Zabiegana na zakręcie życia. Człowiek renesansu. Wiele zainteresowań, młoda dusza, coraz starsze ciało. Od ponad dwudziestu lat aktywna zawodowo, matka, żona. Dużo zmian w życiu, sporo wyzwań, niemało osiągnięć. U progu kolejnej dużej zmiany kierunku :). Optymistka zmotywowana na cel.
W pierwszym tygodniu spadło 2 kg w drugim 0,8 kg. Bez mega aktywności. Wiadomo w ciągłym ruchu ale nie ćwiczenia. To raz. Trochę spacerów i trochę roweru, ale tak po 30 minut. I tak będzie do końca przyszłego tygodnia. Dieta prawie idealna. Prawie bo jem poniżej PPM czasem ale tak wychodzi. Jakościowo i składnikowo bardzo dobrze. Piątek badanie w poradni, szczepienie plus wiolonczela. Zabieganie. W sobotę zabrałam dzieci do parku rozrywki naszego. Było pochmurno, mało ludzi, dzieci skakały, zjeżdżały a ja z materiałami na leżaku siedziałam. Po południu popadało. Wczoraj jak to niedziela, rodzinnie.
Wczorajszy dzień zarówno jedzenie jak i spalanie na duży plus. Z jedzenia skusiłam się na ogromną filiżankę kawy zbożowej z mlekiem (kawa zbożowa - proste węgle - jest u mnie na cenzurowanym) ale miałam wielką ochotę.
Co do zdjęć, oprócz standardu to w końcu zamieszczam komodę przed/po. I ławę przed/po. Oba meble nie pasowały mi kolorystycznie do sypialni i saloniku/gabinetu przy sypialni. Co do ławy to zostawiłam dół ciemny bo pasuje do obramowań/listew przy meblowych ale jeszcze się zastanawiam czy nie zmienić koloru.
W rzeczywistości ta ława nie jest, aż tak jasna 😁
Co do dnia dzisiejszego to ma urwanie głowy, wizyta ze średnim w poradni pedagogicznej (będziemy pracować nad jego dysgrafią), szczepienie z najstarszym - kończy 18 lat dopiero w lipcu i musi z opiekunem na szczepienie iść 🤦♀️, plus zajęcia z gry na wiolonczeli najmłodszego w szkole. Do rocznego przesłuchania zostało 12 dni i ćwiczymy, ćwiczymy, codziennie w domu plus w szkole 3 x w tygodniu.
No i piątek, to coś niecoś trzeba ogarnąć, ugotować i ... i gdzie tu czas dla mnie...😁 Standard.
Nie dalej jak wczoraj pisałam, że teraz biorę się za aktywność i na tym się skupiam. Błąd. Wczoraj okazało się, że doszedł do skutku pewien projekt, i przez najbliższe dwa tygodnie to jemu będę poświęcała całą swoją energię i uwagę a będzie to wysiłek typowo umysłowy. Nie oznacza to, że zaprzestaję walki. Mam zamiar pilnować diety i dziennie wysupłać przynajmniej 40 min na aktywność, spacer, rower. Na więcej czasu nie będzie.
Wczorajszy dzień, pierwszy od dawna idealny. Zarówno ruch 😁 jak i dieta. To na talerzu kolacyjnym to parówki 90% szynki 😛
Od dziś wdrażam więcej ruchu, tzn. znowu będę się starać chodzić jak najwięcej, pieszo odprowadzać i przyprowadzać syna ew. na rowerach. Musimy się rozruszać. Dzisiaj na rechabilitację przyszliśmy.
Wczorajszy dzień przebimbany, kręciłam się z kąta w kąt bez energii i nawet w dzień tak mnie złożyło, że się położyłam i spałam jak zabita ponad godzinę. W od poniedziałkowego popołudnia do wczorajszego południa u najmłodszego syna byli kolega i koleżanka z mocowaniem. Moje najmłodsze dziecko z całej trójki jest najbardziej towarzyskie. Nie wiem po kim to ma.
M oja waga skacze góra - dół zobaczymy co pokaże w poniedziałek.
Wystawilam na sprzedaż domek ogrodowy Snoby i kuchnię Snoby. Moje dzieci już wyrosły ale nie chciały się pożegnać. W ciągu 3 h znalazł się kupiec. Oczywiście były też dwie próby wyłudzenia. Wiadomości na What's appa, w linkami niby do pobrania pieniędzy. Masakra. Od razu zablokował gości.
Ostatnio sporo tu ogrodów, bo i ogrodniami na wiosnę żyjemy. To kilka fotek mojego, przydomowego ogródka 😁
A tu posadzone róże, będzie Różany zakątek i wysiana "kwietną łąka" jak wzejdzie i będzie kwitnąć to będzie cudne miejsce.
Tydzień temu pisałam, że w ciągu ostatnich tygodni przytyłam 2,5 kg, w ostatnim tygodniu zgubiłam 2,1 kg. O dziwo, bo spalania nie miałam dużego, aktywnie średnio 700 kcal co daje CPM ok 2 500 kcal. Co do jedzenia to dwa dni były bez diety, dzień imprezy i dzień po. Pozostałe było ładnie i zdrowo. Bez głodzenia się.
Okazuje się, że mogę gubić to i owo nie ćwicząc za wiele. Fakt siedzenia nie było bo w tym czasie cały czas na nogach, mnóstwo obowiązków i zajęć więc kanapowania nie było.
Co do bardziej szczegółowych pomiarów to ... są ciut mniej optymistyczne. Moja waga wskazuje, że ubyło mi wszystkiego, najwięcej wody, poza tłuszczem. Jednak tłuszcz mam nadal w normie tak samo jak pozostałe parametry.
Z jednej strony można pomyśleć, że tak zeszła woda a to żaden spadek ale z drugiej ja sądzę, że te moje + 2,5 to był nadmiar wody w organizmie i teraz wróciłam do normy, organizm pozbył się nadmiaru i nie zatrzymuje wody, może ma to związek z tym, że mniej prostych węgli jem, a co za tym idzie nie puchnę od nich.
Nadmiar wody poszedł a następny tydzień pokaże czy będzie spadać też tłuszcz. On oporny jest, jak zawsze :)
Dzień piąty i szósty nie były w reżimie ale nie były tragiczne. W piątek impreza męża, udała się, było wesoło i pysznie. Oprócz jedzenia, a wiadomo jak się siedzi przy stole to się je więcej niż zwykle, było wino 3 kieliszki czerwonego wytrawnego. Po imprezie jeszcze posprzątałam, pomyłam, więc poszłam spać późno. Na 8.00 (żeby nie w tłumach kupować) umówiłam się z najstarszym synem, że jedziemy po zakupy, jego zakupy bo kolegów na grilla na niedzielę zaprosił. O 7.00 średni mnie obudził informacją, że telefon mu do toalety wpadł. Ile razy prosiłam żeby do toalety bez komórki chodzić. Masakra. Podjęłam reanimacje telefonu. Wyłączyłam wytarłam i umieściłam w pojemniku z ryżem. Zobaczymy. Był w pokrowcu może mocno nie oberwał.
Więc tak zakupy a potem z dziećmi młodszymi na 10.00 na akcję społeczną sprzątania dzielnicy. Sprzątaliśmy 2 h w tym 30 min z kajaka ale najmłodszy bał się dłużej. Mimo, że w zeszłym roku byliśmy na kajakach to teraz się bał. Ale w lecie to było po rzece, gdzie było widać dno i ja mogłabym stać a wczoraj pa kanale, ciemna woda. Mimo kamizelek ratunkowych czuł dyskomfort. Więc zeszliśmy na ląd i dolej kontynuowaliśmy pieszo. Potem lody w nagrodę od mamy za bycie EKO. I do domu. Obiad potem godzinna drzemka i wyjazd na szybko do mamy, żeby z nią do sklepu pojechać po wodę i inne ciężkie rzeczy. Wracając jeszcze sklep ogrodniczy po kilka worków kory. Mąż ze starszym synem cały dzień kostkę w ogrodzie mył. Kupił Karchera bez ogranicznika mocy i moja szara kostka jest ... żółto-piaskowa. Dzisiaj będą kończyć z drugiej strony domu. No i altanę i meble ogrodowe od razu też wymyli.
Ja wieczorem jeszcze odkurzałam i garaż myłam i tak dzień minął. Po zarwaniu nocy zawsze kiepsko funkcjonuję.
W związku z tym, że wczoraj cały dzień okna pouchylane i mocno już wietrzymy dzisiaj wyłączyliśmy ogrzewanie. Szkoda, żeby kaloryfery grzały a powietrze oknami uciekało. Ja jestem ciepłolubna, jak będzie za zimno to w kominku będziemy palić a piec gazowy niech już będzie na trybie lato i tylko wodę do mycia grzeje. O rachunkach za ogrzewanie od stycznie do teraz nie będę pisać bo wiadomo jak jest.
Dzisiaj od rana się kręcę, chleb zrobiłam i rośnie, pranie zebrałam, z synem na wiolonczeli przećwiczyliśmy to co trzeba, a teraz kawa, kolejne pranie (dużo piorę i piekę w weekendy bo mam taryfę na prąd weekendową). Potem kościół i dziś rozpusta. Mieszkamy 700 m od Starówki, 200 m od Katedry w kierunku naszego domu od piątku jest festiwal Food-Trucków. Powiedziałam chłopakom, że dziś obiad jemy tam. Każdy je co chce, od hamburgerów, frytek belgijskich, lasagne po jedzenie tajskie, chińskie itp. Święto 😁 bo takie jedzenie to u nas raz na kilka miesięcy jest. Ja chyba pójdę w klimat pierożków tajskich z warzywami, ale zobaczę.
Miłej majówki. Słonecznej. U nas właśnie Słonko zza chmur zaczyna wyglądać.
Dzisiaj wpis robiony na szybko, na telefonie, w poczekalni poradni rechabilitacyjnej dla dzieci, czekając na syna.
Wczorajszy dzień, jedzenie zgodnie z planem ale aktywności brak. Rano pojechałam do Mrówki po listwy przypodłogowe. W jednym pokoju na jednej ścianie brakowało, tam ciągle coś stało. Listwy plus narożniki plus łączniki. I walczyłam potem przycinając dopasowując, mocując. Przesunałam komodę, fajna ale z mankamentem, jak się w niej wysunie kilka szuflad to "leci" do przodu. Więc, wiertarka, wkrętarka, kołki i mocowałam na stałe do ściany (nie czekałam aż panowie wrócą do domu). Potem obiad na wczoraj i żeberka na dziś. Popołudniu zakupy i w końcu wzięłam się za zmiane kolorystyki komody. Długo mi zeszło. Na dziś zostały do zrobienia tylko dwie szuflady.
Dzisiaj mój mąż ma urodziny i będzie impreza. Z menu to planuję:
- żeberka pieczone - upiekłam wczoraj ale wyszły suche więc zalałam przecierem pomidorowym żeby wilgoci nabrały,
- ziemniaki pieczone z przyprawami,
- roladę jajeczną ze szpinakiem i suszonymi pomidorami,
- warzywa (rzodkiew, kalarepa, marchew, papryka) pokrojone we słupki i dipy jogurtowe do warzyw,
- sałatka konserwowa warzywna ze słoika (warzywa od kapusty, pora, zielonych pomidorów ogórków po papryki) marynowana zalewą na bazie kwasku cytrynowego - własnej roboty,
- ogórki małosolne,
- ciasta z cukierni (jak piekę to jem bo za dobre, te kupne mniej kuszą).
To wszystko, oprócz ciast spełnia wymogi mojej diety (ograniczanie węgli prostych) i jednego z gości co męczy Ducana. A chleb na zakwasie 100% pełnoziarnisty, jeszcze ciepły, własnej roboty, zawsze robi furorę.
Zajecia mi dziś nie zabraknie. Aktywności oprócz biegania z odkurzaczem, mopem i po kuchni też nie będzie.
Wczorajszy dzień (trzeci) też na plus. Dietowo ok. Oto fotki, choć przyznam, że na dłuższą metę o nich zapominam, zdjęcie kolacji zrobione w połowie jedzenia więc porcja była większa.
Plus 100 g polędwicy wędzonej jako przekąska, zjadłam zanim zrobiłam fotkę.
Problem miałam ze spalonymi kcal. Było za mało więc jak dzieci poszły spać a mąż pojechał na trening i ja zaczęłam ćwiczyć 90 minut zajęło mi osiągnięcie 1000 kcal spalonych aktywnie.
Wczoraj pomagałam synowi robić EKO - Ludka na jakiś projekt EKO do szkoły. Oto co nam wyszło (kolor ma znaczenie ;)
Biegnę z najmłodszym na rehabilitację, miłego pozytywnego dnia.
Dwa pierwsze dni za mną. Jedzeniowo prawie idealnie. W poniedziałek idealnie, wczoraj prawie. Za mało piłam ale z premedytacją bo dostęp do toalet był utrudniony a ja jak wypijam 2,5 litra to często muszę korzystać. Obiad - była pierś w jajku smażona na tłuszczu i w tłuszczu utaplana plus 3 gałki ziemniaków i super surówka z białek kapusty. Ale reszta posiłków ideał. Wieczorem jak zjadłam na kolację dwie grzanki z pełnoziarnistego chleba z serem żółtym przypieczone na patelni teflonowej to mnie naszło na "dojedzenie" a w kuchni, piękna, świeża, pachnąca drożdżówka leżała. Nie złamałam się co uważam za sukces bo ostatnimi czasy było jak było.
Wczoraj od rana do wieczora na wycieczce z klasą syna jako opiekun. IV klasa. Podróż pociągiem z przesiadką na sporym dworcu (5 minut czasu). Ogólnie wszędzie tłumy. Miasto ponad półmilionowe. Trzeba było pilnować dzieciaków, żeby żadne się nie zgubiło. Wysiadło, wsiadło itp. Było ok. Ale nauczycielom nie zazdroszczę wyjazdów z podopiecznymi. No chyba, że autokar wszędzie wozi. Ale komunikacją miejską (tramwaj) plus pociągami i dużo na nogach w mieście gdzie turystów sporo to ... trzeba mieć oczy dookoła głowy. Kroków (ponad 20 000) i km (15 km) - dużo było :) Stąd też ten obiad, zamówiony taki sam dla całej grupy w barze mlecznym :) Dzieciaki super :)
Plan na najbliższe tygodnie jest następujący:
1. Jak najmniej węglowodanów prostych, za to złożone jak najbardziej; jak najwięcej warzyw i sporo białka.
2. Woda - pić wodę i herbaty i ziółka.
3. Ruch: min 10 000 kroków dziennie i 1000 kcal spalonych aktywnie kalorii.
4. Jeść normalne posiłki. W ostatnich tygodniach za dużo węgli np: ciasto drożdżowe, białe bułki, a za to ograniczanie kcal na normalnych posiłkach - stąd mimo kalorycznego bilansu we względnej normie - przyrost kilogramów.
Przez te tygodnie mój organizm nie chciał pieczywa pełnoziarnistego, wędlin, mięsa, jaj. Nie i już. Odrzucało mnie. Ale znów ze smakiem się nimi zajadam :)
Moja mantra: kaloria kalorii nie równa, można mało jeść i tyć i można dużo jeść i chudnąć.
Trzeba poznać swój organizm. Ja znam i wiem co mi szkodzi, i ten czas kiedy było jak było chyba też nie był bez powodu. Ciało potrzebowało przegrupowania.
Dla porównania:
Przybyło mnie 2,5 kg ale rozkładając na części pierwsze to:
Było 32,3 % tkanki tłuszczowej a jest 32,1 %
Było 26,2 kg mięśni szkieletowych a jest 26,8 kg
Było 3,4 kg kości a jest 3,6 kg
Wynika z tego, że przez ten czas przybyło mi mięśni i kości a niekoniecznie tłuszczu i to jest sukces :) terapii remontowej. Nie były to kroki, nie były to areoby ale noszenie tego wszystkiego, machanie wałkiem, pędzlem, szpachelką uruchomiło inne partie mięśni.
Tym pozytywnym akcentem kończę i biorę się do roboty (odkurzanie, pranie, gotowanie, rozkładanie rzeczy i ... zmiana kolorystyki jednego mebla - pasuje mi mebel ale on nie pasuje kolorystycznie do mojej sypialni więc ... czas na zmiany 😁
Jak na spowiedzi. Dzisiaj weszłam na wagę po miesiącu. Spodziewałam się wzrostu i się nie rozczarowałam 😉.
Ciężko na niego pracowałam przez ten miesiąc:
1. Bardzo mało ruchu typu sport, chodzenie, areo. Najpierw rehabilitacja, zabiegi na moje dłonie. Przez dwa tygodnie po 2 h. Wymusiło to na mnie jazdę autem, inaczej bym nie zdążyła syna do szkoły a potem na 8.00 na zabiegi. Pogoda kiepska, brak energii, mnóstwo zajęć i auto poszło w ruch. W domu też brak czasu i chyba trochę chęci i motywacji do ćwiczeń. Miałam inne priorytety.
2. Dieta. Kalorycznie może i bez tragedii ale za to węgli prostych masa, niestety poległam na całej linii i przed świętami i w święta i po świętach. Były wypieki, torty (własnej roboty czekoladowe z kremem z serka mascarpone i bitej śmietany - niestety na cukrze), były lody, sorbety, winogron i banany. Czyli kwintesencja tego co mi szkodzi. Do tego kluski śląskie, pomidorowa z makaronem itp. Wiem od czego tyję i inaczej być nie mogło. Mimo, że ilości nie ogromne ale węgle.
3. Woda. Za mało piłam. Nie pilnowałam. Piłam jak mi się chciało a nie tak jak powinnam regularnie. Na plus to to, że napoje bez kcal, woda, woda z wit C, kawa, herbata, morwa biała, herbata czerwona, żadnych soków itp. Pepsi czasem ale Zero. Niestety wpadło kilka kaw zbożowych z mlekiem a to też na cenzurowanym jest.
4. Głowa. Zaprzątnięta czymś całkiem innym.
CZYM SIĘ ZAJMOWAŁAM PRZEZ TEN MIESIĄC.
Dziećmi i domem przede wszystkim.
Męża nie było przez ponad tydzień, był na zgrupowaniu sportowym. Syn najmłodszy miał koncert w szkole, brał udział w dniach otwartych a ja z nim.
Wyprawiłam najmłodszemu urodziny w domu dla kolegów i koleżanek - 13 dzieci i tyleż samo rodziców :) działo się.
Ale największe wyzwanie to ... przeprowadzanie nas wewnątrz domu. Najpierw info podstawowe: u mnie w domu ja jestem od malowania, łatania dziur, robienia przecierki itp. Syn wierci (potrafię ale oddałam pałeczkę), mąż jest od spraw elektryczno-gazowo-ogrodowych.
Moi młodsi synowie mieli duże pokoje połączone łukiem. Pierwszy pokój przechodni, oba z dużymi oknami. Na tym samym półpiętrze był pokój gościnny - jedyny nie odświeżony jak się tu wprowadziliśmy 5 lat temu, nadal z tapetą w misie, odchodzącą tu i ówdzie. Pierwsze piętro to syna najstarszego dwa małe pokoje, pierwszy przechodni bez okna z łóżkiem i pianinem, drugi z oknem i balkonem z biurkiem regałem szafą i sofą. Nasza sypialnia to pokój 30 m z tarasem też 30 m. plus w suterenie pokoik syna do przyjmowania kolegów z własną toaletą i niziutkim sufitem i pokoik na poddaszu z ogromną szafą w zabudowie, kanapą narożną i ławą z litego drewna (w kolorze nie pasującym do naszego salonu).
Tak było.
Synowie średni i najmłodszy od dłuższego czasu nie mogą się dogadać, każdy z nich potrzebuje swojej przestrzeni. Syn najstarszy nie mieścił się w swoich pokoikach. Wielbiciel książek a miejsca na kolejne regały brak.
Wyremontowałam pokój gościnny (jak mąż był na wyjeździe) i przeniosłam tam najmłodszego syna. Najstarszy zajął naszą sypialnię. Średni pokoiki najstarszego. Dokupiliśmy trzy regały (jeden dla najmłodszego i dwa dla najstarszego), dwa biurka po 140 cm. To wszystko składaliśmy. Ja z mężem i ja z synem. Bo mistrzem odczytywania instrukcji i odszukiwania śrubek jestem ja.
My zajęliśmy dwa spore pokoje, pierwszy przechodni to mój salonik/gabinet z kanapą narożną z poddasza, ławą, biurkiem i meblami w zabudowie idealnymi na dokumenty itp. Kanapę trzeba było rozkręcić po narożnik był nie po tej stronie i mi do koncepcji nie pasował. Mąż z synem byli "przeszczęśliwi" jak go znosili z poddasza a potem przekręcali. Drugi pokój to sypialnia z szafą na całą ścianę (była tu zawsze).
W byłym gościnnym musiałam zedrzeć tapetę, połatać dziury i wymalować sufit i ściany. Pokój po najstarszym dla średniego też wymagał malowania. Łącznie z sufitami.
Do tego przeniesienie części mebli. Wypróżnienie wszystkich szaf, szuflad itp. Wymycie. Przejrzenie zawartości, segregacji i układanie na nowo.
A najgorsze w tym wszystkim jest to, że te cholernie czasochłonne czynności spalają bardzo mało kcal 😭
W tym czasie nie odpalałam nawet kompa. Bo dzieci do szkoły chodziły trzeba było normalnie, wyprać, ugotować, przywieść, zawieść, pójść do lekarza itp. Nie było czasu.
A i jeszcze kilka podniszczonych mebli oklejałam nową okleiną :)
A to parę fotek.
Pokój najmłodszego przed, w trakcie i po.
I pokój średniego (po starszym bracie), zdjęcia po remoncie:
Mam problemy ze skupieniem na kilku celach, jak się wzięłam za remontowanie to już reszta, poza wiadomo stałymi obowiązkami poszła w odstawkę.
Czas teraz znów skupić się na gubieniu nadprogramowych kg.
Plan jest. Ale to już w następnym wpisie. Dziś pewnie nie, jutro też chyba nie, na cały dzień jadę ze średnim synem i jego klasą na wycieczkę.
Miłego dnia i może nie obiecuję ale postaram się wrócić tu na stałe.