Ostatnio dodane zdjęcia

O mnie

Zabiegana na zakręcie życia. Człowiek renesansu. Wiele zainteresowań, młoda dusza, coraz starsze ciało. Od ponad dwudziestu lat aktywna zawodowo, matka, żona. Dużo zmian w życiu, sporo wyzwań, niemało osiągnięć. U progu kolejnej dużej zmiany kierunku :). Optymistka zmotywowana na cel.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 55605
Komentarzy: 1923
Założony: 13 września 2021
Ostatni wpis: 28 listopada 2022

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Mantara

kobieta, 45 lat,

172 cm, 84.00 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

28 listopada 2022 , Komentarze (22)

Podsumowanie robiłam w piątek i tam dużo liczb było 😉, jednak patrząc poniedziałek do poniedziałku jest spadek 1,5 kg. 

Weekend miałam mocno nieciekawy a właściwie niedzielę. W sobotę robiłam pizzę rodzince i sobie też. Wszystko wyliczone co do grama i moja miała 838 kcal, chociaż ciasto tak rozwałkowałam, że bardziej jak tortilla mi wyszło, a sera tam było ledwo 50 g. Wszystko w limicie, zjadłam ale ciężko potem na żołądku było. Odwykłam.

Wczoraj ciężko mi było z powodów rodzinnych. Moja mama. Znacie ten obrazek gdzie w ogrodzie pewnym róż, siedzi nieszczęśliwa kobieta a obok w innym ogrodzie inna kobieta cieszy się z jednej róży która zakwitła? Ta pierwsza to moja mama. Ma swoje napady czarnowidztwa a ostatnio mocno się nasiliły. Nic jej nie cieszy, codziennie słyszę, że chciałaby się nie obudzić, że nic jej dobrego nie czeka itp. Jej mieszkanie jest za małe 35 m (salonik, malutka sypialnia, kuchnia, łazienka, wyremontowane itp.) dla jednej osoby, ale okolica jej nie pasuje bo ludzie pod oknami psy wyprowadzają, w pobliżu śmietnik i obok pełno śmieci, Żulki tamtędy chodzą itp. Ma drugie mieszkanie na drugim końcu Polski, w nowym budownictwie. Mówię zamień z dopłatą. Ona nie chce, woli od dewelopera, ale czy się sprzedadzą te co ma. Wszystko na nie. Wg mnie od lat jest w depresji, ale do lekarza nie pójdzie, wczoraj znów płacz w słuchawkę nerwy a jak próbuję coś wytłumaczyć to obraza, że ja nie rozumiem, że lekarz nie pomoże bo ona ma takie życie a takie aspiracje. I w koło to samo. Ręce opadają. Lekarz nie bo ona nie będzie się otumaniała, tłumaczę, że dzisiejsze leki nowej generacji nie otumaniają. Nic nie dociera. Ona wie jak wygląda depresja a ona jej nie ma. Ona wie lepiej. Ją po prostu męczy życie, nie podoba jej się jej życie, najlepiej by już umarła itp. Ręce opadają. Całe życie, odkąd miałam naście lat to ja ją wspieram, pomagam, załatwiam. A ona podobno jeszcze tylko dla mnie żyje. Wiem, że to toksyczne wywieranie presji, mam świadomość. Wielokrotnie omawiałam te mechanizmy z koleżanką, która jest psychologiem. I co z tego? To moja matka. Wczoraj było źle, noc nie przespana. Dzisiaj o 7.30 byłam u niej. Jeszce jakiś czas temu byłabym wczoraj, ale nauczyłam się, że w takim nastroju nic do niej nie trafia i nie miałam na to siły. Dziś jest już z nią lepiej trochę. Ale tylko trochę i na trochę. O lekarzu nadal nie chce słyszeć. Jak kiedyś się uparłam i próbowałam ją przymusić, lata temu, obraziła się, że wariatkę chcę z niej zrobić i nie odzywała się długo. Nie pomogło. Lata temu, jak jeszcze studiowałam miała próbę, jak moja młodsza siostra zniknęła z domu po awanturze. Wypisała się ze szpitala na własne żądanie po dwóch dniach. Mamy diametralnie różne podejścia i charaktery. Moje dzieci uczą się dobrze, są kochane, zdolne, wrażliwe ale ona zawsze doda "ciesz się bo nie wiadomo co będzie za kilka lat ani co z nich wyrośnie". One nie traktują jej jak ona traktowała swoją babcie. Nie chcą z nią na spacery chodzić. Wolą grać a ona z nimi grać, nawet w planszówki (oprócz warcabów) nie będzie. Bo one nie chcą robić tego co ona chce a ona tego co one chcą. Drażni ją jak do mnie dzwonią jak jestem u niej. Mojego męża nie lubi, choć przyznaje, że jest dobrym mężem i ojcem ale go nie lubi. Sama nie wie dlaczego. Bo nie skacze koło niej. Nigdy jej nic nie powiedział ale trzyma się z boku i ona to odbiera jako brak akceptacji. Przykładów jest wiele i szkoda tu na to miejsca.

Może to nie miejsce na takie opisy ale to mnie boli, dołuje. Miesza w emocjach. A ja wtedy odreagowuję jedząc węglowodanowe bomby. Cukierki, czekolady. Ale nie tym razem. Wczoraj i dziś zapanowałam nad tym. Ale boli mnie jej ból, to, że jest tak uparta to, że ona chyba lubi być nieszczęśliwa, że odmawia pomocy. To moja mama. Jestem i będę przy niej, chociaż to nie jest łatwe.

25 listopada 2022 , Komentarze (36)

Dzisiaj rano waga mnie zaskoczyła, spadkiem o całe 0,6 kg od wczoraj, a od poniedziałku o 1,2. Ma to pewnie związek z tym, że właśnie skończył mi się okres więc wody organizm już nie zatrzymuje. Jaki by nie był powód jest mnie o 10 kilo mniej i postanowiłam sprawdzić ile czego mi ubyło. Ważę się codziennie, mam wagę z analizatorem składu ciała więc dane wyjściowe mam. 

Waga: 93,1 kg -> 82,7 kg     - 10,4 kg

Tłuszcz: 32,95 (35,4 %)-> 26,8 kg (32,5 %)     - 6,15 kg

Mięśnie szkieletowe: 28,5 kg (30,6 %) -> 26 kg (31,4 %)     - 2,5 kg

Masa kości: 3,8 kg -> 3,4 kg     - 0,4 kg

Nawodnienie utrzymuję, w zależności od dnia i cyklu w granicach: 47 % - 49 % wody.

Pozostałe 1,35 kg to prawdopodobnie woda i mięśnie gładkie.

Z liczb jestem zadowolona i to bardzo ponieważ parametry zdrowotne (oprócz BMI ale ono nie ma pełnego zastosowania do osób mocno umięśnionych) mam w normie. A niestety większość naszych lekarzy interesuje tylko BMI.

Waga to nadwaga z BMI 27,9. Chciałabym zejść poniżej 27. Spadło ponad 10 kilo i każde z nas tu wie ile to wysiłku, ograniczeń i potu.

Tłuszcz, wg WHO norma dla kobiety w moim wieku to 23 % do 34 %. Powyżej 34 % to nadwaga więc tłuszczowo jestem z moimi 32,5 % w normie. No i pocieszam się, że dodatkowych kilka procent i kilo noszę w miseczkach biustonosza o rozmiarze 80 H 🤪

Mięśnie szkieletowe spadek o 2,5 kg, pomimo pilnowania w diecie odpowiedniej ilości białka aby organizm zjadał tłuszcz a nie mięśnie. Żeby nie odpowiednie proporcje to na pewno mięśni spadło by więcej. Z dwojga złego wolę mieć mięśnie niż tłuszcz. Norma dla kobiet w moim wieku to 24,2 % - 30,3 % więc moje 31,4 % wskazuje na dużą masę mięśniową.

Masa kości, spadek o 0,4 kg ale moje 3,4 nadal w normie (minimum to 2,95 kg).

Woda, tu schody, powinno być jej 50 % lub więcej. Ale jej ilość zależy od tego ile w organizmie mamy tłuszczu, mięśni i kości. Ja ile bym nie piła to tych 50% przekroczyć nie mogę, im więcej piję tym częściej biegam do toalety a 50 % nie przekraczam.

To takie nudne podsumowanie przy piątku 😉

22 listopada 2022 , Komentarze (24)

Wczorajsze ważenie pokazało o 1kg mniej niż w zeszły poniedziałek. Nie czaruję, że samo spada i tak łatwo jest. Nie jest. Jak się wszystko waży, pilnuje makr i tego aby codziennie był deficyt nie mniejszy niż 1000 kcal to łatwo nie jest. Ruch też musi być bo bez tego, to po pierwsze byłaby głodówka, a po drugie zapobiega spowolnieniu metabolizmu. Chociaż wiadomo, że on do "orłów" nie należy, ten matabolizm. Jak by tak było to bym nie miała problemów jakie mam, z wagą i zdrowiem. 

Człowiek na bezludnej wyspie nie mieszka i obowiązków ma sporo, dzieci, ćwiczenia, dom i jeszcze parę innych. Trudno to czasem ogarnąć.

Zimno mi jest ostatnio. Fakt w domu upału nie ma ale marznąć przy 20 - 21 stopniach, w polarze, skarpetkach i papciach, gdzie dzieci porozbierane biegają to mało przyjemne. Raz deficyt dwa za mało ciepłych posiłków.

Nadal odrzuca mnie od ukochanej kawy. Przy moim niskim ciśnieniu, można wyobrazić sobie efekt 😴

Dzisiaj rano wstałam robię dzieciom śniadanie i myślę nad swoim. Naszła mnie ochota na płatki owsiane z bananem na mleku. Latami to jadałam w pracy. Szklanka mleka 30 g płatków, pół banana do mikrofali i pychota. I wzięłam banana do ręki. Spojrzałam na niego - same węgle, płatki - węgle, mleko jako jedyne węgle/tłuszcz i białko - w odpowiednich proporcjach. Nie tędy droga. Spożycie białka na śniadanie powoduje zmniejszenie apetytu w ciągu dnia, zapobiega nadmiernemu wyrzutowi insuliny i napadowi głodu za dwie godziny. Wzięłam te płatki (20g), wymieszałam z 1 jajkiem i łyżeczką erytrolu, odstawiłam, ugrzałam 250 ml mleka. Zjadłam kluski jajeczno-owsiane na mleku. Nawet dobre wyszły. Ciepłe i dzięki jajku makra też ok są. Tak to u mnie wygląda. Nie korzystam z ułożonego menu. Jem to co mam w lodówce ;) i na co mam ochotę. I pilnuję.

Nie dla każdego węgle to zło. Dużo tu dziewczyn, które jedzą na śniadanie płatki owsiane lub kaszę manną na obiad makaron z warzywami a na kolacje grzanki z miodem i orzechami. Jako przekąski owoce. I chudną. One mogą.

Z drugiej strony jeszcze więcej jest takich które tak jedzą, maja deficyt kaloryczny, czasem znaczny i nie mogą nic zrzucić. TO TAK JAK U MNIE. 

Zaczęło się od guzów tarczycy i procesu zaniku jednego płata. Potem lata niedoczynności, teraz początki Hashimoto. Kortyzol skakał mi okropnie. Cukier w normie - koń by się uśmiał, więc przez lata nikt w nim problemu nie widział. A tu Isnulinooporność i hiperinsulimia. Plus jeszcze zamieszanie z jednym czy dwoma hormonami. I to bez udziału hormonów zewnętrzych w całym moim życiu pigułki hormonalne brałam 2 lata w związku z trądzikiem i jeszcze jedną przypadłością.

Endokrynolog powiedział, że z takim zestawem to ja mogę ćwiczyć, jeść normalnie i będę tyć a organizm będzie głodzony. Stąd wypadanie włosów, apatyczność, słabe paznokcie, zanik kostny. Mogę jeść samą marchewkę i sałatę i będę tyć. Nadal nie pojmuję jak to jest ale jest. Co zjadłam było odkładane zamiast odżywiać ciało.

Więc czytam kolejny wpis, kolejnej dziewczyny, gdzie widzę prawdopodobnie ten sam problem, chudnie ale o wiele za mało przy tym deficycie, ewidentnie tu już nie chodzi o same kcal ale jeszcze o makra. Ktoś tam nawet komentuje, żeby się temu przyjrzeć.  Ale to chyba jeszcze nie czas dla niej. Nie widzi tego, nie czuje, nie wierzy. 

A szkoda bo im wcześniej odkryjemy w czym problem, tym wcześniej zaczniemy z min walczyć i tym większą mamy szansę na sukces w tej walce. 

Oprócz jednej czy dwóch osób lekko nawiedzonych tutaj, chcących aby każdy robiła tak jak one, bo tylko ich droga jest dobra, reszta to normalni ludzie będący tu od lat, którzy na sobie wypróbowali dużo rzeczy i wiedzą co u nich zadziałało a co nie i jeśli zwracają na coś uwagę to raczej z sympatią i chęcią pomocy a nie jako przytyk czy szpila. 

Z mojej strony jedna sugestia, jeśli macie deficyt i nie chudniecie to zróbcie badania. Nawet jeśli macie cukier w normie przekonajcie lekarza na zlecenie wykonania krzywej insulinowej i cukrowej. Nie samej cukrowej, insulinowej koniecznie też. Szczególnie jeśli jesteście na pograniczu otyłości albo to otyłość. 

Bo to hormony często nami żądzą. Nadmiar insuliny przyśpiesza procesy starzenia i partycypuje w rozwijaniu się nowotworów. To już nie chodzi o wygląd. Tu chodzi o nas i nasze zdrowie a czasem i życie.

14 listopada 2022 , Komentarze (19)

To, że nie piszę nie znaczy, że nie walczę. Walczę i czytam, czasem coś skomentuję. Minęły 4 tygodnie ważenia wszystkiego, nawet jednego orzecha, pilnowania macro i deficytu. Codzienne ważenie nie tylko jedzenia ale i siebie 🤪. Najpierw goniłam pasek ustawiony na 88 kg a potem zeszłam o kolejne 3 kg. Razem - 5 kg. Dzisiaj rano waga pokazała 84,9 kg. Przez ten czas tylko 3 x waga wskazała minimalny wzrost, a tak to codziennie ciut w dół. Czasem o 0,1 kg a czasem o 0,5 kg. 

Muszę pilnować makr, bo niestety ta sama kaloryczność gdzie 70-80 % kcal pochodzi z węglowodanów (w tym tych prostych) powoduje, że nie chudnę. U mnie idealnie jest aby białka dostarczały ok 20 - 30 % kcal, ale lepiej 30 % (wtedy wypalam tłuszcz a nie spalam mięśnie), tłuszcz 20 % - 30% kcal ale lepiej 20 % a węglowodany nie więcej niż 50 % ale nie mniej niż 40 % kcal. I tego się trzymam. Każdy posiłek ma białko. Tego pilnuję. 

Zmieniła podejście, to nie tak jak wcześniej, że nie ruszę kluski śląskiej przez pół roku a ona będzie za mną chodziła te pół roku i kolejny miesiąc będę jadła kluski, ryż, ziemniaki itp. Teraz wyliczam kcal każdej kluski i na obiad jem 150 g chudej pieczeni, 5 klusek, łyżkę sosu i 200 g surówki z kiszonej kapusty. 

Jem ziemniaki też, ale 150 g do obiadu, do dużego kawałka mięsa i surówki. Jem pierogi (własne gdzie kcal mam dokładnie wyliczone), ale nie całą patelnię smażonych ale 6 na obiad, gotowanych na parze. 

Nie budyń czy kaszę manną ale kluski (2 jaja i dwie łyżki mąki pełnoziarnistej) na mleku. itp.

Zmieniłam trochę podejście. 

Czasu mi brak, bo wiadomo dzieci, dom, ćwiczenia itp. A jak mam chwilę to sobie moje hobby dłubię. Może zrobię zdjęcia i wrzucę któregoś dnia. A teraz znikam bo lista spraw na dziś czeka, a czas ucieka.

Miłego tygodnia. 

29 października 2022 , Komentarze (32)

Cały tydzień był przepisowy no prawie, ale przeginka była w druga stronę. Doktor wskazał deficyt 1000 kcal /dzień, deficyt był co najmniej 1000 kcal a właściwie ani razu nie było 1000 tylko trochę więcej. Tak wychodziło a nie chciałam się wieczorem dopychać. Dzisiaj 13 dzień wszystko ważę i wprowadzam do aplikacji, tworzę swoje przepisy. Wiem ile kcal i jakie macro ma każda z moich zup domowych, tych gotowanych w ciągu ostatnich 2 tygodni. Wiem który posiłek jest u mnie najmniejszy to ... obiad. Śniadanie razem z drugim śniadaniem liczę jako jedno. Czasem jem na raz a czasem rozbijam. Pilnuję macro, przede wszystkim tego aby węgli nie było więcej niż 50%, pilnuję aby białka było pomiędzy 20 - 30 %. Po to aby przy deficycie tracić jak najmniej mięśni a jak najwięcej tłuszczu. Zostało mi parędziesiąt deko aby dogonić pasek ustawiony na 88 kg. Postanowiłam, że po ostatnim skoku go nie podniosę. Więc cisnę. Mam świadomość, że to nie do końca zdrowo. Że powinnam może więcej jeść ale... się boję, że znów stanę albo będę tyć. Póki spada chcę to wykorzystać. Na maxa. 

Mąż kręci głową akceptuje mnie każdym rozmiarze ale ja siebie nie. Oczywiście nie chwalę się w domu wysokością deficytu bo mąż i najstarszy syn od razu zmyliby mi głowę. Mam 172 cm wzrostu, chciałabym ważyć 79 kg. Wiem, że dla niektórych tu to nie do pomyślenia ale mnie wystarczy w zupełności. 

To moja fotka z maja. Ważyłam wtedy 84 kg. O 4 mniej niż teraz.

Więc mam nadzieję, że do poniedziałku dogonię pasek a potem zostanie mi 9 kg. Ale szczerze, już te 84 kg, czyli 4 mniej niż teraz i wyglądam znośnie 😂

Dzisiaj moje imieniny ale, że nie obchodzę to imprezy nie będzie, nie będzie też pokus. Za to wieczorem mąż mnie zabiera na kabaret. Moje dzieci oburzone, że rodzice bez nich wychodzą 😂. Młodsze zostają pod opieką najstarszego, już dorosłego. 

25 października 2022 , Komentarze (8)

Wczoraj się zakręciłam i pomieszał mi się plan. Najmłodszy syn prawie codziennie ma na inną godzinę. Od 7.50; 8.40, 9.35, 10.30 jedynie na 7.50 ma dwa razy kończy też od 12.10 do 15.30. I wczoraj coś mi się ubzdurało, że ma na 9.35 a miał na 8.40. Ja o 8.00 siedzę tu piszę a syn średni pyta czy autem będę młodszego odwozić skoro się nie zbieramy do wyjścia. Szybko się zebraliśmy i poszliśmy, ja prawie na czczo bo śniadanie miałam dopiero jeść. Odprowadziłam syna i poszłam się przejść, wyszło razem 2 h. Ledwo dałam radę dojść do domu. Jak mnie kilkaset metrów przed zaczęły łapać skurcze to musiałam co chwilę przystawać. Komicznie to pewnie wyglądało, ale mi do śmiechu nie było. A to comiesięczna przypadłość dopadła mnie dzień wcześniej. No-spa pomogła szybko i wzięłam się za sprzątanie, kominek, kurze, odkurzanie, mycie, plus kuchnia. Wyskoczyłam autem już po syna zahaczając o Biedronkę, bo chińszczyznę obiecałam starszym na obiad a makarony nie miałam ryżowego. Wyjechałam z parkingu, stanęłam na światłach a kierowca na pasie obok pokazuje żebym opuściła szybę i mówi, że mam chyba oponę przebitą. Pomalutku przejechałam 200 m na parking pod Mrówką i dzwonię do męża. Nie ma go w kancelarii (a tel. komórkowy musi deponować na wejściu). Oglądam oponę. Flaka nie ma ale faktycznie z tej strony do nadkola jest cm a z drugiej 3 cm. Opony są ok bo jakby spadło ciśnienie to by mi komputer komunikat wyświetlił. Dzwonię co 5 min do męża bo nie wiem czy zostawić auto i iść pieszo po syna czy mogę jechać. Poszłam do Mrówki po nową wycieraczkę do garażu. Udało mi się dodzwonić do męża stwierdził, że pewnie coś w zawieszeniu poszło. Jeśli nie stuka, nie skrzypi, nie ma żadnego komunikatu, normalnie jeździ to mogę po syna jechać a jutro do mechanika. Tak więc dzisiaj się okaże co to.

Jedzenia pilnowałam, jak już to ostatnio potrafię przesadzić w drugą stronę i trochę za mało zjeść. 

Znikam do moich zajęć.

edit. Godz. 11.15

Jestem po spacerku, 8 km. Byłam w parku, wyszło słonko, od razu chce się żyć 😁 jednak słońce to potęga.

Co do auta to amartyzator, prawy tylni. Można jeździć ale trzeba zaplanować wymianę w najbliższym czasie. Dobrego, zaufanego mechanika mamy w rodzinnych stronach męża, jakieś 380 km stąd. A amortyzatory (bo wymienia się dwa) plus robocizna to tak minimum 1500 zł. Tak ja tu prezenty oglądam żeby kupować już 🤣 ale ok. Przeżyjemy. 

24 października 2022 , Skomentuj

Lubię poniedziałki za to, że wszystko wraca na swoje tory, to znów nowe otwarcie :) nowe możliwości, dużo planów. Wiem, że nie wszystkie dam radę zrealizować, chciałabym wiele zrobić ale doby są za krótkie, ale zawsze do przodu, coś jest zrobione z tych "niecodziennych" spraw. W zeszłym tygodniu wyciągnęłam maszynę i pozwężałam co było do pozwężania, popodwijałam, naprawiłam szwy, które popuszczały, w kilku parach spodni syna najmłodszego powprawiałam nowe gumki (szczuplizna i mu "portki z tyłka lecą").

W tym tygodniu chciałabym w końcu książki ogarnąć. Mam ich mnóstwo, biblioteczka w salonie, u mnie w gabinecie, w sypialni. Właśnie do sypialni kupiłam kolejny regał a właściwie regalik. Chciałabym tematycznie książki poukładać, teraz jak czegoś szukam to i tu i tam, a sporo tego. U chłopców porządek w książkach, które mają w swoich pokojach. Najstarszy, dorosły sam pilnuje, historia osobno, Fantastyka to już ponad regał. Plus perełki - stare wydania klasyków. Do tego poradniki i szachowe i o treningach i o zdrowym odżywianiu. Syn trenuje siłowo, w naszej domowej siłowni, robi treningi z wykorzystaniem masy własnego ciała, rozpisane dla niego, jest ładnie wyrzeźbiony ale nie napakowany, w żadnym razie. Wagę i skład ciała ma prawidłowe a teraz pilnuje aby mu się makro zgadzało w posiłkach i normalnych i przedtreningowych i potreningowych. Tez waży i sprawdza. Cieszę, się, że ma świadomość co odżywia a co tylko zapycha. Je zdrowo. Ale o książkach miało być.

U młodszych synów też mam porządek. Osobno baśnie, bajki i przygodowe. Osobno wszystkie przyrodnicze i tzn. Encyklopedie dla dzieci. Tylko u nas bałagan, przez ostatnie lata dokładaliśmy i dokładaliśmy, gdzie miejsce było.

Co do starań "kilogramowych". Weekend bez naruszeń. Deficyt zgodnie z planem, macro też ładne. Ruch był. Najtrudniejsze dla mnie są właśnie weekendy. W domu z rodzinką, nie zawsze jest czas na ruch, szczególnie jak choroba któregoś syna, unieruchomi nas w 4 ścianach i nici ze spacerów, rowerów, wypraw na basen czy nad morze. Tak jak w ten weekend.

Ogólnie zeszły tydzień był "na plus" z wagą na minus :)

Sen dużo, ale ja tak mam. Najlepiej funkcjonuję jak mam 8-9 godz. snu. No i nad wodą muszę mocno pracować. Co reszty oby ten tydzień też taki był. Też będę wszystko ważyć, skanować i wprowadzać - wbrew pozorom nie zajmuje to dużo czasu :) około minutę przy każdym posiłku.

Miłego dnia i tygodnia.

22 października 2022 , Komentarze (2)

Pewnie jak prawie każda z nas, przez lata próbowałam stracić nadprogramowe kilogramy. Z tym, że najpierw były to 3-5 kg a z czasem więcej. Ćwiczyłam, sprawdzałam tabele i zaczęłam liczyć kalorie, na oko bez wagi, wg kromek, szklanek, filiżanek, łyżek, łyżeczek itp.

Ale to było niedokładne a efekty marne.

Sprawiłam sobie porządny zegarek monitorujący i wagę kuchenną. 

Dziś o ważeniu. Jak kiedyś, dawno temu zaczęłam ważyć chleb okazało się że rozbieżność pomiędzy kromkami sięga nawet 10 g, bo bądźmy szczere kromka kromce nierówna, a to już 25 kcal, cztery kromeczki to 100 kcal. To samo dotyczy owoców, określenie czy to mała, średnia czy duża sztuka nie jest oczywiste, różnica 20 g przy bananie to prawie 20 kcal. A już łyżeczka masła, bardzo kaloryczne a nie sposób nabierać tyle samo.

Realizowałam w swoim życiu, sprawdzałam na sobie i piszę z mojego doświadczenia:

1. Ważenie i liczenie jw. jednostkami pojemnościowymi i na sztuki - nie sprawdziło się u mnie wcale, jak zaczęłam sprawdzać z wagą to wychodziły spore rozbieżności. Metoda może się sprawdzić po redukcji, kiedy chcemy utrzymać wagę i już nie piszemy wszystkiego tylko na oko szacujemy i sprawdzamy wagę czy nie tyjemy. Moim zdaniem szacowanie i spisywanie jest zbyt nieprecyzyjne i wcale nie zajmuje mniej czasu niż ważenie.

2. Ważenie wszystkiego i szukanie danych, było ok ale tylko w związku z panowanie nad kalorycznością, próba zapanowania nad makro kończyła się takimi elaboratami:

3. Dieta ułożona dla mnie (plus plan treningowy siłowy a nie aerobowy). Skuteczne, do przejścia, przez kilka miesięcy. Minus to gotowanie osobno dla mnie i dla rodziny. Moje młodsze dzieci na to co ja jadłam nie chciały patrzeć, mąż i starszy syn czasem jedli to co ja ale dla nich to nie było dobre. Obaj szczupli, dużo ćwiczący (3-5 treningów w tygodniu). Pracowałam wtedy i wychodziło, że 3 posiłki jadłam w pracy. Rano wstawałam o 5.15, żeby to ogarniać a do pracy chodziłam z mnóstwem pudełek. 

Ale to właśnie ten czas mnie nauczył jak komponować posiłki, co łączyć, aby było zbilansowane, nauczył "oszacowywać" dużo rzeczy. Wyrobił zdrowe nawyki. To najlepszy sposób na rozpoczęcie wdrażania zdrowych nawyków. Pod warunkiem, że robimy to analizując co, dlaczego i jak, aby zrozumieć.

4. Korzystanie z aplikacji (darmowej), telefonem skanuję kod kreskowy i wpisuję wagę lub wpisuję produkt, w systemie widnieje 99 % warzyw, owoców i produktów sklepowych. Jak mam potrawę np. zupę, najpierw na kartkę spisuję co i ile wrzucam np. fasola biała, marchew, pietruszka, seler, ziemniaki, Vegeta. Potem sprawdzam ile mi wyszło zupy 4 litry to u mnie 8 porcji (miski mam o takiej pojemności). Do programu wpisuję ilość produktów i porcji a on wylicza makro i micro. I mam zapisaną moją zupę (500 g - porcja) na stałe. Następnym razem już nie zliczam bo wiadomo kolejna to kalka poprzedniej. 

Ta metoda najbardziej mi pasuje, jest najszybsza i najwygodniejsza DLA MNIE. I najbardziej dokładna. Sprawdza się u mnie ale nie każdy tak chce, czy lubi. 

Grunt to znaleźć sposób na siebie, taki, żeby działał i nie męczył :)

Tak właśnie wyglądają moje macro z tego tygodnia. Dzięki wykresom widzę gdzie muszę popracować. Bo u mnie nie wystarczy zapanować nad kaloriami. Jak jadłam dawno temu sporo poniżej CPM a nie mogłam schudnąć nie rozumiałam dlaczego. A chodziło o to, że eliminowałam tłuszcze (ogromnie dużo kcal w stosunku do wagi) a jadłam więcej węgli gdzie stosunek kcal do wagi wydawał mi się korzystniejszy. Niestety to był ogromny błąd. 

21 października 2022 , Komentarze (16)

Żeby mieć deficyt na określonym poziomie trzeba to zaplanować i tu czasem mam problem bo plany planami a życie życiem i nie o jedzenie tu chodzi. U mnie aktualnie PPM to 1971 kcal. Plus aktywność, staram się wykręcić aktywnie od 800 kcal w górę. Najczęściej jest ok 1000 kcal. Wtedy jest idealnie, jedzenie 1800 kcal - 1900 kcal. Ale nie zawsze się udaje bo plany trafia ... wiadomo co. Stały punkt dnia - odprowadzenie syna do szkoły, wraz z powrotem "na około" to 1,5 godziny marszu. Jest ok, ale czasem pada i jedziemy, czasem wyskoczą zakupy i też autem. A czasem świeci słońce i dwa razy uda mi się iść. Kardio w domu. Jest plan i najczęściej zrealizowany ale czasem coś wyskoczy, coś trzeba zrobić na już, ktoś przyjdzie itp. Zdarzały się dni, gdzie mnie rozkładało, był mega spadek mocy i spaliłam aktywnie 200 kcal chodząc z kąta w kąt po domu. Albo gdy cały dzień jeździłam tylko do jednej szkoły, drugiej, lekarza itp. 

Zdroworozsądkowo nie startuję rano z mega śniadaniem bo wiadomo, coś się może zadziać. Drugie śniadanie w biegu. Na obiad wpadnie zupa z grzanką i późnym popołudniem okazuje się, że spaliłam aktywnie 1400 kcal a zjadłam 1000 kcal. Więc co z tą kolacją? 

Taki szybki dzień miałam wczoraj.

Dwa marsze łącznie ładnie ponad 2 h (800 kcal - bo tempo było mocne).

Kardio 70 minut (634 kcal).

Plus bieganina po domu, góra-dół.

Wyszło że aktywnie spaliłam 1477 kcal + PPM 1971 = 3448 kcal

Kalorie spożyte to 1855 ( z czego aż 627 to kolacja).

Bilans - na minusie 1593 kcal. Za dużo, ale bez jaj nie będę na siłę wieczorem jeść. 

Dzisiaj śniadanie większe bo aż 462 kcal a co będzie w ciągu dnia nie wiem. 

Syna odwiózł mąż, planuję po niego iść i zrobić sobie dłuższy marsz ale się chmurzy i jak będzie padać to autem muszę jechać, bo dziś dzień z wiolonczelą a ona deszczu nie lubi.

Po południu mam zaplanowane Kardio, nie rano bo zaraz koleżanka przychodzi żeby z dokumentami jej pomóc. Sama ciekawa jestem jak to dziś wyjdzie :)

Miłego dzionka.

20 października 2022 , Komentarze (34)

Ale będzie dobrze.

Działo się u mnie ale nie za fajnie więc odpuściłam pisanie. Skupiłam się na życiu. I czytaniu co tu u kogo słychać :)

Straciłam kilka miesięcy temu zapał. Znów mnie to dopadło. Jeśli żyjesz aktywnie, utrzymuje bilans ujemny i nie chudniesz to tracisz zapał. Jak utrzymujesz bilans ujemny 100 - 200 kcal lub zero i tyjesz, jest źle. A jeśli z rodziną wyjeżdżasz na wakacje. Od rana do wieczora zwiedzasz, robisz po kilkanaście kilometrów, jesz śniadanie dwie kanapki i jajecznicę, obiad w restauracji ale nie mega porcja, normalna kolacja tzn. znów kanapki. I tak jesz loda lub deser mały, regionalny do popołudniowej kawy, bez akloholu i napoi tylko woda, kawa, herbata i po 10 dniach wracasz o 6 kg grubsza i te kilogramy to nie woda nie spadają - to tracisz zapał całkiem. 

Jeśli miesiącami się pilnujesz i jedziesz na deficycie aby schudnąć, gdzie u ciebie deficyt 1000 kcal dziennie/7 dni w tygodniu (po pierwszych dwóch miesiącach szoku dla organizmu) to nie -1 kg tylko - 0,3 kg góra -0,5 kg i przez ten deficyt tracisz połowę włosów to się odechciewa. Włosów miałam mnóstwo, gruby warkocz do pasa. Teraz już nie jest gruby, teraz jest kita taka. Ćwiczysz ale o ile kiedyś w 60 min na areobach na maxa spalałaś 600 kcal to teraz ledwo 300 kcal. Maszerujesz, pływasz, ćwiczysz.. i co? I nic. Dochodzisz do wniosku, że masz to gdzieś. Ale jednak nie potrafisz odpuścić... Odpuszczasz wprawdzie na jakiś czas ale nie na długo. 

Mogłabym żyć z tą wagą, nie jest tak bardzo źle, ale nie potrafię, nie podobam się sobie.

Mój organizm robi krecią robotę, jak jest mało to nie odżywia komórek (stąd problem z włosami i innymi sprawami) tylko odkłada, nie spala zapasów, tylko odkłada a jak jest więcej to też odkłada. Mam misz-masz hormonalny. Walka z wiatrakami. 

Oj to było depresyjne na maxa. 

Co robę teraz? 

Mam Garmina i My Fitness Pal, ważę wszystko co do grama, każdy kawałek pomidora też. Utrzymuję aktywność i deficyt kaloryczny 1000 kcal dziennie i zanim będzie dużo złego o tak dużym deficycie - jest on określony przez lekarza specjalistę. I biorę leki, oprócz tych na moje dolegliwości to teraz też takie które mają spowodować, że mój organizm będzie reagował na deficyt tak jak powinien. Lek który nie odchudza ale ma sprawić, że będę reagować jak inni, jak powinnam.

A na koniec żart, mój doktor twierdzi, że to, że teraz spalam o połowę mniej przy takiej samej intensywności ćwiczeń twierdzi, że to bardzo dobrze świadczy o moim "wieku metabolicznym" to dobrze, bo metabolicznie odmłodniałam. Tylko dlaczego K..... nie ma to przełożenia na moją wagę???

To tyle, mam pół godziny na porządki i biegnę po syna do szkoły. Miłego dzionka.

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.