W sierpniu zdiagnozowano u mnie nowotrów. Wylosowałam nieźle, bo taki przewlekły (mieloproliferacyjny), a nie złośliwe i zabijające ustrojstwo. Po pierwszym szoku postanowiłam, że to właściwie jest niezły pretekst do tego, żeby zacząć żyć tak jak zawsze chciałam. Bez wymówek. Nie marnując czasu. Z pasją i radością. Odzyskanie sprawności i sylwetki jest częścią tego planu;). To ustrojstwo w mojej krwi trochę mnie ogranicza - przekonałam się już, że bardzo lubi suplementy, więc sobie nie pomogę w ten sposób;), ale postaram się podejść do sprawy mądrze i z cierpliwością.
Wczoraj udało mi się wreszcie zrobić i jogę i kroki. Choć zerwałam się z łóżka przed północą przypominając sobie, że zostało ze 150 i chodziłam wkoło stołu 🤣. Dieta bez deficytu (zdjęcia+ orzechy i gorzka czekolada) - około 2000 kcal - to żebym nie spadła pod stół. Mózg na deficycie przy dłuższym graniu to mi odcina. Sprawdzone. No cóż, są rzeczy ważne i pilne oraz ważne i mniej pilne... Miłego dnia.
Tak szybciutko, bo jak wypisałam sobie co mam dziś do zrobienia, to natychmiast przestałam pisać:D. W sensie, żeby nie tracić czasu.
Jutro mega ważny dzień. I ważny weekend. Walczymy o awans do pierwszej ligi. Trzymajcie kciuki.
Wczoraj prawie ok. Wody pilnowałam tylko do połowy dnia, kroków nie zrobiłam, bo w dzień nie było kiedy a wieczorem padłam. Ale joga zaliczona i dietka według planu (zdjęcia+ przekąska - orzechy i kostka gorzkiej czekolady). Miłego dnia.
No wreszcie czegoś nie skontrolowałam 😂. Właściwie to niczego. Nic z zaplanowanych rano rzeczy nie zjadłam, kompletny nieogar. Dobrze chociaż, że mało kalorii wyszło. Ale białka też mało - 57g. Nauki na przyszłość są dwie. 1. Zebranie w robocie nigdy nie trwa tyle, ile się wydaje, że będzie trwało. 2. Śniadania białkowo-tłuszczowe to coś co daje największy zwrot z inwestycji.
No bo miałam o 9:00 zebranie, a o 11:30 zajęcia. No to myślę sobie, że godzinka, góra półtora, podskoczę do domu potem, zjem śniadanie i wrócę na zajęcia. Ta... Ostatecznie śniadanie jadłam około 14:00, tak głodna, że po drodze kupiłam bułeczki oczywiście, bo tak późno to już nie muszę się trzymać założeń 😣. Po śniadaniu, które wydawało się zdrowe, bo bułeczki zjadłam z pastą z halibuta i jajka i z warzywkami, przymuliło mnie tak, że położyłam się na 10 minut, które okazało się być prawie godziną, a potem już do końca dnia (dalej miałam zajęcia, wieczorem trening brydżowy) kompletnie nie panowałam nad niczym, ciągnęło mnie do słodkiego, do węgli w dowolnej postaci i do podjadania. Skończyło się na tym, że zamiast zaplanowanego shake'a proteinowego zjadłam tosty, zamiast flaczków na obiad kawałek pizzy od córki (jeden na szczęście!) a oprócz tego pomagałam sobie orzechami pecan i gorzką czekoladą (w liczbie dwóch kostek). Do dupy z taką robotą. Żadnych bułeczek więcej na śniadanie 🤣. Ale to może być też dlatego, że odstawiam strzały dopaminy w postaci mediów społecznościowych i bezmyślnego klikania w internet. No i fajki - przyznam się - czasem palę. Wiem, że to największy syf. Zawsze jak są egzaminy jakieś albo podobnego rodzaju stres, a potem tak od 1 do 3 tygodni po. Poza tym okazjonalnie. Jak wyjdę do ulubionego baru, a ostatnio nie wychodzę. No i jak gram w te karty (w domu czy ze znajomymi to nie, tylko jak jest liga albo jakiś turniej). Ale jak już kupię paczkę, a potem jeszcze kilka, to te pierwsze kilka dni jak nie kupuję to jest trudne. No i tak mam 3 ostatnie dni trudne. Ale dziś już czuję się normalnie.
Kroków nie wyłaziłam, musiałabym po nocach po tej pizgawicy, a już nie miałam na tyle samozaparcia. Joga zrobiona. Miłego dnia.
Przez najbliższy tydzień moje wpisy mogą być lakoniczne, mniej się będę udzielać w ogóle tutaj, bo z jednej strony mam dużo pracy, a z drugiej ograniczam niepotrzebne klikanie w sieci. Jedzonko dziś (to jedno co wygląda jak parówki, to parówki, a drugie to marchewki):
Joga zaliczona, woda pita, kroków nie zrobię - jeszcze sporo zostało, a ja mam dużo pracy jeszcze zamiast spaceru:(. No nic, próbowałam. Miłej nocki.
Jestem przekonana, że zrobiłam zdjęcie śniadania i to kilka razy. Patrzę przed chwilą w galerię i nic takiego nie ma:(. No trudno. Ale było podobne do tego co często jem. Jajko sadzone, parówki z szynki, warzywka, orzechy. Na drugie śniadanie zaprzyjaźniłam się z pasztecikiem :). Oprócz tego coś w rodzaju proteinowego shakea - wiśnie mrożone, nektarynka, kefir proteinowy, chia i odżywka białkowa. Na obiad ramen z wolno gotowaną wołowiną, jajkiem, wakame i jakimiś zielonymi rzeczami. Bardzo dziś walczę z podjadaniem. Chwilowo wygrywam. Joga zaliczona. Koki - będę jeszcze dreptać. Woda - zostały 2 duże szklanki do wypicia. Nastrój leniwy. Miłego wieczorku.
Od poniedziałku wracam do roboty, więc nawet nie protestowałam jak wczoraj znajomi zaprosili nas na te karty do siebie:D. Tym razem grzecznie bez winka. I zamiast obiadu jakieś niezbyt zdrowe przekąski tam u nich. Siedzieliśmy niespodziewanie do północy, więc zabrakło mi 450 kroków, choć już wracając je zrobiłam 🤣! Poza tą niezaplanowaną, losową, kolacją śniadanie białkowo-tłuszczowe i żytnie kanapeczki z pasztetem.
Wy sobie nie myślcie, że ja taka towarzyska jestem:D. Od kiedy mieszkamy w nowym miejscu (3 lata chyba) kilka razy przychodził znajomy, żeby zrobić drobne naprawy w domu, raz inny, żeby podłączyć mi gramofon i potem ten sam przyniósł płytę Genesis, ci co ostatnio tak się odwiedzamy intensywnie to byli 2x i my raz u nich, a poza tym jak jest większy turniej w okolicy albo liga to czasem przygarnę kogoś na noc. Więc tego... to taka nowa sytuacja:D. I szczerze mówiąc już trochę mnie zmęczyła. Bardzo było miło, ale ja jednak naprawdę dzikus jestem. Najbliższe dwa tygodnie odpoczywam od spotkań towarzyskich, oprócz tych wymuszonych przez ligę, która jest w najbliższy weekend. Spróbuję skupić się na pracy i na tym, żeby się dobrze przygotować do walki o awans. Mój mózg coraz lepiej, ale to jeszcze nie ta forma.
Bardzo duży opór przełamałam i wygrzebałam swój stary arkusz z habit trackerem. Dostosowałam do tego roku i spróbuję nie porzucić po tygodniu. Wygląda tak:
Umieściłam tam wszystkie rzeczy, które bym chciała robić regularnie, nie tylko dietowe. Tak poza pracą i aktualnymi projektami. Do tego tygodniowa lista zadań. Uzupełniłam wstecznie tylko to co umiałam zweryfikować. Dawno go zrobiłam i chyba nie miałam szczególnego zapału do uzupełniania. Może tym razem będzie lepiej.
Zaczęłam wczorajszy dzień od takiego miłego spacerku nad jezioro. Pięknie wygląda las przyprószony śniegiem. I ta zamarznięta tafla.
Nie do końca wyszłam z tego wczorajszego spotkania obronną ręką, bo oprócz wina skubnęłam jakieś przekąski - serek, oliwki, vol-au-vent z tuńczykiem i z tą szarpaną wieprzowiną... Zrobiłam z gotowego ciasta francuskiego, ale sama dzielnie wycinałam te kółeczka😁. Mogłam zrobić zdjęcie całej deski, może by mi było łatwiej się oprzeć :D. No trudno. Wyrównam to dziś jakoś. I przez następne dwa tygodnie. Ważenie w ostatnim dniu lutego. Założenie wagowe jak zwykle delikatne. Chciałabym żeby spadła poniżej 77. No i żeby coś się ruszyło w obwodach. Cokolwiek. Najlepiej w brzuszku. Tym razem rozpiszę sobie dokładny plan i zrobię HT w kalendarzu. A plan będzie uwzględniał następujące elementy:
zero wina 😇
10000 kroków dziennie
Codzienna joga, ale konkretne, zaplanowane wcześniej praktyki (systematyczność już sobie wyrobiłam chyba w tej kwestii, teraz spróbuję to robić nie tak bezmyślnie)
Monitorowanie wody z fitatu (jezu, jak ja tego nie umiem!)
Dieta bez zmian - 1700 kcal, 100+ g białka, śniadania białkowo-tłuszczowe, zero słodyczy i cukru. Zero (!!!!) podjadania.
Wczorajsze jedzenie, które miało 100 g białka i razem z czterema lampkami wina tylko 1600 kcal (to może tak bardzo nie nagrzeszyłam, bo wypiłam 3 lampki a do limitu trochę brakowało... zaraz wpiszę i sprawdzę) wygląda tak:
Waga trochę w dół, wszystkie wymiary, poza obwodem ramienia, stoją jak zaklęte. Nie będę narzekać, bo ostatnio spadły dużo. Zobaczymy następnym razem czy muszę być bardziej grzeczna, czy mogę sobie pozwalać czasem na winko 😂. Dziś znowu mam gości, więc na wszelki wypadek wliczyłam sobie w bilans 4 lampki 😅. Nie mówię, że tyle wypiję, ale przezorny zawsze ubezpieczony 😎. Wliczyłam z zachowaniem kaloryczności i poziomu białka. I z uwzględnieniem szarpanej wieprzowiny i bułeczki na obiad. Kurcze, chyba się nauczyłam w to białko. Jak zaczynałam sobie wpisywać posiłki do fitatu to miałam przy 2000 kcal 40-50g białka 🤦♀️.
Uprzedzam lojalnie, że teraz będzie dawka marudzenia, więc możecie tutaj przestać czytać 😂. Zrobiłam sobie badania dziś, tak sprawdzająco, w połowie czasu pomiędzy wizytami u lekarza. Jakiś dziwny ten mój organizm. We krwi tylko nieznaczna poprawa. Mogę się założyć, że lekarz nie pozwoli mi zmniejszyć dawki chemii przy następnej wizycie. Wkurza mnie to i boję się. Chwilowo jest ok. Czuję poprawę. Jeszcze nie jest optymalnie, ale zaczynam jakoś funkcjonować. Mój organizm zaczyna współpracować. Bardzo dobrze reaguję na chemię. Z resztą to co biorę to takie łagodne cytostatyki. Ale przecież jak będę brała taki syf do końca życia, to chyba nie będzie ono za długie? No i nie mogę się nauczyć tego dziadostwa. W sensie że nie wiem co z moich realnych działań tak naprawdę wpływa na to, że mój organizm daje sobie radę z przerostem tych niepotrzebnych komórek. Czuję się bezradna. Mój lekarz uparcie twierdzi, że to obiektywny stan - tzn. ta bezradność. Że nic nie mogę zrobić, tylko brać leki. Może poszukam innego dla przeciwwagi?
Dziś kolejne eksperymenty w kuchni 😁. Kupiłam w aldiku fioletowe ziemniaki 😵. Zrobiłam z nich normalne puree. Strukturę mają taką bardziej piaszczystą niż zwykłe, ale w sumie są niezłe. Fitatu nie umie chyba policzyć ich kaloryczności, ale sprawdziłam, że jest z grubsza taka jak zwykłych. Ale podobno mają dużo bonusów zdrowotnościowych w postaci antyoksydantów między innymi. Z pieczoną karkóweczką komponowały się doskonale. Poza tym na śniadanie zapiekane z serem i pomidorami kiełbaski wiedeńskie, a oprócz tego pikantny krem z dyni (zamkniętej przez mamę w słoikach w sezonie) z białkowymi dodatkami. Jakoś mało kalorii wyszło. Policzyłam dopiero wieczorem i myślałam, że będzie milion przez tę karkówkę, a razem poniżej 1600.
Kroki zaliczone. Jogę zaraz zrobię na dobranoc w łóżku. Dobranoc:).
Byłam bardzo grzeczna wczoraj. Chyba dlatego, że jutro ważenie:D. Takie zaklinanie rzeczywistości;). Ale kroki zaliczone, joga zaliczona. Jedzonko wg planu, bez podjadania. Oprócz tego co na zdjęciach jeszcze garść bakalii w ramach przekąski. Nie mam dziś czasu się rozpisywać, bo to czwartek jest, więc nie mam nawet kiedy oddychać :D. Miłego dnia.