Dziś zanotowałam spadek (ku zaskoczeniu, grzeczna jestem, ale przed okresem i brzuch dosłownie jak balon) . Mam już na liczniku 114.6 kg. Bardzo cieszy. Walczę o więcej. Kolejny taki magiczny dla etap to jak zobaczę 110... Pozniej 100 kg i tak dalej. Ale skupiam się na tym co tu i teraz.
W końcu jestem na dobrej drodze do wyleczenia mojej kontuzji. Od wczoraj już nic nie boli, bujałam się z bólem kręgosłupa tydzień czasu. Teraz grzecznie tylko rehabilitacja i koniec.
Weekend mieliśmy gości. Byłam grzeczna. Puchnę z dumy! Jadłam tyle co każdego dnia, z tą różnicą że skusiłam się na jeden kawałek ciasta. Bez cukru, mąki... Zero wyrzutów! Było mega wytrawne. W każdym razie jarałam się że mogłam mieć taką małą odskocznie,że mam nowy smak, namiastkę łakoci. Po raz pierwszy jestem zadowolona na diecie. Jem smacznie, nie głodzę się a i chudnę. Szkoda że wcześniej tak nie miałam. Ale to dlatego że nie byłam silna, wbiłam sobie do głowy że muszę się głodzić by schudnąć i nie ukrywam chciałam dużo i szybko. I dlatego przegrywałam. Teraz jest inaczej i dobrze mi z tym i muszę powiedzieć że kocham siebie w tym stanie . Wymyślamy coraz to nowsze przepisy, szukamy oschudzonych wersji dawnego jedzenia.
Dziś bez fotek. Nie miałam czasu, dzień pełen spraw. Ale było ok
Dziś już 39 dzień diety. Teraz to już mogę powiedzieć że leci dzień za dniem. Ładnie waga spada, jestem zadowolona. Nie mam określonego celu jaki chciałabym osiągnąć, na to pewnie przyjdzie jeszcze czas. Ale nie ukrywam nie mogę się doczekać kiedy waga zejdzie poniżej 110 kg. To jeszcze parę tygodni walki. Zawalczę o to i o kolejne dalsze kilogramy.
Czekam właśnie na męża, jedzie do Polski, jedzie do domu iii planuje weekend. Teraz mają odwiedzić nas nasi znajomi. Mega się cieszę, zwłaszcza że jestem ostatnio uziemiona (nadal kontuzja trwaaaa i mam tego dosyć, myślałam że po tygodniu będzie lepiej.... Czekam dalej). Kiedyś będąc na diecie strasznie uciekałam od imprez, przyjmowania gości i wszystkiego co kusi. To była głupota. Przecież właśnie łatwiej jest na diecie jak nie rezygnujemy ze swojego życia, tylko robimy zdrowsze wersję świętowania. I tak właśnie będzie tego, znajomi poznają mój świat. Będzie zdrowo, zaplanowałam podać keto bułeczki wytrwane - w testowaniu nowych przepisów jestem coraz lepsza!, zrobię humus plus warzywa, będzie sałatka cezar, rybka i ba! Deser również będzie - czekoladowe Brownie, dietetycznie, kalorie będą to wiaodmo, ale nie będzie cukru, maki. Zjem 1 kawałek i koniec.
Jak już kiedyś wspominałam muszę mieć dzień w miarę zaplanowany, to mój plan na sukces. Inaczej się sypie. Żeby nie mieć kosmatych myśli odlatuje w filmach i książkach. Uwielbiam książki, nigdy nie wypożyczam, muszę mieć swoją - lubię ten zapach i mimo że nie mam już gdzie je trzymać... I tak kupię kolejne. Moja kolekcja na czerwiec
Do tego jeszcze domowej roboty smoothie z truskawki, marchew, pomarańcza
Polędwiczka z warzywami
Sałatka kurczak, jajko, brokuł i sos czosnkowy
Wpadł jeszcze jogurt 200 ml naturalny z łyżeczką miodu, 5 orzechów laskowych i trochę truskawek.
Życzę udanego weekendu.
Ps. Oglądacie euro? U nas chłopaki prawie każdy mecz, ja oglądam zawsze jak Polska gra.
Na jakiś czas muszę zawiesić ćwiczenia. Nabawiłam się kontuzji po ostatnim treningu, dostałam w pakiecie dodatkową porcję bólu oraz dostałam opieprz od lekarza. No i tyle. Koniec z treningami i prawdopodobnie na dłużej. Muszę teraz dojść do siebie. Nie powiem żeby te ćwiczenia kochała, bo nie ukrywam przy takiej aktywności fizycznej jestem po prostu leniem, wolę zdecydowanie kijki, rower czy pływanie. W każdym razie nie zawsze się robi to co się lubi, ja widziałam to tak - dam siebie wszystko i dostanę nagrodę - zgubione kilogramy, ładniejsze ciało, skóra. W każdym razie jest siła wyższa.
20 kwietnia 2023, godzina 7 rano... To zapamiętam na zawsze. Wszystko uległo zmianie. Po prostu leżałam sobie na podłodze i myślałam, chciałam wstać. Nie mogłam. Udało się za 3 razem. Poczułam ból kolana, stwierdziłam że rozchodzę się i pójdę z psem na długi spacer. Poszłam ogarnąć się do łazienki i już nie wyszłam o własnych siłach. Poczułam ogromny ból w całej prawej części ciała a w szczególności nodze, w kolanie. Dobrze że był w domu syn, dzień wcześniej gorączkował i nie poszedł do szkoły. Chciałam by tylko zaciągnął mnie do pierwszego lepszego pokoju. Dzwonimy po karetkę, odmowa przyjęcia, mówią że pewnie to rwa kulszowa i żebym wzięła tabletkę przeciwbólową. Dzwonię zszokowana do męża. Ja w Polsce, on w Niemczech, rzuca wszystko i po 4 godzinach lub i dłużej jest w domu. Ze mną źle. Mąż znów dzwoni po karetkę i tak trzy razy. Odmowa przyjęcia, ja nie mogę się ruszyć, leżę na tej podłodze. Mąż jedzie do lekarki rodzinnej.... Każe mi przyjąć do gabinetu uwaga za 5 dni! Chcemy wizyty domowej na cito. Odmawia. Wypisuje mi silny lek przeciwbólowy mimo że mnie nie widziała. Wzięłam wszystko z tej bezradności. Nie działa. Mąż cały dzień jeździ od lekarza do lekarza by ktoś mnie zobaczył. Odmowa. Na drugi dzień w końcu pod wieczór przyjedzie do mnie neurolog. Wyobrażacie sobie? Zdycham z boku, nic nie pomaga, leżę na tej pieprzonej podłodze. Przyjeżdża na drugi dzień ten neurolog, jest w szoku. Mój stan wg niego nie kwalifikuje się do transportu. Stwierdzenie ABC czyli potocznie wypadnięcie dysku plus może coś jeszcze. Dostaje morfinę w sumie brałam ja 21 dni, plastry przeciwbólowe dla osób chorych na raka - zapas na miesiąc i porcja tabletek. Na 4 dobę zasnęłam na godzinę lub dwie , ból jest mimo tych wszystkich leków. Na 7 dobę zostałam przeniesiona na łóżko i te łóżko jest moim koszmarem przez kolejne tygodnie, miesiące. Przez cały czas moja prawa noga jest w górze. Jestem uzależniona od innych, wspiera mnie przyjaciółka, zajmuje się mną mąż i syn. Głowa mi siada, czuję się jak moja mama, boli Ciebie całe ciało, czujesz się totalnie pokonana i upodlona, leżysz w pieluchach, jestem karmiona bo nie masz w rękach czucia, wiecznie naćpana bo dziennie łykasz po 13 tabletek, nie możesz spać, towarzyszy ciągły ból, do tego na dupsku pojawia się odleżyna - dziś już tak pięknie wygląda 😁, czujesz że śmierdzisz bo mycie odbywa się na łóżku, ale jakie to mycie skoro drzesz się bo każdy dotyk powoduje ból. W takich momentach przychodzą najgorsze rzeczy do głowy, wspominam jeszcze bardziej mamę, nie widzę efektów i myślę że tak już będzie zawsze. Nie chcesz żyć. Po kilkunastu tygodniach idziesz do łazienki trzymana przez męża, syna... Ale idę i taka jestem dumna. Jestem dumna kiedy mogę umyć naczynia i pal licho że umycie 3 kubków zajęło mi całe 50 minut! Robiłam to na raty bo tak strasznie bolało... Umycie się to dopiero był wyczyn. Zajmowało i 4 godziny bo nie potrafiłam tyle ustać. Ale tak bardzo się cieszyłam. Na tomografii wyszło że mam zwyrodnienie kręgosłupa/ przepuklinę na kręgosłupie, wszystko uciska na nerwy i dlatego tak boli. Kiedyś będę musiała poddać się operacji, dziś to ryzyko. W każdym razie żyje normalnie, chodź wiele rzeczy nie mogę - schylanie, dźwiganie, noszenie etc. Siedzenie, spanie, leżenie etc też muszę W określonych pozycjach. Staram się żyć normalnie, dbam o dom, psiaka chodź już z nim nie wychodzę - ciągnie czasami i dla mnie jest to niebezpiecznie, chodzę do kina czy na koncerty - chodź czasami muszę w ostatniej chwili zrezygnować bo boli, zwiedzam świat itd. Staram się nie myśleć o tym, ale czasami się nie da - ale to dlatego że mam ciągle bóle, rehabilitację, tabletki. Najgorsze jest to że wg mojego lekarza to znów może powrócić. I to mnie paraliżuje.
A z innych wieści. Waga ładnie stoi w miejscu. Ale to dobrze, jestem przed okresem to cud że nie poszła w górę. Wczoraj miałam lekki kryzys, powiedzmy natury psychicznej. Ale walczyłam i dałam radę. Dziś zdecydowanie lepiej. Od jakiegoś czas poniedziałki i wtorki są dla mnie trudne pod względem diety. W tym czasie bym się mogła rzucić nawet na konia. Kopyt bym nawet nie zostawiła. Ale puchnę z dumy że tak się trzymam.
Dziś mój 33 dzień diety. A w życiu! tyle nie byłam jednym ciągiem na diecie. Zdrowej diecie, bo przecież zawsze byłam na pseudo dietach, często na głodówkach. W ciągu tego miesiąca schudłam 6.2 kg. Mało? Dużo? Nie analizuje tego nawet. Nie skupiam się aż tak bardzo na tych liczbach. Mój cel to idź dalej do przodu, trzymać się swoich zasad i być im wierna. Chcę po prostu schudnąć,szkoda że tej mądrości nie miałam 10,20 lat temu. Ale lepiej później niż wcale.
Wszystko z teorii jest takie znane, ale z praktyki takie nowe. Zdrowo się odżywiam, regularnie, chudnę, jestem silna, zaczęłam ćwiczyć chodź tu topornie mi idzie bo nie mam systematyczności. Rehabilitacja i ból mnie wykańcza. Ale się staram. Gdyby mi ktoś kiedyś powiedział że będę tak mocno się starać, walczyć... Pewnie bym padła ze śmiechu. Totalnie zmieniło mi się teraz w głowie. Kiedyś mega ważne były dla mnie cyfry, koniecznie musiałam schudnąć 10 kg w miesiąc, zakładałam sobie nie realne cele, głodziłam się etc... Odchudzałam się terminowo czyli do jakiego wydarzenia - do wesele, do wakacji itd.. Po co? Jak coś tam schudłam a potem luzowanie gacie i tycie. Teraz mam zupełnie inne myślenie. Nie odchudzam się do czegoś tam. Odchudzam się po prostu dla siebie.
Najważniejsze w tym wszystkim jest wsparcie osób nam bliskich, rodziny, przyjaciół czy nawet dziewczyn z różnych grup. Mnie bardzo moi chłopacy wspierają, przyjaciółka również. Syn mnie najbardziej motywuje bo mieszkamy razem, więc razem ćwiczymy, przygotowujemy posiłki, przytuli jak trzeba, pochwali, jak trzeba to mam ochrzan.
U mnie sprawdza się również dóbr w planowanie dnia. Tu już jestem mistrzem. Planuje co zjem w ciągu dnia, kiedy będą ćwiczenia, kiedy nawet poczytam książkę czy obejrzę film. Taaaskkk zabawnie to czasem jest, taki ze mnie czasami robot. Ale mi to pomaga. Muszę być zajęta od rana do wieczora, wtedy dzień leci za dniem, niczym z górki.
Motywacja również jest ważna. Moja najważniejsza to zdrowie. Nie chciałabym być znów przykuta do łóżka a Wiem że minusowe kilogramy poprawią moja kondycję, może nie całkowicie, ale zawsze jednak. Do tego oczywiście ładnie wyglądać. Kocham siebie, akceptuje siebie, ale chciałabym ładniej wyglądać. Mieć boskie ciuchy w mniejszych rozmiarach.
Czas na chwalenie się. Chcę pochwalić się moimi chłopakami. Wszyscy zaczęliśmy w tym samym czasie. Syn schudł 9 kg a mąż prawie 5 kg.
Zaczęłam 6 maja, za chwilę równy miesiąc. Dziś 29 dzień diety. JESZCZE NIGDY TAK DŁUGO I WZORWO NIE BYŁO! Brawo ja! Dla mnie to ogromny sukces - regularnie, bez podjadania, bez wpadek, łakocie etc. I to są właśnie moje wzloty. Lecę bo chce i tyle.
27. 5 - - - 116.3 kg
31.5 - - - 115.7 kg
dziś - - - 116.7 kg
W piątek wskoczyłam na wagę, tak po namowach. Ucieszyłam się że był spadek. Ale dzisiejsza waga mnie lekko załamała, zdołował mnie ten wzrost, byłam bardzo grzeczna przez weekend. Zaczęłam sobie tłumaczyć że tak bywa, że hormony, cykle, pogoda, jelita , metabolizm nie ten, wiek nie ten itd he he... Wiecie szukałam takiego pocieszenia, grunt by zadziało. Mój syn zawsze jest w trakcie ważenia - ustaliliśmy że oboje dokonujemy pomiarów w tym czasie. Dobrze że był, przytulił i wystarczyło że powiedział nie martw się, jesteś bardzo silna, kochamy Ciebie. Pomogło. Poprawiłam koronę i szlam dalej do przodu. Po godzinie, no może trzech było już bardzo dobrze. Ale poryczeć sobie musiałam. Powiedziałam głośno że nie muszę być ciągle wesoła i silna. Że chce być teraz słaba i chce ryczeć, kto mi zabroni? Przecież mogę wszystko! Czasami takie będą momenty, nie jesteśmy ze stali. A teraz jedno wiem na pewno WYTRWAM. Nie poddałam się i resztę dnia dieta wzorowo. A przecież kiedyś to na pewno bym się poddała, jednym słowem żarłabym. Dziś walczę dalej.
Możliwe że muszę bardziej pomyśleć, zrobić sobie analizę, poczytać itd . Wydaje mi się że dobrze działam.
*** 3 główne posiłki (czasami 2 bo naprawdę nie jestem głodna) plus 1/2 przekąski, wszystkie posiłki są o tej samej porze, ostatni posiłek o 19
*** pije dużo wody, raz lub dwa razy kawa z mlekiem, raz herbata, zero soków czy gazowanych
*** jem dużo warzyw, owoce 2 razy w tygodniu i teraz to tylko arbuz i truskawki
*** wprowadziłam niedawno pieczywo, ale tylko razowe i tylko weekend
*** nie jem ziemniaków, makaronów, ryż zjadłam tylko raz. Ale za to kasza jest 2,3 razy w tygodniu.
*** dużo nabiału typu twaróg i jogurt naturalny, kefir, maślanka
*** dużo ryb, sporo nawet jajek, mięso tylko grillowane, pieczone lub gotowane
*** zero cukru - pije wszystko gorzkie i zero słodyczy
Nie wiem co w zasadzie mogłabym jeszcze ulepszyć.
Wiem że dobrze by było gdybym ćwiczyła. Chodź mój lekarz uważa że na to mam jeszcze czas, że muszę pozbyć się bólu i dojść do lepszej sprawności. Ostatnie dni były dla mnie ciężkie, pełne bólu i faszerowane się większą dawka leków. Dziś po jakimś 1,5 tygodnia miałam trening. Miał być 30 minutowy. Nie dałam rady, chodź byłam blisko. 15 minut super, do 20 minut ok, ale już później zaciskałam żeby. Wytrwałam 26 minut. Jak na mnie to sporo. Jutro też będzie, w każdym razie taka mam nadzieję.
Bakłażan i kolejny mój eksperyment. Tym razem nadziewany pomidorami, czosnkiem mozzarella, mnóstwo ziół
Zaprzyjazniam się z tofu. I wyszła pyszna sałatka
Do posiłków był warzywny domowy koktajl, w międzyczasie kefir z truskawkami, parę orzechów. I chyba wsio.
Za chwilę będę świętować miesięcznice, żem na diecie ... Żarcik. To już 22 dzień mojej nowej ja i jestem dumna siebie, z syna, Was również jeśli walczycie. Dziś bez zdjęcia, ale na słowo honoru moja dzisiejsza waga to 116.3 kg czyli już jestem chudsza i 5.1 kg. Jeszcze tyle mam do zrobienia, tylko do stracenia kilogramów. Ale po raz pierwszy jakoś nie patrze na czas, ile mi to zajmie etc..
Miałam 3 dni przerwy od ćwiczeń którymi ostatnio się pod jarałam. Dziś miałam poćwiczyć 20 minut, ale pogoda i rehabilitacja mnie umęczyła. Odpuściłam. Mój rehabilitant mówi że mam się uspokoić, tylko jak to zrobić jak wszędzie mnie pełno.
Wczoraj byliśmy na komunii. Nie chciałam, a jakiś tak wyszło że wspomniałam o moim odchudzaniu. Akurat to są życzliwe duszę to mogłam wspomnieć. Dostałam milion rad. Nie mam nic przeciwko, tylko nie lubię jak ktoś chce za bardzo ingerować w moje życie czy mnie zmieniać. Ja chciałbym uczyć się na własnych błędach, nawet jeśli będą bardzo boleć. Wiele rad wykorzystam, są cenne, zgodne ze mną.. Cała uroczystość była przepiękna, przyjęcie bardzo udane... I te smakołyki! Ale nie złamałam się, Ba! Nawet mnie nie ruszało to że przy mnie leżały takie pyszności, że ludzie jedli, że to widzę, że to czuje he he... Puchnę z dumy. A a serio nie chce niszczyć tego co udało mi się zgubić, nie chce niszczyć mojej siły, będę nie raz i nie dwa miała pokusy i trzeba wytrzymać. Dlatego też na obiad zjadłam mięso bez sosu, trochę mizerii i sałatka ala grecka... Później był podany tort, lody, desery - zero iiii nawet mnie nie kusiło, chodź były to moje smaki. Takie ulubione. Po 16 podali zimna płytę więc pozwoliłam sobie na tatar, melona z szynką, mus z łososiem a babeczkę oddałam mężowi i powiem Wam że byłam naprawdę najedzona jak Bąk, dlatego też w domu już o 19 kolacji nie jadłam. Trzymało mnie nieźle. Opiłam się wody jak nigdy w życiu. Cieszę się że szwagierka wie jaka sytuacja i nie namawiała do jedzenia, chodź na drogę chciała zapakować łakocie. Odmowę zrozumiała.
A dziś wróciłam do regularnych posiłków.
W sobotę byliśmy na kaberecie skeczów męczących. Było mega! Widziałam ich tylko w TV. Jestem wielka fanką nie tylko książek i kina, koncertów, ale również kabaretów. Tylko tego brakowało w mojej kolekcji. Spotkałam znajomą, w zasadzie mąż wspomniał że ja widział, nie poznałam ją. Bardzo przytyła. Swojego czasu mega dużo schudła, chodź odżywiania nie popieram bo pachniało głodówka, ale codziennie ćwiczyła na siłowni. I tak jakoś smutno mi się zrobiło że jest w punkcie wyjścia , kocham ją jako człowieka, to dobra dusza. I też pomyślałam o sobie, mam nadzieję że nie dopadnie mnie po raz kolejny jojo. Bardzo będę się starać żeby było inaczej. Teraz jestem silniejsza i to mnie właśnie napędza.
Dziś zaczynam 20 dzień. Niesamowite. Zero wpadek. Nigdy jeszcze tak nie miałam. Głód psychiczny prawie zniknął, fizycznie też coraz lepiej. Mam nad sobą kontrolę. Cieszę się bardzo że ogarnęłam swoją głowę, zaczęłam w dobrym momencie. Nie ukrywam że zasługa to jest moich motywacji, najważniejsza żeby wyzdrowieć, być sprawna, w sierpniu wylatujemy na wakacje marzeń i chciałabym wyglądać przyzwoicie.... Kolejna sprawa mam duze wsparcie męża, syna i przyjaciółki - z taką ekipą mogę wszystko. Chcę udowodnić sobie i innym że potrafię. Jestem silna i koniec... Uciekam też od noża, powiedziałam sobie że jak nie uda mi się to może zmniejszę żołądka. Dawno bym to zrobiła. Ale strach silniejszy, zresztą znam parę osób z bliskiego otoczenia które to miały i różnie tak z nimi. Ja wolę jednak wybrać dłuższą i trudniejszą drogę.
Ten tydzień jest pełno pokus. Ale dla mnie póki co one nie istnieją.. Zero alkoholu, zero łakocie etc Obchodziłam z mężem 20 rocznicę ślubu z tej okazji w ostatni weekend zrobiliśmy sobie piknik, wszystko było fit. Z okazji rocznicy wykupiliśmy wycieczkę do Hiszpanii. Nie mogę się doczekać... Miałam też urodziny, stuknięcie 41 lat, ale czuję się na młodszą. I o to chodzi. Dziś to świętujemy i idziemy na kabaret skeczów męczących. Jutro znów mamy u szwagierki komunię, będę grzeczna...
Dzień mamy zbliża się szybciutko. Nachodzą mnie już wspominki. Pamiętajcie o nich, dajcie buziaka. Ja pojadę na cmentarz, będą kwiaty i znicze, posiedzimy, pogadamy.... Chodź już nic mama mi nie odpowie, może kiedyś...
W środę miałam pierwszy swój trening, w czwartek drugi 25 minutowy. Rewelacja, to dzięki wam się super bawiłam. Wybrałam ćwiczenia dla kobiet początkujących i otyłych. W piąteczek odpuściłam ćwiczenia, przeciążyłam się dnia wcześniejszego, ale miałam generalkę czyli sprzątanie to ruch był plus rehabilitacja. Poćwiczę jutro.
Takie tam od moich bliskich
Od męża.. Ten ze słoneczniki dał mi przed wyjazdem, drugi wczoraj przyniósł kurier, totalne zaskoczenie bo się nie spodziewałam.
Mam nadzieję że nie zabije go.. Nie mam ręki do kwiatów. Muszę go przesadzić bo mam wrażenie że się korzenie nie mieszczą... I jako dodatek dostałam kosz truskawek, to taty tradycja że co roku daje mi też truskawki.
Od kilku dni przeglądałam yt w poszukiwaniu treningu dla początkujących, ale dla takich naprawdę początkujących. Znalazłam wręcz idealny, po rozmowie z moim neurologiem, rehabilitantem dostałam małe zielone światełko. Mogę spróbować i zobaczyć co dalej. Trening został zatwierdzony przez moich speców i dziś zaczęłam. Filmik trwał 23 minuty i tyle też ćwiczyłam. Po 11 minutach musiałam zrobić sobie 3 minutową przerwę. Druga połowa była już dla mnie ciężka, ale dałam radę. Spocona, zadyszana, zerowa kondycja, ale na to na maxa szczęśliwa. Dałam radę. I chodź później ledwo co chodziłam, na pewno powtórzę to, ale muszę słuchać swojego ciała i lekarza. Póki co zobaczymy jak będzie jutro. Nigdy nie lubiłam ćwiczyć czy to w domu, czy na siłowni..... Ale teraz po prostu muszę, mam bardzo mało ruchu i to na pewno mi pomoże. Zdobędę kondycję i będzie lepiej spadać waga, a i ciało będzie lepiej wyglądało. Mimo swoich gabarytów nigdy nie byłam zasiedziała, zawsze w ruchu - potrafiłam robić dziennie niesamowite kilometry... Godzina z psem i tak 3 razy , potem pół miasta przeszłam do mamy by się nią zaopiekować kiedy była już chora (i tak 3 razy dziennie), w międzyczasie rower lub pływanie... I oczywiście w domu swoim i mamy trzeba było wszystko ogarnąć. I funkcjonowałam, oczywiście czasami były zakwasy i brak sił, ale działałam. Dziś zmęczyła mnie ta gimnastyka. Ale wierzę że to się zmieni, potrzebuje czasu zanim wrócę do pełnej sprawności, do tego jaka byłam przed chorobą, na pewno zgubienie kilku kilogramów dobrze wpłynie na moje zdrowie.
Dziś mamy z mężem 20 rocznicę ślubu ♥️♥️♥️ szkoda że go dziś nie ma w domu, spędzamy ten dzień osobno. Ja synem w Polsce, on w Berlinie. Ale odliczam dni do piątku bo w piątki zawsze jest (na cały weekend), ale już nie bawem zmieniam na dobre swoje życie i synem przeprowadzamy się do Berlina. Nie mogę się już doczekać, jeszcze parę miesięcy. Dam radę.
To już 16 dzień nowej ja. 16 dzień innego myślenia, 16 dzień bez podjadania, 16 dzień bez słodyczy... Kiedy zaczynałam nie sądziłam że będzie mi tak dobrze szło. Czuję że mam inne myślenie, czuję że potrafię nad sobą panować i co najważniejsze nie mam (póki co) w sobie psychicznego głodu. Wiele rzeczy mnie naprawdę zaskakuje, aż nie poznaje siebie. Ale to mi się podoba i mam nadzieję że będzie to trwało i trwało, aż osiągnę swój sukces iiiiiii jeszcze dalej. Zdaje sobie sprawę że wiele jeszcze muszę osiągnąć i to długi proces. Nawet bardzo długi,ale tłumaczę sobie każdego dnia że w ciągu miesiąca nie przytyłam 40 kg, to i tyle nie schudnę w ciągu 30 dni. Weekend miałam wprawdzie dość ciężki, byłam przed okresem i nigdy czegoś takiego nie miałam. Nie miałam bo ciągle przecież jadłam. Jadłam jak byłam wesoła, jadłam jak był smutek, jadłam przed okresem, jadłam w trakcie etc więc to wszystko zalewało się ze sobą. A teraz kiedy walczę, kiedy kontroluje jedzenie TO się pojawiło, takie uczucie wiecznego głodu, głodu raczej psychicznego,.... Jednym słowem konia mogłabym z kopytami pożreć, coś strasznego. Ale nie dałam się, zapanowałam nad tym dzięki mojemu silne uporowi, ale wielkiemu wsparciu chłopaków. Okres przyszedł i wszystko mi się poukładało w głowie, chodź nie powiem panika byłam kiedy waga poszła w górę. Ale "stara" jestem, przetłumaczyłam sobie że to norma, poprawiłam koronę i szłam dalej.
Postanowiłam że do diety dodam pieczywo razowe. Ale tylko raz, dwa razy w tygodniu. Czy mi go brakuje? Czasami tak, ale potrafię z niego zrezygnować. Będzie wtedy kiedy będę bardziej aktywna fizycznie. Nie chciałabym popełnić tego błędu i rezygnować ze wszystkiego, nie tędy droga. Chcę mieć zasadę żeby jeść wszystko, no prawie wszystko, ale z głową. Póki co moja dieta opiera się na sporej ilości warzywach, owoce ograniczam - póki co króluje arbuz i truskawki, jabłko czy banan też się przewija , sporo ryb, mięso, jogurty naturalne, twaróg, kasza i czasami ryż.
Schudłam już 3.9 kg.
Z własnego krzaka smakują najlepiej
Wczoraj syn miał ostatni egzamin. U nas już koniec z maturą. Teraz czekamy na wyniki do 9 Lipca.
Owsianka bez miodu, cukru... Będzie mi kiedyś smakować.
Grillowana pierś, pół woreczki ryżu i warzywa lekko podsmażone - pekińska, papryka, cebula, marchew
Ostatnio zaczęłam przeglądać swoje stare wpisy w pamiętniku. Niby taka sama jak kiedyś, ale jednak inna. Na pewno jestem silniejsza Oj, tak! Fajnie było zobaczyć swoje stare zdjęcia, zwłaszcza na tych co ważyłam mniej, na tych co było widać moja przemianę. Dziś ich już nie ma, usunęłam. Niech tylko trochę schudnę a pojawią się nowe 😁😁😁
*** Dziś mój 11 dzień diety.
*** 11 dzień bez cukru i łakoci
*** 11 dzień bez podjadania
Jestem naprawdę z siebie dumna. Naprawdę siebie nie poznaje. Ja która pije dużo wody, ja która nie podjada, ja która ma stałe pory posiłków, ja która patrzy na to ile i co jem, ja która mimo kryzysów walczy dalej i z każdym dniem jestem silniejsza itd. To nie możliwe że to jestem ja. Mam nadzieję że ta siła, walka, przekonanie że chce to mogę i tak dalej będzie trwało i trwało... Że to nic nie przerwie. Ale jestem dumna z siebie że panuje nad emocjami tymi dobrymi oraz tymi złymi. Kiedyś czy mi było dobrze, czy źle ukojenie było jedzenie. Dziś? Rozmowa z kimś bliskim, bycie po prostu wysłuchanym, pisanie tutaj, film, muzyka u oczywiście książki. Kocham książki!
Moj kolekcja na maj. Zostały mi do przeczytania jeszcze 3
W tym tygodniu syn miał dwa egzaminy ustne. Stres nieziemski. On opanowany,mnie wzięło i to na maxa. Zdał 😁😁😁. W poniedziałek ma ostatni pisemny - polski rozszerzony i po maturze. Zostanie tylko czekanie na wyniki.
W marcu syn z przychodni dostał skierowanie na obowiązkowe szczepienie dla 18 latków. Nie został zaszczepiony, lekarka stwierdziła że niepokoi ja gardło, wyleczy się i sprawa zostanie załatwiona. Na koniec dowiedziałam się że w systemie syn figuruje jako nieubezpieczony. Oczy miałam jak spodki. Sprawę zaczęłam wyjaśniać, okazało się że został wykluczony z mojego ubezpieczenia w dniu skończenia 18 lat czyli uwaga we wrześniu. I żeby mógł być nadal przy mnie dopisany wystarczyło dostarczyć papiery że szkoły. Nikt mnie o tym nie poinformował, ja również o tym nic nie wiedziałam. Ale dobra dostarczyłam co trzeba i ok. Dziś syn był ponownie na tym szczepieniu i cyrki nie z tej ziemi. Zapisano jego na dziś, na 8.20 do lekarza powiedzmy "A". Na miejscu się okazuje że lekarza dziś nie ma i nie wiadomo co dalej. Tylko dzięki uprzejmości pielęgniarki w recepcji udało się jej wręcz ubłagać innego lekarza by zbadał i zadecydował co i jak. Zaszczepili, ale okazało się że znów!!! syn jest nieubezpieczony. Myślałam że szlak mnie trafi. Żart jakiś czy co? Napisałam oświadczenie i tyle, a sprawę trzeba wyjaśnić. Po drodze poszłam do swojej lekarki bo chcieliśmy przepisać do niej syna, ale stoimi w miejscu bo dopóki sprawa z ubezpieczeniem nie zostanie wyjaśniona ona nie może go przyjąć. Zrozumiałe. Poszłam do babeczki która w marcu zajmowała się moją dokumentacja gdy były komplikacje ... I co? Mówi mi że zgłosiła mi syna do ubezpieczenia 15 marca! Dzwoniła do innego działu i jeszcze gdzieś, okazało się że ona w jednej rubryce coś błędnie wpisała i to niby nie poszło dalej. Jutro sprawa ma być niby załatwiona. I ponoć będzie miał ubezpieczenie od 15 marca. Odczekam i sprawdzę.... Obym znów się nie spaliła u lekarza jeśli będzie coś nie tak. Już sprawę z lekarzem, z tym przepisaniem chciałabym mieć za sobą.
Pasta z tuńczyka
Pieczona pierś i pieczone warzywa. Odkryłam że pieczony brokuł, kalafior to istna petarda
Twarożek z warzywami
Jeszcze było parę orzechów, jogurt naturalny z malinami.