Byłam ale nie tu. Nie w Internecie, nie na portalu. Musiałam poukładać sobie w głowie pewne rzeczy.
Z pozytywów: nie przytyłam, kulam się pół kilo w dół, pół w górę. Dieta pozostawiała dużo do życzenia. Nie ilościowo a jakościowo. Odrzuciło mnie od mięsa, ryb, jaj. Tylko węgle za mną chodziły. Teraz każdy dzień jest walką o to aby jeść jak najmniej węgli prostych... Nie wiem, organizm się zbuntował, emocje włączyły itp. Aktywność była jak na mnie nieporywająca ale ogólnie średnia dzienna kroków ok 15000, 19 pięter itp. Mało było typowych treningów.
Dopadły mnie zmęczenie, zwątpienie, wypalenie itp. Wolałam się tymi emocjami nie dzielić. Czas przeszły bo wychodzę już pomału z tego.
Co mnie zdołowało? Ja sama chyba. Na siłę próbowałam szukać czegoś, coś udowadniać. Bo wiecie nagle ktoś żyjący na ogromnych obrotach przez dwie dekady z okładem, zwalnia i zaczyna żyć jak inni. Zwalnia. O to chodzi. Zaczęłam się czuć jak ... nierób czy pasożyt, mimo, że cały dzień w ruchu. Zawsze podziwiałam kobiety poświęcające się domowi, rodzinie. Wiem ile to pracy i zachodu i wiem jaka to ciężka i wymagająca praca ale ... zaczęłam mieć wyrzuty sumienia, że mi teraz tak dobrze. Mam czas z jednym synem ćwiczyć to, z drugim powtarzać tamto, iść na rowery, spacery. Ok nadal nie mam czasu na TV :) i tak może zostać. Tylko to wszystko zaczęło mi się wydawać takie mało ambitne.
Moja rodzina docenia zmiany i to jak teraz wygląda nasze funkcjonowanie. Nie ma problemów z wizytami z dziećmi u lekarzy, z odprowadzaniem, próbami, treningami itp. Mam w końcu czas dla dzieci. Tyle ile potrzebują. Więc sama do końca nie wiem o co mi chodziło, skąd to coś mnie dopadło.
Z innych spraw, mój średniak ma zaostrzenie astmy i zmiany skórne z którymi walczymy coraz mocniejszymi sterydami. I sukces, trafiłam z synem prywatnie do Pani Dermatolog, która jest też alergologiem (w szpitalu też pracuje), i ma córkę trochę młodszą od mojego syna też alergika, astmatyka itp. Z tą kobietą normalnie rozmawiałam, ona wiedziała o co chodzi, kompleksowo potraktowała i skórę i astmę i alergię. Pozmieniała trochę dawki, doradziła jak żonglować lekami. Bo w nocy jak syn się dusi, to ja decyduję który z przepisanych leków podać i ile żeby nie było za dużo a zadziałało. To ja jak zaczyna się katar to już wiem czy to przeziębienie czy pylenie. Podać Hitaksę i steryd do nosa czy miód i vit C. Po wielu latach z tymi chorobami idę w poniedziałek do lekarza i mówię: zaczęło się w piątek tak i tak, podałam to i to. A lekarka w 95% mówi: doskonale, kontynuować. Zmiany skórne syna. Miał w wieku 3 lat AZS. Do dziś pierzemy w jednym proszku, na który nie reaguje, ale co mi pani doktor powiedziała, to ma Być proszek a nie kapsułki czy płyn (a na to przeszłam), bo mimo, że ten sam producent to ma już składniki uczulające. Do mycia emolienty i biały jeleń a pani doktor mówi, że odeszli na oddziale od białego jelenia bo zaczęli go perfumować trochę. Dostałam listę sprawdzonych mydeł i emulsji do ciała. Nie wiadomo czy to AZS, Łuszczyca czy jednorazowy atak wykwitów. Zobaczymy jak znikną i czy wrócą.
Martwię się, czy syn z tego wyrośnie, czy będzie zdrowy w przyszłości, czy mu to utrudniać życia nie będzie. Szkoda mi go. Wiem, że wydolnościowo jest słabszy i z biegów 4 dostaje. Ale biega. W sobotę był na rajdzie szkolnym w lesie. Uprzedziłam Panią, że może tracić oddech i mieć zadyszkę, poinformowałam, że rano dostał leki i może iść a ja jestem pod telefonem. W szkole wiedzą, że jego kaszel i katar to alergia, a ja biegam do pediatry raz na 10 dni, żeby go osłuchała, profilaktycznie, sprawdziła oskrzela, bo u niego o zapalenie płuc bardzo łatwo. Jest dysgrafem, ćwiczymy pismo cały czas (tak to to samo dziecko co ma średnią ponad 5,5) a ja i tak jego bazgrołów nie mogę odczytać. Dzisiaj przyniósł "4" z dyktanda, i pani zrobiła dopisek "bardzo się starałeś pisać czytelnie, brawo", prawie się popłakałam. Wiem, że on mnie teraz potrzebuje, i jestem.
Najmłodszy, pierwsza klasa w klasie wiolonczeli. Właśnie dziś jego nauczycielka wytypowała go do konkursu wojewódzkiego. Będzie grać etiudę. Pierwsza klasa. Lubi muzykę i szkołę muzyczną ale musi ćwiczyć codziennie, 30 minut ale codziennie, plus ja uczestniczę z nim w lekcjach instrumentu, żeby wiedzieć co i jak ćwiczyć. Jest zdolny, ma potencjał, podobno. Czy liczę, że będzie muzykiem? Nie. Ale chciałabym aby rozwijał talent, on słyszy więcej niż ja. Moja mama do mnie, że dziecko męczę, po co? Przecież wybijają się jednostki jedna na setki. Ale ja nie liczę, że on się wybije, chcę żeby go to bawiło. Jego ulubione przedmioty to rytmika, kształcenie słuchu i instrument. On chce grać, lubi jak mu wychodzi więc ja z nim procuję wspieram, poprawiam. Wspieram.
W szkole jestem w dwóch trójkach klasowych i w jednej radzie szkoły. Wydzwaniam, ogarniam wycieczki, rezerwacje, wysyłam zapytania itp.
Najstarszy syn, pasierb mój. W wakacje 18 lat kończy. To już mężczyzna. Masakra. Też potrzebuje wsparcie, wiary w niego, teraz gdy decyduje co chciałby robić w życiu i zastanawia się czym się kierować przy wyborze drogi. Teraz coś wspomina, że przydałby mu się większy pokój. Nasza sypialnia ma 30 m. I mam plan. Średni syn do pokoju najstarszego, najmłodszy do pokoju gościnnego, najstarszy do naszej sypialni a my po połączonych pokoi średniego i najmłodszego. Czyli remoncik się szykuje, malowanie, przenosiny mebli itp... Najwięcej pracy wymaga gościnny bo tam tapety trzeba zdjąć... No będzie się działo na wiosnę u nas.
Co do meritum portalu to... trzeba się ogarnąć i zgubić te ostatnie kilka kilo na wiosnę...