Trochę nie zaglądałam, ale to przez sytuację w domu. Ciągle źle i co raz bardziej myślę o tym, żeby przestać walczyć, bo chyba już nie ma o co.
Diety pilnuję na 3+ bo w lodówce robi się zupełnie pusto, więc jem co mam a nie to, co by należało. Ogarnia mnie jakiś potężny dołek, zmora, handra... nie umiem sobie znaleźć miejsca. Staram się wychodzić z domu, jak zbliża się godzina powrotu Pana Męża z pracy, wolę schodzić mu z drogi, nie prowokować do znęcania się psychicznego nade mną. Bo przecież on mnie nie bije, nie pije.... "wspaniały" , chodzący ideał, no nie ma się do czego przyczepić... .
Dzisiaj się ważyłam, ubyło 0,60 to dobrze, choć spodziewałam się więcej. W środę było całe kilo w dół ale jak widać, moja waga bardzo świruje
. Myślę, że to stres, smutek i żal do całego świata... . Muszę się bardziej nad sobą zastanowić. Coś muszę zmienić, tylko jeszcze nie wiem co i jak... .
Dla ciałka to dzisiaj będzie tylko grabienie liści, ale będzie tego ze 50 taczek jak nic. Jak mi wystarczy sił, to pójdę z Bellą na długi spacer.
Menu: śniadanie: 60g chleba ciemnego posmarowane fetą, obłożone jajkiem na twardo i przykryte liśćmi sałaty lodowej. Kawa inka do picia, bez cukru.
II śniadanie: kefir
obiad: "rosół" z ryżem i kawałkami filetów z piersi kurczaka,
podwieczorek: kefir i banan
kolacja: twarożek ziarnisty 3% Piątnicy 150g, jabłko
Dziękuję Wam za życzenia urodzinowe. Życzę miłego i udanego weekendu.