Pamiętnik odchudzania użytkownika:
am1980

kobieta, 44 lat, Wolbrom

167 cm, 87.40 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

28 lutego 2017 , Komentarze (26)

Suchy, męczący kaszel chyba mnie wykończy... mam nadzieję, że będzie mijał, bo jestem już cholernie zmęczona tym ciągłym kasłaniem, a najbardziej daje o sobie znać jak kładę się spać...wiadomo, żeby już tak całkiem dobić człowieka...

Dzień piękny i słoneczny...tylko co z tego skoro ja po pracy i tak muszę siedzieć w domu...nie próbuję nawet ćwiczyć, bo nie chcę się dobić...w każdym bądź razie na sobotę planuję bieganie, podobno pogoda ma być piękna, mam tylko nadzieję, że ten kaszel minie przez te kilka dni...

Dzisiejszy dzień bardzo pracowity, ale zawsze u mnie w pracy przełom miesiąca jest szalony...ale dobrze...czas mija szybciej, poza tym przenoszą mi biuro i z związku z tym też jest nie małe zamieszanie(uff)

Dieta...

6.30...1/2 kubka koktajlu truskawkowo-bananowego...musiałam go wypić, żeby nie wylać, ale chwilowo mi się "przejadł"...z resztą mój brzuch zaczyna się buntować, więc pora zrobić mu przerwę..., 1łyżka słonecznika...

10.00...surówka z selera i jabłka, z dodatkiem jogurtu, rodzynek i orzechów włoskich...

11.30...kawa z mlekiem 2% i 2 kawałki gorzkiej czekolady...

13.00...jabłko, mandarynka, 1/2 kiwi...

15.30... zupa pomidorowa z 1/2 woreczka brązowego ryżu i kawałkiem piersi z kurczaka...

2 morele, 2 suszone figi, 1łyżka słonecznika... i nie planuję nic więcej, za chwilę wychodzę i wrócę po 20-ej...więc raczej nic już nie będę jadła...nic mi nie będzie, poza tym męczy mnie jeszcze wzdęty brzuch, więc mam nadzieję, że taki post dobrze mu zrobi...

Cały czas piję dużo wody ok. 3 l, ale oprócz korzyści, widzę też negatywne strony wypijania takiej ilości wody i nie chodzi mi tu o częste korzystanie z toalety...ale o tym innym razem...

Miłego wieczoru...

Podobny obraz

28 lutego 2017 , Komentarze (6)

...na szybko, bo siedzę w pracy i mam trochę roboty, a zajmuję się takimi rzeczami (miałam zamiar napisać "głupotami", ale zdałam sobie sprawę, że odchudzanie to poważna sprawa, bo chyba większość mojego życia ostatnio kręci się wokół tego tematu...co zjem albo czego nie zjadłam, czy pójdę biegać...a może zakręcę hula hop...i wieczne wyrzuty, jak coś mi nie wyjdzie, popełnię jakiś dietetyczny grzech....i tak mogłabym wymieniać w nieskończoność...)...A więc...

Dieta...

6.30...koktajl truskawkowo-bananowy na jogurcie greckim... (chyba mam już przesyt, bo coś mój brzuch zaczyna się buntować i czuje się mało komfortowo, chyba zwyczajnie mam nadmiar białka, bo mój brzuszek od niedzieli jest dość wzdęty...koszmar)

10.00...serek wiejski, kawałek ogórka zielonego i czerwonej papryki...

12.00...kawa z mlekiem, 3 kostki gorzkiej czekolady...

13.30...gruszka i mandarynka...

15.30...zupa pomidorowa z wkładką (kawałek gotowanej piersi z kurczaka) + 1/2 woreczka brązowego ryżu...

18.30...znowu nieszczęsny koktajl bananowo-truskawkowy na jogurcie greckim...

O ile dobrze pamiętam wchłonęłam jeszcze z łyżkę słonecznika, ze 2 morele suszone i ze 2 figi... więcej nie pamiętam...niby dużo nie zjadłam a brzuch mam jak balon...

Po południe spędziłam w łóżku, nawet udało mi się przespać tak ze 40 minut, kaszel męczy mnie nieludzko...a za oknem WIOSNA...aż mnie skręca, że muszę jeszcze odpuścić bieganie...Najbliższe planuję na sobotę...


Znalezione obrazy dla zapytania bieganie wiosną

27 lutego 2017 , Komentarze (18)

Tak jak pisałam...niedzielę spędziłam w łóżku...dobrze, że chociaż gorączki nie miałam, bo chyba bym umarła...jak zaczynam chorować, to bardzo źle to znoszę. A więc niedzielę spędziłam bardzo przyjemnie razem z mężem w łóżku... męczy mnie suchy kaszel, zatkany nos i ogólne osłabienie, ale chyba będę żyć...(chory)(chory)(chory)

Dieta...

ok 8.30... 2 małe kromki z masłem i miodem + kawa z mlekiem 2%

11.00...jabłko...

... i przez resztę dnia piłam koktajl truskawkowo-bananowy na jogurcie greckim, zjadłam też trochę bakalii...moreli suszonych, fig, orzechów laskowych, słonecznika i migdałów... i o dziwo nie byłam głodna, ale właściwie nie miałam zupełnie apetytu na nic...w moim przypadku dziwne, choć tak naprawdę jak jestem chora to najczęściej jest tak, że mało co jem i nic mi nie smakuje i nie czuję głodu...oby tak częściej...z tym brakiem apetytu oczywiście, bo chorowania na ten rok mam już dość. Limit wyczerpałam chyba na 5 lat do przodu...Wkurzona na maksa tylko jestem, ze znowu przez kilka dni nie będę mogła biegać...:(...;(...(szloch)(szloch)(szloch)

Zjadam też ostatnio pyłek pszczeli, który stoi u mnie pewnie już kilka dobrych lat, a na który do tej pory nie miałam pomysłu, z resztą jak czegoś nie mam na oczach to nie mam nawyku zażywania regularnie, a tak codziennie rano dodaje do koktajlu, na szczęście nie traci ważności ani się nie psuje, ale podobno zażywany jesienią dobrze uodparnia organizm, natomiast na wiosnę spełnia raczej rolę wzmacniającą organizm i uzupełnia niedobory witamin i wszelkiego rodzaju mikroelementów...myślę, że to coś dla mnie, bo w tym roku czuję się wyjątkowo wypalona, zmęczona i wyczerpana (nie będę się rozpisywać o cudownych właściwościach tego cuda, bo to można znaleźć w necie)...dlatego tak odliczam dni urlopu...jeszcze 48...


Pyłek kwiatowy, to cudowne białko,
po nim wspaniałe robi mi się ciałko,
bo on zawiera te dla zdrowia cuda,
które naturze zgromadzić się uda.

Podobny obraz


26 lutego 2017 , Komentarze (20)

Samopoczucie od rana marne, do południa biłam się z myślami "biegać czy nie biegać"... z jednej strony słońce zachęcało, ale z drugiej strony trwające porywy wiatru zniechęcały... więc stwierdziłam, że jednak już sobie odpuszczę, bo i tak coś samopoczucie jak pisałam było nie najlepsze... a mianowicie w gardle mnie drapało, piekło czy jak to tam nazwać i suchy kaszel mnie męczy... Nie wiem skąd te choróbska do mnie się przyplątuję, bo bywało, że ja latami nawet kataru nie miałam...a tu dopiero miesiąc temu chorowałam i znowu... Ale co się dziwić, kiedyś to ja dziwiłam się ludziom, którzy chorzy chodzili do pracy, a teraz robię dokładnie to samo. Jeszcze żeby ktoś docenił moje poświęcenie, np. sowitą premią....ale nie, z drugiej strony coraz częściej zaczynam odczuwać wpływ upływającego czasu... Odporność bardzo mi spadła, czuję się ogólnie taka wyczerpana, że o niczym innym nie marzę tylko o kilku dniach wolnego. Posiedzieć w domu, a nawet poleżeć...mamusia chciała stawiać mi bańki (nie tylko są dobre przy przeziębieniu, ale również przy ogólnym wyczerpaniu organizmu, przemęczeniu, stresie...więc jak najbardziej dla mnie) ale chodzi o to, żeby potem posiedzieć kilka dni w domu. Jak powiedziałam o tym mojemu mężowi, to okazało się, że ma traumę z dzieciństwa związaną ze stawianiem baniek, że bardzo się tego bał jako dziecko i stanowczo mi odradził, poza tym podał mi jeszcze jeden argument nie do odrzucenia... nie będziesz mogła biegać przez tydzień. No tak pomyślałam i stwierdziłam...przekonałeś mnie... Później jak zaczęłam się wczytywać jakie korzyści może to przynieść to pożałowałam, że go posłuchałam, a że w domu mam bańki chińskie, które kupiłam kiedyś do masażu...to stwierdziłam, żeby mi "postawił" je na plecach... do nich nie trzeba posiadać żadnych umiejętności...no i okazało, że się ślady po nich mam naprawdę ciemne... A więc niedzielę spędzę w łóżeczku...


Znalezione obrazy dla zapytania bańki chińskie


26 lutego 2017 , Komentarze (4)

Nie wiedzieć czemu, ale w pracy zawsze mam szalony dzień w piątek...pracy mam tyle, że nie mam na nic czasu...dlatego też nie wrzuciłam wpisu z piątku aż do niedzieli. Po pracy jakieś zakupy, obiad i jeszcze inne zajęcia, które mam zaplanowane na piątek i już 20-sta...

Aktywności zero jak to w piątek u mnie bywa, a nawet gdybym miała na nią czas to i tak nic z tego by nie było, bo wichura była u nas taka, że dachy zrywało...

Dieta...nie pamiętam za bardzo co jadłam, ale wiem, że nie wiele bo nie miałam czasu...w ogóle cały ten dzień był jakiś taki szalony, jak większość moich piątków...

Podobny obraz

23 lutego 2017 , Komentarze (7)

Samopoczucie zdecydowanie lepsze...gardło nie boli, ale najważniejsze że ból mięśni minął...będę żyć. Pogoda barowa nadal...cały czas wieje i pada deszcz, w nocy to chyba jakieś oberwanie chmury było, włącznie z tornadem, bo obudziliśmy się w nocy nie wiedząc co się dzieje...myślałam, że okna nam powyrywało...taka wichura szalała, ale ten deszcz był bardzo potrzebny, przynajmniej ten brud z ulic i chodników trochę zmyło. Przecież ten piasek to mnie do rozstroju nerwowego doprowadzi...koszmar, mam wrażenie, że te sprzątaczki to sypią tym piaskiem czy trzeba czy nie, żeby limit wyrobić, a ja z mieszkania tego cholerstwa w żaden sposób nie mogę się pozbyć, jest dosłownie wszędzie...ile bym nie odkurzała czy z mopem latała...

Dieta...

6.30...koktajl truskawkowo-bananowy z niewielką ilością jogurtu greckiego...

10.00...surówka z selera i jabłka, rodzynki, orzechy włoskie i jogurt grecki

12.00...dwa pączki...tak dobrze widzicie DWA...kawa z mlekiem 2%...

14.00...mandarynka

16.30...3 kotlety sojowe, kawałek kurczaka z grilla, surówka z kapusty kiszonej...

Nie jadłam nic więcej, bo raz że głodna nie byłam, a po drugie musiałam odpokutować zjedzone pączki...

Wypita woda ok 3l... z aktywności to jedynie spacer z pracy...1,5 km...porażka...

Znalezione obrazy dla zapytania odchudzanie demotywatory

22 lutego 2017 , Komentarze (8)

Obudziłam się ok 4-ej i od razu coś czułam, że nie jest dobrze...prawdę powiedziawszy to czułam to już wczoraj, bo w gardle mnie drapało, choć miałam szczerą nadzieję, że jakoś to się "rozejdzie po kościach", ale nie... rano gardło bolało mnie już konkretnie. Ale nie załamywałam rąk, bo w drodze do pracy stwierdziłam, że dzisiaj będzie piękny dzień... świeciło słońce i pogoda zapowiadała się naprawdę dobrze... jakże się myliłam... Po kilku godzinach zerwał się wiatr i deszcz i tak trwa cały dzień... czy nad tym ubolewam...nie, raczej nie. Czuję się naprawdę źle, bo oprócz gardła, bolą mnie strasznie mięśnie nóg, ale tylko nóg...normalnie nie wiem o co chodzi...to taki ból jakby grypa mnie brała, ale dziwne, że nie boli mnie nic innego... poza tym przecież ja kilka tygodni temu byłam chora...no ludzie ileż można. Ja naprawdę bardzo rzadko choruję...mam nadzieje, że to jakiś wybryk natury i szybko mi przejdzie, ale dlatego też nie boleję nad pogodą, bo i tak nie biegałabym dzisiaj... siedząc w pracy marzyłam tylko o tym, żeby wrócić do domu i jak najszybciej wskoczyć do łóżka... 

Jak to bywa, kiedy gorzej się czuje, apetyt raczej nie dopisuje i dobrze...ale i tak zgrzeszyłam dzisiaj kawałkiem sernika od teściowej...po prostu nie chciałam mężowi robić przykrości, ale on sam nie jadł, a ja głupia uległam i to nie dlatego, że miałam jakąś chcice na słodkie...broń Boże, zjadłam z przymusu, żeby przykro mu nie było, bo generalnie nie jesteśmy swoimi fankami z teściową, ale nigdy źle się o niej nie wypowiadam i nie robię nic co by mogło być wymierzone przeciwko niej i nie chciałam, żeby odebrał to jako moją niechęć do jej osoby, aczkolwiek muszę szczerze przyznać, ze piecze dobre ciasta...co prawda w swoim arsenale ma tylko kilka wypieków, ale smacznych. Trudno, uległam, żałuję, ale nie zmienię tego...

Dieta...

6.30... 1 szkl. ciepłej wody z cytryną, 1 szkl. koktajlu bananowego na jogurcie greckim...

9.40... 2 x razowiec z masłem, wędlina drobiowa, pomidor...

11.30...kawa z mlekiem 2% i kawałek owego nieszczęsnego sernika...

12.00...jabłko

A cha zjadłam kilka fig, moreli i migdałów...

15.30...brokuł i 3 kotlety z soczewicy...

18.30...kawałek drobiowej wędliny

I to byłoby by chyba na tyle...

Wypita woda ok 2,5 l...niby mnie wkurza to picie wody, ale naczytałam się dzisiaj ile to dobrego może zdziałać w naszym organizmie...że od razu zmieniłam nastawienie...


Podobny obraz

Nic więcej nie pamiętam godnego uwagi, mam zamiar obudzić się jutro zdrowa...

21 lutego 2017 , Komentarze (9)

Wczoraj wiosna, a dzisiaj jesień i to taka późna jesień... Pogoda koszmarna, wieje tak, że głowy urywa i pada...z małymi przerwami, ale jednak co chwilę. Normalnie by mi to nie przeszkadzało, ale znowu moje plany biegowe "biorą w łeb" i co gorsze taką pogodę zapowiadają na cały tydzień... no niech to szlak... Jakoś nie mogę się przymusić do ćwiczeń w domu, a przecież mam możliwości...oj nie dobrze...

Dieta....

6.30... ciepła woda z cytryną, 1 szkl. siemienia lnianego, 1 szkl. koktajlu bananowego na jogurcie greckim + kilka truskawek i kilka fig suszonych dla osłody...

9.50...2 małe kromki chleba czysto razowego (no tak pisało, więc mam nadzieję, że nie był oszukany...) posmarowanego  serkiem naturalnym (zamiast masła), do tego po 2 plasterki wędliny drobiowej, pomidor...

12.30...2 jabłka...

15.40...to samo co wczoraj (indyk z piekarnika z sosem pieczarkowym)...staram się gotować tak, żeby obiad był na dwa dni...wtedy mam jeden dzień luzu... ziemniaki były świeżo ugotowane i do tego surówka z selera i jabłka... też oczywiście świeżo zrobiona...była pyszna, doprawiona cytryną i pieprzem i odrobiną cukru...bo chyba przesadziłam z tą cytryną, a cha i jogurt grecki do tego, nawet mój mąż się nią zajadał, choć normalnie z warzyw jada tylko pomidory i brokuła...(brokuł jutro będzie na obiad)

Zjadłam też w pracy kilka migdałów, moreli, fig i 1 kostkę gorzkiej czekolady...

ok. 18.40...1 kotlecik z czerwonej soczewicy...

Na jednym z blogów o zdrowym odżywianiu odkryłam taki przepis na kotlety z czerwonej soczewicy, okazało się, że mam w domu wszystkie składniki,a przede wszystkim soczewicę, która nie wiem ile już leżała i czekała na swój czas, a na którą zupełnie nie miałam pomysłu... A więc podjęłam próbę zrobienia o to takich kotlecików, całkowicie warzywne, bo oprócz wspomnianej soczewicy, dodaję się też cebulę, ja dodałam też kawałek pora i marchewkę, mąkę kukurydzianą i czosnek, koperek...no i przyprawy...wiadomo. Ja usmażyłam je na patelni grillowej, dzięki czemu też nie chłonęły zbędnego tłuszczu. 

No i jak smażyłam to musiałam zjeść, żeby spróbować czy aby na pewno są dobre...i wiecie co, są bardzo dobre. Ale wyszło ich chyba 12 szt, o ile dobrze policzyłam i wydaje mi się, ze będę je jadła do końca tygodnia... przynajmniej nie będę się musiała głowić nad wymyślaniem obiadów, jedyny plus tej sytuacji... no chyba, że mąż mi pomoże, ale szczerze w to wątpię. On oczywiście powie, że są przepyszne, ale wiem, że to nie jego smaki...

kotleciki z soczewicy

Oczywiście to nie moje zdjęcie, ale bardzo podobne mi wyszły...

Wypita woda ok 3 l albo i więcej...trochę już mam dość tego picia wody, bo wiadomo cały czas biegam do wc... czasami to uciążliwe, ale liczę, że dobrze mi to zrobi, więc pije ile mogę...

20 lutego 2017 , Komentarze (18)

Piękny, prawie wiosenny dzień... siedziałam w pracy, patrzyłam na to świecące słońce i biłam się z myślami czy iść dzisiaj biegać...no cóż biegałam dwa dni z rzędu więc przydałby się mały reset, z drugiej strony w miarę upływu tygodnia pogoda ma się pogarszać, więc zakładam, że może być słabo z bieganiem w tygodniu i chciałabym wykorzystać każdą okazję, żeby pobiegać i nadrobić stracony czas, ale wiem też że koniecznie muszę się porozciągać i popracować nad newralgicznymi częściami mojego ciała i na tym stanęło. Poza tym znowu się kłania kwestia pór posiłków... nie zabrałam ze sobą obiadu, a jeśli miałabym biegać to ok 13-ej powinnam go zjeść...i tak zaczyna się wszystko sypać. A więc postanowione...nie biegała, ale i nie poćwiczyłam...zasłużyłam na reset. Muszę sprawdzić pogodę na jutro...może będzie się dało pobiegać...

Dieta...

6.30... ciepła woda z cytryną, 1 szkl. siemienia lnianego, koktajl z banana i jogurtu greckiego słodzonego daktylami (wypiłam 3/4 szkl)

9.30... kasza jaglana z jabłkiem, kokosem i cynamonem (odgrzewana w mikrofalówce w pracy)..lubię śniadania na ciepło i słodko, ale tak naprawdę to jedynie w weekend mogę sobie takie zaserwować... marzą mi się naleśniki na słodko albo racuchy z jabłkami...

13.00...2 jabłka, kiwi...

Szykując obiad zjadałam 3 figi, kilka migdałów i garstkę słonecznika...no byłam tak głodna, że nie mogłam się powstrzymać... żałuję, ale stało się...

16.00...gałka ziemniaków z koperkiem, kawałek indyka z piekarnika z sosem pieczarkowym i surówka z kiszonej kapusty

19.00...reszta koktajlu bananowego z rana...

Aktywności brak, wypite ok 3l wody, 2 kawy z mlekiem 2%...

Pora przygotować jeszcze jedzonko na jutro...

Znalezione obrazy dla zapytania sztućce na odchudzanie

19 lutego 2017 , Komentarze (17)

Podsumowanie weekendu...

Udało mi się pobiegać w obydwa dni...po 10 km w każdy, także jestem bardzo zadowolona, zwłaszcza, że zapowiadają u mnie nie ciekawą pogodę na przyszły tydzień, tzn. ma być co prawda ciepło, ale jednocześnie deszczowo i wietrznie, jeszcze nie składam broni, ale liczę się z tym, że bieganie w tym tygodniu może być utrudnione.

Dietetycznie było nijak... ani źle ani dobrze. Nie objadałam się, ale czy jadałam dietetycznie...chyba nie. Zrobiłam sobie wczoraj jabłka zapiekane (szarą renetę, którą uwielbiam) z kruszonką i były przepyszne... Pozwoliłam sobie na taką rozpustę, bo wiedziałam, że później to wybiegam, choć tak naprawdę to pozwoliłam sobie na te smakołyki już po biegu i nie, nie mam wyrzutów sumienia. Nie jadam żadnych słodyczy i uważam, że to był grzech dietetyczny, ale w granicach rozsądku...no może ta kruszonka, ale była na mące migdałowej...macie pojęcie jak to smakowało... Ciągle mam w weekend problem z ilością wypitej wody, ale w tygodniu to nadrabiam, bo każdego dnia staram się wypijać ok. 3 litrów... Jakoś w pracy łatwiej mi tego pilnować, po prostu pustą butelkę wymieniam na pełną i tak wychodzi, że w ciągu 8 godzin pracy wypijam 2 litry wody. 

Odkryłam też Amerykę...a mianowicie, że rozciąganie po bieganiu jest zbawienne dla mięśni. Prawda jest taka, że tą wiedzę zdobyłam już dawno temu, ale zawsze szkoda było mi czasu na rozciąganie, uważałam, że wcale nie jest ono takie niezbędne... Teraz dopiero wiem, jak bardzo się myliłam... Pomijam już fakt, że rozciąganie wydłuża mięśnie, np. nóg a co za tym idzie może je wyszczuplić, ale najzwyczajniej w świecie powoduje, że mięśnie po bieganiu nie są takie napięte na drugi dzień. Zawsze budziłam się obolała, a dzisiaj nic, zupełnie nic mnie nie bolało, a wczoraj jakieś 15 minut poświęciłam na rozciąganie...no cóż nie jest to przyjemne, bo spięte mięśnie mam bardzo, ale korzyści dla mojego ciała ogromne, dlatego teraz po każdym bieganiu mimo, że jedyne o czym marzę to wskoczyć pod prysznic...najpierw rozciąganie. Jutro w każdym bądź razie reset od biegania oczywiście, ale mam nadzieję, że uda mi się trochę poćwiczyć i porozciągać, chciałabym chociaż jeden dzień poświęcić właśnie na rozciąganie ciała.

No nic laseczki niedziela chyli się ku końcowi...i jutro powtórka z rozrywki i tak cały tydzień w kółko...byle do piątku. Jutro wracam na dobre tory i będzie dietetycznie...

Znalezione obrazy dla zapytania rozciąganie mięśni

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.