Zabiegana na zakręcie życia. Człowiek renesansu. Wiele zainteresowań, młoda dusza, coraz starsze ciało. Od ponad dwudziestu lat aktywna zawodowo, matka, żona. Dużo zmian w życiu, sporo wyzwań, niemało osiągnięć. U progu kolejnej dużej zmiany kierunku :). Optymistka zmotywowana na cel.
Wczorajszy dzień (trzeci) też na plus. Dietowo ok. Oto fotki, choć przyznam, że na dłuższą metę o nich zapominam, zdjęcie kolacji zrobione w połowie jedzenia więc porcja była większa.
Plus 100 g polędwicy wędzonej jako przekąska, zjadłam zanim zrobiłam fotkę.
Problem miałam ze spalonymi kcal. Było za mało więc jak dzieci poszły spać a mąż pojechał na trening i ja zaczęłam ćwiczyć 90 minut zajęło mi osiągnięcie 1000 kcal spalonych aktywnie.
Wczoraj pomagałam synowi robić EKO - Ludka na jakiś projekt EKO do szkoły. Oto co nam wyszło (kolor ma znaczenie ;)
Biegnę z najmłodszym na rehabilitację, miłego pozytywnego dnia.
Dwa pierwsze dni za mną. Jedzeniowo prawie idealnie. W poniedziałek idealnie, wczoraj prawie. Za mało piłam ale z premedytacją bo dostęp do toalet był utrudniony a ja jak wypijam 2,5 litra to często muszę korzystać. Obiad - była pierś w jajku smażona na tłuszczu i w tłuszczu utaplana plus 3 gałki ziemniaków i super surówka z białek kapusty. Ale reszta posiłków ideał. Wieczorem jak zjadłam na kolację dwie grzanki z pełnoziarnistego chleba z serem żółtym przypieczone na patelni teflonowej to mnie naszło na "dojedzenie" a w kuchni, piękna, świeża, pachnąca drożdżówka leżała. Nie złamałam się co uważam za sukces bo ostatnimi czasy było jak było.
Wczoraj od rana do wieczora na wycieczce z klasą syna jako opiekun. IV klasa. Podróż pociągiem z przesiadką na sporym dworcu (5 minut czasu). Ogólnie wszędzie tłumy. Miasto ponad półmilionowe. Trzeba było pilnować dzieciaków, żeby żadne się nie zgubiło. Wysiadło, wsiadło itp. Było ok. Ale nauczycielom nie zazdroszczę wyjazdów z podopiecznymi. No chyba, że autokar wszędzie wozi. Ale komunikacją miejską (tramwaj) plus pociągami i dużo na nogach w mieście gdzie turystów sporo to ... trzeba mieć oczy dookoła głowy. Kroków (ponad 20 000) i km (15 km) - dużo było :) Stąd też ten obiad, zamówiony taki sam dla całej grupy w barze mlecznym :) Dzieciaki super :)
Plan na najbliższe tygodnie jest następujący:
1. Jak najmniej węglowodanów prostych, za to złożone jak najbardziej; jak najwięcej warzyw i sporo białka.
2. Woda - pić wodę i herbaty i ziółka.
3. Ruch: min 10 000 kroków dziennie i 1000 kcal spalonych aktywnie kalorii.
4. Jeść normalne posiłki. W ostatnich tygodniach za dużo węgli np: ciasto drożdżowe, białe bułki, a za to ograniczanie kcal na normalnych posiłkach - stąd mimo kalorycznego bilansu we względnej normie - przyrost kilogramów.
Przez te tygodnie mój organizm nie chciał pieczywa pełnoziarnistego, wędlin, mięsa, jaj. Nie i już. Odrzucało mnie. Ale znów ze smakiem się nimi zajadam :)
Moja mantra: kaloria kalorii nie równa, można mało jeść i tyć i można dużo jeść i chudnąć.
Trzeba poznać swój organizm. Ja znam i wiem co mi szkodzi, i ten czas kiedy było jak było chyba też nie był bez powodu. Ciało potrzebowało przegrupowania.
Dla porównania:
Przybyło mnie 2,5 kg ale rozkładając na części pierwsze to:
Było 32,3 % tkanki tłuszczowej a jest 32,1 %
Było 26,2 kg mięśni szkieletowych a jest 26,8 kg
Było 3,4 kg kości a jest 3,6 kg
Wynika z tego, że przez ten czas przybyło mi mięśni i kości a niekoniecznie tłuszczu i to jest sukces :) terapii remontowej. Nie były to kroki, nie były to areoby ale noszenie tego wszystkiego, machanie wałkiem, pędzlem, szpachelką uruchomiło inne partie mięśni.
Tym pozytywnym akcentem kończę i biorę się do roboty (odkurzanie, pranie, gotowanie, rozkładanie rzeczy i ... zmiana kolorystyki jednego mebla - pasuje mi mebel ale on nie pasuje kolorystycznie do mojej sypialni więc ... czas na zmiany 😁
Jak na spowiedzi. Dzisiaj weszłam na wagę po miesiącu. Spodziewałam się wzrostu i się nie rozczarowałam 😉.
Ciężko na niego pracowałam przez ten miesiąc:
1. Bardzo mało ruchu typu sport, chodzenie, areo. Najpierw rehabilitacja, zabiegi na moje dłonie. Przez dwa tygodnie po 2 h. Wymusiło to na mnie jazdę autem, inaczej bym nie zdążyła syna do szkoły a potem na 8.00 na zabiegi. Pogoda kiepska, brak energii, mnóstwo zajęć i auto poszło w ruch. W domu też brak czasu i chyba trochę chęci i motywacji do ćwiczeń. Miałam inne priorytety.
2. Dieta. Kalorycznie może i bez tragedii ale za to węgli prostych masa, niestety poległam na całej linii i przed świętami i w święta i po świętach. Były wypieki, torty (własnej roboty czekoladowe z kremem z serka mascarpone i bitej śmietany - niestety na cukrze), były lody, sorbety, winogron i banany. Czyli kwintesencja tego co mi szkodzi. Do tego kluski śląskie, pomidorowa z makaronem itp. Wiem od czego tyję i inaczej być nie mogło. Mimo, że ilości nie ogromne ale węgle.
3. Woda. Za mało piłam. Nie pilnowałam. Piłam jak mi się chciało a nie tak jak powinnam regularnie. Na plus to to, że napoje bez kcal, woda, woda z wit C, kawa, herbata, morwa biała, herbata czerwona, żadnych soków itp. Pepsi czasem ale Zero. Niestety wpadło kilka kaw zbożowych z mlekiem a to też na cenzurowanym jest.
4. Głowa. Zaprzątnięta czymś całkiem innym.
CZYM SIĘ ZAJMOWAŁAM PRZEZ TEN MIESIĄC.
Dziećmi i domem przede wszystkim.
Męża nie było przez ponad tydzień, był na zgrupowaniu sportowym. Syn najmłodszy miał koncert w szkole, brał udział w dniach otwartych a ja z nim.
Wyprawiłam najmłodszemu urodziny w domu dla kolegów i koleżanek - 13 dzieci i tyleż samo rodziców :) działo się.
Ale największe wyzwanie to ... przeprowadzanie nas wewnątrz domu. Najpierw info podstawowe: u mnie w domu ja jestem od malowania, łatania dziur, robienia przecierki itp. Syn wierci (potrafię ale oddałam pałeczkę), mąż jest od spraw elektryczno-gazowo-ogrodowych.
Moi młodsi synowie mieli duże pokoje połączone łukiem. Pierwszy pokój przechodni, oba z dużymi oknami. Na tym samym półpiętrze był pokój gościnny - jedyny nie odświeżony jak się tu wprowadziliśmy 5 lat temu, nadal z tapetą w misie, odchodzącą tu i ówdzie. Pierwsze piętro to syna najstarszego dwa małe pokoje, pierwszy przechodni bez okna z łóżkiem i pianinem, drugi z oknem i balkonem z biurkiem regałem szafą i sofą. Nasza sypialnia to pokój 30 m z tarasem też 30 m. plus w suterenie pokoik syna do przyjmowania kolegów z własną toaletą i niziutkim sufitem i pokoik na poddaszu z ogromną szafą w zabudowie, kanapą narożną i ławą z litego drewna (w kolorze nie pasującym do naszego salonu).
Tak było.
Synowie średni i najmłodszy od dłuższego czasu nie mogą się dogadać, każdy z nich potrzebuje swojej przestrzeni. Syn najstarszy nie mieścił się w swoich pokoikach. Wielbiciel książek a miejsca na kolejne regały brak.
Wyremontowałam pokój gościnny (jak mąż był na wyjeździe) i przeniosłam tam najmłodszego syna. Najstarszy zajął naszą sypialnię. Średni pokoiki najstarszego. Dokupiliśmy trzy regały (jeden dla najmłodszego i dwa dla najstarszego), dwa biurka po 140 cm. To wszystko składaliśmy. Ja z mężem i ja z synem. Bo mistrzem odczytywania instrukcji i odszukiwania śrubek jestem ja.
My zajęliśmy dwa spore pokoje, pierwszy przechodni to mój salonik/gabinet z kanapą narożną z poddasza, ławą, biurkiem i meblami w zabudowie idealnymi na dokumenty itp. Kanapę trzeba było rozkręcić po narożnik był nie po tej stronie i mi do koncepcji nie pasował. Mąż z synem byli "przeszczęśliwi" jak go znosili z poddasza a potem przekręcali. Drugi pokój to sypialnia z szafą na całą ścianę (była tu zawsze).
W byłym gościnnym musiałam zedrzeć tapetę, połatać dziury i wymalować sufit i ściany. Pokój po najstarszym dla średniego też wymagał malowania. Łącznie z sufitami.
Do tego przeniesienie części mebli. Wypróżnienie wszystkich szaf, szuflad itp. Wymycie. Przejrzenie zawartości, segregacji i układanie na nowo.
A najgorsze w tym wszystkim jest to, że te cholernie czasochłonne czynności spalają bardzo mało kcal 😭
W tym czasie nie odpalałam nawet kompa. Bo dzieci do szkoły chodziły trzeba było normalnie, wyprać, ugotować, przywieść, zawieść, pójść do lekarza itp. Nie było czasu.
A i jeszcze kilka podniszczonych mebli oklejałam nową okleiną :)
A to parę fotek.
Pokój najmłodszego przed, w trakcie i po.
I pokój średniego (po starszym bracie), zdjęcia po remoncie:
Mam problemy ze skupieniem na kilku celach, jak się wzięłam za remontowanie to już reszta, poza wiadomo stałymi obowiązkami poszła w odstawkę.
Czas teraz znów skupić się na gubieniu nadprogramowych kg.
Plan jest. Ale to już w następnym wpisie. Dziś pewnie nie, jutro też chyba nie, na cały dzień jadę ze średnim synem i jego klasą na wycieczkę.
Miłego dnia i może nie obiecuję ale postaram się wrócić tu na stałe.
Byłam ale nie tu. Nie w Internecie, nie na portalu. Musiałam poukładać sobie w głowie pewne rzeczy.
Z pozytywów: nie przytyłam, kulam się pół kilo w dół, pół w górę. Dieta pozostawiała dużo do życzenia. Nie ilościowo a jakościowo. Odrzuciło mnie od mięsa, ryb, jaj. Tylko węgle za mną chodziły. Teraz każdy dzień jest walką o to aby jeść jak najmniej węgli prostych... Nie wiem, organizm się zbuntował, emocje włączyły itp. Aktywność była jak na mnie nieporywająca ale ogólnie średnia dzienna kroków ok 15000, 19 pięter itp. Mało było typowych treningów.
Dopadły mnie zmęczenie, zwątpienie, wypalenie itp. Wolałam się tymi emocjami nie dzielić. Czas przeszły bo wychodzę już pomału z tego.
Co mnie zdołowało? Ja sama chyba. Na siłę próbowałam szukać czegoś, coś udowadniać. Bo wiecie nagle ktoś żyjący na ogromnych obrotach przez dwie dekady z okładem, zwalnia i zaczyna żyć jak inni. Zwalnia. O to chodzi. Zaczęłam się czuć jak ... nierób czy pasożyt, mimo, że cały dzień w ruchu. Zawsze podziwiałam kobiety poświęcające się domowi, rodzinie. Wiem ile to pracy i zachodu i wiem jaka to ciężka i wymagająca praca ale ... zaczęłam mieć wyrzuty sumienia, że mi teraz tak dobrze. Mam czas z jednym synem ćwiczyć to, z drugim powtarzać tamto, iść na rowery, spacery. Ok nadal nie mam czasu na TV :) i tak może zostać. Tylko to wszystko zaczęło mi się wydawać takie mało ambitne.
Moja rodzina docenia zmiany i to jak teraz wygląda nasze funkcjonowanie. Nie ma problemów z wizytami z dziećmi u lekarzy, z odprowadzaniem, próbami, treningami itp. Mam w końcu czas dla dzieci. Tyle ile potrzebują. Więc sama do końca nie wiem o co mi chodziło, skąd to coś mnie dopadło.
Z innych spraw, mój średniak ma zaostrzenie astmy i zmiany skórne z którymi walczymy coraz mocniejszymi sterydami. I sukces, trafiłam z synem prywatnie do Pani Dermatolog, która jest też alergologiem (w szpitalu też pracuje), i ma córkę trochę młodszą od mojego syna też alergika, astmatyka itp. Z tą kobietą normalnie rozmawiałam, ona wiedziała o co chodzi, kompleksowo potraktowała i skórę i astmę i alergię. Pozmieniała trochę dawki, doradziła jak żonglować lekami. Bo w nocy jak syn się dusi, to ja decyduję który z przepisanych leków podać i ile żeby nie było za dużo a zadziałało. To ja jak zaczyna się katar to już wiem czy to przeziębienie czy pylenie. Podać Hitaksę i steryd do nosa czy miód i vit C. Po wielu latach z tymi chorobami idę w poniedziałek do lekarza i mówię: zaczęło się w piątek tak i tak, podałam to i to. A lekarka w 95% mówi: doskonale, kontynuować. Zmiany skórne syna. Miał w wieku 3 lat AZS. Do dziś pierzemy w jednym proszku, na który nie reaguje, ale co mi pani doktor powiedziała, to ma Być proszek a nie kapsułki czy płyn (a na to przeszłam), bo mimo, że ten sam producent to ma już składniki uczulające. Do mycia emolienty i biały jeleń a pani doktor mówi, że odeszli na oddziale od białego jelenia bo zaczęli go perfumować trochę. Dostałam listę sprawdzonych mydeł i emulsji do ciała. Nie wiadomo czy to AZS, Łuszczyca czy jednorazowy atak wykwitów. Zobaczymy jak znikną i czy wrócą.
Martwię się, czy syn z tego wyrośnie, czy będzie zdrowy w przyszłości, czy mu to utrudniać życia nie będzie. Szkoda mi go. Wiem, że wydolnościowo jest słabszy i z biegów 4 dostaje. Ale biega. W sobotę był na rajdzie szkolnym w lesie. Uprzedziłam Panią, że może tracić oddech i mieć zadyszkę, poinformowałam, że rano dostał leki i może iść a ja jestem pod telefonem. W szkole wiedzą, że jego kaszel i katar to alergia, a ja biegam do pediatry raz na 10 dni, żeby go osłuchała, profilaktycznie, sprawdziła oskrzela, bo u niego o zapalenie płuc bardzo łatwo. Jest dysgrafem, ćwiczymy pismo cały czas (tak to to samo dziecko co ma średnią ponad 5,5) a ja i tak jego bazgrołów nie mogę odczytać. Dzisiaj przyniósł "4" z dyktanda, i pani zrobiła dopisek "bardzo się starałeś pisać czytelnie, brawo", prawie się popłakałam. Wiem, że on mnie teraz potrzebuje, i jestem.
Najmłodszy, pierwsza klasa w klasie wiolonczeli. Właśnie dziś jego nauczycielka wytypowała go do konkursu wojewódzkiego. Będzie grać etiudę. Pierwsza klasa. Lubi muzykę i szkołę muzyczną ale musi ćwiczyć codziennie, 30 minut ale codziennie, plus ja uczestniczę z nim w lekcjach instrumentu, żeby wiedzieć co i jak ćwiczyć. Jest zdolny, ma potencjał, podobno. Czy liczę, że będzie muzykiem? Nie. Ale chciałabym aby rozwijał talent, on słyszy więcej niż ja. Moja mama do mnie, że dziecko męczę, po co? Przecież wybijają się jednostki jedna na setki. Ale ja nie liczę, że on się wybije, chcę żeby go to bawiło. Jego ulubione przedmioty to rytmika, kształcenie słuchu i instrument. On chce grać, lubi jak mu wychodzi więc ja z nim procuję wspieram, poprawiam. Wspieram.
W szkole jestem w dwóch trójkach klasowych i w jednej radzie szkoły. Wydzwaniam, ogarniam wycieczki, rezerwacje, wysyłam zapytania itp.
Najstarszy syn, pasierb mój. W wakacje 18 lat kończy. To już mężczyzna. Masakra. Też potrzebuje wsparcie, wiary w niego, teraz gdy decyduje co chciałby robić w życiu i zastanawia się czym się kierować przy wyborze drogi. Teraz coś wspomina, że przydałby mu się większy pokój. Nasza sypialnia ma 30 m. I mam plan. Średni syn do pokoju najstarszego, najmłodszy do pokoju gościnnego, najstarszy do naszej sypialni a my po połączonych pokoi średniego i najmłodszego. Czyli remoncik się szykuje, malowanie, przenosiny mebli itp... Najwięcej pracy wymaga gościnny bo tam tapety trzeba zdjąć... No będzie się działo na wiosnę u nas.
Co do meritum portalu to... trzeba się ogarnąć i zgubić te ostatnie kilka kilo na wiosnę...
O tym fakcie przekonałam się już 20 lat temu 😁 na własnym przykładzie, a właściwie moim i siostry. Ona młodsza o pięć lat. Jesteśmy podobne z urody. Ona wyższa o 2 cm, drobniejsza w górnej części ciała. Ja większy biust, ona duże C a ja w wieku 14 lat DD a teraz G.
Jak miałam 25 lat a ona 20 ważyłyśmy tyle samo, idealnie. I mimo, że ona ciut wyższa to ja nosiłam ciuchy o rozmiar mniejsze. Ja ćwiczyłam dużo, zawsze, a ona była szczupła z natury, szybka przemiana materii (zawsze mogła jeść dużo więcej ode mnie i nie tyła 😭). Moje ciało było jędrniejsze itp.
Kilka lat temu na jakimś szkoleniu z zasad zdrowego życia, uczestniczki były poddawane badaniu na wadze z analizatorem składu ciała. Ważyłam za dużo ale o dziwo parametry miałam nie tragiczne. Dziewczyny szczuplejsze miały gorsze. Dlaczego? Wiadomo ta sama objętość mięśni waży więcej niż tłuszcz.
I tak dochodzimy do mojego zakupu. Garmin Indeks S2. O minusach wiedziałam z opinii. Może nie do końca minus ale niedogodność to taka, że trzeba mieś aplikację Garmin Connect aby waga wszystko liczyła dokładnie. Ja ją mam o czym wiadomo, bo co rusz wrzucam tu jej podsumowania. Mąż i syn zainstalowali, dodałam ich i tyle. Nie muszą mieć zegarków itp. Wystarczy aplikacja. I waga jak się na nią wchodzi sama rozpoznaje kogo waży 😁 Jak się pomyli można zmienić samemu. Oczywiście jak to z Garminem z konfiguracją męczyłam się dobre dwie godziny, mam tak z każdym ich sprzętem ale potem latami działa bez zarzutu.
Przejdźmy do meritum. To co ja mam w tym moim ciele i ile powinnam mieć. I znów weekend czytania, szukania, wytycznych itp.
Mój skład wygląda tak:
TŁUSZCZ
To co mnie interesuje na pierwszym miejscu: tłuszcz - 31,3 % dużo. Zaczynam czytać i czego się dowiaduję? To jest zawartość tkanki wraz z woda zawartą w tej tkance. Jakie są normy? Jakie wytyczne z WHO?
Oto one:
No i wychodzi, że dla kobiety w moim wieku (przedział 40-59) norma to 23% - 34%.
Nie do wiary.
Na portalach dla sportowców norma jest trochę mniejsza do 31%.
Tak czy owak moje 31,3 % jest ok :) wiadomo będę pracować aby zejść poniżej 30 % oddalić się od górnej granicy, ale nie jest źle.
MIĘŚNIE
Moja waga waży te szkieletowe. Więc ja czytam czym one są. Przecież mięsień to mięsień. Nie do końca znowu 😁
Wyróżniamy 3 podstawowe rodzaje mięśni:
Mięśnie gładkie wyścielają np. drogi oddechowe, układ pokarmowy, naczynia krwionośne .
Mięsień sercowy jest tkanką budującą serce.
Mięśnie szkieletowe budują mięśnie nóg, rąk, pleców i wszelkie inne, którymi możemy poruszać.
W treningu siłowym skupiamy się na rozwoju mięśni szkieletowych.
U mnie mięśni szkieletowych jest 25,8 kg. A jakie są normy?
I tu zaczynają się schody bo większość norm dotyczy całościowo wagi wszystkich mięśni a moja waga waży te szkieletowe... Na stronie dla kulturystów znalazłam informację, że norma dla kobiet to 35% zawartości ciała to mięśnie, ale jest to całkowita masa mięśniowa.
Odpowiedź znalazłam dopiero na stronie anglojęzycznej 😁
Czyli normy fitness, a wiadomo one są bardziej rygorystyczne niż te WHO, określają, iż moje 25,8 kg mięśni szkieletowych czyli 31% wagi ciała to w moim wieku HIGH MUSCLE MASS 😁
Jakby ktoś znalazł wytyczne WHO, ale dotyczące nie ogólnej masy mięśniowej ale masy mięśni szkieletowych to byłabym zobowiązana za podesłanie linku.
MASA KOSTNA
Bardzo ważna dla kobiet, jej obniżenie może świadczyć o osteoporozie.
zmineralizowana masa kostna - wartości prawidłowe do kobiet i mężczyzn:
Moje 3,4 kg to bardzo dobry wynik :).
WODA
Jako ostatni parametr zostaje nawodnienie. Norma nawodnienia dla mężczyzny wynosi 50–65%, dla kobiety 45–60% czyli moje 50 % jest w normie. Różnica pomiędzy płciami wynika, z tego, ze kobiety mają dużo większą zawartość tłuszczu (wiadomo hormony, piersi itp.) a w tym tłuszczu jest woda magazynowana też.
Ogólnie prawie cała jestem w normie, tylko BMI i cyfra na wadze biją po oczach 🤪
Jedne kobiety kolekcjonują torebki, inne buty jeszcze inne uwielbiają perfumy czy biżuterię. Ja owszem korzystam z tych rzeczy ale to wszystko, tak samo jak z czapki czy kremu do twarzy, bez wielkiego "och jakie piękne - muszę je mieć".
Ja mam chybzia na punkcie nowinek i "ułatwiaczy". Ułatwiaczy? Już 10 lat temu miałam iRobota, sprawdzał się w poprzednim domu, jak ja wychodziłam do pracy, on codziennie o 9.00 odkurzał mi cały parter w domu. Przy raczkującym dziecku super sprawa, dywany też odkurzał. Potem jak się pojawiły to czekałam rok, aż spadnie cena, nie spadała, ale kupiłam frytkownicę tefal actifry - do smażenia na łyżce tłuszczu. Przez lata się sprawdzała, co 3 lata wymieniałam na nowa, naprawdę pilnowałam aby dieta mojej rodziny nie była za tłusta - a mnie wykańczały węgle. Mąż po powrocie ze szkolenia w Stanach zachwalał suszarki, jaka to wygoda. Jak miałam już w domu troje dzieci, w tym dwoje malutkich stwierdziłam, że tak, poproszę. Faktycznie ułatwienie ogromne, rzeczy miękkie. Nie trzeba rozkładać, wieszać, ściągać, nawet prasować - przy dobrym modelu. Miałam małe dzieci, pracowaliśmy oboje, po macierzyńskim wracałam do pracy normalnie a dom trzeba było ogarniać i te urządzenia mi bardzo pomagały.
Laptopa zawsze miałam dobrego, teraz mam takiego co się składa w tablet z dotykowym ekranem, czytnik ebooków, słuchawki porządne na siłownię i inne do pływania - tak pływał słuchając muzyki itp. Wiadomo zegarek mierzący co się da, robiący wykresy itp. To super sprawa przy treningach i dbaniu o linię.
Na co przyszedł teraz czas? Waga z analizatorem składu ciała.
Znów czytałam, znów dobre pół roku myślałam, zastanawiałam się, bo to jednak trochę kosztuje - czy warto itp.
Z drugiej strony wiem, jak ważne jest pilnowanie, ile czego mamy i po ludzku ciekawa jestem jak się przy treningach kształtuje to u mnie z moimi mięśniami. Czy jestem wystarczająco nawodniona itp.
Prawie zakupiłam Tanitę ale w opiniach parę rzeczy mi nie grało. Wiadomo nie szukałam modelu za kilka tysięcy tylko z ciut wyższej półki ale bez przesady.
Zdecydowałam się na GARMIN INDEX S2. Pozostałą wierna marce. Mam już drugi zegarek Garmina (pierwszy nadal działa, syn go użytkuje), aplikacja mi się podoba i dobrze mieć dane w jednym miejscu.
A tak aby pokazać, że ja nadal walczę, mimo wszystko i się nie opierniczam wklejam dane z wczoraj, o teście wagi zrobię osobny post teraz muszę uciekać syna do szkoły prowadzić.
Luty był trudny, mieszał szyki. Najpierw dwoje dzieci z Covidem a ja uziemiona z nimi, potem ledwo mogłam wyjść z domu skręciłam nogę i 10 dni musiałam ją oszczędzać a to wykluczyło i chodzenie i kardio. Dieta niestety też nie powalała na kolana. Niby kalorycznie z deficytem ale nie koniecznie to co mi nie szkodzi. Miałam okres węglowy i za dużo ich było. Za dużo owoców, za dużo pieczywa (nadal pełnoziarniste), pojawiły się makarony i ryż. I to zdecydowało chyba, że zamiast w dół, mimo, że deficyt, waga stoi. Po prostu całkiem nie mogłam się przemóc do mięsa, jaj, sera, ryb itp... Już mi przechodzi. Ale moje tabelki, obecny deficyt, nieduży 200-300 kcal dziennie plus brak spadków oznaczają ... spowolniony metabolizm.
Ostatniego dnia lutego ważyłam tyle co ostatniego dnia stycznia. W szerszej perspektywie, nie udało mi się zgubić wszystkiego tego co przybyło od połowy grudnia do połowy stycznia w czasie chorowania i uziemienia. Waga większa o 2 kg od najniższej z zeszłego roku. Ogólnie od stycznia bez zmian. Z drugiej strony to nadal o 15 kg mniej niż we wrześniu zeszłego roku. I od dwóch miesięcy stoi. Muszę znów zacząć iść w dół.
Z aktywności w lutym, biorąc pod uwagę przeszkody, jestem zadowolona.
Luty w cyfrach wygląda tak:
Moje kroki - średnia dzienna 15 000.
A to chodzenie czyli spacery i marsze, widać przerwy covidowe i skręcenie :)
Kalorie spalone aktywnie, rozbite na tygodnie, nie da się inaczej ich pokazać.
No i treningi, z przerwą "kostkową":
Ogólnie wszystko jest widoczne czarno na białym. Energia mi wraca. Dawno nie miałam tak dobrej pozycji wyjściowej do wiosny 😂, forma jest. Oby zdrowie było i ... głowa odpoczęła od zmartwień.
Jeśli znajdę jutro czas to napiszę coś o mojej nowej zabawce 😁
Miłego wieczoru i postarajmy się aby nasze myśli nie krążyły non stop tam gdzie krążą. Nie da się o tym nie myśleć ale trzeba nam wiary, że będzie dobrze, że to szaleństwo się skończy chociaż świat długo nie wróci do normy jaką znamy z ostatnich dwóch dekad. Najpierw Wirus który zamknął nas w domach a potem to co teraz się dzieje. Pozostaniemy pokoleniem, któremu udowodniono, że nic nie jest na stałe, a na pewno nie pokój. Więc pokoju, życzę nam, naszym dzieciom i wnukom.
"mamo ale jak nas napadną to ty też będziesz musiała walczyć?"
Od czwartku siedzę w serwisach informacyjnych, polskich BBC, CNN. Czytam prognozy ekonomiczne, wypowiedzi znawców, i składam to z moją wiedzą i doświadczeniem. Mam duże, w tej akurat kwestii. Jestem jednym z niewielu prawników - praktyków specjalizujących się w prawie NATO. Dużo też rozmawiam i tłumacze zależności bliższym i dalszym znajomym, rodzinie. Tym żyję.
Moje dzieci wiedzą, że jest wojna, u naszych sąsiadów. Że jeden kraj zbrojnie wkroczył do drugiego i że są walki. Moje dzieci są "specyficzne". Wychowane w otoczce obrony ojczyzny. Matką zostałam pierwszy raz w wieku 31 lat, rok po ślubie gdy zamieszkał z nami niespełna sześcioletni syn mojego męża. Potem w wieku prawie 33 lat i ponad 35 lat. Moje dzieci chodziły do przedszkola gdzie w 95 % przynajmniej jeden rodzic nosił mundur, to samo najstarszy syn i szkoła. Najstarszy syn miał komunię w drugiej połowie czerwca, a nie w maju jak cała Polska bo wtedy nasza JW obstawiał Afganistan i czekaliśmy aby rodzice dzieci wrócili. Dzieci wychowywaliśmy sami. Babcie ze dwa razy do roku przyjeżdżały jak musieliśmy w tym samym czasie brać udział w ćwiczeniach. Moje dzieci miały nianię - żonę żołnierza zawodowego. W miejscu gdzie mieszkaliśmy do pracy z domu wychodziło się w mundurze, tak odbierało dzieci z przedszkola. Cała miejscowość to "zielony garnizon". Moje dzieci znają broń, widziały ja na festynach, dotykały, celowały, jeździły pojazdami wojskowymi, wygrywały zakopane fanty wykrywaczami metali. Wiedzą, że jak szyby w domu w oknie drżały to na strzelnicy strzelały czołgi. Wiedzą, że ojczyzny się broni, że chroni się kobiety i dzieci. I mają świadomość, że czasem kobiety są tymi co bronią innych.
Potem skierowano nas kilkaset kilometrów od domu, który wybudowaliśmy do służby w jednostce NATO. Tu już do pracy chodziliśmy w cywilkach i w pracy się przebieraliśmy, i mieszkamy wśród cywili :). Moje dzieci wiedza co to jest NATO, co to za sojusz i czemu ma służyć, wiedzą chyba nawet co to art. 5 Traktatu Północnoatlantyckiego. Jak ściągnęłam mundur one też odetchnęły, że nie będę "jechała na wojnę".
Dzisiaj rano, jak z najmłodszym synem wychodziłam do szkoły zapytał: "mamo ale jak nas napadną to ty też będziesz musiała walczyć?". O tatę nie pytał, wie, że tata nadal jest żołnierzem i co to znaczy. Odpowiedziałam, "nie napadną, na wojnę nie pojadę, ale jeśli kiedykolwiek by nas napadli to wtedy tak, wywiozę babcię i was w bezpieczne miejsce i jeśli mnie powołają założę mundur i będę walczyć".
A potem w drodze uświadomiłam sobie, że najstarszy syn w tym roku kończy 18 lat, osiąga pełnoletność i wiek poborowy i też by musiał walczyć.
Niestety nadal jest tak, że jedyne co powstrzymuje innych przed agresją są to sankcje, ich ranga oraz nieuchronność tego, że nastąpią. Teraz Świat pokazuje, że nie będzie akceptacji do zbrojnych napaści, że nie ekonomia i pieniądz są najważniejsze. Mamy nauczkę, że potrzebne są silne zdolne reagować sojusze, po to aby budziły strach w tych co chcieliby siłą przesuwać granice.
A moi synowie? Najstarszy matematyk, idzie jak na razie w programowanie, średni matematyk chce być nauczycielem w podstawówce a najmłodszy nie może się zdecydować czy zostać kucharzem, muzykiem czy jutuberem - chciałby to połączyć.
Trudno pisać o błahych sprawach jak w głowie jedno. Nie pisałam. Dzisiaj od rana mam łzy w oczach. Płaczę. Nie, nie boję się o dzieci, dom, nawet męża, choć w mundurze. Nie, moja ojczyzna nie jest zagrożona atakiem zbrojnym. 90% moich przyjaciół, znajomych to mundurowi. Walczyli w Afganistanie, Iraku i w innych miejscach. Ta sytuacja będzie miała wpływ na żołnierzy w służbie czynnej ale to wszystko zależy od polityków, NATO i UE. Cywili to nie dotknie.
Wiem, co się wiąże z konfliktem zbrojnym, ostrzałami, aneksją itp. Wiem o wiele więcej niż chciałabym wiedzieć.
I od rana myślę o tych ludziach, tuż obok nas, nie na końcu świata, takich jak my, obok, i o tym że tam spadają bomby. Na miasta, takie jak nasze. Myślę, o rzeszach pracujących tu a mających tam rodziny. Tak nie powinno być. Jest prawo, są normy, sojusze ustalenia. Po co???
Ciszę się, że w moim kraju są małe mniejszości narodowe, które mogłyby dążyć do zmiany włodarza danego terytorium, cieszę się, że jesteśmy niepokornym narodem, który przez 123 lata się nie poddał, walczył, że wolał ginąć w lasach niż zginać kark. Cieszę się, że nie jesteśmy "atrakcyjni" bo z nami wieczne problemy, wierzcie mi to bardzo ważne, i cieszę się, że jesteśmy w NATO i UE. I cieszę się też, że po wojnie nasze granice przesunięto na zachód a nie na wschód, bo wtedy mielibyśmy się o co martwić.
Co nam zostaje? Czekać na decyzje decydentów i przygotować się do przyjęcia uchodźców.
Tamten kraj nie podźwignie się ekonomicznie przez dziesięciolecia, my odczujemy uzależnienie od dostaw gazu, a cała Europa doświadczy kolejnego tąpnięcia ekonomicznego. UE uderzy finansowo w agresora, a on, też finansowo w całą UE.
Atak 11 września 2001. Tamto spowodowali ludzie innej wiary w imię swojego Boga a to w imię czego? I kto? Naród mający, choćby tylko częściowo taki same korzenie. I kogo atakuje? Swoich pobratymców. A mi przypominają się słowa sprzed kilkunastu lat, kiedy politycy twierdzili, że za dużo jest żołnierzy, trzeba zredukować armię bo w Europie to już zawsze pokój będzie. I zaczęli redukować i dużo zredukowali.
Ja osobiście przedstawiam bardzo kontrowersyjny pogląd: jestem za modelem Izraelskim. Uważam, że każdy obywatel, mężczyzna i kobieta powinni odbyć przeszkolenie wojskowe, chociażby 2x3 miesiące w czasie wakacji studenckich. Po to aby potrafili posługiwać się bronią, jeśli kiedykolwiek wynikłaby taka konieczność bo najwięcej ofiar jest zawsze wśród cywili, kobiet, dzieci. Bo sama świadomość, tego, że każdy może stanąć do obrony, każdy z tego niepokornego narodu, to już jest rodzaj obrony. Ale to tylko moje zdanie a ja jestem nikim.
W zeszłym tygodniu miałam wizytę u mojego pana doktora, tego, który mimo badań w normie, i niby braku przesłanek do dokładniejszego szukania, zlecał kolejne, aż znalazł przyczynę tycia i trudności w schudnięciu. To mój ulubiony pan doktor 😁
No więc, porozmawialiśmy, obejrzał wyniki, coś tam pozmieniał w dawkach. Ogólnie przyswajalność u mnie Vit D jest kiepska. Biorę 20 000 jednostek 2 x w tygodniu od pół roku i ledwo jestem w normie zawartości. Nadal mam tyle brać.
Rozmawialiśmy o diecie i o tym, czy to co mnie męczy może w jakimś zakresie się cofnąć. Może.
Ogólnie sprawa wygląda tak: 7 lat temu, po ciąży wskutek zmian hormonalnych mój organizm zaczął reagować inaczej na to o jem. Nie jadłam więcej, niby jadłam zdrowo a tyłam. Jak tyłam to ograniczałam kalorie.
I tu mój błąd. Ograniczałam kalorie z tłuszczy a nie węgli. Moja dieta była oparta w ponad 80 % na węglach. I mimo, że kcal było ok to składnikowo nie. Nie było tłuszczy zwierzęcych, było mało mięsa, nie było serów żółtych i topionych, ograniczyłam śmietanę na rzecz jogurtu, serki wiejskie wersja o obniżonej zawartości tłuszczy, nie było soków, miodów, kolorowych napoi, chipsów, orzechów, paluszków (nigdy ich nie było). Było pieczywo białe, makarony białe, ryż biały, płatki owsiane, kasze manne, naleśniki z białej mąki, dużo owoców, bardzo dużo, itp. Ale nie więcej niż CPM.
Wprowadzony reżim zadziałał i dużo schudłam i na razie stoi waga. I teraz co dalej? Zostało mi do zrzucenia ze 4 kg ale co dalej.
Pan doktor, powiedział, iż będę mogła wprowadzać stopniowo małe ilości prostych węgli. Chodzi o to aby już nigdy nie były PODSTAWĄ diety. Białe pieczywo okazjonalnie, podstawa to pełnoziarniste. Biały ryż, ok ale z mięsem i warzywami surowymi. I nie ograniczać tłuszczy. Oliwki, awokado, olej, nawet masło. To nie są moi wrogowie (a tak je postrzegała przez wiele lat). Warzywa - jak najwięcej surowych, mięso jak najmniej przetworzone i posiłki mieszane. Nie same węglowodanowe. Węgle muszą mieć osłonę z białka i tłuszczu. No i obserwacja organizmu jak na to wszystko reaguje. A i jeść jak się jest głodnym nie dopuszczać do "eskalacji" głodu.
No i to co mi się nie podoba. Śniadanie w godzinę po przebudzeniu. Powiedziałam, że źle na mnie wpływa, potem jestem szybciej głodna, więcej zjadam w ciągu dnia. Pan doktor na to, że jeśli niczego nie jem i pierwsze kilka godzin na kawie jadę to spowalniam metabolizm. Stanęło na tym, że rano niby śniadania nie jem ale coś mam zjeść, choćby jajko na twardo czy centymetrowej szerokości plaster szynki. Tak też czynię. Zobaczymy.
To czego mnie te lata nauczyły to to, że nie ma jednego sposobu i mój organizm reaguje inaczej, każdej z nas może reagować inaczej. Jedna ma problemy z nabiałem, inna z białkiem a jeszcze inna z węglami.
Byłam dziś na zakupach i znalazłam coś fajnego, skład nie jest tragiczny, sporo białka, węgli nie tragicznie mimo, że kasza manna. A smak tak jak własnej roboty. Opakowanie 200 g to tylko 160 kcal. Myślę, że od czasu do czasu można sobie pozwolić, szczególnie przedtreningowo.
Myślę, że fajnie by było powymieniać się jakimiś fajnymi produktami, takimi co mają więcej białka a mniej węgli :)