Zabiegana na zakręcie życia. Człowiek renesansu. Wiele zainteresowań, młoda dusza, coraz starsze ciało. Od ponad dwudziestu lat aktywna zawodowo, matka, żona. Dużo zmian w życiu, sporo wyzwań, niemało osiągnięć. U progu kolejnej dużej zmiany kierunku :). Optymistka zmotywowana na cel.
Syn najstarszy ma wynik pozytywny. W związku z czym wczoraj na całą naszą 5 sanepid nałożył "klątwę". Pojechaliśmy się stestować, co by wiedzieć na czym stoimy i ewentualnie "klątwę", przynajmniej częściowo zdjąć. Nauczona doświadczeniem, czekając na wynik najstarszego syna, zrobiłam mega zakupy, jakby mieli nas zamknąć na dużej.
Do południa się testowaliśmy. W drive-thru. Pojechaliśmy autem, bez wysiadania, kody podaliśmy, do każdego z okien podszedł pan, pobrał wymaz, włożył do probówki i tyle. Ogólnie wszystkich nas coś męczy. średni ciągle ma problemy z oddychaniem (astma + nadal pokłosie grudniowego COVIDA), mały katar, ja znów zatoki, oczy, gardło mąż zmęczenie, katar. Istny szpital.
Testowaliśmy się razem a wyniki o dziwo dostawaliśmy różnie, moje i średniego syna były ok 19.00 wczoraj - oba negatywne. Męża i najmłodszego po 23.00, mąż ma negatywny a syn - nierozstrzygający. Super.
Wynika z tego, że troje z nas, którzy przechodziliśmy Covida w grudniu ma wynik negatywny, a dwoje co nie przechodziło ma pozytywny i nierozstrzygający. Z nas negatywnych zdjęto klątwę jak zaszczepionych i ozdrowieńców. Najmłodszy nie jest ani zaszczepiony ani ozdrowieniec więc tak czy inaczej musi siedzieć w domu. Ma kwarantannę do 12 lutego. Możemy ją skrócić jeśli po zakończeniu izolacji najstarszego czyli 6 lutego zrobimy test i będzie negatywny. Jeśli zaś będzie pozytywny to zamiast do 12 będzie w domu do 16, czyli 10 dni izolacji. Jeśli nie będzie miał nic poza tym katarem to go nie będę już testować. I tak straci kolejny tydzień szkoły. Najstarszy od poniedziałku miał mieć rehabilitację, udało nam się w ferie dostać termin. I nici z tego.
Leżę sobie w łóżku, bez sił, weny i z zatkanymi zatokami i się zastanawiam czy nie ugrzać sobie wina z imbirem, miodem, cytryną i przyprawami rozgrzewającymi i nie kurować się tym dziś. Może by pomogło. Jak bym chciała wstać rano pełna sił i energii.
A za oknem, szaro, pochmurno, mży. Ciśnienie leci na łeb na szyję. Musze postawić się szybko na nogi, brak mi aktywności normalnej, większej. W tym tygodniu miałam zacząć treningi nowe a tu nie wiem czy dam radę. Mam plan wrócić do sportów walki 😁 ale o tym to kiedy indziej.
Wróciliśmy dzień wcześniej, moje średnie dziecko kaszlało, na mokro. Codziennie przyjmuje leki na astmę, jest miesiąc po Covidzie. Najstarszy syn praktycznie nie choruje, góra jedna infekcja, nie wymagająca antybiotyku w roku i właśnie jego zaczęło rozkładać. Oczy, chrypa, zmęczenie, katar. Stwierdziłam, że chcę chłopaków przebadać przed weekendem. No i nie w piątek, bo piątek napięty. Do południa mam wizytę w poradni rehabilitacyjnej a po południu gości mamy. Więc gotowanie, szykowanie. No i zakupy duże bo przed wyjazdem lodówka opróżniona. Stwierdziliśmy, że zamiast w czwartek wracamy w środę po południu. Dojechaliśmy ok 21.00. Dzisiejszy dzień to zakupy, warzywa owoce, nabiał (u nas sery białe, żółte, wędzone, mozzarella, dojrzewające, plus jogurty, to podstawa), ogólnie duże zakupy.
Co do infekcji. Trójka z nas miała w grudniu Covida, a właśnie najstarszy i najmłodszy syn nie mieli. W piątek goście... Po zakupach pediatra (udało nam się dostać 4 numerek) no i syn średni ma coś w oskrzelach, nie zapalenie ale... albo to od astmy albo jeszcze po Covidzie. Kolejny lek wziewny, nowy podobno dobry, w aptece nie było, zamówiłam, będzie jutro. Najstarszy nie był u pediatry, najpierw test, zrobiliśmy, czekamy na wynik. Jak pozytywny, wszyscy na kwarantannę i jutro testy robimy, aby ściągnąć kwarantannę. Czytałam dzisiaj, czy można tak szybko znów zachorować, syn najstarszy nie chorował a w zeszły piątek był na "18" kolegi, więc mógł złapać, ale ja, mąż i średni? Nie wiem. Jakaś infekcja jest, katar, pewnie zwykłe przeziębienie, przesilenie czy inne "nic poważnego". Nie wiem.
Ogólnie dziś miałam robić gulasz węgierski na jutro. Ale nie wiem czy impreza będzie, wszystko zależy od wyniku testu. "Ciekawe" czasy nastały. Normalności człowiek by trochę chciał. Dzisiaj ogarniałam prania, trzy poszły (a pralka duża), dwa rozwieszone trzecie w suszarce wysuszone bo sznurków w pralni zabrakło. Jutro kolejne dwa.
W każdym razie, w domku jestem, jest mi ciut cieplej ale bez szaleństwa. Jak już pisałam wymarzłam na wyjeździe, teraz muszę się dogrzać.
Nie miałam kiedy pisać, ostatni tydzień był zabiegany, zajęty, częściowo bez dostępu do komputera. No dobra hotspota nie chciało mi się ustawiać. Koniec tygodnia na szybko bo przygotowania do wyjazdu 🤪 standard, ogarnąć dom, przygotować wszystko dla kotów dla sąsiadki, spakować rodzinkę ciuchy dla 5 osób na 6 dni to nie mało. Dobrze, że najstarszy syn i mąż sami pakowanie ogarniają a ja siebie i maluchy. I gry planszówki, i stroje na basen (klapki, okulary i inne) komputery, lodówki przenośne. W sobotę w drogę.
Wyjazd do teściów a stąd wypady, m.in. do Term. Lodówki potrzebne bo jak jesteśmy u teściów to zamawiamy u kuzyna wędliny własnej produkcji. Kiełbasy, kaszanki, salcesony, szynki. Kilkanaście kilo. Plus w Wielkopolsce jest dobry producent mrożonek, lokalny, niedostępny gdzie indziej. I tu zakupiłam duże zapasy mrożonych truskawek, jeżyn, borówek, porzeczek, agrestu - do koktajli. No i mieszanek warzyw na patelnie i chińskich. Wiadomo jak to tu sporo spotkań, rozmów. A w wolnej chwili i wieczorami/porankami nadrabiam lektury.
Waga nieznana, bo poza domem. Zważę się po powrocie. Nie objadam się. Staram się ograniczać. Wpadnie czasem coś co nie powinno ale ogólnie ograniczam jedzenie, nie przejadam się. Niestety trochę za mało piję. Woda kiepsko wchodzi lepiej herbata. Ogólnie marznę tu. Myślę, że jest tu w salonie jest w porywach ok 22 stopnie, w naszej sypialni z 20-21 ale podłogi i korytarze są bardzo zimne. Stary duży dom. Piętro jest ogrzewane tylko jak my przyjeżdżamy. Teściowie funkcjonują na parterze, a i tu dwóch z sześciu pokoi nie ogrzewają bo ich nie używają.
Z chodzeniem kiepsko. Nie ma za bardzo gdzie. Poboczem to mi się nie chce a i pogoda nie sprzyja. Dobrze, że piłkę przywiozłam to trochę skaczę.
Jeszcze dwa dni wracamy do domu. Drugi tydzień ferii też będzie bez wielkich aktywności bo z dziećmi bo mąż ćwiczenie ma więc będę uziemiona.
Zeszły tydzień, w liczbach wygląda niepowalająco ale zadowalająco:
Przepraszam za nakrycie głowy. Zostało mi z pracy. To zakładałam w zimie, na poligonie, pod hełm. Jak większość nas.
Przepraszam jeśli kogoś tym wpisem urażę lub zbulwersuję, przedstawiam tylko moje subiektywne zdanie.
Oto ja teraz, z nadwagą, 171 cm / 81 kg. Rozmiar spodni 38, rozmiar góry 42. Buta 40 😛 a beretu 57.
Bez bielizny ściskającej, a ona czyni cuda, w stroju sportowym, obcisłym pokazującym wiele mankamentów. Po dwóch późnych ciążach i 20 latach intensywnej eksploatacji organizmu.
Ważę 81 kg, chcę dojść do 77 kg - tak tak dużo, ideał to 75.
Od pasa w dół jest dobrze, chcę popracować jeszcze nad brzuchem (po dwóch cięciach powłok brzusznych nie jest to proste), nad ramionami. Ale ogólnie jestem umięśniona, biceps, plecy, ramiona, już nie wspomnę o nogach bo to same mięśnie. Jak trenowałam krav-magę to gościa trzymającego poduchę kopnięciem przesuwałam w tył dobry metr. Jestem silna. Dopóki kręgosłup nie zaczął mi siadać to ćwiczyłam i wyciskanie i martwy ciąg.
Uważam, że już wyglądam tak, że nikogo nie rażę swoim wyglądem, szczególnie na obcasie i normalnie ubrana.
Wiem, że większość ludzi patrzy na cyfry i myśli że 81 kg przy 171 cm to brzuch, ciężkość i ogólne zwały tłuszczu.
To nie prawda. Jestem jeszcze za tłusta ale bez przesady. O takiej kondycji i sile jak moja większość facetów może pomarzyć. To nie przechwałki to 20 lat treningów, pracy nad sobą, dźwigania 20 kg plecaków na 30 km wymarszach. Noszenia ciężkich butów w upał. Biegania na czas w mundurze, z bronią, hełmem, maską.
Wiem ile jem - 2200 kcal, wiem ile spalam. Znam deficyt.
Jak ktoś pisze, że nie możliwe, żeby był deficyt i się nie chudnie a nawet tyje, to kłamie albo jest niedoinformowany. TO MOŻLIWE. Ja tak miałam. Przy aktywnym trybie życia, przy zdrowym żywieniu. Myślałam, że wpadam w paranoję. Jadłam coraz mniej, mój mąż stwierdził, że im mniej jem tym bardziej tyję. To jest możliwe. Tak się dzieje, jeśli organizm wszystkie zjedzone kalorie od razu odkłada, zamienia w tłuszcz i blokuje ich wykorzystywanie w czasie wysiłku. Brałam spalacze, dla sportowców. Dobre suplementy dostępne w bazach wojskowych w amerykańskich sklepach wolno podatkowych dla żołnierzy. Nic to nie dawało. Trenowałam, niedojadałam, schudłam 4 kg w 3 miesiące, przytyłam 4 kg w 2 tygodnie na poligonie jedząc to co reszta żołnierzy, a właściwie 2/3 tego.
To jest możliwe, bo to przeżyłam, stanęłam pod ścianą, gryząc pięści, ze łzami w oczach. Męczyłam się ja i mój mąż, bo widział moją walkę, akceptował mnie w każdym rozmiarze. Mimo, że poślubił laskę a skończył z hipopotamem. I ćwiczyłam więcej, maratony: ćwiczenia siłownie 60 min (plan rozpisany przez trenera osobistego sportowców) 4 x tydzień, areoby (orbitrek/ bieg/ wiosła) 90 min 4 x w tygodniu, basen 1000 km 2 x w tygodniu. Jadłam za mało, deficyt 1000 - 1500 kcal dziennie. Spadki małe ale były. Potem nie - zastój. Ściana. Potem lock down, zamknięcie siłowni, basenów. Kcal tyle co CPM ale kg w górę. Wiem bo zapisywałam każdy gram. Powinnam chudnąć ale nie chudłam.
Wyniki masakra, osteoporoza - zanik kostny w obrębie kręgosłupa, ogólnie niedożywienie przy otyłości. Dostałam suplementację dla ludzi w wieku podeszłym !!!! Ja jeszcze dobre 10 lat przed menopauzą. Jeden lekarz, drugi.
Problemy zaczęły się po drugiej ciąży, wróciłam do wagi sprzed a w pół roku później zaczęłam tyć, 20 kg w rok. Bez fast foodów i kupnego jedzenia, bez kupnych słodyczy i słodzonych napoi, bez nadmiaru tłuszczu, bez chipsów. Były owsianki i kasze manne, były drzemy i naleśniki, pyły pierogi i pyzy. W normalnych ilościach. Było dużo owoców np. 1 kg winogrona przy książce. Były lody i budynie. Ale to wszystko w ramach kcal w ramach CPM. A moja CPM to właśnie ok 3000 kcal bo aktywnie dużo ZAWSZE spalałam. Lekarz profesor w Poznaniu, Lekarz we Wrocławiu. Przeprowadzka, pani endokrynolog zalecenia dietowe plus wiadomo hormony tarczycy. Nic. Nic. Kolejny rok. Zmiana lekarza, standardowa procedura, opowiadam co i jak. Ok tarczyca, badania. Rok kolejny. Dalej gruba +5 -5 . I mój lekarz, niech pani pokarze te wyniki:
- tylko ciśnienie z bardzo niskiego wysokie mocno - ale to stress.
A doktor zleca krzywą glukozową i insulinową i badanie kortyzolu.
I się okazuje co się okazuje.
Wyniki robione standardowe mogą być książkowe. U mnie poziom insuliny po 2 h od obciążenia 10 x za wysoki. Cukier nieznacznie podwyższony.
Zakaz treningów intensywnych, tętno powyżej 140, cała lista zakazów, nakazów. Dużo czytania, sprawdzania IG itd.
To już wiem.
Ale dla tych co się pilnują, liczą, sprawdzają, mogą z ręka na sercu powiedzieć, że jedzą nie więcej niż CPM a tyją. Jedzą poniżej a nie chudną. Tak może być, oni nie kłamią, nie oszukują, nie wymyślają. Są takie schorzenia metaboliczne, że tak może być. Dotyka to co 20 czy 30 osoby otyłej ale biorąc pod uwagę ile nas tu jest to na pewno wśród samych znajomych jest kilka takich osób.
I tu gadka: oj tam, oj tam. Policz ile jesz, jedz mniej, bo ja tak straciłam/straciłem 40 kg i to jedyna słuszna droga JEST ZŁEM w czystej postaci.
Nie ma szablonu. Jeśli nie oszukujesz z jedzeniem, liczysz i wiesz że 100 g piersi grillowanej ma tyle a tyle kcal a schabowy panierowany tyle, że dwie delicje to tyle a kromka chleba tyle, ważysz każdego migdała, i łyżeczkę miodu. Pilnujesz tego i nadal jest źle. To się zbadaj.
Wyniki mogą być pozornie w normie, ale czasem jest drugie dno. Jako żołnierz co roku miałam badania okresowe, cukier, lipogram, bilirubina - ogólnie dwie kartki wyników i były w normie. A jednak nie były. Bo czasem organizm reaguje inaczej i jak powiedział mój doktor (jest z Trójmiasta jakby ktoś chciał wiedzieć): "przy niektórych schorzeniach nawet na marchewce i brokułach można tyć". I wiecie on mi uwierzył, obejrzał notes z żywieniem, wykresy treningów, uwierzył. I za to będę mu wdzięczna. Bo wiem z czym walczę.
I jeśli po kilku miesiącach spokoju, mam napady na węgle, zmęczenie, senność, itp. to pierwsze co robię to wyniki i umawiam wizytę. Słucham gościa który długo studiował i od lat leczy ludzi a nie co niektórych co na własnym przykładzie chcą cały świat nawracać. Może być przesilenie, może po covidzie, może za dużo treningów mimo, że mniej intensywnych ale może znowu mi się hormony rozregulowały.
Bo chorób metabolicznych jest sporo i to co dla mnie dobre innej osobie zaszkodzi, to czego ja nie mogę jej pomoże. Ja tylko pisze jak to u mnie wyglądało i apeluję: badajmy się i nie poddawajmy się. U mnie od czasu początków tycia do prawidłowej diagnozy minęło prawie 6 lat. Frustracji, walki, treningów i cięcia kalorii.
Podsumowanie, spóźnione o jeden dzień, ale obejmuje standardowo czas od wtorku do poniedziałku, w tym tygodniu spadek minimalny czyli 0,2 kg. Doszłam do etapu zastoju. I tak późno 😁 cieszę się z tego, że utrzymuję minus 16 kg (bez 10 dag) to jest sukces. Dietowo staram się zgodnie z zasadami, staram się ograniczyć owoce do 3 szt. dziennie, ale trudno jest. Aktywność już taka jak powinna być. Pracuję nad zmniejszeniem intensywności przy areobach.
Więc podsumowując:
Kroki wyglądają zadowalająco, średnia dzienna ponad 17 000 tak:
Chodzenie jako aktywność spacer/marsz też całkiem ładnie:
Piętra, to równowartość wejścia dwa razy dziennie na ostatnie piętro w wieżowcu 😁, to stąd te mięśnie łydek 😉:
Kalorie, czyli to o co tak naprawdę chodzi, aktywnie średnio ponad 1300 kcal, czyli plan - ponad 1000 - zrealizowany z zapasem:
A to podsumowanie całości:
Żeby za różowo nie było, to łyżka dziegciu teraz.
Moja analiza:
FAKTY
1. Wiem ile jadłam, wiem ile spalałam - powinnam stracić co najmniej kilogram jak nie więcej.
2. Sen, nie między 7-8 h a między 8-9 h plus senność w dzień.
3. Wielki apetyt na węglowodany, przez ostatnie miesiące go nie było.
4. Ciśnienie sporo niższe.
5. Kawy nie dwie a cztery-pięć aby funkcjonować.
WNIOSEK
Hormony znów zaczynają broić:
PLAN
20.01 - wyniki zestawu obowiązkowego
03.02 - wizyta u endokrynologa
I zobaczymy, czy broi znów tarczyca, czy trzustka, czy insulina, czy kortyzol czy jeszcze inne cholerstwo.
Ja ze swojej strony wiem, że postępuję zgodnie z wypracowanym schematem. Przez 4 miesiące mój organizm reagował na poje poczynania tak a teraz inaczej, a nauczona doświadczeniem wiem, że jest tego jakaś przyczyna, a im wcześniej zostanie odkryta tym wcześniej wrócę do normy. Oby chodziło tylko zmianę dawek.
PS
Endokrynolog to przewidział, powiedział robi Pani to, to i to. Jak staniemy pod ścianą, i więcej się nie da to wtedy wdrożymy inne postępowanie, leki itp.
🙂Wczorajszy dzień był szybki, nawet bardzo szybki. Już w zeszłym tygodniu zaplanowałam, że pali się, wali się ale idę na basen. Dom nie muzeum, trochę kurzu mu nie zaszkodzi. Rano przed 6.00 u nas wichura i burza, z gradem, śniegiem. Wiało, zacinało, masakra. No to stwierdziłam, że męża do pracy na 7.00 odwiozę i od razu najmłodszego syna do szkoły. Pogoda masakra, wracając weszłam do Biedronki po warzywa, po weekendzie już mało zostało i o 7.45 podjechałam pod dom po średniego syna, aby jego też do szkoły zawieść, to tylko 400 m ale tak zacinało i błyskało, że stwierdziłam, że podwiozę go. Potem do domu, 20 min na kawę i szybki wpis tu i z najstarszym do poradni rehabilitacyjnej. Jak to pani doktor stwierdziła ma minimalne odchylenia od ideału w kwestii ułożenia łopatek, jedna jest odrobinę wyżej. Podobno łatwo to ćwiczeniami skorygujemy. Od 31 stycznia ma rehabilitacje (ćwiczenia). Co do sportu u chłopców jesteśmy nieubłagani, każdy z nich musi coś ćwiczyć. Sami mogą wybrać co, ale minimum dwa razy w tygodniu mają mieć treningi. I tak najstarszy trenował pływanie (z 4 lata, 3 x w tygodniu), piłkę nożną (2-3 x w tygodniu) przez jakiś czas się to nawet nakładało. Jak miał 14 lat zaczął ćwiczyć z trenerem osobistym, ogólnorozwojowo, siłowo ale bez obciążeń, ćwiczenia dostosowane do rosnącego organizmu. I siłowo ćwiczy do dzisiaj. W międzyczasie rok chodził na sztuki walki 3 x w tygodniu (SAMBO). No i cały czas pin pong. Stół i siłownię mamy w domu, stół od lat a siłownię od czasu jak nastała pandemia i nie było gdzie ćwiczyć. Pani doktor wszystko sprawdziła, jest ok, nogi, kolana, kręgosłup, biodra. O dziwo jest praworęczni a to lewą stronę ma minimalnie bardziej rozbudowaną. Młodsi synowie ćwiczą Judo, średni basen (w szkole dodatkowy oprócz wf-u) mały próbuje pin ponga z bratem. Mój mąż też 3 x w tygodniu trenuje sporty walki plus siłowo. Może to nasze, mundurowych zboczenie ale uważamy, że sport to obok zdrowego odżywiania podstawa zdrowia. Wiemy też, że nawyki jakie teraz u chłopców wypracujemy będą plusować w ich dorosłym życiu.
Po Wizycie zawiozłam syna do szkoły, sama wróciłam do domu, w ciągu 30 minut podsmażyłam mięso do spaghetti, zjadłam śniadanie, spakowałam torbę i ruszyłam pieszo na basen, w tą wichurę 😁 prawie 4 km. Popływałam spokojnie 30 minut. Kurcze po schudnięciu moja wydolność mocno się poprawiła. Przy kraulu nabieram powietrz nie co 2-3 ruch rąk ale co 5. Żabka też ok. Pływałam rekreacyjnie, po raz pierwszy od wielu lat nie muszę przygotowywać się do rocznego egzaminu z wf-u i pracować nad czasem. Po pływaniu sauna 10 minut, basen z lodowatą wodą, masakra ale dałam radę na rozgrzane ciało. Zmuszam się bo raz to ujędrnia mocno a dwa spala podobno mnóstwo kcal.
Jak wyszłam z basenu była już taka godzina, że po syna najmłodszego poszłam, to 2 km od basenu i kolejna 2 do domu. No i niosłam wiolonczelę na plecach, torbę z basenu w dłoni. A wiało tak mocno, że te 2 km to jak 6 było. Masakra.
Po powrocie skończyłam obiad. Ogarnęłam kuchnię, zrobiliśmy ćwiczenia logopedyczne i standard wieczorny :)
Co do jedzenia nie fotografowałam bo bardziej w biegu było raz chwyciłam kromkę chleba, kawałek wędliny i pomidora, potem tu warzywo, tu owoc tu kiełbaska. Zapychanie dziur było. Plus zero siły po południu. Wieczorem miałam w planie trochę poszyć ale jak tylko mąż pojechał na trening i dzieci młodsze usnęły, ja też się położyłam.
Strasznie chciało mi się węglowodanów. Przed basenem zjadłam śniadanie (grzanki pełnoziarniste z bananem i cynamonem), węgle przed treningiem niby wskazane ale albo u mnie też nie albo po winnam wziąć ze sobą kanapkę i zjeść po basenie a nie wracać pieszo do domu, godzinę czasu i doprowadzić to takiego spadku cukru, że organizm zaczął walczyć. Na kolejne wyjście na basen wezmę coś do jedzenia, albo kanapkę albo koktajl białkowy.
Wczorajsze cyferki wyglądają tak:
Aktywnie spalonych kcal było ponad 1500.
Postaram się jeszcze dzisiaj zrobić podsumowanie zeszłego tygodnia. A teraz zmykam.
Pracuję nad kardio, nad jego intensywnością. Czasem skoczy mi tętno wysoko ale na moment na minutę, zwalniam i obniżam, średnia tętna jest już prawie zadowalająca. Co do jedzenia, co jakiś czas ktoś pyta jaką dietę stosuję, co jem. Jem to na co mam ochotę, to co mam. Po prostu staram się nie jeść rzeczy przetworzonych, ograniczyć proste węglowodany itd.
Weekend wyglądał tak:
Sobota:
Śniadanie: kluski (2jaja + mąka pełnoziarnista żytnia+stevia) z gruszką na mleku.
Przekąska/II śniadanie: jak widać :)
Lunch: grillowana pierś (pół dużej piersi) na grzance pełnoziarnistej + ogórki kiszone.
Wczoraj z aktywności był tylko spacer. Potem za to dużo aktywności w domu, kurze, odkurzanie, mycie podłóg, od samego dołu do samej góry. Cały dzień w ruchu. Jak przyszło do kąpieli, na tyle wcześnie abym spokojnie miała czas na wysuszenie włosów, ogarnięcie się na wyjściowo a dzieci do spania przed wieczornym wyjściem do sąsiadów na urodziny sąsiada, okazało się, że woda zimna, a kaloryfery ciepłe. Piec na gaz, mąż do pieca a tam się coś przestawiło nacisnął i działa, tylko trzeba czekać aż zbiornik zagrzeje, 1,5 h czekałam... więc zamiast relaksującej kąpieli była szybka kąpiel.
Moje wczorajsze cyferki wyglądają tak:
W sumie ok, trochę małe aktywne spalanie tylko 794 kcal ale nie starczyło mi czasu na trening.
Postanowiłam fotografować to co jem, jeden dzień się udało, wcześniejsze próby trwały co najwyżej kilka dni bo za często zdarzało się, że o fotce przypominałam sobie po jedzeniu 😁
Oto wczorajsze menu:
Śniadanie:
Grzanka pełnoziarnista z sałatką (sałata, 2 łyżki łososia wędzonego, 1 jako na twardo, kilka oliwek, 2 rzodkiewki, pomidor, kawałek papryki)
Przekąski lub drugie śniadanie jak kto woli:
Obiad:
Chochla zupy kremu z brokuła (same warzywa plus łyżeczka śmietany), Zapiekanka na bagietce fitness z plastrem szynki, oliwkani i pikantną papryczką.
Kolacja na imprezie:
pieczona golonka, 1 kromka zwykłego chleba, kilka mandarynek, baz alkoholu, wypiłam za to przy stole 1,5 litra wody nie gazowanej.
Jestem na siebie zła. Zacznę od wklejenia podsumowania dnia wczorajszego.
Kardio 2 h przy max tętnie 183 a średnim 160. Czyli wycisk na maxa. Dwie godziny wycisku. Cholera znowu to robię, powtarzam stare błędy.
Jak lekarz kazał mi zrezygnować z intensywnego wysiłku bo powodował skoki kortyzolu, glukozy i insuliny, to w końcu go posłuchałam. Przez kilka miesięcy zadowalałam się spacerami, marszami. Wszystko hulało, waga spadała. Jednak mi brakowało, brakuje mocnego wysiłku. Schudłam ponad 15 kilo nie miałam napadów głodu, nie ciągnęło mnie do słodkiego, wydawało mi się, że wyprostowałam co trzeba było. Chciałam podkręcić spalanie. Wróciłam do areobów, co widać na w ostatnim miesiącu. Spalam więcej, dużo więcej, tętno wysokie, jak lubię.
I co? I kanał.
Waga stoi, pal licho nic to. Ale ja znowu mam ciśnienie na węgle na słodkie czyli: bułki, banany, owsianki tak mi się chce, że masakra. Ogólnie jestem głodna.
Męczy mnie to od jakiegoś czasu a nie było tak i nagłe olśnienie: znów słowa doktora "intensywny wysiłek, tętno powyżej 135 jest przy moich zaburzeniach hormonalnych zbyt intensywny i forsujący. Potęguje stres w organizmie, nadmierny wyrzut kortyzolu i insuliny i może spowodować odwrotny efekt odkładania się tkanki tłuszczowej. Nadmierny spadek cukru i napady głodu."
Cholera, cholera, cholera. Sama to sobie robię. Znowu. Ja lubię intensywny wysiłek. Ja mój mózg, moje mięśnie. Wtedy czuję, że ćwiczę. Trenowałam tak od 20 lat. I co ? Naprawdę tylko spacery ? Kiedy ja mam tyle energii, kiedy ja chcę mocno, szybko, intensywnie. Kiedy ja tego potrzebuję.
Nie, nie potrzebuję, mój organizm potrzebuje spokoju. Wtedy jest ok. To siła przyzwyczajenia. Muszę z tym walczyć. Koniec z wysokim tętnem. Koniec z interwałami. Dla 95 % ludzi to wskazane, dla mnie nie. Muszę to sobie wbić do głowy. Beczeć mi się chce, tyle lat a taka głupia. Znów chciałam być mądrzejsza od doktorów, udowodnić, że wiem lepiej. Nie wiem. Dlaczego moje ciało mi to robi?
Wiedziałam, że pewne rzeczy muszę wyeliminować z jadłospisu na stałe. Pogodziłam się z tym. Teraz zaczynam sobie uświadamiać, że istnieje możliwość, że pewne aktywności też już na zawsze poza moim zasięgiem. Fizycznie mogę, ale reakcja hormonalna mojego organizmu na nie jest taka ja jest. I wciąż się łudzę, że z tego można wyjść ale teraz, nadal muszę zrezygnować z intensywnych aerobów.