U mnie kolejny tydzień zastoju. Nietstety trochę nie do końca zapanowałam nad "wkórvem" z tego powodu I w poniedziałek nieco popłynęłam. Co prawda nie były to żadne obrzydliwości ,ot gotowana zielona soczewica z pesto,ale mocno nadprogramowa. I jak to zwykle bywa w takich sytuacjach już wpadłam w rezony ,że do dupy to odchudzanie ,że napewno nigdy nie schudnę a przecież tyle robie dla siebie. No I bym się pewnie zatraciła ,ale jednak jakiś cichy głos się przedarł pt. "czy ja aby tak dużo robię żeby schudnąć?". I z żalem musiałam się przyznać przed sama sobą ,że w sumie nie aż tak dużo. W seszłym tygodniu dużo się działo ,więc Ewki wyszły mi tylko dwie. Owszem gdzieś jakis rower ,spacer ,ale to raczej takie zwykłe codzienne czynności ,a nie jakieś "treningi". Więc po jednym dniu ,w którym miałam się ochote w którymś momencie "zajeść na śmierć" ...swoją droga zajeść sie na śmierć soczewicą zielona :))). Tak czy tak ,po jednym dniu lekkiej załamki nie wiem czym powodowana zajrzałam na moje pomiary tutaj na vitali z 2013. I jakież było moje zaskoczenia kiedy się okazało ,że dokładnie w takim samym momencie odchudzania w jakim teraz jestem - 5kg za mną ,nawet pora roku sie zgadza. Otóż w tym samym momencie wtedy miałam zastój na poziomie tych nieszczęsnych 80kg przez 3 miesiące!!! Potem waga spowrotem zaczęła spadać. Kolejnym moim zaskoczeniem był fakt ,że moje tempo wtedy to było nie więcej niż 1kg miesięcznie. Byłam przekonana ,że jechałam 2kg na miesiąc - a tu nie! Zajrzałam więc I do swojego pamiętnika z tego okresu ,w poszukiwaniu flustracji jaką czuje teraz ,I co? I nic! Zero znichęcenia ,cały czas pełen entuzjazm I wpisy pt. biegałam przez 15 minut :) Ech... I doszłam do dwóch wniosków, po piersze warto pisac jednak pamietnik. Po drugie ,zdaje się że w kosmos wystrzeliłam z oczekiwaniami wobec siebie. Wtedy kiedy zaczynałam ,nie miałam w zasadzie żadnych oczekiwań. Cieszyłam się z każdego jednego treningu ,każdej minuty biegania, pływania ,spaceru. Dziś niby ważę tyle samo ,ale moja forma jest nieporównywalnie lepsza ,a ja nie potrafię tego docenić. Jasne ,że wolałabym zamiast tego być lżejsza o 5kg, ale heloł!!! Więc sapiąc sobie wczoraj radośnie z Ewką faktycznie doceniłam fakt ,że te treningi już mi idą naprawdę sprawnie. Oczywiście ,że mózg niesforny często przekonuje ,że leżenie na kanapie będzie znacznie przyjemniejsze od wysiłku - ale on niestety w całej swej objętości się myli. Ja tam się muszę spocić żeby się ucieszyć - niestety mózg często wygrywa :(((
Ale nie składam broni i ładuję Evkę za Evką. Dość mazgajstwa ,na efekty trzeba naprawde zapracować. A ja się zaczęłam zachowywać jak ktoś ,kto po każdym podniesieniu sztangi na siłowni sprawdza w lustrze czy mu biceps urósł :))
No to już nie sprawdzam ,tylko ćwiczę!!!!