Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 25407
Komentarzy: 336
Założony: 5 sierpnia 2010
Ostatni wpis: 13 marca 2016

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
savannah1974

kobieta, 50 lat, Płock

164 cm, 86.70 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

20 lutego 2013 , Komentarze (3)

No, trochę mnie tu nie było, ale na szczęście, pomimo wszystko, waga nie ucierpiała, znaczy nie przybyło, ale i nie ubyło. No ale walczę sama ze sobą i ze swoimi słabościami. Idzie, chociaż powoli.
W kwestii finansowej pojawiło się nikłe światełko nadziei, póki co trzymam się go kurczowo, żeby nie ześwirować. Jeśli zawiedzie, to już sama nie wiem, co będzie dalej, ale na razie trzymajcie mocno kciuki, żeby poszło, jak trzeba.

Za sobą mam korektę autorską mojej powieści. Znaczy, prace jednak postępują, chociaż miewałam chwile zwątpienia, kiedy długo była cisza ze strony wydawnictwa.

Żywieniowo ostatnie trzy tygodnie były różne, ale bez przesady. Niestety, trochę zbyt dużo piwa i mam spore wyrzuty sumienia, ale wczoraj się zacięłam i zaczynam od nowa abstynencję.

Dzisiaj:
12.00 - twarożek z oliwką i chlebkiem dukanowskim
16.00 - cztery małe paróweczki z ketchupem

Chyba sobie dzisiaj zrobię dzień stricte B, ot tak, dla urozmaicenia, a jutro już wprowadzam W i wracam do regularności. Oby z sukcesem, bo zaczynam mieć dosyć wszelakich porażek w moim życiu, które sprawiają, że czuję się trochę beznadziejna. Pracy znaleźć nie mogę, własny biznes idzie mi jak po grudzie, reszta też do luftu... Szkoda gadać...

EDIT:
21.00 - kromka chlebka dukanowskiego z odrobiną kiełków brokuła
Wyszły mi trzy posiłki zamiast pięciu, ale jutro będzie lepiej, lol.

10 lutego 2013 , Komentarze (5)

Trochę się ogarniam, chociaż do ćwiczeń jeszcze nie wróciłam. Ale ostatnie dni były nieco postawione na głowie i dopiero powoli dochodzę do siebie.
Na szczęście pewne moje wykroczenia nie spowodowały negatywnych skutków na wadze, a nawet nadal mnie ubywa, po troszeczku, ale zawsze. Więc się nie łamię, chociaż kwestie finansowe pozostawiają wiele do życzenia. Zdaje się, że się zakopałam po uszy i nie bardzo widzę wyjście z tego wszystkiego. Nie poddam się jednak i będę walczyć, chociażby i z wiatrakami. Jakoś to będzie. Byle amnestia w Stanach była i M się załapał, to reszta jakoś się poukłada.

Dzisiaj późno wstałam, ale chyba było mi to potrzebne.

13.30 - zupa kalafiorowa z orzo (zamroziłam ją przed wyjazdem i teraz jest jak znalazł)
16.00 - sałatka z młodego szpinaku, kiełków, pomidora, awokado, z dodatkiem płatków migdałów i sosem na bazie wody i odrobiny oliwy

5 lutego 2013 , Komentarze (3)

Wyleciałam na kilka dni z nawyku wpisywania wszystko, głównie dlatego, że zarówno dietetycznie, jak i alkoholowo, jak ćwiczeniowo nie było rewelacyjnie. Nie ma się czym chwalić, więc odpuszczę sobie szczegóły. Ale schudłam kilogram, z czego wniosek, że jakbym była grzeczną dziewczynką, byłoby więcej, ech... Nauczka na przyszłość.

Dzisiaj się dowiedziałam o śmierci szwagierki, w wieku 42 lat. Złapała ostrą żółtaczkę i wykończyła ją wątroba. Masakra. Nie wiem, jak M to przyjmie...

9.00 - kromka chlebka dukanowskiego + plasterek żółtego sera
12.00 - serek wiejski light + otręby

Chyba zrobię dzisiaj 4 B + 1 W, aczkolwiek jedzenie mi dzisiaj tak nie za bardzo wchodzi. I poddenerwowana jestem, jakby coś jeszcze mogło wyskoczyć lada chwila...

Ale nie zamierzam dzisiaj pić niczego, bo jednak znacznie lepiej spalam i się czułam ogólnie na trzeźwo, lol, a poza tym z kasą coraz gorzej i na razie nie zanosi się na poprawę. 

P.S. Dzień nie byl jednak zbyt udany. Jedzeniowo w normie:
14.00 - 2 male naleśniki
19.00 - trochę salatki (brokul, ziemniak, jajko)
czyli nie do końca udalo mi się zrealizować plan... Jutro zaczynam walkę na serio.

2 lutego 2013 , Skomentuj

Ano, jakoś mi ten wczorajszy dzień zakulał i to mocno, bo wieczorkiem poszliśmy do Klubu Muzycznego Jazgot i wypiłam kilka piw, a jedzenie to w ogóle jakoś mi się pomerdało, bo wieczorem po powrocie zjadłam wędzonego łososia, a nieco później te ciasteczka owsiane z goją, więc też nie bardzo połączenie. I dzisiaj na śniadanie 2 parówki plus kromka ciemnego chleba. Chyba dzisiaj to będzie trochę bałaganu żywieniowego, ale nic to. W poniedziałek wracamy i będę grzeczną dziewczynką. No i nie ćwiczyłam ani wczoraj, ani dzisiaj, niestety. Dobra, koniec spowiedzi.

Wczoraj przejechaliśmy się dwa razy esplanadą, czyli zjeżdżalnią grawitacyjną. Trasa dłuższa niż w Karpaczu i nieco łagodniejsze ma zakręty, więc w sumie bardzo fajnie. Tylko za drugim razem taki z lekka rzęsisty deszcz padał mi prosto w twarz, więc nie zdecydowałam się na trzeci raz. Przy czym po jeździe okazało się, że deszcz nie jest taki okropny, tylko przy tempie jazdy sprawiał takie wrażenie.

A w Jazgocie była impreza charytatywna, zbierali kaskę na operację dla jednego chłopaka i była nawet fajna aukcja - kupiłam biografię Jima Morrisona,bardzo fajne zdjęcie z autografem fotografika (nie pamiętam w tej chwili nazwiska, ale gostek dosyć znany), płytę z muzą aternatywną i młody jakąś gierkę za 5 zeta wyczaił.

W ogóle czułam się tam, jak za młodych lat, bo muza alternatywna, ludkowie pasujący do klimatu, aż się chciało popogować. Nawet młodemu się podobało i szalał.

Dzisiaj jedziemy na wycieczkę do Harachova, a programie m.in. wodospad i hua szkła, więc powinno być ciekawie. Trochę mam krucho z kasą, ale dobrą stroną tego faktu jest to, że muszę się pilnować i nie ma mowy o piwie, a już na pewno nie o niedozwolonych jego ilościach, więc wracamy na drogę cnoty.

No to narka wszystkim.

1 lutego 2013 , Komentarze (1)

11.00 - pierś z kurczaka w sosie kurkowym

Już jesteśmy w nowym okum i chyba w sumie wyszło mi na dobre. Młody siedzi na świetlicy, bo pełno tam klocków Lego, ciekawe, czy go stamtąd dzisiaj wyciągnę.

Ale po kolei. Rano był jeszcze zgrzyt, bo wleźliśmy sobie oboje do tego jaccuzzi, a tu pani się dobija, żeby wyłączyć, bo jest awaria i może nas zabić. Hm... Działało jak najbardziej normalnie. Potem jeszcze się okazało, e zapomniała mnie uprzedzić, że jaccuzzi jest niesprawne (????), a poza tym wanna jest do likwidacji, bo cieknie do kotłowni (????). Zakładam w dobrej wierze, że jest to prawda, ale z tą awarią jakoś mi nie kmini.

Potem zeszliśmy na dół z myślą o śniadanku, ale okazało się, że kuchnia nieczynna, bo ta grupa to w ogóle jacyś lekarze i wielkie sprzątanie jest w związku z ich przyjazdem. Ponieważ pan mi się napatoczył, powiedziałam mu , co o tym wszystkim myślę, a jeszcze mi próbował wcisnąć, że nie odbierałam od niego telefonów (a wcześniej twierdził, że nie miał do mnie numeru, hm) - nawet jak nie odbieram, to oddzwaniam. Wreszcie chyba mu musiałam narawdę wejść na ambicję, bo zapytał, ile ma mi oddać kasy, to odda ze swojej kieszeni. Powiedziałam, że tylko różnicę w cenie między tym, co było umówione, a tym, co muszę łącznie zapłacić, czyli 100 zł. Ku mojemu zdumieniu oddał. Ale zły był.

Ponieważ mieliśmy trzy godziny czasu do przyjazdu drugiego pana (czyli właściciela nowego lokum), poszliśmy sobie do Dinoparku, bo to akurat bliziutko. Tam dopiero zjadłam śniadanie i wypiłam kawę, bo rozmowa z panem wytrąciła mnie na tyle z równowagi, mimo wszystko, że odpuściłam pomysł z jajkami w mikrofali. Fajnie było, bo młody jednak dorośleje i tym razem wykazał znacznie więcej zainteresowania dinozaurami niż rok wcześniej, hehe. No i byliśmy w kinie 6D na filmie 'Ekstremalny zjazd kolejką do starej sztolni' - fenomenalna rzecz, fotel rzuca człowiekiem, wiatr wieje, kamienie lecą prosto w oczy, a na koniec wielki wąż pluje w ciebie jadem (naprawdę chlapie kroplami wody). Filmik trwa raptem 6 minut, ale jest zarąbisty. To była nasza pierwsza wizyta w kinie 6D, ale teraz to już będziemy chodzić, jak gdzieś się nawinie.

To na razie wszystko. Dam młodemu jeszcze trochę czasu, a potem wyciągnę go do miasta, a stąd to już naprawdę niedaleko. Może pójdziemy na 18 do Klubu Jazgot, bo jest koncert charytatywny, a jutro w ogóle ciekawie się zapowiada. Na Szrenicy będzie Slalom Retro, a wieczorem koncert Armii w Jazgocie - Może zajrzymy, chociaż zastanawiam się, ile młody wytrzyma i czy go aby nie zadepczą, lol.

EDIT:

15.00 - omlet z mikrofali z 3 jajek i odrobiny wędzonego łososia, mniam

1 lutego 2013 , Skomentuj

Ech, a najgorsze, że przez to wszystko popsułam sobie komletnie dietę. Wypiłam kilka piw (za dużo! a poza tym miałam piwanie pić, tak?! Już sobie obiecałam, że do abstynencji wracam po powrocie i będę konsekwentna, zwłaszcza, że teraz to mi już mega zależy na schudnięciu, bo moja mama sobie wymyśliła na październik ślub ze swoim drugim mężem - kościelny, bo mieli tylko cywilny, zmarła jeo pierwsza żona i będą mogli wziąć kościelny - czyste wariactwo, ale w sumie fajnie).

A ponieważ postawiono mnie w takiej a nie innej sytuacji hotelowo, to po prostu korzystam bezczelnie z jaccuzzi, które znajduje się w mini-apartamencie, w którym zakwaterowano nas na tę jedną noc. Wczoraj skorzystaliśmy, i dzisiaj rano też, a co! Jakaś rekompensata się należy.

Dieta utrudniona jest dodatkowo przez to, że tu nie ma dostępu do pełnej kuchni, a jest jedynie mikrofala, ale mogę sobie zrobić na śniadanko jajka w mikrofali. Kiedyś je robiłam i wychodzą niezłe nawet. Na resztę dnia muszę coś wykombinować, bo jednak stołowanie się w tutejszych knajpach wychodzi trochę drogo. Co prawda wczorajsza wątróbka była rewelacyjna, ale jednak 30 zł to nie jest niska cena.

Dobra, zmykam do jaccuzzi, a potem zastanowię się nad ćwiczeniami. W sumie powinnam jakoś odpokutować wczorajsze zaniedbania dietetyczne, bo wątpię, żeby wystarczyło to, że graliśmy wczoraj w bilard dwie godziny, lol.

31 stycznia 2013 , Komentarze (4)

No powiedzcie mi, jak się ma do etyki hotelarskiej sytuacja, że robię w listopadzie rezerwację na pobyt na teraz, wpłacam zaliczkę, dzwonię na tydzień przed przyjazdem i okazuje się, że ... nie ma dla mnie miejsca. Pan mi łaskwie załatwił zastępczy nocleg w innym miejscu - nie dość, że drożej, to jeszcze lokalizacja dla mnie akurat niekorzystna, chociaż niby bliżej do centrum - jesli będziemy chcieli chodzić wieczorem na kręgle do KRUSu (a to była główna przyczyna dla której zrobiłam tę rezerwację), to trzeba doliczyć przynajmniej taxi w jedną stronę. Przecież nie musiałam robić rezerwacji i pewno bym upolowała na gruponie coś lepszego...  Ale spodobało nam się, że mamy blisko do KRUSu i możemy sobie wieczorkiem skoczyć na kręgle i bilarda.

A pomijając to wszystko, to rezerwacja dla hotelarza powinna być ŚWIĘTA. Tym bardziej, że zaliczka nie podlega zwrotowi, jeśli się nie przyjedzie w umówionym terminie. Zobowiązanie powinno być obustronne, prawda?

Ja po prostu nie kumam, jak można być tak bezczelnym  i nieprofesjonalnym. Jesli się z człowiekiem jutro nie dogadam, to ok, zapłacę, ale suchej nitki na gnojach nie zostawię.

Poświęcę czas i zostawię negatywne wpisy wszędzie, gdzie dam radę. Zgłoszę to do wszystkich instytucji konsumenckich, jakie tylko znajdę. Wszędzie. Do Rzecznika Praw Obywatelskich. Nie lubię tracić czasu na takie rzeczy, ale tym razem nie odpuszczę. Bo to jest po prostu karygodne i niedouszczalne. A co by było, gdyby się okazało, że jedyne wolne miejsca (jest sezon narciarski, helloe!) są w hotelu po 300 zł od osoby? Też mam to przyjąć z uśmiechem na twarzy????

Pan zresztą w pewnym momencie był rozkoszny - mogę zrezygnować, on mi odda zaliczkę - i co dalej? mam zrezygniwać z wypoczynku i wracać do domu, bo człowiek okazał się niekompetentny??????

A, dla jasności - zaistniała sytuacja nie ma nic wspólnego z gruponem, chyba że jako konsekwencja. Owszem, poprzednio byliśmy tu z gruponem i było uroczo, naprawdę. A ta rezerwacja była zrobiona normalnie, bez gruponów itp. To ja już nic nie kumam.

A propos gruponów, to będę musiała chwilę poświęcić i popisać trochę o Leśnym Zaciszu w Karpaczu. Drugi raz mi się zdarzyło najpierw kupić voucher, a potem czytać fora i całe szczęście, że nie inaczej. O właścicielu Leśnego przeczytałam różne nieprzyjemne rzeczy. Tymczasem... pan jest normalny, uczynny i chętny do współpracy, jak się z nim normalnie gada i nie atakuje, w sumie bardzo miły człowiek, chociaż możeniekoniecznie super kmunikatywny. Byliśmy u niego z voucherem 50% off na 5 noclegów i nigdy nie odniosłam wrażenie, że coś jest nie tak. Jeśli zgłaszałam problem, pan starał się go rozwiązać. I tyle. Jestem bardzo zadowolona z pobytu w Leśnym Zaciszu.

 

31 stycznia 2013 , Skomentuj

Niestety, tu czekała nas przykra niespodzianka. Wyszło jakieś zamieszanie z rezerrwacjami i nie ma dla nas miejsc. Znaczy na dzisiaj jest jeszcze, ale na jutro i pojutrze musimy się przenieść, co jest o tyle niefaje, żę wyjdzie nam drożej o 100 zł. Nie rozumiem, jak można przyjmować grupę na obiekt i wyrzucać turystów indywidualnych, mimo że mieli rezerwację i wpłaconą zaliczkę dwa miesiące wcześniej. Jakaś dziwna polityka u nas panuje. Co prawda tam będziemy mieli bliżej do centrum, ale z drugiej strony dalej do naszej ulubionej kręgielni, no i ta różnica w cenie mnie wkurza. Co z tego, że ze śniadaniami?! A może ja nie chcę ze śniadaniami?! Zwłaszcza przy mojej diecie i młodego jedzeniu, to po prostu wywalone pieniądze całe to śniadanie. Wrrr. Zła jestem. Nic dodać, nic ująć. I chyba dzisiaj sobie pozwolę na piwo na luzie. Trudno się mówi. Ostatecznie końca świata nie będzie, a po powrocie z ferii będę grzeczną dziewczynką.

14.30 - placuszki z kaszy gryczanej i kawałek wędzonej piersi z kurczaka (B-W),

pozostały mi 3 B - nawet jak pozwolę sobie na swobodę procentową, zamierzam pilnować diety, dzięki temu mam jednak poczucie zachowanej kontroli, przynajmniej do pewnego stopnia, hehe

 

31 stycznia 2013 , Skomentuj

Nie zrobiłam wczoraj wieczorem wpisu, bo wróciliśmy z basenu po 21 i byłam zbyt padnięta, by pisać cokolwiek, a jeszcze gadałam przez telefon z O. Typowe nocne Polaków rozmowy, aczkolwiek tylko do 22.30, bo po prostu zasypiaam na siedząco już.

Western City jest bardzo fajne i mnóstwo rzeczy można robić, także w zimie, a latem podobno jeszcze więcej. Młody nawet odważył się na spacer na koniu i bardzo mu się podobało. Basen jak zwykle cudny - mnóstwo skakania na fali, trochę rwerków, no i kapięle borowinowe, algowe i jakie kto chce.

Wczorajsze jedzenie (update):

12.30 - kawałek kiełbasy z ogniska (była w cenie kuligu, ale niespecjlna, więc zjadłam tylko kawałek)

14.30 - trochę fyrtek (ech, kiedyż ja przestanę dojadać po młodym) + sałatka z roszponki, kiełków, pomidorków i avocado

17.30 - polędwiczki w sosie kurkowym bez dodatków

22.00 - kika ciatseczek owsianych z goją (takie w formie andrutów...) - powinno być B, ale nie miałam ochoty na żadne białka, a to tylko takie pochrupanie (ok. 100 kal)

plus kilka grzańców, ba no oczywiście.

Ruch: sporo chodzenia, na piechotę do miasteczka i potem stamtąd do centrum, skakanie na basenie, a rano także ćwiczyłam.

Dzisiaj w ramach ćwiczeń musiałam nas spakować, bo o 10.30 przyjeżdża umówiony pan i zawozi nas najpierw do Sztolni w Kowarach, potem do Parku Miniatur, a finalnie do Szklarskiej Poręby.

9.00 - 2 jajka na twardo +jogurt naturalny z otrębami

Pozostaje mi do dyspozycji 3 B i 1 B-W

30 stycznia 2013 , Komentarze (2)

No i nie wtaliśmy na autobus, znaczy wstaliśmy wcześnie, ale raczej przy późno, bo o 7.37, biorąc pod uwagę dojście ok. 40 min do przystanku - nierealne. I chyba dobrze, bo pogoda nieciekawa, może mocno padać, więc to raczej średnia frajda. Chyba Kopę zostawimy sobie na lato - to już niemal pewne, że będziemy chcieli wyskoczyć do Karpacza na kilka dni latem - polowanie na grupony czas zacząć! Albo zwyczajnie spisać kilka numerów telefonów, hehe.

Na grawitacyjną też raczej dzisiaj nie pójdziemy, bo tory mogą być bardzo śiskie,  poza tym w deszczu to średnia frajda. W sumie dobrze, że na dzisiaj zostało nam Western, bo pokazy są w ogrzewanej hali, więc na taki dzień idealnie. No i wyrobimy się na basen.

Czyli na lato zostaje na pewno Muzeum Zabawek, wejście na Kopę, Dziki Wodospad, może Śnieżka, wycieczka do Skalnego Miasta (teraz odwołana z braku chętnych), Galeria Minerałów, spacer do Kotła Łomniczki i w parę innych ciekawych miejsc. W sumie to fajnie, żę nie zobaczyliśmy jeszcze wszystkiego. Tylko muszę zwrócić uwagę, żeby mieszkać bliżej centrum. Spacery są w porządku, tylko czas się strasznie skraca, zwłaszcza zimą, kiedy szybko robi się ciemno, a wszystko jest krócej czynne.

Jak się obudzę konkretnie, to poćwiczę z 30 minut, bo jednak lepiej się czuję, jak ćwiczę. Ale swoją drogą fascynujące, że padamy jak te kawki o 22-ej. Nie ma to jak górskie powietrze.

EDIT: 30 minut jako się rzekło - Leslie, 2 mile, ale z tych lżejszych

10.00 - jajecznica z 2 jajek i odrobiny wędzonego łososia + pół serka Camembert Figura jogurtowy

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.