Miałam ostatnio wrażenie, że coś się sprzysięgło przeciwko mnie. Aby utrudnić, uniemożliwić, ćwiczenia, nawet dietę. Namieszać w emocjach i nie tylko. Tak to u mnie wyglądało:
1. Mama.
W zeszłą środę odcięli w jej budynku gaz bo planowa wymiana instalacji. Jest luty. Ogrzewanie gazowe. Na ok tydzień. W mieszkaniu też wymiana, w ciągu dnia, mama pracuje od 8.00 do 17.00. Mówię, na kilka dni możesz u mnie zamieszkać, ale nie bo za daleko do pracy, nie bo ona w nocy telewizję ogląda a my mamy w salonie i tylko cyfrową naziemną itd. I kilka godzin dziennie, na telefonie, jak oni mogą itp., przecież jej w domu nie ma itd. Że ona ma dosyć, znowu wszystko przeciwko niej, znowu pod górkę. Moje tłumaczenia, że po prostu tak jest, wymienią i będzie bezpiecznie, nic nie dawały. Uparła się zostać u siebie. Ok. Co zrobiłam ja? W środę zawiozłam jej farelkę do ogrzewania (ani razu jej nie włączyła wolała w 14 stopniach mieszkać, wytłumaczenie, że ona ogrzeje tylko jeden pokój a mama po całym mieszkaniu chodzi - mieszkanie 34 m kuchenka, łazienka, malutkie, sypialnia i salon, - jakby włączyła to by te 34 m ogrzała), kuchenkę dwupalnikową elektryczną pojechałam z nią kupić, zawiozłam ciepłą kołdrę. W czwartek rano pojechałam rozmawiać z fachowcami, na piątek umówiłam się na sprawdzanie szczelności w mieszkaniu, pojechałam i czekałam na nich. Ogarnęłam, umówiłam się na wymianę instalacji w mieszkaniu na poniedziałek i założenie licznika, włączenie gazu na wtorek. Mama cały weekend narzekała jaki to będzie bałagan, jak będą kuć, że ona ma dosyć, po co ona wracała z Hiszpanii. Takie warunki itd. W weekend kąpała się w misce w zimnej łazience, mimo, że proponowałam, że może u mnie, przywiozę, zawiozę. Nie ona uwielbia robić z siebie męczennicę.
Poniedziałek o 8.00 fachowcy a ja od 7.00 pozamykałam drzwi do pokoi, szczelnie zabezpieczyłam folią, poprzykrywałam meble w kuchni, wpuściłam panów, miałam z nimi siedzieć i patrzeć im na ręce przez 5 h. Dogadałam się z nimi, zostawiłam pączki i numer do siebie i pojechałam do domu. Zrobili czysto, nawet pozamiatali gruz. Zadzwonili pół godziny przed końcem roboty. Pojechałam do mieszkania mamy. Po wymianie, sprzątnęłam, odkurzyłam, wymyłam, powiesiłam firanki w kuchni, poodkładałam na miejsce kwiatki na górne szafki, mikrofalę, i cięższe rzeczy. Jedyne co to zostały dwie dziurki kilkucentymetrowe do załatania gipsem. Mamie zeszło ciśnienie. Nawet stwierdziła, że już nie będzie narzekać "po co ja wracałam z Hiszpanii".
Wtorek/wczoraj o 9.00 u mamy złapałam panów z pogotowia gazowego, umówiłam się na 11.30 na montaż licznika i włączenia gazu. O 11.25 zobaczyłam ich oddalający się pojazd. Stanęłam autem pod budynkiem i czekam w aucie. Nie w mieszkaniu, żeby ich nie przeoczyć. Po 80 minutach wrócili, mieli interwencję z ulatnianiem gazu gdzieś. Podłączyli licznik u mamy jako pierwszy, włączyli piecyk, itp. Ja włączyłam ogrzewanie na 23 stopnie, odkręciłam kaloryfery na maxa i do domu. Po południu zawiozłam syna na judo w tym czasie podjechałam sprawdzić czy w mieszkaniu wszystko grzeje i szybko po syna.
2. Covid.
Syn najstarszy Izolacja do soboty zeszłej, najmłodszy kwarantanna do 12 lutego. Najmłodszy bez objawów najmniejszych, test płytkowy negatywny. No to pierwszego dnia po izolacji najstarszego zgłaszam najmłodszego do testu (negatywny znosi kwarantannę i mógłby w poniedziałek, góra wtorek do szkoły iść a nie cały tydzień w domu), test robimy w niedzielę i wieczorem na IKP jest wynik - POZYTYWNY. Syn izolacja do 15 lutego a my pozostali domownicy znów do testu w poniedziałek. Najstarszy syn nadal Pozytywny, a reszta Negatywna. Czyli chroni nas przejście go w grudniu. Ja nadal zakatarzona i z zatokami ale to nie Covid.
3. Kontuzja.
Żeby lekko nie było i abym w tych kilku wolnych chwilach pomiędzy kursowaniem do mieszkania mamy i zajmowaniem się dziećmi w domu, nie mogła poćwiczyć to w piątek na prostej drodze, w płaskich butach skręciłam nogę.
Cały weekend przeleżany, tylko w kuchni trochę dreptałam a tak zabandażowane kopytko do góry i tyle. Dużo czytałam za to i porządki na Kindlu zrobiłam. Znalazłam fajny program do zmiany Metadanych w plikach, także tych tekstowych i teraz wszystko jest czytelne.
Zero kardio no bo z nogą to ani orbi, ani stepper, ani piłka. Masakra. Nadal nie ćwiczę i ograniczam chodzenie (np. wczoraj jedynie 8600 kroków zrobiłam). Już nie boli ale opuchlizna jeszcze nie zeszła do końca. Jeżdżę autem i tyle. Muszę ją wykurować do końca bo u mnie nogi to podstawa ćwiczeń.
Podsumowanie:
Jak w tytule:
JAK NIE UROK TO ... INNA CHOLERA.
A dieta była nieciekawa, bo jak mnie wk....iło i to i tamto to mnie na węgle wzięło. Ale już wróciłam na dobre tory.
Chcę do mojej rutyny, do odprowadzania syna pieszo do szkoły, do basenu, marszy, bez chorób, izolacji, kwarantann i innych remontów. A jak coś ma się psuć to u mnie a nie u mamy. O wiele mniej mnie to nerwów kosztuje.