Dziś ważenia nie będzie. Zbiłam wagę i coś szwankuje. Czeka mnie więc nowy zakup, szkoda bo ta jednak miała rok lub dwa i mogła jeszcze pochodzić. Tym razem kupię prostą, ta miała za dużo bajerów które mnie wkurzały. Ostatnio i tak waga szła bardzooo wolno w dół, liczyłam się że czasem taki etap przyjdzie, jednak strasznie to denerwuje. No nic walczę dalej.
Ostatnio zmieniłam swoje jedzenie. Staram się jeść 5 mniejszych posiłków, dbam też o regularność, nadal nie słodzę kawy czy herbaty, unikam słodyczy - pozwalam sobie teraz na jedną rzecz w tygodniu, pieczywo raz lub max dwa razy w tygodniu, raz w tygodniu ziemniak i więcej kaszy lub ryżu. Wcześniej za dużo rzeczy unikałam i po prostu brakuje mi ich.
Keto naleśniki z twarożkiem, tym razem mega mi się przyklejały do patelni
Roladka z kuraka, kapucha i ziemniaki
Humus z chipsami buraka
Dodatkowo jogurt truskawa pitny, 1 gruszka i 10 orzechów.
Ostatnio moja aktywność jest spokojna. Rehabilitacja plus spacery. Byle do wiosny!
Z targowiska wczorajszego... Szkoda że nie mamy ogórka i swoich warzyw
Kocham miód. Ostatnio malina na topie... Zjadłam 2 krówki i resztę dla chłopaków a ze śliwek będą powidła. Parę dni temu miałam zasyp dyni i cukini. Więc z dyni zrobiłam pure i do słoików na zimę a z cukinii dżem.
Moje ukochane sery.. Feta do sałatki... Ricotta z przyprawami i oliwa do pieczywa. .. Parmezan do zup i sałatki... Żółty dla męża.
Coraz bliżej 9, a jednocześnie tak daleko. Ale walczę, mam za sobą już 183 dni diety. To tak dużo, a jednocześnie drugie tyle lub jeszcze więcej mam przed sobą. Było przez ten czas wiele radości, ale też był pot i łzy. Walczę dalej o lepsza wersję siebie i chodź nie wiem kiedy osiągnę cel, wiem że nie mogę się poddać. Nawet jeśli moja waga będzie słabiej spadała, jestem przygotowana na zastój.
Ostatnio przez swoją głupotę trochę się przeforsowałam i parę dni miałam wyjęte z życia. Dziś działam na spokojnie, rehabilitacja i krótkie dystanse z kijkami. Wracam do równowagi.
Ostatnio miałam męża aż 4 dni w domu. Od czwartku i z niedzieli na poniedziałek pojechał. Totalna niespodzianka, ponieważ w Berlinie akurat 1 listopad to normalny dzień pracy i mąż miał pracować. Super że był. Był to czas typowo rodzinny, na cieszyliśmy się sobą, sporo rozmów, śmiechów, narobiliśmy zaległości i odwiedziliśmy rodzinę męża, obejrzeliśmy parę filmów, były spacery i nie ukrywam łatwiej było mi na grobie mamy mając wsparcie. Był to dla mnie ciężki czas, mnóstwo wspomnień i tyle samo bólu, tęsknoty, łez. Mówi się że czas leczy rany, u mnie jeszcze nie...
Moja listopadowa biblioteka
A na targu...
Coś dla zdrowotności
Coś na krzepe
Na rozpieszczanie.. Moja misja to 1 krówka dziennie.... Zjadłam 2 i reszta oddana. Poszło mniej w boczki.
A dziś
Śniadanie - tost razowy z serem i sałatka z pomidora
II śniadanie - bomba witaminowa czyli marchew, seler, szpinak, jabłko, malina
W środę byliśmy na kontroli u ordynatora. Powiedział że ładnie rana się goi i chciał przeprowadzić operacje w tym roku, więc zapytał się syna czy chciałby teraz tej operacji. Syn bardzo się boi i zapytał się czy możemy zrobić po Nowym Roku. Tak więc jesteśmy umówieniu, w styczniu syn ma przyjść na kontrol i będzie ustalony termin. Każda lub prawie każda decyzja ma swoje plusy i minusy, wiadomo chciałabym by było już po wszystkim a z drugiej strony przeraża mnie. Ale wspieram syna i jego decyzję każdą uszanuje. Mamy więc trochę czasu na zorganizowanie się.
Parę dni temu pojawiły się ponownie u mnie bóle kręgosłupa, kolan i biodra. W przyszłym tygodniu mam neurologa więc zobaczy co powie. Prawie 2 miesiące miałam spokojne, bez leków. To moja najdłuższa przerwa. Tak więc teraz pewnie będę miała tylko rehabilitację i będę musiała trochę przystopować.
Dziś przychodzą do nas znajomi. Robimy imprezkę i jak nigdy jestem zorganizowana. Trochę będzie dietetycznie, trochę nie. Ale ja postanowiłam się pilnować. Przygotowałam na ciepło gołąbki, stripsy pieczone w piekarniku, krokiety na dwa sposoby z pieczarkami oraz mięsem, do tego galaretka z kurczaka, sałatka gyros, Śledzik w oleju, deska serów i wędlin,upiekłam też babkę, ciasto dyniowe i tiramisu. Posiedzimy, pogadamy, zabawiamy się.
Jeśli jutro samopoczucie i pogoda dopisze jedziemy na grzyby. Ale też w planach mam cmentarz chciałabym z grubsza ogarnąć oraz targowisko. Ostatnio widziałam prześliczne stroiki na groby, może uda mi się coś kupić dla mamy.
Weekend zleciał mi/nam niczym bajka w kinie. W sobotę odwiedzenie mamy i umycie pomnika - to taki mój weekendowy zwyczaj, do tego zakupy... A potem błogie lenistwo. W niedzielę pojechaliśmy na targ, szkoda że w moim miasteczku nie ma takiego cuda. Owszem zbudowali targowisko, pochłonęło to mnóstwo kasy a sprzedających może 2-3 i też nie zawsze. W każdą niedzielę, jakieś 20 parę km od nas jest targowisko z lokalnymi (i mniej) produktami. Same pyszności! Słodkości, ryby, wędliny, nabiał, kwiaty, ręcznie robione torebki... Normalnie wymieniać mogę etc... Nie wiem ile on już ostatnie może 4 lata, może mniej czy więcej. Jesteśmy tam od początku istnienia i prawie w każdą niedzielę. Lubię takie klimaty. Moje niedzielne łupy...
Po targu pojechaliśmy do lasu.
Pochodziliśmy 1.5 godzinki i zebraliśmy trochę grzybów. Szczerze nie sądziłam że coś uda nam się zebrać 😂😂😂 Wielkich zbiorów nie było bo nie mieliśmy nawet połowy wiaderka, ale dobre i tyle. Tacy z nas amatorzy...ślepcy lub obstawiam że w tym rejonie grzybów nie było 🙊🙉🙈 ale potem dla bezpieczeństwa mąż pojechał do mojego taty i dobrze! Bo okazało się że 2 kanie to nie kanie tylko sowy 🙈🙉🙊mój tata to ekspert, zna się, ciągle po tych lasach biega to mam do niego zaufanie. Czas w lesie przypomniał mi moje dzieciństwo. Kiedyś kochałam jeździć na grzyby i jagody, zawsze jeździłam z tatą i to parę razy w sezonie. Potem założenie rodziny spowodowało że o tej przyjemności zapomniałam. W przyszły weekend też jedziemy, ale inna trasa. Spodobało nam się... A wieczorem miałam niespodziankę od wujostwa męża - dostaliśmy 2 duże słodki suszonych grzybów. Super.
Kwiaty od ślubnego. Stara się kilka razy w miesiącu dawać kwiatki. Zaczęło mi się to podobać i mówi to nie fanka kwiatów. Jeszcze trochę i będę fanką.
Dziś na wadze 106.7 kg.. Biegnę po 9. A dziś jedzonko takie..
Brokuł z kurakiem i jajkiem, sos czosnkowy na bazie jogurtu
Wiem, wiem, wiem kaloryczne. E. Dziś mi lotto. Zjadłam, poćwiczyłam i gra gitara.
Krem z kalafiora
Jeszcz bbyło duże jabłko i 10 orzechów.
I jak się na niego gniewać? Mimo że pożarł w nocy MOJĄ kołdrę. Nie wiem co z nim nie tak 😂😁😱 bo w domu jak jest sam to bardzo oo grzeczny. Ale w nocy potrafi pograć kołdrę, co za tym idzie pościel... I tak kilka razy w roku... I tak kilka razy w roku robię zakupy tych rzeczy...
Waga spada. Mam już przeszło 14 kg na minusie, schudłam w ostatnich dniach 0.5 kg czyli mam już 107 kg. Niby to nie duży spadek, ale i tak przybliża mnie do mojego celu. Do 2 cyfrowej wagi już tak mało mi brakuje, a jednocześnie tak dużo. Fajnie by było zobaczyć 9 jeszcze. W tym roku,jesli się naprawdę postaram to mogę to osiągnąć. Na chwilę obecną mam spora dawkę aktywności bo i rehabilitacja oraz chodzę kilka razy w tygodniu z synem (tak do towarzystwa) na zmianę jego opatrunku a to dodatkowe 2 km w ruchu.
We wtorek miałam wizytę kontrolną u mojej podolog, rana i palec super się goi. Miałam opracowany pazurek i w zasadzie teraz to tylko tyle. Najważniejsze że nie cierpię i wizyta była bez bólu. Pod koniec października mam znów wizytę i tym razem zostanie już założona klamra, akurat do tego czasu skóra koło pazurka powinna ładnie się zagoić.
Wczora znów była wizyta u chirurga. Syna rana już robi się ładniejsza, jednak stan zapalny jest nadal. Niestety podleczenie tego jest procesem bardzo długim, ale byliśmy o tym informowani. Kolejna wizyta w przyszłą środę, wtedy mamy spotkanie z ordynatorem i dowiemy się pewnie więcej o operacji. Ale do niej jeszcze daleka droga, musi się wszystko ładnie zagoić. Boję się tej operacji. Chodź wiem że ona jest bardzo synowi potrzebna.
Dziś mieliśmy piękny piątek, mam nadzieję że pogoda się utrzyma bo mam plany. Chciałabym pojechać jak co weekend na grób mamy, na targowisko takie z prawdziwego zdarzenia oraz UWAGA na grzyby... Ostatni raz na grzybach byłam jako 16,17 latka. Czyli dawno i nie prawda. Nie wiem czemu przestałam zbierać grzyby, jagody???... A przecież co roku przez kilka tygodni jeździłam z ojcem do lasu i przywozilismy dosłownie kilka wiaderek grzybów. Wspomnienia wracają i to jest super.
Wczoraj miałam wizytę u podolog. Na samą informację że nie dostanę znieczulenia zrobiłam się pewnie zielona. Tak więc lojalnie zapowiedziałam że moja wizyta przejdzie do historii i zapamięta mnie na długo. Nie myliłam się. Nie sądziłam że tak będzie koszmarnie. Przeszło rok temu poważnie zachorowałam i to był straszny ból, ten wczorajszy podobny do tego... Lub nawet gorszych. Czułam się jak na torturach - przez cały paznokieć został mi wbity coś ala szpikulec. Boże ból niesamowity. Krzyknęłam, zabrałam nogę. Świat mi zawirował i odleciałam po raz pierwszy. Potem ściągnie ropy i znów odleciałam. Podanie leku pod paznokieć to już pikuś. A potem pozbycie się części paznokcia... Odleciałam i uspokoiło się jak został założony opatrunek. Babeczka super się mną zajęła - a to woda, wiatraczek, zimne okłady itd, było widać że ją nastraszyłam... A ja wiedziałam że tak będzie. Wyszłam z fotelu cała mokra. Moja przyjemność kosztowała mnie 130 zł, ale dziewczyny ulga niesamowita! Od wizyty wprawdzie ciężko mi się chodzi przez opatrunek, ale nie boli. Czuję że zaczynam żyć. Ale moja droga będzie długa na wyleczenie tego pazura. Kilka miesięcy i kilka stów. Chciałam być mądrzejsza to mam. Opatrunek mam mieć 2 dni i potem mam go ściągnąć. Aż się boję, przeraża mnie ten widok. Potem mam robić sobie opatrunki i posikać by syfu nie było. We wtorek mam mieć kontrol i prawdopodobnie będzie dalej wycinany pazur. Jak wszystko się wygoi to z jakiś czas założona będzie klamra. Ufam jej, syn był z niej bardzo zadowolony i każda moja znajoma również ja chwali. Jestem w dobrych rękach. Przez tą akcje boję się wtorku chodź ma być niby już ok oraz mega boję się przycinać pazury. Uraz jak nic he he...
Dziś miałam akrobacje. Nie mogę zmoczyć opatrunku na tej nodze a jakoś trzeba było się umyć. Mamy wannę, jest wysoka. Już przy moim powrocie do zdrowia po paraliżu wanna była nie do przeskoczenia. Jak zrobiłam pierwsze kroki po chorobie to mąż mył mnie w misce, bo nie dałam rady wejść do wanny. Tym razem też było to wyzwanie. Na stare lata trzeba pomyslec o brodziku. Dziś prawie się wywaliłam. Nie zatem że jestem kulawa, głucha, gruba to jeszcze bym była bez zębów 😂😂😂 dobra partia ze mnie jak nic.
Z innymi sprawami zdrowotnymi jak ucho czy rana syna - bez zmian. Syn w piątek ma kontrol, jutro minie tydzień jak to mu wycięli. Zobaczymy co teraz powiedzą.
Bułeczki na mące kokosowej, siemię lniane i babka (zapomniałam nazwy jajowatej czy jakoś tak he he) z tuńczykiem
Makaron z ekspresowym sosem, wystarczy pomidory, ser tym razem pleśniowy, czosnek, zioła, sól, pieprz i do pieca
Keto naleśniki, wyglądają jak tradycyjne. Smakują inaczej. Ale jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma, do tego z konfitura domowa z wiśni bez cukru
Dziś mieliśmy kolejną wizytę kontrolną u chirurga. Spodziewałam się dobrych wieści, bo jednak weekend opatrunki zmieniałam ja i moim zdaniem wszystko ładnie się goi, ropy mniej czyli wg mnie były same plusy. Jednak co oko fachowca to fachowca, zostałam sprowadzona na ziemię. Rana nie goi się dość dobrze, nadal jest infekcja, ropy za dużo a otwór nadal duży. Oblałam się zimnym potem. Dopiero w czwartek minie tydzień od zabiegu więc jeszcze się wszystko poukłada. Oby. Kolejna kontrol w piątek. Liczę na lepsze wiadomości.
Jutro mam wizytę u podolog. Cieszę się i... Nie. Przeraża mnie ta wizyta. Babeczkę znam od z synem do niej chodziłam przez kilka miesięcy więc to nie o nią chodzi. Jakiś boję się zabiegu, dotyku... Wiem śmieszne może się to wydawać, ale mimo to przeraża mnie to. Nie wiem jak mnie ona dotknie skoro krzyczeć mi się chce z bólu przy drobnych czynnościach typu ubranie skarpety czy umycie nogi. Jak pomyślę że będzie mi tego obolałego, czerwonego, ropnego palucha dotykać to mnie paraliżuje he he... Ale ja nie dam rady? Dam. Najwyżej cała dzielnica mnie usłyszy he he he...
Zmienili mi datę laryngologa. Oszaleje. Szukam innego. Byle jak najszybciej. W ten chwili czuje się jak kobieta 80 plus.
Złe emocje odrzuciłam na bok i zaczęłam mądrze, zdrowo i regularnie jeść. Wprowadziłam dziś kijki i zrobiłam 5000 tys kroków plus do tego 45 minutowa rehabilitacja. Jak na moje warunki zdrowotne jest nieźle.
Ostatnio jestem tak zestresowana że mam głowę dosłownie kwadratową. Dieta niby jest, ale jest nie regularnie i czasami byle co, byle było. Dostałam okres i waga poszła ok 1 kg w górę iiiii jak nigdy bo zawsze bywało że więcej było na plusie. Tak więc super. W środę załatwiłam lekarkę rodzinną. Rzecz się chce że krowa i tyle. Sprawa mogła być załatwiona już w poniedziałek, ale nie bo ona chciała zobaczyć pacjenta. Tylko przyszło co do czego to widziała tylko mnie a młody czekał w poczekalni więc ten tego, głupota i tyle. Ale powiedziałam co o tym myślę kiedy powiedziała że ona wierzy że on cierpi. Nie mam słów na moją wściekłość. Skierowanie do chirurga dała i z lekkimi przebojami zapisałam młodego do chirurga na czwartek. Babka myślała że chyba kłamie że jestem już po ustaleniach z lekarzem etc. Dopiero jak powiedziałam że zadzwonię do lekarza i wyjaśnimy sytuację to zapisała. A przecież miałam napisana notatkę z pieczątka od lekarza co i jak. Ale ok może inni kombinują i dlatego. W czwartek był już "nasz" chirurg i bardzo sympatyczna pielęgniarka. Wszystko zostało mi wytłumaczone co i jak. Diagnoza torbiel włosowata, została ona usunięta i młody dostał antybiotyk. Po wyleczeniu stanu zapaleniu i za gojeniu, co może trwać parę tygodni bo lekarz powiedział że to bardzo długo się goi i jest ciężkie do wyleczenia... Syn będzie miał operacje, przetoka okołoodbytowa. Inaczej będzie ciągle to się jemu odnawialo z gorszym i większym skutkiem. Boję się bardzo, nie mogę zebrać myśli, ale zrobimy co trzeba. Ufam temu lekarzowi bo go znam od wielu lat, więc będziemy słuchać się jego. W piątek mieliśmy kontrol, super ze była ta sama pielęgniarka. Został zmieniony opatrunek i dostałam instrukcje jak mam to robić sama w domu, bo przez weekend sama muszę się tym zająć. Nie powiem byłam zestresowana, ale pierwsze koty za płoty. W piątek był inny lekarz, nie znam go, ale również cudowny człowiek. Powiedział to wszystko co nasz. Jestem po prostu wściekła ze tyle musiał cierpieć mój syn zanim ktoś coś z tym zrobił. Teraz może w miarę normalnie funkcjonować. W poniedziałek znów musimy przyjść na kontrol..
A ja?
Udało mi się w czwartek załatwić podolog. Wizyta już w ten wtorek . Nigdy tak się nie cieszylam na wizytę jak teraz... Gdziekolwiek! Załatwiłam sobie palucha na amen. Mam stan zapalny, ropa. Nie wiem czy założy klamrę. Niech robi cokolwiek byle nie cierpieć. Już samo leżenie powodu kosmiczny ból, nie wspomnę o chodzeniu. W życiu czegoś takiego nie miałam, a teraz mam z własnej głupoty. Stosuje płyn na wrastające pazury, ale nie widzę różnicy, łykam tabletki przeciwbólowe i przeciwzapalne bo nie mogę funkcjonować bez tego, psikam by nie mieć bakterii etc... A teraz właśnie mam domowe Spa ha ha... Moczę nogę w czarnym mydle, potem będzie okład z rivanolu, że też o nim nie pomyślałam wcześniej tylko dopiero dziś. A kiedy mi go poleciła na takie rany teściowa. Jednak stare sposoby chyba będą najlepsze.
Musiałam też odwołać cytologię. Muszę inny termin ustalić.
Ostatnio czuje się jak zombiiiii wszystkie plagi mnie atakują.
Bukiet dla mojej mamy. 2 października gdyby mama żyła miałaby urodziny. Kochała słoneczniki, bukiecik zrobiłam smsa więc taki krzywy. Ale mi się podoba ten artystyczny nie ład. Mimo że mamy nie ma celebruję ważne daty które spędziliśmy razem...
Mój plan na październik
Życzę Wam miłego weekendu. Dziś ugotowałam gar kremu z dyni, do tego pieczony schab i.... Netflix. Mamy teraz manię seriali. Teraz na tapecie mamy W Twoich rękach.. Jutro chce pojechać na targowisko bo warzywa, owoce, może nabiał i do mamy. I będzie po weekendzie. Ze względu na syna mąż jest z nami od środy w domu, też łapie te wspólne chwile. To są fajne momenty jak jesteśmy wszyscy razem.
To się wali na całego. U mnie totalna kicha. Mam nadal problem z uchem. Nadal nie słyszę, chodź głuchota nie jest już tak uciążliwa. Na chwilę obecną stosuje specjalny balonik do wyrównania ciśnienia w uchu, szwecki wyrób który został mi polecony przez jednego lekarza. Dopiero mam go u siebie jakieś 5 dni, nie ma póki co efektu. Wizyta u laryngologa tuż, tuż. Prawdopodobnie czeka mnie też wizyta u podologa. Zagapiłam się i źle obcięłam pazur. Prawodpobnie wrasta... Ale moje dolegliwości to pikuś. Od piątku żyjemy w mega duży stresie. Zaczęło się od dziwnej zmiany na pośladku u syna. Po weekendzie mieliśmy umówić się do lekarza by jednak zobaczył to fachowiec i nas uspokoił. Weekend gorączka, ból, zmiana urosła i w niedzielę wieczorem pojechaliśmy na izbę przyjęć bo zmiana pękła, krew, ropa, odór. Lekarka (rozumiem że nie ma lekarzy, ale ja po polsku... Ona praktycznie ciągle po ukraińsku, mało co zrozumiałam). Powiedziała że dobrze że pękło, wypisała antybiotyk i powiedziała żebym w poniedziałek poszła do rodzinej po skierowanie bo dobrze by było by była kontrol chirurga. Potem była misja szukania nocnej apteki bo u nas taka została zlikwidowana. Najbliższa w jedną stronę to 35 km. Lek kupiony, ale po 1 dawce, nie wiem czemu nie od razu, bo zawsze czytam przed przyjęciem leku ulotkę zajrzałam do ulotki z tak że antybiotyk na zapalenie ucha, płuc, krtani... Nieźle! Wkurzona byłam na maxa. W poniedziałek telefon do rodzinnej że potrzebuję skierowania, ale ona nie da mi od ręki bo musi młodego zobaczyć i żeby przyszedł w środę w południe. Że co kurde? Kiedy nie wyrabiam ze zmianą opatrunka, krwi mnóstwo i Prawodpobnie ropa, dużo smrodu?! A tu wizyta w środę i cholera wie kiedy będzie chirurg bo pewnie swoje odczekać będzie trzeba. Tak więc spakowałam dzieciaka i pojechałam do chirurga prywatnie. Okazało się że antybiotyk jest z kosmosu, co sama podejrzewałam. Powiedział że u syna potrzebny jest chirurg a nie antybiotyk bo to za mało, to nie pomoże. Lekarz (pracuje on w naszym szpitalu i też jest w poradni chirurgicznej) był w szoku że nas od razu nie dali na oddział chirurgii, tylko puścili do domu. Nie potrafi też zrozumieć dlaczego tak długo czekam aż rodzina da skierowanie. Ja też tego nie kumam. Jutro w południe jest rodzina, jest straszna, mam nadzieję że cyrków nie będzie i skierowanie da. W każdym razie nie odpuszczę. Jestem już z tym lekarzem umowiona, że jak będę mieć skierowanie to mam umówić młodego na czwartek. On wtedy ma dyżur, dał mi świstek do rejestracji że mają go zapisać do niego na wizytę, więc nie powinno być tutaj problemu. Cieszę się że to on zrobi ten zabieg, bo to dobry specjalista. Stresuje mnie ten zabieg z tych emocji nie zapamiętałam wszystkiego. Na pewno będzie miał czyszczenie, nacinanie etc. Modlę się o czwartek, chcemy by było już po wszystkim. Dziecko cierpi bo to boli, nie może normalnie funkcjonować, nie wspomnę że opatrunki trzeba zmieniać z prędkością światło.
Waga poszła u mnie w górę o niecały kilogram. W tym tygodniu powinnam dostać okres, więc luzik.
Chyba ostatnie w tym sezonie. Z ogrodeczka taty
Też od taty.
Śniadanie - jogurt naturalny z truskawkami i kabanosy
Obiad - ryba i surówka
Podwieczorek - jogurt, borówka, miód oraz ciasteczko keto
Dość długo milczałam. Ale nie rzuciłam mojego odchudzania, trwam w tym nadal i będę ( zrobię wszystko by tak było) nadal aż nie osiągnę swojego celu. Nie mam po prostu siły na pisanie, zawaliłam też, Wasze pamiętniki. Dziś wszystko będę nadrabiać. Powód - choróbsko. Cholerne choróbsko. Rozwaliłam się na amen. Trwa to aż od 2 września i końca nie widać. W życiu tak długi nie byłam chora. Na początku było spokojnie, ot! Zwykle przeziębienie. Potem się wszystko rozkręciło. Katar który trwa już 3 tygodnie i co najgorsze od prawie 3 tygodni nie słyszę na prawo ucho. Zatkane totalnie, prawdopodobnie od kataru, być może większe zapalenie. Wizytę u laryngologa mam dopiero UWAGA 10 października! I to też prywatnie. W moim mieście jest w przychodni na fundusz, ale parę lat temu byłam tam z dzieckiem i źle to wspominam. Dzwoniłam po miastach oddalonych nawet o 100 km w jedną stronę i lipa. Czuję się jak królik doświadczalny. Co rusz nowe leki mi dają na katar, gardło i na te ucho, bez dodatkowych badań i mam wrażenie że tylko gorzej jest. Po jednym spreyu ucho miałam jeszcze gorzej zatkane, a po kroplach do nosa dostałam takich skutków ubocznych że myślałam że zejdę z tego świata. No nic idę prywatnie porobię sobie komplet badań, wszystkie chyba jakie są na tym świece. Tym bardziej że mam poważne problemy ze snem. Nie mogę spać, sypiam po 2,3 godziny. Nie da się tak funkcjonować. Dostaje już wścieklizny.
Z pozytywnych rzeczy to trwam nadal w diecie. Weekendy robię sobie malutkie wyjątki np. Pozwalam sobie na pieczywo, ziemniaki czy nawet cukier się trafi. Ale są to mikro ilości. Dzięki temu nie rzucam się w tygodniu. Mam ustalony limit i tego się trzymam.
Moja waga na teraz
A dziś było
Wyglada jak wygląda. Cukru do paczki dało chyba tonę.