...już dawno nie byłam w tak wielkiej kropce. w zasadzie niby wszystko jest dobrze, niby się układa, ale zawsze coś...
zacznę od tego, że się nie odzywałam, bo stanęłam pod ścianą i nie wiem, w którą iść stronę...moje życie (czyt. związek i praca) nagle pokoziołkowało. i może z boku wszystko ładnie wygląda, to mi jakoś nie odpowiada. nie wiem w zasadzie co dalej a w jednej kwestii muszę się jeszcze dziś zdecydować.
i tu zacznę swój przydługi wywód od pracy. niby jest wszystko dobrze, bo przez mojego szefa dosyć niedawno dostałam na prawdę spore uznania wdzięczności za moją pracę (umowa zlecenie na niezłą sumkę), to wyżej -jak przyszło do podziału podwyżek projakościowych za szczególny wkład w rozwój itp itd. -to nie otrzymałam...wkurwiłam się strasznie!!! poszłam z tym do szefa, on zadzwonił do szefa szefów i się okazało, że wyznacznikiem otrzymania owej podwyżki była praca w jednostce powyżej dwóch lat. przeanalizowałam regulamin i tam o tym nie było mowy. okazało się, że podwyżki dostały baby przed emeryturą, z powodów oczywistych- by potem można było naliczać wyższą emeryturę/ a młodych mają w nosie. od tamtej pory zaczęłam się zastanawiać, czy to w ogole ma sens/ momentami narobie się jak wół a nikt tego nie widzi. no tylko mój szef, ale on od czasu do czasu robi takie prezenty w postaci dodatkowych umów zlecenia, ale to jest za inną zupełnie roboty, znaczy za projekty. i tu od jakiegoś czasu myślę nad podyplomówką. troszkę zmienię branżę, ale to "może" pomoże mi też awansować. mam mało czasu na podjęcie decyzji. szefa nie ma, bo wyjechał do poznania, wróci dopiero we wtorek. myślę, żeby złożyć papiery a potem z nim rozmawiać, najwyżej. jego decyzja jest najważniejsza. jeśli kupuje to-czytaj -widzi mnie na stanowisku wyżej i ta podyplomówka wystarczy to jedziemy z koksem od października. tutaj kończę też swoje studia w czerwcu i mam cichą nadzieję na awans. przede mną ciężka droga, ale uwielbiam sobie stawiać cele i realizować, bo robić coś tak dla idei mnie nie bawi...
związek? przez jeden związek na odległość przechodziłam już będąc na studiach, byliśmy ze sobą 2 lata. G.pracował i studiował w innym mieście, do mnie wpadał na weekendy, kiedy nie miał zjazdu. czyli spotkania co dwa tygodnie. kiedyś wpadł na pomysł, że bierze dziekankę na studiach, rzuca robotę i wyjeżdża do Anglii, by zarobić na nasz ślub i może w przyszłości dom...rok go nie było, spotykaliśmy się tylko na święta, ja kończyłam jedne studia i na wakacje miałam już załatwiony staż/ a on usilnie starał się mnie namówić na wyjazd za granicę na zmywak. uparcie trzymałam się swojej wersji. jestem lokalną patriotką a ponadto bardzo chciałam iść staż, bo potem nie miałabym szans...los tak chciał, że w przeddzień wyjazdu do innego miasta na staż, poznałam swojego obecnego M. w głowie mi zaświrowało wówczas. szalona ja! dałam się uwieźć...i najnormalniej w świecie zakochałam się od pierwszego spotkania. hahaha. jak to wspominam, to sama sobie nie wierze, że byłam taka szalona. tamtego chłopaka oczywiście z ogromnym żalem ale też ulgą zostawiłam...płakałam chyba tydzień nie mogąc dojść do siebie i nie wierzyłam, że to zrobiłam. nienawidzę związków na odległość!!! niestety słabe zarobki firmy mojego M zmusiły go do wyjazdu do innego miasta. zarabia świetnie, jest przeszczęśliwy, bo się realizuje, rozwija, tylko jest jeden malutki problem...od marca mieszkamy oddzielnie i mamy juz tego serdecznie dość. Kulminacją naszych rozterek, nierozwiązanych problemów była ogromna kłótnia w zeszłym tygodniu. mamy dość mieszkania na odległość... z tego wszystkiego wzięłam urlop od środy do piątku i pojechałam do swoich rodziców. odpoczęłam, nabrałam nowej siły i dalej działam. w niedziele mieliśmy poważną rozmowę z M. od połowy lipca lub sierpnia ma zamiar dojeżdżać do pracy. na razie padła opcja pociąg, który jedzie tylko godzinkę. zobaczymy co to będzie...wokół mnie wiele par tak żyje. partnerzy wyjeżdżają za pracą nawet za granicę. pojawiają się raz na kilka miesięcy. rozmawiałam wczoraj z koleżanką o tym, która żyje w takim związku i dla niej nie ma problemu. innego wyjścia nie mają. on zarabia na kredyt. ona wychowuje dziecko i też pracuje, ale ja pytam, co to za związek co dalej? jak żyć?
od jakiego roku borykamy się z tematem działki. babcia chce podarować mojemu M. fajny kawałek ziemi rolnej. już z 10 razy zmieniała zdanie. ale w końcu od jakiego tygodnia twardo trzyma się juz ostatecznej decyzji: ziemię dzielimy na M. i jej syna. zgodziliśmy się na ten układ. ale wszystko jest na naszej głowie. a dokładniej na mojej. wujek nieporadny jakiś i totalnie spłukany nie ma kasy na geodetę a tym bardziej na notariusza, a to niestety nie mały grosz. i znów pod ścianą, bo wujek nie podjął żadnej decyzji, czy się z ami składa, czy nas później spłaci...chciałabym, żeby już coś zacząć działać. nie lubię jak mi się coś ciągnie. dziś M. ma rozmawiać z wujkiem, może już ten podjął decyzję...
Miłego weekendu ;-)