było cudnie, pomimo wiatru, zimna i jednak , w przewadze chmur, dzisiaj byłyby piękniejsze zdjęcia...ale nie udałoby mi się sfotografować tak cudnych kropel na źdźbłach trawy i igiełkach mini skrzypów. Zatem ...było cudnie. Ja naszlajałam się niczym koń...dorożkarski, uliczkami tymi i owymi. Małż poleciał swoim torem...potem zgodnie doszliśmy do wniosku, że gdybyśmy chodzili razem - on dostałby szału że mnie " iście" zajmuje tyle czasu , a ja dostałabym szału, że ktoś mnie pogania i rozprasza mi uwagę ( choć mam ją podzielną) . Wniosek.....jechać możemy razem ( w celu zaoszczędzenia na podróży) ale łazić jak najbardziej osobną - myślę, że teraz już wyjaśniłam ideę " samodzielnych i samotnych" wyjazdów do różnych miejsc - jeśli w zamyśle mam focenie. Poza tym chłop był chory jak pies...kaszlał, smarkał, prychał i w ogóle ...w pewnym momencie oświadczyłam " jazda z samochodu i pchaj go z tyłu, bo rozsiewasz zarazę" po powrocie do domu wywlekłam flachę soku z imbiru i cytryny i zaleciłam pić ...przy czym znęcałam się nad osobnikiem słownie, wypominając mu jak to nie chciał jeść wit C i D - profilaktycznie. Po odpowiedniej dawce tortur paszczowych pozwoliłam mu zalec i zdrowieć Dzisiaj jest już o wiele lepiej...dodatkowo wcina lek przeciwwirusowy jaki wiosną przepisała mu nasza lekarka ( a oczywiście Szczeżuja - wzorem swojego ojca, leków nie wybrał). No dobra koniec gadania ...czas wędrowania , zapraszam do wędrówek po Kazimierzu.
I tym oto " wycieczkowym" akcentem żegnam się z wami , życząc wam miłego, poniedziałkowego popołudnia. Ahoj!!!!