1. Kalorie — 5/7 — Tak jak zawsze lekko nabałaganione.
2. Woda — 7/7
3. Spacery/marsze — 30,09 km — Teraz wygląda to nawet ładnie. Ale już teraz wiem, że przyszły tydzień będzie okropny, bo temperatura - 15 stopni i więcej mocno zniechęca do spacerowania. Muszę sobie poszukać jakiś chodzonych ćwiczeń w domu, bo inaczej przepadnę.
4. MOVEmber — 5/5 — W tym tygodniu znalazłam ulubiony trening na całe ciało z ciężarkami. Uwielbiam go.
Waga:
Sprzed dwóch tygodni:
78.2 kg
Obecnie:
78.2 kg
Spadek:
- kg
W sumie nie wiem czy coś dodatkowo zeszło, bo w weekend drinkowałam, więc odpuściłam sobie ważenie. Jestem też krótko przed okresem i już mnie wywaliło, tudzież zważę się dopiero za tydzień, albo nawet i później. Zobaczymy.
Zaczęłam czuć więcej frustracji niż zadowolenia z tego, co "praktykuję", więc tak sobie myślę, że najprawdopodobniej w marcu zrobię odwyk od ważenia. Zrobię pomiar na początku miesiąca, a potem na sam koniec i tyle.
Waga wróciła do stanu wyjściowego, więc mogę dodać.
Z innych rzeczy:
— przeszłam 113,54 km, czyli średnio 3,6 km dziennie
— spędziłam na aktywności fizycznej 2 100 minut, średnio 67 minut dziennie
— spaliłam 11 358 kcal, średnio 366 dziennie
— spędziłam z MOVEmber 778 minut, spalając przy tym 4240 kcal
Cieszę się, że po masakrycznym grudniu powoli robi się dobrze. Wszystko idzie w dobrym kierunku. Gdyby tylko jeszcze waga ze mną nie igrała, byłoby cudownie.
Plan na luty:
Zamierzam dalej ćwiczyć z Chloe. Zostały mi 3 tygodnie MOVEmber, a potem chyba zabiorę się za któryś ze Shred Challenge. Zobaczymy na co najdzie mnie ochota.
1. Kalorie — 5/7 — Nie najgorzej. Jak zawsze mam problem z weekendem. Ale nie lecę całkowicie po bandzie, więc niech tak będzie.
2. Woda — 7/7
3. Spacery/marsze — 32,77 km — Coraz ładniej mi idzie. Nie spinam się, staram chodzić 4-5 km dziennie, żeby nawdychać się świeżego powietrza.
4. MOVEmber — 5/5 — W lutym dalej cisnę MOVEmber, bo Chloe przedłużyła ten program do 7 tygodni, więc jeszcze kilkanaście treningów przede mną.
5. Cardio — brak — Chyba na razie powinnam usunąć ten podpunkt. Bo i tak nic w tym kierunku nie robię.
Waga:
Sprzed dwóch tygodni:
78.2 kg
Obecnie:
???
Spadek:
???
Już tłumaczę te znaki zapytania. Otóż jak widać wyżej, tydzień miałam naprawdę udany. Dwa dni lekko ponad deficyt, ale nie więcej niż moje zapotrzebowanie. Do tego ćwiczenia na sto procent (spalam średnio 500 kcal dziennie). Czyli nie powinno być szans na to, bym przytyła. No nijak nie powinno być.
Więc wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy wchodząc w niedzielę na wagę zobaczyłam 79,5 kg.
Co najlepsze, wskoczyłam na wagę w czwartek – chyba kiedyś wspominałam, że czasami w środku tygodnia lubię sprawdzić jak mi idzie — i wtedy było o 0,3 kg mniej niż tydzień temu, czyli 77,9 kg.
Więc jakim cudem przez trzy dni mogło przybyć mi ponad 1,5 kg? Jeśli żyłam na deficycie i sumiennie ćwiczyłam?
No raczej nie ma mowy, bym naprawdę naprawdę przytyła. Myślę, że znowu zwyczajnie zatrzymała się we mnie znowu woda. Może wpadło za dużo soli? Trudno powiedzieć, ale cokolwiek się przez te dni wydarzyło, na sto procent nie przybyło mi tłuszczu.
Do tego jak zawsze na koniec miesiąca zrobiłam pomiary i centymetry pospadały, więc coś na pewno schudłam. Dupa mi urosła, a raczej moim skromnym zdaniem lekko poszła do góry, ale nie wydaje mi się, by był to tłuszcz, a zwyczajnie ćwiczenia zaczęły robić swoje. No i niby w cyckach +1, ale to może być moje mierzenie, bo nigdy nie mogę się w tym miejscu prawidłowo "złapać".
Myślę, że potraficie wyobrazić sobie teraz moją frustrację. No szlag mnie trafia, bo wiem, że wzrost wagi nie jest winą tego, że się obijałam, zakrzywiałam rzeczywistość i wmawiałam sobie, jak i wam, że idzie mi super świetnie, podczas gdy co drugi dzień miałam napady i pożerałam tysiące nadprogramowych kalorii.
Bo tak nie było. Prowadziłam się niemal tak samo jak tydzień temu i wtedy waga poszła zdecydowanie w dół.
W sumie od paru dni czuję się średnio pod względem fizycznym, bolą mnie moje stare kości i jestem lekko przemęczona, więc może tutaj troszkę leży problem... Nie wiem już nic tak szczerze powiedziawszy.
Dlatego postanowiłam przeczekać to wszystko, zrobić podsumowanie miesiąca z wagą z zeszłego tygodnia i spróbować zważyć się jakoś za kilka dni. I dopiero wtedy, jeśli sytuacja dalej będzie "na plus", zaktualizuję pasek i pogodzę się z porażką.
A do tego momentu zwyczajnie zamierzam pluć na siebie jadem i nie zwariować z frustracji.
A, jeszcze nawyki. Prawie o nich zapomniałam.
Do następnego, Vitaliowicze. Mam nadzieję, że jesteście w lepszym humorze ode mnie.
1. Kalorie — 6/7 — Aż sama jestem w szoku, że tak ładnie mi szło w tym tygodniu. Gdybym nie skusiła się na frytki do obiadu, byłoby 7/7, ale naprawdę miałam na nie ochotę, a nie zamierzam całkowicie pozbawiać się radości z życia, więc... Jest jak jest 🤷♀️
2. Woda — 7/7
3. Spacery/marsze — 33,03 km — Jest lepiej.
4. MOVEmber — 5/5 — Chyba wcześniej o tym tutaj nigdzie nie pisałam, ale ćwiczenia na brzuch nie są moimi ulubionymi, jednakże w tym tygodniu pierwszy raz robiłam trening na dolne partie brzucha i był mega. Bolało jak trzeba i naprawdę bardzo mi się podobał.
5. Cardio — brak — Już się cieszyłam, bo przez dwa/trzy dni miałam idealną wiosenną pogodę i szykowałam się na jakieś małe skakanie, ale w sobotę zdarzyło się to:
I wszystkie plany szlag trafił.
Nawyki:
Czytanie mi trochę nie poszło, ale to tylko dlatego, że założyłam sobie czytanie czterech książek w miesiącu i już tyle przeczytałam, więc zrobiłam sobie małą przerwę.
Waga:
Sprzed dwóch tygodni:
79.6 kg
Obecnie:
78.2 kg
Spadek:
- 1.4 kg
W końcu coś ruszyło w dobrym kierunku. Teraz mogę odetchnąć z ulgą i dalej już na całkowitym spokoju pracować.
1. Kalorie — 4/7 — Wpadły trzy dni pod tytułem: więcej niż deficyt, mniej niż zapotrzebowanie.
2. Woda — 7/7
3. Spacery/marsze — 21,98 km — Pogoda wciąż taka sobie, o wiele za dużo pluchy. Zdecydowanie wolę jak jest mroźnie, ale sucho, a nie tak bleh jak teraz. Ale mimo to tylko raz w tym tygodniu nie udało się wyskoczyć na jakiś szybki spacer, więc jest o wiele lepiej niż w ostatnich tygodniach.
4. MOVEmber — 5/5 — Pierwszy tydzień zaliczony, oby dalej szło równie dobrze. Kupiłam sobie hantelki, więc wpadają treningi na ręce i plecy, które zdecydowanie pozostawiają po sobie ślad.
5. Cardio — 8 min biegania — Wciąż walczę jedynie z sypiącym śniegiem/padającym deszczem podczas spacerów, ale troszeczkę rozruszałam nogi.
Wraz z nowym rokiem nastąpiło kilka małych zmian.
Zrobiłam nowy dziennik aktywności. Jestem tym człowiekiem, który nigdy nie wyrzuca starych zeszytów/kalendarzy/notesów, bo "kiedyś się przydadzą", więc pokombinowałam i kalendarz na rok 2019 stał się właśnie tym. Lubię to, że na okładce są zwierzaki i zawsze jak na niego patrzę myślę o tym, że byłam małą krówką, teraz jestem małą świnką, a może kiedyś będę kurką. Nie no, nie sądzę, bym kiedykolwiek była kurką, ale wiecie. To też pewien rodzaj motywacji.
I aby mieć jeszcze więcej dodatkowej motywacji do trzymania się założeń, zaczęłam korzystać z aplikacji do śledzenia nawyków. Kiedyś próbowałam z niej korzystać, ale szybko mi się znudziła, ale od tamtej pory się jednak trochę zmieniłam, więc może ta próba okaże się większym sukcesem. Na razie są tylko cztery, ale więcej mi na ten moment nie trzeba.
Jak co roku obiecałam sobie, że wrócę do czytania, więc musiałam je tutaj umieścić.
Na święta sprezentowałam sobie Mi Banda 5, więc nastąpił mały upgrade w dokładności liczenia spalonych kalorii. Ten pasek to taki dodatkowy prezent. Na codzień noszę ten zwykły czarny, ale stwierdziłam, że tak bardziej elegancki mi się przyda.
A teraz non scales victories:
1. Kupiłam sobie kurtkę wiosenno-jesienną w rozmarze M. Jest na mnie w sam raz nawet z bluzą pod spodem i jestem z tego mocno zadowolona. Do wiosny zrobi się jeszcze luźniejsza, już się o to postaram.
2. Kiedyś ubzdurałam sobie, że nauczę się stać na rękach. Nie pamiętam już skąd się to pojawiło, ale jakoś tak stało się jednym z moich fitnesowych celów. I po zrobieniu treningu z Cloe tak chwilę sobie leżałam na macie, robiąc świecę i stwierdziłam, że czas zrobić coś szalonego. Ustawiłam się plecami do ściany i powoli oderwałam nogi od podłogi i oparłam je o ścianę. Nie za wysoko, bo nie chciałam zrobić sobie krzywdy, ale wciąż udało mi się wytrzymać kilka dobrych sekund do góry nogami. To było niesamowite uczucie i pokazało mi, o ile silniejsze stały się moje ręce przez te ostanie kilka miesięcy. Muszę jeszcze pooglądać trochę filmików o tym jak dojść do prawidziwego stania na rękach, ale myślę, że pierwszy krok mam już za sobą.
3. Pomimo naprawdę średniego samopoczucia, które wciąż nie chce mnie opuścić, nie daję się wymówkom, które wciąż mnie nawiedzają i nie dają żyć.
Waga:
Sprzed dwóch tygodni:
79,3 kg
Obecnie:
79,6 kg
Spadek:
+ 0,3 kg
Jestem tuż przed okresem, więc mocno wierzę, że to właśnie z tego powodu jest na plusie. Jak na ostatni czas prowadziłam się naprawdę porządnie, więc na razie nie swiruję, bo nie ma po co. Po miesiącu całkowitego zaniedbania diety wciąż ciężko mi wrócić do tego, co było, ale powoli robi się stabilnie.
Głęboki oddech i dalej działamy. W przyszłym tygodniu waga poleży sobie na szafie, ale mam nadzieję, że następne spotkanie z nią pokaże coś dobrego.
1. Kalorie — 3/7 — Dni przed Sylwestrem zabałaganione, ale potem już okej.
2. Woda — 7/7
3. Spacery/marsze — 11,13 km — Coś ruszyło się w dobrym kierunku, więc tylko się cieszyć. Zasypał mnie śnieg i korzystam z tego fajnego zimowego powietrza.
4. MOVEmber — 2/5 — Miało być lepiej, ale pozwoliłam sobie na jeszcze kilka dni odpoczynku. Od poniedziałku wracam już na 100 procent.
5. Cardio — brak — Walczę jedynie z sypiącym śniegiem podczas spacerów.
Nie ważyłam się, bo nie liczyłam na to, że trzy dni zrobią jakąś dużą różnicę. Waga na pasku to waga Sylwestrowa, więc raczej wciąż aktualna.
Krótko, bo nie ma za bardzo o czym gadać. Muszę jakoś posprzątać ten bałagan, który sobie stworzyłam.
To nie będzie przyjemne, ale trzeba być ze sobą szczerym, więc jazda z tym.
Bawi mnie i cieszy to, że jakieś centymetry poszły w dół nawet po tak tragicznym miesiącu.
Z innych rzeczy:
— przeszłam 31,48 km, czyli średnio 1 km dziennie
— spędziłam na aktywności fizycznej 832minuty, średnio 27 minut dziennie
— spaliłam 6 646 kcal, średnio 214 dziennie
— przebiegłam 3 km
No, więc grudzień miał być w założeniu taką wisienką na torcie tego mojego roku zmian. Ale okazało się zupełnie odwrotnie. I to całkowicie w porządku. Oczywiście wciąż pluję sobie w brodę, że tak łatwo dałam się ponieść, ale przynajmniej mogę sobie wciskać, że to wszystko przez Święta.
I tak właśnie robię. Ale teraz już wracam na lepsze tory. Wciąż nie jest idealnie, ale powoli wracam do ćwiczeń. Od poniedziałku zaczynam od nowa plan Chloe i tym razem postaram się robić go sumienniej.
Jedzeniowo też lepiej. Fitatu powróciło do łask, więc liczę, że przy kolejnym ważeniu zobaczę coś milszego od tego, co widnieje na pasku.
Kończę ten rok z wagą 79,3 kg, co oznacza tyle, że w 2020 udało mi się schudnąć 16,3 kg. Zgubiłam 95 cm w obwodach. Super blisko setki. Szkoda że zaczęłam się mierzyć dopiero od maja, bo teraz mogłabym się pochwalić jakąś konkretną trzycyfrową liczbą. Ale i tak jest mega dobrze, więc nie marudzę.
Na 12 minionych miesięcy tylko 2 były na plusie: kwiecień i grudzień. Przez resztę czasu chudłam. Raz mniej, raz, więcej, ale chudłam. Trzymałam się tego małego bałaganu, który nazywałam planem i jakoś to szło.
Największa zmiana i tak nastąpiła w mojej głowie. I za to będę sobie wdzięczna przez długi czas i będę dążyć do tego, by było jeszcze lepiej. Ta praca nad sobą zrobiła mi naprawdę wiele dobrego i miło jest po 23 latach nie czuć do siebie tak wielkiej niechęci jak jeszcze kilka miesięcy temu.
Jest dobrze. A będzie jeszcze lepiej.
Miały być postanowienia noworoczne, ale szczerze zupełnie nie miałam do nich głowy. Więc pozostanę przy robieniu tego, co robiłam do tej pory. Tylko troszkę lepiej.
W poniedziałek/wtorek wpadnie kolejne podsumowanie tygodnia. Więc do usłyszenia 🙂
Witam 😀 Święta, święta i po świętach. Ten tydzień można podsumować dwoma słowami: totalna laba.
Całkowicie popuściłam pasa, ale jakoś nie jest mi z tego powodu przykro. Na Boże Narodzenie ustaliłam sobie jedno: przytyć tylko kilogram. Zobaczymy czy wypełniłam plan w całości 😜
1. Kalorie —?/7 — Poniedziałek, wtorek jeszcze liczyłam kalorie, ale od środy zaczęło się gotowanie, więc nawet się nie łudziłam, że dam radę to ogarnąć. Na sto procent jadłam więcej niż powinnam, ale zdecydowanie wyglądało to lepiej niż rok wcześniej. Bo zwyczajnie nie byłam w stanie zjeść aż tak dużo. Żołądek przyzwyczaił się do mniejszej ilości jedzenia i nie dało rady napchać się po brzegi.
2. Woda — 3/7 — W tym tygodniu zaskakująco królowały herbatki, spożywane pod kocykiem, w towarzystwie serialu.
3. Spacery/marsze — 8,9 km — Chyba to obżarstwo zmotywowało mnie na tyle, że wyskoczyłam na spacer. Nawet deszcz mnie nie zniechęcił.
4. MOVEmber — 1/5 — Tutaj za to klapa totalna. Nie sądziłam, że święta tak mnie rozleniwią, lecz poddałam się im po całości. Ale spokojnie, nadrobię to, zrobię po prostu ten tydzień, który mi wypadł z lekkim opóźnieniem.
5. Cardio — 0 min — Czy prawie 3 km spaceru przez grząski piach można uznać za mocniejsze cardio? Bo ostatnio zaczęli odnawiać tę moją trasę przy jeziorze, którą tutaj kiedyś zamieściłam i jest ona teraz w małej rozsypce - dosłownie można by powiedzieć - i cała zamieniła się w ruchome piaski. Co mnie oczywiście nie powstrzymało, ale zdecydowanie utrudniło wędrówkę. Na, drugi dzień nogi bolały jak trzeba.
W czwartek z rana wpadnę z aktualną wagą i pomiarami, które zamkną ten ciekawy rok.