiego żarcia. Zamiast wielkiego wow i ulgi poczułam właściwie rozczarowanie. Pizze zamówiliśmy 3 małe różne i w zasadzie żadna nie powaliła mnie smakiem, a te ociekające tłuszczem kawałki wzbudzały we mnie trochę przerażenie. Zjadłam po jednym kawałku każdego rodzaju pizzy i w sumie na tym chciałam skończyć, ale mąż powiedział "No co ty, nie żartuj sobie" i zjadłam jeszcze jeden kawałek. Oczywiście żałowałam, bo poczułam się mega ociężała i z lekka było mi nie dobrze, mój żołądek już chyba nie daje sobie rady z takim tłustym żarciem. Naprawdę wolałabym zjeść mój standardowy obiadzik z kaszy, warzyw i twarogu. No ale plus jest taki, że mam nauczkę: nie ma co się napalać na to niezdrowe żarcie, bo wcale nie jest jakieś wspaniałe.

Mam też takie przemyślenia, że wolałabym świętować w jakiś inny sposób, niż jedzeniem. No tak jakoś się utarło, że u nas (mówię ogólnie, wiem że są wyjątki) świętuje się właśnie żarciem. Kiedyś może to miało sens, jak ludzie nie dojadali na co dzień, ale teraz, gdy wszystkiego jest pod dostatkiem, nie jest to nic nadzwyczajnego. Jeszcze te wszystkie święta wpływają jakoś tak.... luzująco na dietę. Bo po co w ogóle zaczynać dietę, jak zawsze będzie jakiś przerywnik. Co ciekawe, czytałam gdzieś że ludzie nie tyją wcale najwięcej w okresie Bożego Narodzenia, tylko właśnie w okresie przedświątecznym, bo ta atmosfera skłania do konsumowania przysmaków. Mam wrażenie, że podobnie jest w lutym, gdy zbliża się widmo Tłustego Czwartku. Już tydzień temu czytałam artykuł o tym, która cukiernia ma najlepsze pączki, a przecież w tym roku to święto jest wyjątkowo późno. No i czy po takim artykule nie chce się tego pączka już teraz?

Wracając do pizzy, żeby nie zatracić mojego pięknego wyniku na wadze, zjadłam dzisiaj skromne śniadanie - 1 tosta i jabłko. Potem poszliśmy z mężem na 40-minutowy spacer. Spaliłam nieźle kalorii bo chodziliśmy po dość górzystym lesie. Potem zakupy w biedrze. Ostatnio robimy jedne duże zakupy tylko raz w tygodniu, a nie jak wcześniej, że 3 razy byliśmy w tygodniu, a czasem nawet częściej. I to mi się podoba, bo nie muszę tak często walczyć z pokusami, które są już powystawiane na samym wejściu. Kupiliśmy masę zdrowego jedzonka. Zachęciłam męża żeby jadł więcej warzyw bo ostatnio u niego z tym było średnio. Jedyny grzech to serowe nachosy, ale to przez telewizję. Rano do śniadania oglądaliśmy Galileo i tam pokazywali produkcję nachosów i obojgu nam od razu się zachciało kupić. Jeszcze nie jadłam, leżą zamknięte w opakowaniu.

Wieczorem dałam czadu z orbitrekiem, spaliłam jeszcze więcej kalorii niż wczoraj (230) i moje tętno dochodziło nawet do 150. Już nie chodzę na samej jedynce, zwiększałam sobie poziom ciężkości treningu do 4. I teraz czuję zakwasy tu i tam, których już dawno nie czułam. Garmin pokazuje, że mam się 20 godzin regenerować po tym treningu.

Kolację sobie raczej odpuszczę, bo po tak obfitym obiedzie jeszcze mnie trzyma i nie mam w zasadzie ochoty nic jeść. Piję tylko kakao słodkie, bo boję się spadków cukru. No jednak mam  długą przerwę po posiłku bo już 7 godzin. Ale taka pizza co zjadłam mogła mieć nawet 1400 kalorii, sprawdzałam w necie (takie ogólne wyliczenia bo do tych zamawianych pizz nie ma) i 1 kawałek może mieć aż 365. Co prawda specjalnie wybierałam mniejsze kawałki, ale wolę dmuchać na zimne i już nic nie jeść. Z samej aktywności spaliłam już 530 kcal więc dziś będę mieć spalone łącznie ze spoczynkowym prawie 2400 kalorii, więc myślę, że i tak będzie deficyt.

W ogóle śmieszne, ale dzisiaj krzyczałam przez sen i dobrze pamiętam czemu. Śniło mi się że byłam w jakimś publicznym kiblu, gdzie stoją rzędem kabiny. I ktoś mi nagle zaczyna szarpać te drzwi. Ja krzyczę zajęte, zajęte a ta osoba nie odpuszcza. I w końcu drzwi puściły i jakaś baba mi wlazła do toalety a ja się na nią zaczęłam drzeć i darłam się tak, że obudziłam męża i siebie. Mąż zaczął mnie szturchać i się pytać, Kochanie, co się stało itp. a ja że nic, bo chciałam dalej spać. No nie przytrafia mi się takie coś normalnie. Chociaż sny mam mega realistyczne i czasem straszne.

Dzisiaj nie było drzemki, to chyba pójdę wcześniej spać. Już mnie w zasadzie muli. Uciekam.

14 lutego 2025 , Komentarze (2)

Witajcie. Dzisiaj byłam grzeczna, bo jutro ważenie. Na obiad kasza gryczana z warzywami mrożonymi i twarogiem. Stwierdziłam, że mogłabym jeść tak codziennie i tak będę robić z wyjątkiem wspólnych obiadów z mężem. 

Pochodzone na orbitreku. Dałam z siebie więcej niż zwykle. Chyba jeszcze nie spaliłam tyle kalorii w jednym treningu, zawsze to było ok. 150, a dzisiaj 200. 

Kolacja mała, 2 tosty i resztka pieczonej ciecierzycy. Cheetosów trzeci dzień nie ruszam bo mi się nie chce. Ja to mam jakieś skrzywienie, że najchętniej bym jadła codziennie to samo co wczoraj bo prostu nie chce mi się wymyślać posiłków. I jak wpadnę w jakiś ciąg to już tak jem i kupuję w kółko to samo...

Znowu dzisiaj wyświetliły mi się reklamy. Milki i potem jeszcze słój nutelli. Ech. Wiecie co mnie jeszcze wkurza w tych reklamach? Że w TV słodycze i fast foody reklamują ludzie chudzi. Nawet nie szczupli a tym bardziej nie z lekką nadwagą. No siedzi taka chuda modelka i zmysłowo ładuje sobie cukierka czekoladowego albo innego batona do ust. Albo sami chudzielce siedzą w maku. To tak nie wygląda, wystarczy przejść się do najbliższego fast fooda i zobaczyć cały przekrój społeczeństwa. Jeśli już muszą to reklamować, to ja bym sobie życzyła, żeby pokazywali prawdę i ostrzegali, do czego takie żarcie może prowadzić. Jak w tym spocie ostrzegawczym, co podjeżdża pulchna rodzinka do fast fooda i składa zamówienie, a pracownica mówi: nadciśnienie, cukrzyca typu 2 itp. Chciałabym żeby czekoladę reklamowała modelka plus size. Żeby się tak samo zmysłowo oblizywała i żeby przybliżyli jej poczwórny podbródek jak wkłada jedzenie do ust. Może do ludzi by coś w końcu dotarło. A tu programowanie społeczeństwa i okłamywanie: możesz jeść wszystkie te pyszności i być chudy. No chyba jak połkniesz tasiemca to tak. Albo masz szczęście być ektomorfikiem, ale to rzadkość.

Najbardziej przegrane w tym są dzieci. Bo nie mają jeszcze takiej świadomości żywieniowej i oglądają, że kinder mleczna kanapka to najlepszy sposób na głoda... Czytałam dzisiaj, że w Niemczech żeby walczyć z otyłością wśród dzieci planowali zakazać reklam słodyczy i innych niezdrowych produktów. Artykuły z roku 2023, ciekawe, czy im się udało.

Chciałabym doczekać czasów, gdzie te wszystkie wysokosmakowite i niezdrowe produkty będą miały ostrzeżenia jak na papierosach. Na opakowaniu czekolady stopa cukrzycowa. Na opakowaniu chipsów człowiek po udarze w szpitalu podłączony do aparatury. Na opakowaniu fast fooda zrakowiałe narządy. Wiadomo, i tak by ludzie kupowali, ale już by jakaś lampka z tyłu głowy się zapaliła, żeby nie robić tego za często. Z drugiej strony takie produkty uzależniają i można popaść w niezły ciąg. Wiem coś o tym, wiele ciągów słodyczowych już miałam w życiu i nie śmiem twierdzić, że nigdy mi się nie zdarzy.

Mąż mi mówił, że dołączył do jakiejś grupy na facebooku lidla czy czegoś tam, i ludzie tam ostrzegają się przed kupnem niektórych produktów fit. Że jakiś baton ma napis fit i że dużo białka, a w rzeczywistości zawiera olej palmowy i białka 14%, co jak na baton proteinowy szaleństwem nie jest. Jak to trzeba na każdym kroku uważać. Ja to za produktami fit akurat nie przepadam, nie smakują i jakoś szybko się po nich robię głodna. Mąż sportowiec to sobie kupuje, ale może bo wszystko przepala na treningu. 

13 lutego 2025 , Skomentuj

Hej. Dzisiaj pochodzone na orbitreku i przespane 2 h w ciągu dnia. 

Wyświetliła mi się dzisiaj chamska reklama czekolady (bodajże duża milka z orzechami laskowymi i toffi, nie pamiętam bo dawno nie jadłam a nie będę googlować) w przekroju i ogromnym powiększeniu. No ludzie. Czy to przez to, że we wczorajszym wpisie użyłam słowa czekolada? Obczajcie jakie chamstwo, człowiek walczy ze złymi nawykami i nie je słodyczy, stara się przeganiać je z myśli, a tu walną taką reklamę. To powinno być zakazane. Przy obecnej pladze otyłości, nadwagi i cukrzycy powinny być kary jak za reklamy papierosów czy innego ścierwa. Producent goowna oczywiście chce zarobić, chce żebyśmy konsumowali jak wściekli i uzależniali się od bezwartościowego żarcia. Za nic ma nasze zdrowie. Jakoś nie zauważyłam nigdy nigdzie reklamy kaszy gryczanej, sałaty czy kapusty pekińskiej. Wszędzie tylko ten syf!

Przypominałam sobie jak parę lat temu w grudniu zaczęły się te promocje na duże milki, w stylu jak kupisz 5 sztuk na raz to zapłacisz tylko 6 zł za jedną. I wtedy poległam. Potrafiłam zjeść taką dużą milkę na raz (pewnie dalej potrafię, ale nie będę sprawdzać) i zeżarłam w ciągu miesiąca z co najmniej 10 takich czekolad. W zaledwie miesiąc przytyłam 6 kg, osiągając najwyższą wagę w życiu 81 kg. Dobrze, że się opamiętałam.

Na pocieszenie, schudłam kiedyś w 2 miesiące z 74 kg do 64 kg, jedząc na obiad codziennie kaszę z koncentratem pomidorowym i cebulą. Była to kasza jaglana, do której obecnie mam awersję. Ciekawe, czy jedząc kaszę gryczaną osiągnęłabym taki sam efekt. 

Od wczoraj nie jem cheetosów i czuję, że wreszcie znika mi ta afta. Może zrobiła mi się od chrupków właśnie. W zasadzie to mogłabym zastąpić je pieczoną ciecierzycą. Ma przynajmniej białko i jest sycąca.

Dotąd posiłki jadłam wytrawne wszystkie (oprócz jabłka na drugie śniadanie). Dzisiaj znalazłam jakiegoś skyra waniliowego w lodówce i zjadłam do kolacji. Nie podszedł mi. Więcej nie kupię. Staram się ograniczać rzeczy słodkie, bo po nich człowiek szybko robi się głodny.

Jeszcze apropo tych reklam. Ja jestem wielkim hejterem reklam fast foodów i niezdrowego żarcia i zawsze się zarzekam, że tego, co mi jest nachalnie reklamowane, nigdy nie kupię. Ostatnio taka sytuacja: oglądamy z mężem telewizję i leci reklama kabanosów. Mega wnerwiająca. Mówię, że nigdy nic od nich nie kupię i od razu zapominam o całej sytuacji. Następnego dnia idziemy do biedry. Już przy wejściu zauważam promocję na kabanosy 3 w cenie 2 i jak zahipnotyzowana sięgam po jedną z nich i tak stoję i z jednej strony chcę kupić, a z drugiej czuję, że coś jest nie tak. Patrzę na makro, no mają dużo tłuszczu, ale są słone i mają białko...no i dawno nie jadłam... Zanim wrzuciłam do koszyka, mąż do mnie: przecież to te kabanosy z reklamy, co mówiłaś, że nigdy nie kupisz. Jak oparzona odłożyłam od razu na półkę. Widzicie jak to działa na podświadomość?

12 lutego 2025 , Skomentuj

Witajcie. Ale mi szybko dzień minął. Nastrój dzisiaj słaby. Może to przez pełnię księżyca? Drzemka krótsza niż zwykle. Nie mogłam zasnąć, po pół godzinie leżenia i słuchania o himalaistach włażących na K2 było mi zimno i poszłam po kołdrę. Potem zasnęłam i obudziłam się na końcówce jak już himalaiści spadali. Musiałam przewinąć prawie do początku.

Żeby się pocieszyć, upiekłam pysznego pizzowca (no suchy trochę). Miałam już dziś przez chwilę moment "a, walić to" gdzie przed oczami przewinęły mi się wirujące pączki z nadzieniem karpatkowym i czekolady. Trochę stresu dzisiaj miałam i to przez to. No ale nie złamałam się choć czuję się beznadziejnie. I ulana bardziej niż zwykle. Może to ta pełnia księżyca. Ciało chyba zatrzymuje wodę. No tak, pewnie przez to mam dziś twarz jak księżyc w pełni.

Bolesna afta nie znikła. Zwykle znikały po 1 dniu. I kaszlę dużo suchym kaszlem. Eeeeeech.

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.