Podsumowanie robiłam w piątek i tam dużo liczb było 😉, jednak patrząc poniedziałek do poniedziałku jest spadek 1,5 kg.
Weekend miałam mocno nieciekawy a właściwie niedzielę. W sobotę robiłam pizzę rodzince i sobie też. Wszystko wyliczone co do grama i moja miała 838 kcal, chociaż ciasto tak rozwałkowałam, że bardziej jak tortilla mi wyszło, a sera tam było ledwo 50 g. Wszystko w limicie, zjadłam ale ciężko potem na żołądku było. Odwykłam.
Wczoraj ciężko mi było z powodów rodzinnych. Moja mama. Znacie ten obrazek gdzie w ogrodzie pewnym róż, siedzi nieszczęśliwa kobieta a obok w innym ogrodzie inna kobieta cieszy się z jednej róży która zakwitła? Ta pierwsza to moja mama. Ma swoje napady czarnowidztwa a ostatnio mocno się nasiliły. Nic jej nie cieszy, codziennie słyszę, że chciałaby się nie obudzić, że nic jej dobrego nie czeka itp. Jej mieszkanie jest za małe 35 m (salonik, malutka sypialnia, kuchnia, łazienka, wyremontowane itp.) dla jednej osoby, ale okolica jej nie pasuje bo ludzie pod oknami psy wyprowadzają, w pobliżu śmietnik i obok pełno śmieci, Żulki tamtędy chodzą itp. Ma drugie mieszkanie na drugim końcu Polski, w nowym budownictwie. Mówię zamień z dopłatą. Ona nie chce, woli od dewelopera, ale czy się sprzedadzą te co ma. Wszystko na nie. Wg mnie od lat jest w depresji, ale do lekarza nie pójdzie, wczoraj znów płacz w słuchawkę nerwy a jak próbuję coś wytłumaczyć to obraza, że ja nie rozumiem, że lekarz nie pomoże bo ona ma takie życie a takie aspiracje. I w koło to samo. Ręce opadają. Lekarz nie bo ona nie będzie się otumaniała, tłumaczę, że dzisiejsze leki nowej generacji nie otumaniają. Nic nie dociera. Ona wie jak wygląda depresja a ona jej nie ma. Ona wie lepiej. Ją po prostu męczy życie, nie podoba jej się jej życie, najlepiej by już umarła itp. Ręce opadają. Całe życie, odkąd miałam naście lat to ja ją wspieram, pomagam, załatwiam. A ona podobno jeszcze tylko dla mnie żyje. Wiem, że to toksyczne wywieranie presji, mam świadomość. Wielokrotnie omawiałam te mechanizmy z koleżanką, która jest psychologiem. I co z tego? To moja matka. Wczoraj było źle, noc nie przespana. Dzisiaj o 7.30 byłam u niej. Jeszce jakiś czas temu byłabym wczoraj, ale nauczyłam się, że w takim nastroju nic do niej nie trafia i nie miałam na to siły. Dziś jest już z nią lepiej trochę. Ale tylko trochę i na trochę. O lekarzu nadal nie chce słyszeć. Jak kiedyś się uparłam i próbowałam ją przymusić, lata temu, obraziła się, że wariatkę chcę z niej zrobić i nie odzywała się długo. Nie pomogło. Lata temu, jak jeszcze studiowałam miała próbę, jak moja młodsza siostra zniknęła z domu po awanturze. Wypisała się ze szpitala na własne żądanie po dwóch dniach. Mamy diametralnie różne podejścia i charaktery. Moje dzieci uczą się dobrze, są kochane, zdolne, wrażliwe ale ona zawsze doda "ciesz się bo nie wiadomo co będzie za kilka lat ani co z nich wyrośnie". One nie traktują jej jak ona traktowała swoją babcie. Nie chcą z nią na spacery chodzić. Wolą grać a ona z nimi grać, nawet w planszówki (oprócz warcabów) nie będzie. Bo one nie chcą robić tego co ona chce a ona tego co one chcą. Drażni ją jak do mnie dzwonią jak jestem u niej. Mojego męża nie lubi, choć przyznaje, że jest dobrym mężem i ojcem ale go nie lubi. Sama nie wie dlaczego. Bo nie skacze koło niej. Nigdy jej nic nie powiedział ale trzyma się z boku i ona to odbiera jako brak akceptacji. Przykładów jest wiele i szkoda tu na to miejsca.
Może to nie miejsce na takie opisy ale to mnie boli, dołuje. Miesza w emocjach. A ja wtedy odreagowuję jedząc węglowodanowe bomby. Cukierki, czekolady. Ale nie tym razem. Wczoraj i dziś zapanowałam nad tym. Ale boli mnie jej ból, to, że jest tak uparta to, że ona chyba lubi być nieszczęśliwa, że odmawia pomocy. To moja mama. Jestem i będę przy niej, chociaż to nie jest łatwe.