Witam 😀
1. Kalorie — 5/7 — Nie najgorzej. Jak zawsze mam problem z weekendem. Ale nie lecę całkowicie po bandzie, więc niech tak będzie.
2. Woda — 7/7
3. Spacery/marsze — 32,77 km — Coraz ładniej mi idzie. Nie spinam się, staram chodzić 4-5 km dziennie, żeby nawdychać się świeżego powietrza.
4. MOVEmber — 5/5 — W lutym dalej cisnę MOVEmber, bo Chloe przedłużyła ten program do 7 tygodni, więc jeszcze kilkanaście treningów przede mną.
5. Cardio — brak — Chyba na razie powinnam usunąć ten podpunkt. Bo i tak nic w tym kierunku nie robię.
Waga:
Sprzed dwóch tygodni:
78.2 kg
Obecnie:
???
Spadek:
???
Już tłumaczę te znaki zapytania. Otóż jak widać wyżej, tydzień miałam naprawdę udany. Dwa dni lekko ponad deficyt, ale nie więcej niż moje zapotrzebowanie. Do tego ćwiczenia na sto procent (spalam średnio 500 kcal dziennie). Czyli nie powinno być szans na to, bym przytyła. No nijak nie powinno być.
Więc wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy wchodząc w niedzielę na wagę zobaczyłam 79,5 kg.
Co najlepsze, wskoczyłam na wagę w czwartek – chyba kiedyś wspominałam, że czasami w środku tygodnia lubię sprawdzić jak mi idzie — i wtedy było o 0,3 kg mniej niż tydzień temu, czyli 77,9 kg.
Więc jakim cudem przez trzy dni mogło przybyć mi ponad 1,5 kg? Jeśli żyłam na deficycie i sumiennie ćwiczyłam?
No raczej nie ma mowy, bym naprawdę naprawdę przytyła. Myślę, że znowu zwyczajnie zatrzymała się we mnie znowu woda. Może wpadło za dużo soli? Trudno powiedzieć, ale cokolwiek się przez te dni wydarzyło, na sto procent nie przybyło mi tłuszczu.
Do tego jak zawsze na koniec miesiąca zrobiłam pomiary i centymetry pospadały, więc coś na pewno schudłam. Dupa mi urosła, a raczej moim skromnym zdaniem lekko poszła do góry, ale nie wydaje mi się, by był to tłuszcz, a zwyczajnie ćwiczenia zaczęły robić swoje. No i niby w cyckach +1, ale to może być moje mierzenie, bo nigdy nie mogę się w tym miejscu prawidłowo "złapać".
Myślę, że potraficie wyobrazić sobie teraz moją frustrację. No szlag mnie trafia, bo wiem, że wzrost wagi nie jest winą tego, że się obijałam, zakrzywiałam rzeczywistość i wmawiałam sobie, jak i wam, że idzie mi super świetnie, podczas gdy co drugi dzień miałam napady i pożerałam tysiące nadprogramowych kalorii.
Bo tak nie było. Prowadziłam się niemal tak samo jak tydzień temu i wtedy waga poszła zdecydowanie w dół.
W sumie od paru dni czuję się średnio pod względem fizycznym, bolą mnie moje stare kości i jestem lekko przemęczona, więc może tutaj troszkę leży problem... Nie wiem już nic tak szczerze powiedziawszy.
Dlatego postanowiłam przeczekać to wszystko, zrobić podsumowanie miesiąca z wagą z zeszłego tygodnia i spróbować zważyć się jakoś za kilka dni. I dopiero wtedy, jeśli sytuacja dalej będzie "na plus", zaktualizuję pasek i pogodzę się z porażką.
A do tego momentu zwyczajnie zamierzam pluć na siebie jadem i nie zwariować z frustracji.
A, jeszcze nawyki. Prawie o nich zapomniałam.
Do następnego, Vitaliowicze. Mam nadzieję, że jesteście w lepszym humorze ode mnie.
aluuzja
2 lutego 2021, 12:48Waga wzrasta i spada skokowo, choć u Ciebie to może być jeszcze wina treningu i zatrzymanej wody w mięśniach. U mnie to samo - 3 dni super kontroli i 1,5 kg na plus. Fajnie by było ważyć się raz w miesiącu, ale ciekawość silniejsza :-)))
finebyme
7 lutego 2021, 12:59Dokładnie, ciężko nie wejść na wagę, zwłaszcza gdy wiesz, że robisz wszystko na 100%. Ale jak widać szklana koleżanka mocno lubi podcinać skrzydła.