Pamiętnik odchudzania użytkownika:
ggeisha

kobieta, 53 lat, Kraków

162 cm, 73.20 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

3 listopada 2022 , Komentarze (13)

To będzie moja piąta wizyta w Australii. Trzecia w lecie. 

Zaczęło się od tego, że moi rodzice i siostra przeprowadzili się tam, kiedy ja kończyłam studia. Nie chciałam jechać z nimi, bo tu miałam swoje życie. 

Pierwszy raz poleciałam do nich sama, pamiętam, że brałam urlop w grudniu. To były najbardziej szokujące wrażenia, bo wszystko było nowe, inne, interesujące.

Drugi raz byłam z mężem, w wakacje. Też było fajnie, bo była zima i kwitły inne drzewa i kwiaty. No, takie zimy, jak u nas obecnie. Nie ma upału, ale nie na też mrozu.

Trzeci i czwarty raz byłam z każdą z córek. Ze starszą zimą, z młodszą latem.

Oczywiście, w Australii jest wszystko na odwrót. Jest noc, kiedy u nas jest dzień i lato, kiedy u nas zima. Słońce wschodzi na zachodzie i chodzi się do góry nogami. 

Węże i pająki. Są. Węże zazwyczaj zwiewają, przy czym ja gady lubię. Są też takie mega duże jaszczury. Te smoki, które podnoszą główki - moja siostra je oswaja. Przychodzą do niej do domu z buszu i wchodzą jej na ramię. A ona je karmi owocami. I takie płaskie jak flądry, szerokie jak dłoń, z granatowo-fioletowymi języczkami. Te dają się złapać, bo są ciężkie i powolne.

Pająki to odobny rozdział. Nienawidzę, boję się i omijam szetokim łukiem. Dlatego wolę lato, bo te paskudy siedzą na zewnątrz. Zimą lubią włazić do pomieszczeń, żeby się ogrzać. Największym i najczęstszym okropieństwem (chociaż całkowicie niegroźne) są spachacze - według ich nazewnictwa - huntsman. Wielkie jak dłoń, nie takie powolne i grube jak ptaszniki, bardziej podobne do naszych kątników, tylko większe i brązowe. Jak ktoś chce, to niech sobie wygugla, ja wolę o nich zapomnieć. Raz byłyśmy z siostrą u jej kolegi w domku w Queensland. On taki eko i przyjaciel natury. Spałyśmy tam, jego nie było. Pamiętam, że na suficie siedziało 13 takich potworów. Całą noc budziłam się i je liczyłam. Jak było mniej, to świeciłam światło i przeglądałam posłanie. Nie wiem, czemu nie przyszło mi do głowy, że może kolejne tam przyłażą z zewnątrz. No ale najgroźniejsze są red-back, czyli ichniejsze czarne wdowy i lejkowce. Te drugie zazwyczaj siedzą gdzieś schowane, ale red-backi widziałam na moście i raz przywlokłam na ubraniu z lasu. No, nie gryzą ot tak, ale jad bywa groźny i trzeba brać surowicę, jak dziabnie. 

Tyle paskudztw i zagrożeń (oczywiście jaszczurki są jak najbardziej przyjazne i urocze). Krokodyle żyją w innej części Australii. Reszta to bajka. Kolorów ptaków, kwiatów itd. nie da się wysłowić. Papużki tęczowe, lory, ogromne białe kakadu, ale też różowe, czerwone krimsony, wszystko to przylatuje na balkon i krzyczy o ziarna. Kakadu wchodzą do domu, a te małe tęczowe karmimy z dłoni. Miałam też zaprzyjaźnionego possuma (po polsku to chyba opos, albo kitanka lisia) - taki torbacz nadrzewny, lubi owoce i łazić po dachach. Ja mu dawałam chleb z miodem, a on dawał się głaskać i podchodził z nienacka polizać mnie po stopie. 

W buszu kangury i kolczatki. Koale rzadko można spotkać. Raz byłam świadkiem ich odgłosów. Ryczą jak stado dzików. 

Ach, i kookaburry. Te to potrafią zrobić koncert! To takie duże ptaszki z gatunku zimorodków. Ich odgłos przypomina śmiech. Jak jeden zaczyna, to inne się dołączają. Brzmi to niesamowicie.

W tym roku może odwiedziny nową posiadłość mojej siostry na niezwykłej magnetycznej wyspie. Podobno płynąc tam kompasy wariują. Ona kupiła ze swoim chłopem ten domek, bo to na rafie koralowej, a oni nurkują. I mają jacht, którym tam popłyniemy. Mamy też w planie, jak czasu i kasy wystarczy, polecieć na Nową Zelandię. Co ciekawe, tam nie potrzeba wizy, a do Australii tak. Ale obecnie bardzo łatwo się wizę dostaje. Kiedyś trzeba było zaproszenia, jeździć do ambasady i jeszcze przekonywać urzędników, że naprawdę się musi wyjechać. 

Na lotniskach robią cyrki, nie wolno pod żadnym pozorem wwozić żadnych owoców, warzyw, w ogóle żywności, nawet kanapki zabierają. 

Jak mi się jeszcze coś przypomni, to dopiszę. 

Będę mogła znowu Nowy Rok przywitać 10 godzin wcześniej. Na plaży. Heh.

21 października 2022 , Komentarze (7)

Mija rok od czasu, kiedy przestałam liczyć kalorie i kontrolować miskę. Przez ten rok nie ważyłam się, ale po ubraniach i odbiciu w lustrze sądzę, że nie przytyłam. Waga pewnie zmieniała się tak do 3-4 kg raz w górę, raz w dół i ostatecznie jest cały czas tak samo. 

Przez ten rok jadłam słodycze, praktycznie codziennie, piłam alkohol, to już zdecydowanie rzadziej, jadłam orzeszki, przekąski, sporo serów. Czemu więc nie przytyłam? Czemu poprzedni rok, ten epidemiczny dał mi ogromny przyrost tkanki tłuszczowej, a ten nie?

Czym się to różniło?

1. Porządek w głowie?

W tym roku nie odchudzałam się. Nie stosowałam żadnych diet, żadnych wykluczeń (poza mięsem, ale tego nie jem od 20 lat). Nie byłam głodna. Jadłam na co miałam ochotę z pełną przyjemnością bez nawet minimalnych wyrzutów sumienia. Jadłam i o północy i bezpośrednio przed snem. Bo tak lubię. Ale nigdy nie jadłam z powodów emocjonalnych, w sensie nagradzania się lub karania za coś. Nie miałam ani raz kompulsów, chociaż zdarzało się jeść duże porcje, bo było dobre.  

2. Zmiany i nowe nawyki?

Moja dieta, choć bardzo różnorodna była dość uboga w pszenicę. Nie żebym ją wykluczała i świadomie eliminowała. Po prostu jestem grymaśna - pieczywo lubię tylko w postaci piętek chleba wieloziarnistego, od jakiegoś wielkiego dzwonu jadłam bułkę, bagietkę itp. albo np. biszkopty. Jadłam. Ale nie codziennie, tak ot, sporadycznie. Sporo jadłam wafli, płatków itp. kukurydzianych. Ale też nie regularnie.

Białko. Dużo białka. Twaróg, tłusty - codziennie na śniadanie ok. 200g. Żółte sery. Batony proteinowe itp. Myślę, że to dobiałczenie bardzo dobrze mi robi.

Tłuszcz. Przestałam się go bać. No, masła nie używam wcale, bo nie mam go czego. Ale klarowane masło, oliwa, orzechy - codziennie mi towarzyszą.

Owoce, warzywa - codziennie. Ale to zawsze tak jadłam.

Alkoholu pijam mniej. Powodem jest to, że zawsze po alkoholu mam zaburzenia snu - wyższy poziom stresu. 

Właśnie. 


3. Sen

Dbam i kontroluję sen. Niestety, nie zawsze udaje mi się przespać wymagane 7 godzin, ale nawet te 6 śpię dobrze, spokojnie z dobrymi udziałami poszczególnych faz snu.

4. No i sport. 

I tu chyba leży pies pogrzebany.

Poprzedni rok miałam dużo ruchu. Codziennie 20 km chodziłam. A w tym roku mniej, ale na wyższym tętnie. To znaczy, 3 razy w tygodniu bieg. Same spacery nic nie dają. Trzeba się spocić i zmęczyć! 

5. Spontan

A najważniejsze to to, że nie czuję się pod żadną presją. To, jaki mam tryb życia jest dla mnie normalne, automatyczne, a przede wszystkim wygodne i satysfakcjonujące.

Następny wpis będzie o Australii, obiecuję :)

19 października 2022 , Komentarze (6)

Ja tylko chciałam napisać, że przebiegłam kolejny półmaraton miejski.

Nie kontroluję żarcia, bo nie mam do tego głowy ani czasu. Mam mnóstwo zajęć, bo w połowie grudnia lecę do Australii i muszę się wyrobić z zajęciami do tego czasu.

Zbieram grzyby.

Niestety, musiałam zawiesić ćwiczenia ogólnorozwojowe, ale wrócę do nich na 100%.

W ogóle dużo się dzieje.

Raczej dobrego.

No to znikam.

25 sierpnia 2022 , Komentarze (23)

Z grubej rury. 

Nauczyłam się, że jedzenie służy do zaspokajania głodu i niedoborów. 

Wczoraj był bankiet na konferencji. W ekstra wykwintnej knajpie ę ą, takiej, co dają po 20 widelców i konia z rzędem temu, kto wie ktorego użyć do przystawki 🙄.

Fotele z kryształów, kibel lustrzany, że normalnie krępowałam się wysikać. 

Ale do rzeczy. Dali mi na zamówienie wegetariańskie potrawy - jakieś cuda niewidy. Kaszotto z truflą i prawdziwkami, falafel z świeżymi ziołami i czymś tam, tort i winko. W każdym razie, wróciłam do domu o północy i... poszłam sobie zjeść kolację, bo byłam głodna.

Ech, ja.

22 sierpnia 2022 , Komentarze (33)

Nie potrafię jednak rzucić się na głęboką wodę, w wir pracy. Kombinuję jak koń pod górę, żeby zaspokoić swoje nałogi. No i dziś na konferencję poszłam pieszo na około, 7 km zamiast 4, w przerwie na lunch zjadłam w 20 minut, a na pozostałe 40 poszłam na spacer, z ostatniej sesji i imprezy powitalnej (nie cierpię takich imprez) urwałam się i w sumie przeszłam 23 km.

Jutro mam w planie wstać wcześnie, pobiegać 10 km i iść już normalnie, nie na około na wykłady, wrócić po skończonych zajęciach, no, może znowu urwać się z barbecue party. W środę jest wieczorem bankiet i na to się wybieram, bo mi głupio zwiać, skoro zgłosiłam, żeby specjalnie przygotowali mi wege potrawy. Ale w środę też jakoś pokrążę spacerkowo i może urwę się z porannej sesji.

Aha, zapisałam się na bieg górski z mapą. Niedługi, 7 km raptem, ale dawno nie biegłam nic zorganizowanego. Organizator przyznał mi darmowe uczestnictwo, fajnie. I teraz uwaga, namówiłam mojego tatę i dał się przekonać. Też się zapisał. To jego pierwszy start. I też ma darmowy pakiet :). On ma prawie 80 lat i pewnie będzie najstarszym uczestnikiem. Ale na pewno nie ostatnim. Osobiście jak zasuwa pod górkę, to ja za nim nie nadążam. 

21 sierpnia 2022 , Komentarze (23)

Skończyło się dobre. Jutro wracam do domu. Niniejszym kończę więc zabawę z malowaniem. 

Dzisiaj byłam z moim tatą na spacerze (26 km). Byliśmy na Uklejnie, gdzie jest kopiec Jana Pawła II. I jest taki zwyczaj, że każdy dorzuca tam jakiś kamyk. Ja kiedyś zostawiłam tam taki mały z flagą Ukrainy, bo mi się tak skojarzyło, że Ukraina na Uklejnie. No i leży tam dalej. Trochę smutno, ale też cieszy. Dużo ludzi tam chodzi i dokładają kamienie. No i mój tato powiedział, że mogę tam zostawić kamień, jeśli namaluję na nim papieża. No to namalowałam:

Wracając przechodziliśmy przez most. A tam polują sobie krzyżaki wodne. Ogromne i straszliwe. Zrobiłam jednemu zdjęcie i potem też namalowalam go na kamieniu: 

Bez cieni, bo wisi w powietrzu. Nota bene do góry nogami, ale tak fajniej wygląda.

A ostatni to jakiś upiorek. Chciałam coś bardziej w kierunku demonów słowiańskich. Jakieś Bobo Mamuna, topielec czy strzyga, ale w sumie nie chcę małpować cudzych rysunków (zdjęcia to co innego), a sama za bardzo nie jestem w tym temacie oblatana. Może kiedyś.

No to teraz tylko takie straszydełko:

19 sierpnia 2022 , Komentarze (21)

Wkręciłam się w malowanie kamieni. Taka czeska zabawa. Malujesz kamyk, na odwrocie piszesz kod pocztowy i zostawiasz gdzieś. Ktoś znajduje, robi zdjęcie, wstawia na grupę na fb i przenosi gdzieś dalej, albo zatrzymuje sobie. I tak można znaleźć swój kamyk na drugim końcu świata. 

Na początek kupiłam akrylowe markery i paćkałam takie obrazki, spirale itp. Około 10 zostawiłam, już dwa ktoś wstawił na fb. Inne też znikły, ale nie pojawiły się wzmianki o nich. 

Potem kupiłam farby akrylowe i podjęłam się wyzwań na grupie.

I tak powstały:

1. Dziewczyna z perłą

2. Jaś Fasola

A potem wpadłam w trans. 

i trochę wzorków aborygeńskich

Problem w tym, że mój tato nie pozwala mi tych kamieni zostawiać nigdzie, bo sam je zagarnął. Ech. No i już po zabawie :/

Poza tym łażę po lesie, zbieram grzyby, chodzę spać między 2.00 a 3 00, a od poniedziałku mam konferencję, więc koniec byczenia się.

Aha, znalazłam czekoladę 100%. Paskudna jak się je, ale później zostawia taki fajny posmak w ustach.

Nadal nie odchudzam się i nie grubnę. 

Aloha.

Edit.

Dzisiaj dosmarowałam jeszcze 3. 

Motylek rusałka pawik (coś mi nie wyszedł za bardzo, może jutro poprawię): 

2. Motylek rusałka osetnik - ten jest spoko:

3. Kolibetek z passiflorą:

Jutro ostatni dzień opitalania się i mam w planie przejść do bardziej mrocznej serii - upiory, demony i straszydła. Nie wiem, czy podołam i czy wystarczy mi wyobraźni.

2 sierpnia 2022 , Komentarze (2)

Zadzwonił mój agent i polecił mi załatwiać sprawę przez serwis toyoty. No i wziąć samochód zastępczy. Tylko że teraz nie da się dodzwonić do serwisu toyoty. 

W sobotę przylatuje mój tato. W jego mieszkaniu siedzi teraz moja ciotka, która miała wrócić do siebie przed jego przyjazdem, ale zachorowała i na 99% ma covid. Teraz tato nie ma gdzie wrócić. U nas się nie zmieści, do chatki mogłabym go zabrać, ale... nie mam czym.

szit

edit: serwis toyoty umył ręce. Mogą naprawić, ale za gotówkę, a potem ja się mam się z nimi użerać. Nie.

edit 2. Dodzwoniłam się do ubezpieczyciela sprawcy. Dwie godziny wisiałam przy telefonie, ale udało się. Naprawią bezgotówkowo, załatwią samochód zastępczy. Jeszcze szampana nie otwieram, ale idzie to w dobrym kierunku. Grunt, że facet, który mnie rąbnął okazał się uczciwy.

1 sierpnia 2022 , Komentarze (5)

Pół dnia spędziłam na próbie zgłoszenia szkody i nic nie załatwiłam.

A było tak. Spotkałam się u blacharza z tamtym kierowcą (sprawcą) - wszystkie dane uzupełniliśmy w formularzu, więc jest OK. Blacharz wycenił szkody w moim samochodzie na 5-6 tys. Wymiana błotnika, reflektora i zderzaka. No OK. Powiedzieli mi, żeby spróbowała zgłosić szkodę przez mojego ubezpieczyciela, bo będzie to sprawniej, a i tak on się skontaktuje z ubezpieczycielem sprawcy i ostatecznie to tamten za mnie zapłaci.

No więc próbowałam dodzwonić się do mojego ubezpieczyciela, ale się normalnie nie dało. Kazali mi przez telefon (automat) zgłosić szkodę przez formularz online. Więc próbowałam. Nie dało się wpisać danych polisy sprawcy (no bo jest ubezpieczony w innym towarzystwie). Więc wpisałam moje. Doszłam do etapu dokumentacji - miałam zrobić i wysłać zdjęcia. Wyszłam z domu, porobiłam zdjęcia - jak wróciłam, to się okazało, że przekroczyłam okienko czasowe i mi ten formularz zdechł. Nie dało się wrócić, ani wysłać jeszcze raz. Właściwie jest to zgłoszone, ale wymaga umówienia się na oględziny i konsultację. Ale nie jest to takie oczywiste, bo nigdzie nie było rubryki na dane sprawcy. Nic. Więc nie rozumiem, jak to niby miałoby się odbyć. 

Próbowałam przez ubezpieczyciela sprawcy. Wypełniłam tam formularz. Dużo szczegółowych danych. Przy wysyłaniu błąd. No i klapa. Nie da się wysłać. 

Więc napisałam jeszcze w odruchu desperacji do agenta, który zajmuje się moim ubezpieczeniem. Może jest na urlopie. W każdym razie nic nie odpisał. A ja już sama nie wiem, co mam zrobić i czy cokolwiek robić. No powinnam, bo choćby ten rozbity klosz reflektora może kogoś pokaleczyć. 

No i co teraz? Czekać na odzew ze strony mojego ubezpieczyciela? Czy próbować jeszcze przez tamtego. A może dzwonić do nich? Ale obawiam się, że tak jak u mojego nie da się połączyć.

Jak mnie wkurza taka strata czasu!

1 sierpnia 2022 , Komentarze (1)

Pobiegane 20 km. Szwy przeszkadzają, ale rana już zagojona. We wtorek ściąganie i będzie luz.

Umawiam się jutro z tym kierowcą, który mnie uderzył u blacharza, ma mi przynieść dokumenty do uzupełnienia i blacharz oceni straty, żeby ubezpieczyciel nie zaniżył kosztów. Jestem dobrej myśli. Tym bardziej, że ten zderzak mi się rozluzował jeszcze przed stłuczką i ciągle miałam kłopoty z unieruchomieniem go. Więc na dobrą sprawę, jeśli to pójdzie za kasę z ubezpieczenia, to wręcz zyskam na tym incydencie. 

Zastanawiam się, czego słuchać podczas biegania i chodzenia. Muzyka, to jasne, ale to głównie na szybkie przebieżki, kiedy potrzeba mocy i niekoniecznie uwagi. Na wolne i długie wolę gadanie. Większość ciekawych podkastów na spotify mam przesłuchane. 

Audiobooki - mnóstwo. 

Słucham thrillery psychologiczne, kryminały i fantastykę. Ale nie wzgardzę dobrą klasyką. Ostatnio zaliczyłam Lalkę i Hrabiego Monte Christo.

Dzisiaj właśnie skończyłam Dean Koontz "Ostatnie drzwi przed niebem". Strasznie schizolskie, wymęczyłam się przy tym okropnie. Chyba sobie podaruję resztę pozycji tego autora.

Ściągnęłam sobie masę tomów "Świata dysku" Pratchetta. No, ciekawa jestem, czy mi zaskoczy. Jeśli tak, to super, będzie słuchania na dobre miesiące, bo cała seria ma 40 tomów. Kilku mi jeszcze brakuje, ale nie szkodzi, bo nie trzeba tego czytać, czy słuchać po kolei. 

W sumie lubię serie. Zajmują mnie na dłuższy czas. Zresztą ja mam tak (i zawsze tak miałam), że dość długo oswajam się z bohaterami. Jak jest dużo wątków i dużo postaci, to losy niektórych z mniej interesujących po prostu olewam i nie skupiam się na nich. Tak było z "Grą o tron". Niektóre wątki sobie totalnie odpuściłam, chociaż były długie i rozbudowane.

Miałam fazę na książki wojenne i obozowe. Ale już mi przeszło. Uwielbiam "Złodziejkę książek", ale nie film. Urocza pozycja. 

Kompletnie zawiodłam się na "Cieniu wiatru" Zafona. Słuchałam to dwa razy i gdybym słuchała trzeci raz, to nawet bym nie zaskoczyła, że to już jest mi znane. Takie nudne marudzenie. Nie moja bajka kompletnie, a takie ma dobre opinie. 

To samo odnośnie takich polecanych pozycji jak "Słowik", czy "Jeździec miedziany" - nuuuuda i naiwność do sześcianu. Chociaż z takich wojennych romansideł podobała mi się "Czerń i purpura" i "Esesman i żydówka". Zwłaszcza to drugie. 

Audiobooków przez to bieganie słuchałam dużo. Prawie każda pozycja Sebastiana Fitzeka mnie porwała. Ale też Tess Gerritsen, Camilla Lackberg. Remigiusz Mroza też wiele książek przesłuchałam. Niektóre mi się nawet podobały, przez inne kompletnie nie mogłam przebrnąć. No, serii z Chyłką jestem w miarę wierna. Lubię jej francowaty charakterek. 

Pamiętam, że miło mi się słuchało "Skazańca" Spadły. Cała długa seria działa się w więzieniu (no, prawie cała), lubię takie klimaty. No i potem powstał "Hrabia" Roberta Gałki. Jako dwutomowa opowieść o jednym z bohaterów Skazańca. Bardzo fajny pomysł i wciągająca pozycja. Chociaż pisana przez kompletnego amatora. Zresztą Spadło też w sumie nie jest znanym pisarzem. 

Dobra, coś się rozpisałam o książkach. Ciekawa jestem, czy ten "Świat dysku" mi się spodoba. Bardzo jestem ciekawa. 

Inna sprawa, że bardzo dużo zależy od lektora. Mam kilku ulubionych. A niektórzy to tak czytają beznamiętnie, że w połowie książki odkrywam, że kompletnie nie wiem, o czym to jest.

Edit. Zaczęłam słuchać ten "Świat dysku". Pierwsze podejście to klapa. Nie wchodzi mi to. Nie mój styl. :(

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.