Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Mileczna

kobieta, 43 lat, Holandia

170 cm, 98.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

14 lutego 2014 , Komentarze (19)

Może to i hardcorowa motywacja ,ale od wczoraj znowu mam wielką moc i metry sześcięnne wiatru w moich żaglach. Choć trochę to przerażające ,że jak tylko nie biegam codzienne problemy natychmiast przyciskaja mnie do ściany. Rzecz jasna był bieg z Truchtaczami. Zjawiła się co prawda tylko jedna siostra biegaczka ,ale za to ta bardziej doświadczona. Przeciągneła mnie przez te 8 km w tempe 6:30 min/km !! No po prostu niesamowite. Do spełnienia moich marzeń- czyli zejść poniżej 1 h na 10 km - brakuje mi tylko 30 sekund. I w zasadzie juz jestem pewna ,że na "zawodach" atmosfera mnie spokojnie tak nakreci ,że ja to zrobię :)) W listopadzie w Otwocku przebiegłam 9,6 km w tempie 6:40 ,a na moich treningach w tamtym czasie nigdy nie zeszłam z średnim czasem poniżej 7 minut. I od wczoraj mi się tylko to jedno zdanie rozpbija po głowie: Albo wygram ,albo zdechnę! Oczywiście nie myślcie sobie ,że jestem aż tak szalona żeby się porywać na marzenia choćby o wygranej na OWM na 10 km. Bo chodzi mi o wygranie z samą sobą rzecz jasna. Wczorajszy dzień po raz kolejny potwierdził ,że ja bez biegania wariuję. Ja muszę codziennie dostać swoją dawkę endorfin bo wpadam w jakiś wstrząs :) Natychmiast byle problemiki wytracają mnie z równowagi. Ale jak już wczoraj zaczynałam na lekkim podbiegu gubić serce ,to właśnie w takiej chwili wiem że zyję, wiem że ja sama mogę absolutnie wszystko - choc w danej chwili najbardziej myślę o tym żeby przeżyć :)) I nie mogę już nie zauważać swoich postepów - są i to duże. I świetnie się biega w takim tandemie ,chociaż do siły mojej siostry biegaczki sporo mi jeszcze brakuje. Tylko tym razem mam poczucie ,że ja jestem absolutnie z tej samej planety. Jestem BIEGACZKĄ! 

Z przyziemności ,zima sie chyba skończyła. I oczywiście ja sie cieszę ,ale ... ale moje superhiper mercedesowe buty nie nadaja się do biegania po asfalcie. Jak wczoraj napomkniałam o tym mężowi ,to usłysząłm coś mniej więcej "chyba nie chcesz kupić nowych butów do biegania ???". Yyyyy ... no chcę :) Póki co Salomonki muszę odstawic do szafy i wskoczyć z powrotem w moje Asics - y. Może już będę w stanie się z nimi zaprzyjaźnić na zabój. Bo jakoś nie mogłam ich rozbiegać. Po 45 minutach biegu jakiś się dyskomfort wkradał ,mrowienie w podeszfie. No nic - wypróbuje po niedzieli. Myślę ,że to kwestia ułożenia sie buta po prostu. Trochę juz w nich biegałam po bieżni ,mam nadzieję że będzie lepiej.

Dobra dość o tym bieganiu. W środę robiłam znowu pizze na spodzie z pełnoziarnistej maki. Zrobiłam na czwartek porcje na siebie i męża. No i w czwartek w pracy zajdałam ta pizze - juz były dziwne wzroki ,że jak ja pizze za diecie. Dodam ,że średnica jej byla około 20 cm i to miałam a cały dzień (więc mała pizza na cały dzień). Dziś jeszcze resztki przyniosłam bo mężus nie dojadł bidulek i oczywiście słyszę "jak ty możesz być na diecie jak ty ciągle pizze jesz" ... ech ... coś tak tylko bakłam ,że dieta nie oznacza jedzenia wiórów ,tylko oznacza mądre jedzenie. Ale szybko stwierdziłam ,że tego świata naprawić sie nie da. Dla nich dieta to chleb ryżowy i sałata. Nie ogarniaja ciemnej mąki i drobiowej wędliny. Nie myślcie ,że się tym aż tak przejełam... tylko głupie te ludzie i tyle. Ale dało mi to oczywiście dodatkowego kopa i chcę natychmiast na siłownię :) Będę rzeźbić moje ciało ,aż zacznę na wiosne świecić pięknym brzuchem ,jędrnymi udami i bóg jeden wie czym jeszcze ...a brazylijską pupą jeszcze:)))  

I jeszcze moje cudeńko ,kiełbaska oczywiście drobiowa.

A na sam koniec bardzo bardzo Wam dziekuje za słowa otuchy! Jesteście absolutnie niezwykłe. Z Wami w drużynie wygram każdą walkę!

13 lutego 2014 , Komentarze (30)

No wiem ,że każdemu się gorszy dzień trafi ,ale ja mam normalnie gorszy caly tydzień. Dawno mnie już tak ta praca nie rozstrajała. Jednocześnie mam wrażenie ,że wcale nie dzieje się nic nadzyczajnego tylko ja sobie jakieś projekce czynię bezsensu. Coś mi umyka i nie mogę dociec co to jest. Z tego wszystkiego odpuściłam znowu siłownie w tym tygodniu. Faktycznie troche nie miałam czasu ,ale prawda jest taka że jak sie nie ma czasu to się go stwarza i tyle ... ja po prostu nie miałam chęci. Absolutnie nie odpuszczam biegania - w tym temacie wszystko zgodnie z planem. Był bieg z nowywmi siostrami biegaczkami we wtorek ,a dzisiaj znowu z grupą truchtaczy. Samą siebie tez zaskoczyłam tym ,że mimo podłego nastroju w ostatnich dniach nie objadam się. Posiłki normalnie co 3 godziny i normalne porcje. Może ja sobie znowu narzuciłam jakis zbyt wielki rygor i teraz mam rozterki bóg wie dlaczego. Jedno jest pewne - do wakacji zostały 4 miesiące ,a ja nie chcę wygladać jak w zeszłym roku - mimo ,że to już był spory krok na przód.

Sama nie wiem skąd takie nagłe zwatpienie. Podejrzewam ,że to kompilacja pozornie błachych spraw z kilku tygodni. Wczoraj miałam dzień pt. "to wszystko nie ma sensu". Że już tyle czasu trwa ta moja walka ,a ja ciagle nie wygladam tak jak bym chciała. Ciagle mam galarete na brzuchu i wilgacjne udziska - nawet jeśli sobie je nazywam "pływaczymi" nadal to nie są tylko mięśnie ,ale kupa tłuszczu. Tylko prawda jest taka ,że tylko ja potrafię to zmienić ,dlaczego nagle tracę wiarę??? Do cholery nie wiem.

Nie można przecierz tak łatwo rezygnować. Każdy ma gorszy czas ,ale on zwyczajnie mija. W końcu nie popłynełam jedzeniowo mimo rozterek. Fakt - odpuściłam siłownie na chwilę. Ale czasem chyba lepiej nie iść na trening ,kiedy głowa jest w egzystencjalnej rozpaczy. Mimo smuteczków nie odpuściłam biegania i diety - więc tak doszczętnie nie zawaliłam. Znowu trzeba wstać i walczyć, o siebie i dla siebie. Może właśnie o tym na chwilę zapomniałam ,że ja to robię tylko i wyłącznie dla siebie. A skoro tak ,to każdy mój wysiłek jest prezentem dla mnie samej - choć w takie dni jak wczoraj trudno mi w to uwierzyć.

Muszę jakoś wyrównać te moje nastroje i tyle.

Dzis truchtacze - będzie wspaniale!

Edit: Internauci są tak szybcy jak Kowalczyk :)

 

10 lutego 2014 , Komentarze (34)

Wiem ,że już wielokrotnie obiecywałam usunięcie wagi ze swojego otoczenia :) no ale jak zwykle nie usunełam i jak zwykle sie zwazyłam. I pstryk niespodzianka  - 1,7 kg w sumie jest to spadek z tego tygodnia. Ale ,że w zeszłym tygodniu były jeszcze ostatnie końcówki @ to nie moge powiedziec że zleciało mi w tydzień 1,7 kg bo na pewno spora tego cześć to woda od @. W łikend jak zwykle spacery z psem ,niestety nie miałam weny na basen zatem basen chyba bedzie dzisiaj. Straszny zapieprz mam. Ale zdążyłam zamówic silikonową foremkę do tarty - mam nadzieję ją już w łikend testować. Oczywiście będzie razowa :)

7 lutego 2014 , Komentarze (30)

Ja już zdecydowanie przestaje zaprzeczać ,że moje bieganie jest rodzajem choroby. Z tą jednak specyfiką ,że mam nadzieje iż jest to choroba nieuleczalna. Póki co wszystko na to wskazuje :) Wczoraj kolejny bieg z Truchtaczami ,lub jak to mój mąż nieco lekceważąco sparafrazował Tuptusiami:). W każdym razie było nas wczoraj aż 13 osób ,ale najważniejsze jest to że oprócz mnie były aż 2 dziwczyny! To był naprawdę jeden z najfajniejszych biegów jakie w życiu miałam. Nareszcie biegłam z kimś kto ma takie samo tempo jak ja ,z kim trochę można porozmawiać ,trochę posapać. Ale dodatkowo uwierzyłam w  tezy chłopaków ,że biegam nieco szybciej niż dziewczyny przecietnie. Jak biegałam tychlko z chłopakami ,a właściwie za nimi :) to niestety jest takie poczucie ,że się nie nadąża i jest to lekko deprymujące. A wczoraj luz ,na podbiegu miałyśmy takie tempo ,że ja faktycznie mogłam swobodnie rozmawiać. Średnie tempo z całego biegu nam wyszło 6:35 - extra. Jednak dziewczyny się zdecydowały na 8 km ,ale ja i tak byłam zachwycona. Mam nadzieje ,że znalazłam swoje siostry biegaczki :) I sie tez okazuje ,że na Orlen Warsaw Marathon nie tylko jedzie sporo Vitalijek ,ale także cała masa Truchtaczy - to jest po prostu niesamowite! A ja głupia na poczatku stycznia śmiałam myśleć ,że ten rok nie może być lepszy od zeszłego. Sam styczeń i luty bije 2013 na łep i szyję :))))) A to dopiero dwa miesiące ,strach pomyśleć co będzie dalej. Dobra dość o tym :)

Kilka osób mnie ostatnio pytało o to jak sobię poradziłam z ciezkim do opanowania odruchem "napadu na lodówkę" zaraz po przyjściu z pracy. Ja mam w sumie dwa sprawdzone sposoby na to. Po pierwsze zawsze zjadam coś przed wyjsciem z pracy. To wcale nie musi byc lunch itp. Fakt ,że czasem mi sie uda coś przygotowac w domu (np. mała miske warzyw gotowanych ,które sobie w pracy odgrzewam w mikrofali) ,ale zazwyczaj wsuwam jogurt lub 2-3 chlebki typu podeszwa :) posmarowane jogurtem. Jak mam coś to położę na to (wedlina ,pomidor) ,a jak nie to tylko z jogurtem. W ogóle ostatnio taki mam nowy patent ,że zamist serków do smarowania używam jogurt grecki - mnie to bardziej smakuje. Spróbowałam oczywiście kiedyś przypadkiem ,bo brakło mi serka do smarowania i doszłam do wniosku że super wymiana. Zatem po pierwsze cos przekąsic przed wyjściem. A drugi mój sposób to organizowanie aktywności zaraz po pracy. Fakt ,że teraz biegam i się siłuje na siłownie ,ale kiedy zaczynałam to był 30 minutowy spacer z kijami - a i tak był to na samym poczatku dla mnie wysiłek. Wierzyc mi się teraz nie chce ,że ja po pierwszym takim marszu w styczniu zeszłego roku miałam zakwasy na całym ciele. Ale tez dzięki temu się tak w tych kijach rozkochałam ,bo to był dowód na to że naprawdę nordick walking angażuje grupy mięśni całego ciała.

 

Dla mnie wysiłek w tym kluczowym momencie dnia ,tuż po przyjściu z pracy w poczatkowej fazie odchudzania był bardzo ważny. Przede wszystki dlatego ,że pozwoliło mi to przekierować moje myśli z lodówki na sport po prostu. Dla mnie te 30 minut po przyjściu z pracy było zawsze dużo tragoczniejsze w skutkach niż wieczorne podjadanie ,z którym aż takich problemów nie miałam. I nic w tym dziwnego kiedy człowiek jest od jedzenia uzależniony, kiedy to jest najłatwiej dostępny uśmierzacz "bólu" takiego jakby egzystencjalnego. Przychodzi człowiek zmęczony ,zły i jak jeszcze do tego troche głodny to co może być lepszym sposobem na poprawienie nastroju niż ulubiony smakers? Dziś dla mnie odpowiedź jest oczywista: SPORT. Im bardziej jestem wypruta po pracy tym bardziej jest mi ten wysiłek potrzebny. Jedzenie jako takie ,a już szczególnie ulubionych smakersów najnormalniej w świecie powoduje wydzielanie się endorfin ,dzięki temu jest nam miło ,bezpiecznie - po prostu naćpywamy się endorfinami. Ale to jest super złe ich źródło ,bo ma katastroficzne skutki uboczne. Nie to co SPORT :) To całkowicie darmowe ,pozbawione katastrofalnych skótków ubocznych źródło najcudowniejszego narkotyku jaki znam - ENDORFIN. W dodatku to źródło jest silniejsze , i są dodatkowo pozytywne skutki uboczne w postaci zdrowego ciała ,wyglądu i ciągle rosnacego zadowolenia z siebie. Więc jaki sens ma przyjmowanie tego samego narkotyku z fatalnego źródła jakim jest nadmierne objadanie się ,skoro w zasiegu każdej z nas znajdują się nieograniczone pokłady czyściutkich endorfin nie obarczonych żandym złym skutkiem ubocznym? No wiem ,że czasem sa kontuzje ,ale jak sie jeździ samochodem to też można mieć wypadek ,a jednak nie wszędzie chodzimy pieszo.Więc? Wiec ruszajmy do roboty ,fedrujmy te pokłady energii jakie każdy dosłownie może posiąść - jeśli tylko chociaż odrobinę chce :)

 

 

6 lutego 2014 , Komentarze (29)

Doprawdy szczypta promieni słonecznych wystarczyła żebym jakoś przestała zauważać te gigantyczne zaspy i oblodzony chodnik :) Pomaszerowałam z psem przez pola. Co prawda spacer szybko był już tylko w promieniach ZACHODZĄCEGO słońca ,ale dobre i to. Pies uradowany ja uradowana. Niestety jak już wracałyśmy to słonko zaszło i z powrotem zima w powietrzu i pupa marzła troszkę. Ale widoczki i tak fajne.

A wieczorkiem zgodnie z planem bryknełam na siłownię. Wycisk sobie dałam całkiem niezły ,chociaż byłam tylko 1h. Okazuje się ,że zmienili godziny otwarcia i siłownia czynna aż do 22:00. Ja wyszłam o 21:00 mimo to ,ale naprawdę rzetelnie poćwiczyłam. Do tego zaliczony 17 dzień squat challange. Tak strasznie mnie zaczyna ta siłownia cieszyć. Wczoraj ćwiczyłam z hantlami na ławeczce ,w sumie nie tylko z hantlami. Na ławeczce mi się bardzo podoba. Ale się sama z siebie uśmiałam przy tych hantlach ,bo biore oczywiście takie małe babskie. No i patrzę na obciążenie ,pisze 1,25 kg w domu mam 1,5 kg więc stwierdziłam że heloł to już za słabe dla mnie. Ale podnoszę te 1,25 i kurde jakieś ciężkawe ... naszczęście sama wpadłam na to ,że tam owszem jest 1,25 kg ale na każdym ciężarku ,czyli w sumie całośc z hantla waży 3 kg :) Póki co na jedna rekę mi to wystarcza. Pewnie za jakiś miesiąc trzeba będzie większy ciężarek wziąć ,ale nie wybiegajmy :)))

Jeszcze słówko o mojej nowej fascynacji kulinarnej :ekspandowany amarantus.

Kupiłam przypadkiem ,ale nie mogę się teraz nasmakować. W zasadzie sama nie wiedziałam do czego ja to będe jeść. Spróbowałam z jogurtem na śniadanie zamiast płatków owsianych - no cudo. Do tego dodaję łyżeczkę miodu i doprawdy jest to "doznanie" :))) Choć pewnie same przyznacie ,że wygląda raczej jak nie apetyczna papka - zapewniam ,że to pozory :)

Jak zaczęłam szukać w necie o tym ekspandowanym amarantusie to wyskoczyło mi mnóstwo przepisów na zdrowe przegryzki typu batoniki ciasteczka itp. Jak wytworze coś przepysznego to napewno się z wami podziele przepisem.

5 lutego 2014 , Komentarze (29)

To niby takie oczywiste ,że bieganie w słoneczne popołudnie jest dużo przyjemniejsze niż w śnieżny i mroźny wieczór ... a i tak mnie baaardzo zaskoczyło :) Fakt ,że chyba z 10 minut się zastanawiałm w co się ubrać. Termometr jak byk wskazywał + 5 stopni ,więc w sumie wybór powinien być prosty,ale jednak wszędzie tony śniegu. W końcu wskoczyłam tylko w koszulkę termoaktywną i  kurtkę ortalionową nie przepuszczajacą wiatru. Nie potrafię sobie przypomnieę kiedy ja taki lajtowy zestaw miałam ostatnio na sobie :) Było cudnie ,niby wszędzie ta biała kupa ,ale w sercu już wiosna - to od tego słońca. Niestety pierwszy kilometr znowu mnie łydki naparzały ,ale przeciez sie nie będę jakimś lydkom dawać terroryzować. Po niespełna 10 minutach mięśnie przywykły do wysiłku i już był czad. Dystans bez szaleństw - 7 km. Za to satysfakcja na poziomie niewyobrażalnym! Dziś tez piekne słońce ,ale przerwa od biegania sie nalezy więc pies dostanie prezent w postaci spaceru - postanowiłam go zabrac zaraz po pracy ,a siłownie przełozyć na późńiejsze popołudnie bo naprawdę szkoda tak pięknej pogody. Przeglądałam zdjęcia i już dawno się nie porównywałam. Generalnie ja nie widzę u siebie postępów ,ale jak sie zdjęcie zestawi to inaczej to wyglada. Dlatego postanowienie na ten weekend - zrobić zdjęcia i pomiary. A dzis tak na szybko - glównie dlatego ,że właśńie dostałam nowe okulary ochronne. Idzie ta technika troszke do przodu ,bo w tych to i na ulicy bym się nie powstydziła pokazać :)))

Dostałam ostatnio przy tym zdjęciu z grudnia mnóstwo komentarzy ,że powinnam zmienic fryzurę. I właśńie chciałam was prosić o jakieś podpowiedzi. Generalnie chce trochę zapuścić. Ale ile ,jak ścinać itp. ? Help :)

Edit: zdęcia oczywiście oprócz koloru włosów i kilkunastu mieięcy różni także kilkanacie kilogramów ... oczywiście na minus w styczniu :))))

4 lutego 2014 , Komentarze (25)

Wczoraj wracaliśmy z przedłużonego weekendu i niestety w podróży trochę sobie pozwoliłam. Wpadły chipsy i batonik. Ale nie robię wielich wyrzutów. Dziś to wszystko wybiegam. Pogoda się u mnie zrobiła cudna. Popołudniu mają być aż 2 stopnie w plusie więc doczekać się nie mogę założenia butów do biegania :)W ogóle jakoś dopiero teraz po paru dniach zaczyna do mnie docierać ,że zapisałam się ten na bieg 10 km przy orlen warsaw marathon. Dziwne to trochę ,no bo dlaczego tak po paru dniach. w każdym razie jestem bardzo podekstytowana. Od tej ekscytacji jeszcze bardziej chce mi się biegać ,chodzić na siłownię i wszystko. Ach i dziś jest już 16 dzień nie przerwanego squat challange.

Jakoś się tym razem mega zafiksowałam na to. Oczywiście nie wierzę w jakąś cudotwórcza moc tych przysiadów ,mnie bardziej chodziło o ćwiczenie pt. postanawiam ,że coś zrobię i to zrobię. W takich łańcuszkach dla mnie wyzwaniem było zawsze nie przerwanie postanowienia ,kiedy wyjeżdża się np. na weekend do rodziców. I właśnie pierwszy raz nie przerwałam. Jak się zaczęli ze mnie śmiać ,że śmieszne te przysiady to schowałam się na piętrze. A jak usłyszeli ,że robię już teraz po 140 przysiadów to się już nie śmiali:) Generalnie znowu weszłam w taką przyjemną fazę ,że spływaja po mnie wszelkie komentarze i podśmiechy. Może to przez to bieganie w arktycznym mrozie ,może to przez siłownię. Nie wiem ,ale wiem że sporo pracy przede mną tyle ,że tym razem mnie to nie przeraża. Najważniejsze żeby w każdym dniu z sukcesem odchaczyć każdą założoną aktywność. Żeby z czystym sumieniem każdego dnia powiedzieć ,że dieta ok. W zeszłym tygodniu kiedy w ten jeden dzień nie poszłam na siłownię ,niby to sobie odpuściłam ale tak naprawdę to do samej soboty miałam żal do siebie. Starałam się tego nie pielęgnować ,ale uczucie w czwartek kiedy mimo naprawdę strasznej pogody wyszłam pobiegać było absolutnie bezcenne. A wspomnienie odpuszczonego treningu przykre. Więc po co sprawiać sobie przykrość?

31 stycznia 2014 , Komentarze (43)

Kolejny bieg z truchtaczami za mną. Zdecydowanie wczorajszy dzień był dniem najbardziej hardcorowego biegu w moim życiu:) Minus 16 stopni było już tydzień temu ,więc mróz mi nie straszny. Padający śnieg był we wtorek ,więc to tez nic nowego. Ale wczoraj był mega mróz ,mega wiatr i jeszcze padał śnieg. I powiem wam ,że biegło sie super. Chociaż jak juz dotarłam na szczyt wzniesienia ,na które zawsze wbiegamy we wczwartki to wiatr był taki silny że momentami miałam wrażenie że mnie zatrzymuje. Aż krzyczałam - chyba - żeby się nakręcić ,czy też zmusić do biegu. Ale minęłam zakręt ,wiatr zaczął mi wiać w tyłek i coż ... pobiegłam jak wiatr. Niestety w takiej konfiguracji miałam tylko ostatnie 2 km trasy. Nie muszę chyba pisać jaka byłam szczęśliwa kiedy dobieglam już do domu. Na pewno po części dlatego ,że już koniec :) ,ale bardziej że dałam radę. I od wczoraj pod niebo będę chwalić nie tylko moją superhiper bieliznę termoaktywną i turbo buty ,ale także taki niby gadżecik - kominiarkę. Wczoraj to nawet truchtacze stwierdzili ,że się bardzo przemyślanie ubieram. Już testowałam kilka razy kominiarkę i to jest absolutne "must have" do biegania zimą ,do chodzenia w sumie też. Na kominiarkę oczywiście ubieram czapkę ,a jak jest troche cieplej to ubieram kominiarke jako "komin" ,który w razie potrzeby można nasunąć troszkę na twarz. Polecam! to koszt kilkunastu złotych na allegro.

I jeszcze słówko o tej nienormalnej z tytułu. Już sobie wczoraj grzecznie po kąpieli w łóżeczku czytałam książkę kiedy mąż wrócił z 10 minutowego spaceru z psem. No i wpada do sypialni z tekstem "ty jesteś nienormalna ,na zewnątrz się chodzić nie da ,a co dopiero biegać". Hihihi ...no pewno ,że da się biegać :)))) Chociaż wczoraj jak mi ten śnieg w twarz walił byłam pewna ,że wyglądam mniej więcej tak ... no może bez wąsa :)

Ach i najważniejsza wiadomość na dziś - już zapisanam na 10 km bieg przy Orlen Warsaw Marathon :)

 

   

30 stycznia 2014 , Komentarze (40)

No niestety zawieja w pracy polegała na tym ,że szkolenie zamiast do 15:00 trwało do 17:00 - jakaś totalna ,międzynarodowa masakra. Zanim rowiozłam dziwczyny ,przedarłam się przez zaspy to w domu byłam na 18:00. A mąż mnie przywitał mniej więcej stwierdzeniem "i co teraz mi jeszcze powiesz ,że na siłownię idziesz". Nie chodziło oczywiście o to ,że się eksploatuję tylko że mnie cały dzień nie widział itp. No i uległam ,w końcu ja też potrzebuje chociaż te pare godzin w ciągu doby z nim poprzebywać. Zasadniczo na codzień tak sobie plan układam żebym już po 17:00 była po wszelkich aktywnościach i się realizuję jako żona roku :))) Zatem zawiodłam ,ale zrobiłam 10ty dzień squat challange - już jestem na 105 przysiadach. Posiedzieliśmy ,potem poczytaliśmy , kąpiel i łóżeczko. Taki dzień tez czasem jest potrzebny. Dziś bez wymówek o 20:30 bieg z truchtaczami. Znowu zapowiada się hardcorowo.  

Tak jeszcze kontynuując wątek z poprzedniego wpisu ,że przestałam się już ostatecznie wstydzić tych moich "treningów". Wiadomo ,że jak biegam to dość głośno oddycham ,przy tych mrozach to dwa razy bardziej głośno. Na początku było mi trochę głupio. A teraz - mam to głęboko w d****. Na siłowi to samo ,zresztą jak się tak pójdzie raz drugi i posłucha jak faceci się drą przy tych ciężarach to wstyd cały przechodzi :) Nie wiem skąd mi się to w głowie wzięło ,ale najważniejsze że już zdecydowanie coraz lepiej sobie z tym radzę. Jestem czerwona na twarzy ,mam przyspieszony oddech, jestem spocona i nie pachnę najlepiej ,ale biegam nawet przy kilkunastu stopniowym mrozie - a Ty? To oczywiście nie do was :) Ale taką myśl sobie natychmiast do głowy wkładam jak tylko cień wstydu mi nad głową przeleci podczas biegu. Jakoś nagle od wtorku jestem z siebie bardzo dumna ,i cholernie się lubię za to że jednak wygrywam z tymi słabostkami. I tutaj każda z Was powinna być dumna. Nie ważne czy chodzi o bieganie , czy jak to nazywacie "dywanówki" ,spacer ,basen czy inny fitness - każda aktywność wymaga podjęcia decyzji i przełamania czegoś w sobie...lenia. I nie myślcie ,że ludzie zawodowo oprawiający sport nie mają takich rozterek ,że może cholerka dziś sobie odpuszczę. Trening tej cholernej głowy jest tak samo trudny i ważny jak trening mięśni. Ja troszkę wczoraj poleglam. Ale nie ma co tego rozpamiętywać. Wczoraj było wczoraj ,a dziś jest dzis i to kolejna szansa na to żeby wygrać!!!

Edit: nic dodać nic ująć od Gruszkin!

29 stycznia 2014 , Komentarze (28)

Kolejny mega ciężki dzień w pracy. Opuszczając biuro po prostu dosnułam się do domu. Mega wyczerpana ,z kiepskim humorem ,zmarznięta. Zwinęłam się w kulkę na kanapie ,pogłaskałam psa i najchetniej to w ogóle prysznic ,piżamka i po prostu sen. 15 minut walczyłam ze sobą ,żeby się jednak ruszyć i iść pobiegać. Obiecałam sobie ,że chociaż 3 km i już otrzymuję medal.

U mnie sypie snieg non stop ,więc pojęcie odśnieżone chodniki to bardzo alternatywne określenie. No ,ale to już niebardzo była wymówka bo w końcu mam moje mercedecy :) Bez większego przekonania jednak ubrałam wszelkie elementy mojej zbroi ,suerhiper buty, kominiarę itp. I tak jak zawsze - jak tylko zaczełam rozgrzewke pod klatką to wstąpiły we mnie super moce. Padający śnieg wywołał radość ,a wiatr co najwyżej śmiech - że będzie mi omiatał twarz. Ruszyłam nadal z planem leciutkich 3 km. Łydki szybko się odezwały ,ale po niespełna 10 minutach mięśnie przywykły do wysiłku i praktycznie przestałam je czuć. Po obiecanych 3 km już wiedziałam ,że to stanowczo za mało. Ostatecznie wyszło 6 km. Teraz kiedy warunki pogodowe są jakie są bieganie mnie już naprawde dumą napawa. A nawet jeśli nie tak całkiem ,to przynajmniej całkowicie pozbyłam się uczucia wstydu. Bo mam świadomość ,że dla większość ludzi wyjście z domu już jest mega osiagnięciem ,a ja robnię znacznie więcej:))))

Dziś znowu siłownia. W pracy się też burze śnieżne rozszalały. Samopoczucie przez to troszke słabsze ,ale wszystko co robię po pracy daje mega moc :)

Pozdrawiam Was serdecznie zapracowana po uszy!

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.