Może to i hardcorowa motywacja ,ale od wczoraj znowu mam wielką moc i metry sześcięnne wiatru w moich żaglach. Choć trochę to przerażające ,że jak tylko nie biegam codzienne problemy natychmiast przyciskaja mnie do ściany. Rzecz jasna był bieg z Truchtaczami. Zjawiła się co prawda tylko jedna siostra biegaczka ,ale za to ta bardziej doświadczona. Przeciągneła mnie przez te 8 km w tempe 6:30 min/km !! No po prostu niesamowite. Do spełnienia moich marzeń- czyli zejść poniżej 1 h na 10 km - brakuje mi tylko 30 sekund. I w zasadzie juz jestem pewna ,że na "zawodach" atmosfera mnie spokojnie tak nakreci ,że ja to zrobię :)) W listopadzie w Otwocku przebiegłam 9,6 km w tempie 6:40 ,a na moich treningach w tamtym czasie nigdy nie zeszłam z średnim czasem poniżej 7 minut. I od wczoraj mi się tylko to jedno zdanie rozpbija po głowie: Albo wygram ,albo zdechnę! Oczywiście nie myślcie sobie ,że jestem aż tak szalona żeby się porywać na marzenia choćby o wygranej na OWM na 10 km. Bo chodzi mi o wygranie z samą sobą rzecz jasna. Wczorajszy dzień po raz kolejny potwierdził ,że ja bez biegania wariuję. Ja muszę codziennie dostać swoją dawkę endorfin bo wpadam w jakiś wstrząs :) Natychmiast byle problemiki wytracają mnie z równowagi. Ale jak już wczoraj zaczynałam na lekkim podbiegu gubić serce ,to właśnie w takiej chwili wiem że zyję, wiem że ja sama mogę absolutnie wszystko - choc w danej chwili najbardziej myślę o tym żeby przeżyć :)) I nie mogę już nie zauważać swoich postepów - są i to duże. I świetnie się biega w takim tandemie ,chociaż do siły mojej siostry biegaczki sporo mi jeszcze brakuje. Tylko tym razem mam poczucie ,że ja jestem absolutnie z tej samej planety. Jestem BIEGACZKĄ!
Z przyziemności ,zima sie chyba skończyła. I oczywiście ja sie cieszę ,ale ... ale moje superhiper mercedesowe buty nie nadaja się do biegania po asfalcie. Jak wczoraj napomkniałam o tym mężowi ,to usłysząłm coś mniej więcej "chyba nie chcesz kupić nowych butów do biegania ???". Yyyyy ... no chcę :) Póki co Salomonki muszę odstawic do szafy i wskoczyć z powrotem w moje Asics - y. Może już będę w stanie się z nimi zaprzyjaźnić na zabój. Bo jakoś nie mogłam ich rozbiegać. Po 45 minutach biegu jakiś się dyskomfort wkradał ,mrowienie w podeszfie. No nic - wypróbuje po niedzieli. Myślę ,że to kwestia ułożenia sie buta po prostu. Trochę juz w nich biegałam po bieżni ,mam nadzieję że będzie lepiej.
Dobra dość o tym bieganiu. W środę robiłam znowu pizze na spodzie z pełnoziarnistej maki. Zrobiłam na czwartek porcje na siebie i męża. No i w czwartek w pracy zajdałam ta pizze - juz były dziwne wzroki ,że jak ja pizze za diecie. Dodam ,że średnica jej byla około 20 cm i to miałam a cały dzień (więc mała pizza na cały dzień). Dziś jeszcze resztki przyniosłam bo mężus nie dojadł bidulek i oczywiście słyszę "jak ty możesz być na diecie jak ty ciągle pizze jesz" ... ech ... coś tak tylko bakłam ,że dieta nie oznacza jedzenia wiórów ,tylko oznacza mądre jedzenie. Ale szybko stwierdziłam ,że tego świata naprawić sie nie da. Dla nich dieta to chleb ryżowy i sałata. Nie ogarniaja ciemnej mąki i drobiowej wędliny. Nie myślcie ,że się tym aż tak przejełam... tylko głupie te ludzie i tyle. Ale dało mi to oczywiście dodatkowego kopa i chcę natychmiast na siłownię :) Będę rzeźbić moje ciało ,aż zacznę na wiosne świecić pięknym brzuchem ,jędrnymi udami i bóg jeden wie czym jeszcze ...a brazylijską pupą jeszcze:)))
I jeszcze moje cudeńko ,kiełbaska oczywiście drobiowa.
A na sam koniec bardzo bardzo Wam dziekuje za słowa otuchy! Jesteście absolutnie niezwykłe. Z Wami w drużynie wygram każdą walkę!