Ostatnio dodane zdjęcia

O mnie

Zabiegana na zakręcie życia. Człowiek renesansu. Wiele zainteresowań, młoda dusza, coraz starsze ciało. Od ponad dwudziestu lat aktywna zawodowo, matka, żona. Dużo zmian w życiu, sporo wyzwań, niemało osiągnięć. U progu kolejnej dużej zmiany kierunku :). Optymistka zmotywowana na cel.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 59078
Komentarzy: 1955
Założony: 13 września 2021
Ostatni wpis: 12 stycznia 2025

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Mantara

kobieta, 45 lat, Wilki

172 cm, 84.00 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

14 listopada 2022 , Komentarze (19)

To, że nie piszę nie znaczy, że nie walczę. Walczę i czytam, czasem coś skomentuję. Minęły 4 tygodnie ważenia wszystkiego, nawet jednego orzecha, pilnowania macro i deficytu. Codzienne ważenie nie tylko jedzenia ale i siebie 🤪. Najpierw goniłam pasek ustawiony na 88 kg a potem zeszłam o kolejne 3 kg. Razem - 5 kg. Dzisiaj rano waga pokazała 84,9 kg. Przez ten czas tylko 3 x waga wskazała minimalny wzrost, a tak to codziennie ciut w dół. Czasem o 0,1 kg a czasem o 0,5 kg. 

Muszę pilnować makr, bo niestety ta sama kaloryczność gdzie 70-80 % kcal pochodzi z węglowodanów (w tym tych prostych) powoduje, że nie chudnę. U mnie idealnie jest aby białka dostarczały ok 20 - 30 % kcal, ale lepiej 30 % (wtedy wypalam tłuszcz a nie spalam mięśnie), tłuszcz 20 % - 30% kcal ale lepiej 20 % a węglowodany nie więcej niż 50 % ale nie mniej niż 40 % kcal. I tego się trzymam. Każdy posiłek ma białko. Tego pilnuję. 

Zmieniła podejście, to nie tak jak wcześniej, że nie ruszę kluski śląskiej przez pół roku a ona będzie za mną chodziła te pół roku i kolejny miesiąc będę jadła kluski, ryż, ziemniaki itp. Teraz wyliczam kcal każdej kluski i na obiad jem 150 g chudej pieczeni, 5 klusek, łyżkę sosu i 200 g surówki z kiszonej kapusty. 

Jem ziemniaki też, ale 150 g do obiadu, do dużego kawałka mięsa i surówki. Jem pierogi (własne gdzie kcal mam dokładnie wyliczone), ale nie całą patelnię smażonych ale 6 na obiad, gotowanych na parze. 

Nie budyń czy kaszę manną ale kluski (2 jaja i dwie łyżki mąki pełnoziarnistej) na mleku. itp.

Zmieniłam trochę podejście. 

Czasu mi brak, bo wiadomo dzieci, dom, ćwiczenia itp. A jak mam chwilę to sobie moje hobby dłubię. Może zrobię zdjęcia i wrzucę któregoś dnia. A teraz znikam bo lista spraw na dziś czeka, a czas ucieka.

Miłego tygodnia. 

29 października 2022 , Komentarze (32)

Cały tydzień był przepisowy no prawie, ale przeginka była w druga stronę. Doktor wskazał deficyt 1000 kcal /dzień, deficyt był co najmniej 1000 kcal a właściwie ani razu nie było 1000 tylko trochę więcej. Tak wychodziło a nie chciałam się wieczorem dopychać. Dzisiaj 13 dzień wszystko ważę i wprowadzam do aplikacji, tworzę swoje przepisy. Wiem ile kcal i jakie macro ma każda z moich zup domowych, tych gotowanych w ciągu ostatnich 2 tygodni. Wiem który posiłek jest u mnie najmniejszy to ... obiad. Śniadanie razem z drugim śniadaniem liczę jako jedno. Czasem jem na raz a czasem rozbijam. Pilnuję macro, przede wszystkim tego aby węgli nie było więcej niż 50%, pilnuję aby białka było pomiędzy 20 - 30 %. Po to aby przy deficycie tracić jak najmniej mięśni a jak najwięcej tłuszczu. Zostało mi parędziesiąt deko aby dogonić pasek ustawiony na 88 kg. Postanowiłam, że po ostatnim skoku go nie podniosę. Więc cisnę. Mam świadomość, że to nie do końca zdrowo. Że powinnam może więcej jeść ale... się boję, że znów stanę albo będę tyć. Póki spada chcę to wykorzystać. Na maxa. 

Mąż kręci głową akceptuje mnie każdym rozmiarze ale ja siebie nie. Oczywiście nie chwalę się w domu wysokością deficytu bo mąż i najstarszy syn od razu zmyliby mi głowę. Mam 172 cm wzrostu, chciałabym ważyć 79 kg. Wiem, że dla niektórych tu to nie do pomyślenia ale mnie wystarczy w zupełności. 

To moja fotka z maja. Ważyłam wtedy 84 kg. O 4 mniej niż teraz.

Więc mam nadzieję, że do poniedziałku dogonię pasek a potem zostanie mi 9 kg. Ale szczerze, już te 84 kg, czyli 4 mniej niż teraz i wyglądam znośnie 😂

Dzisiaj moje imieniny ale, że nie obchodzę to imprezy nie będzie, nie będzie też pokus. Za to wieczorem mąż mnie zabiera na kabaret. Moje dzieci oburzone, że rodzice bez nich wychodzą 😂. Młodsze zostają pod opieką najstarszego, już dorosłego. 

25 października 2022 , Komentarze (8)

Wczoraj się zakręciłam i pomieszał mi się plan. Najmłodszy syn prawie codziennie ma na inną godzinę. Od 7.50; 8.40, 9.35, 10.30 jedynie na 7.50 ma dwa razy kończy też od 12.10 do 15.30. I wczoraj coś mi się ubzdurało, że ma na 9.35 a miał na 8.40. Ja o 8.00 siedzę tu piszę a syn średni pyta czy autem będę młodszego odwozić skoro się nie zbieramy do wyjścia. Szybko się zebraliśmy i poszliśmy, ja prawie na czczo bo śniadanie miałam dopiero jeść. Odprowadziłam syna i poszłam się przejść, wyszło razem 2 h. Ledwo dałam radę dojść do domu. Jak mnie kilkaset metrów przed zaczęły łapać skurcze to musiałam co chwilę przystawać. Komicznie to pewnie wyglądało, ale mi do śmiechu nie było. A to comiesięczna przypadłość dopadła mnie dzień wcześniej. No-spa pomogła szybko i wzięłam się za sprzątanie, kominek, kurze, odkurzanie, mycie, plus kuchnia. Wyskoczyłam autem już po syna zahaczając o Biedronkę, bo chińszczyznę obiecałam starszym na obiad a makarony nie miałam ryżowego. Wyjechałam z parkingu, stanęłam na światłach a kierowca na pasie obok pokazuje żebym opuściła szybę i mówi, że mam chyba oponę przebitą. Pomalutku przejechałam 200 m na parking pod Mrówką i dzwonię do męża. Nie ma go w kancelarii (a tel. komórkowy musi deponować na wejściu). Oglądam oponę. Flaka nie ma ale faktycznie z tej strony do nadkola jest cm a z drugiej 3 cm. Opony są ok bo jakby spadło ciśnienie to by mi komputer komunikat wyświetlił. Dzwonię co 5 min do męża bo nie wiem czy zostawić auto i iść pieszo po syna czy mogę jechać. Poszłam do Mrówki po nową wycieraczkę do garażu. Udało mi się dodzwonić do męża stwierdził, że pewnie coś w zawieszeniu poszło. Jeśli nie stuka, nie skrzypi, nie ma żadnego komunikatu, normalnie jeździ to mogę po syna jechać a jutro do mechanika. Tak więc dzisiaj się okaże co to.

Jedzenia pilnowałam, jak już to ostatnio potrafię przesadzić w drugą stronę i trochę za mało zjeść. 

Znikam do moich zajęć.

edit. Godz. 11.15

Jestem po spacerku, 8 km. Byłam w parku, wyszło słonko, od razu chce się żyć 😁 jednak słońce to potęga.

Co do auta to amartyzator, prawy tylni. Można jeździć ale trzeba zaplanować wymianę w najbliższym czasie. Dobrego, zaufanego mechanika mamy w rodzinnych stronach męża, jakieś 380 km stąd. A amortyzatory (bo wymienia się dwa) plus robocizna to tak minimum 1500 zł. Tak ja tu prezenty oglądam żeby kupować już 🤣 ale ok. Przeżyjemy. 

24 października 2022 , Skomentuj

Lubię poniedziałki za to, że wszystko wraca na swoje tory, to znów nowe otwarcie :) nowe możliwości, dużo planów. Wiem, że nie wszystkie dam radę zrealizować, chciałabym wiele zrobić ale doby są za krótkie, ale zawsze do przodu, coś jest zrobione z tych "niecodziennych" spraw. W zeszłym tygodniu wyciągnęłam maszynę i pozwężałam co było do pozwężania, popodwijałam, naprawiłam szwy, które popuszczały, w kilku parach spodni syna najmłodszego powprawiałam nowe gumki (szczuplizna i mu "portki z tyłka lecą").

W tym tygodniu chciałabym w końcu książki ogarnąć. Mam ich mnóstwo, biblioteczka w salonie, u mnie w gabinecie, w sypialni. Właśnie do sypialni kupiłam kolejny regał a właściwie regalik. Chciałabym tematycznie książki poukładać, teraz jak czegoś szukam to i tu i tam, a sporo tego. U chłopców porządek w książkach, które mają w swoich pokojach. Najstarszy, dorosły sam pilnuje, historia osobno, Fantastyka to już ponad regał. Plus perełki - stare wydania klasyków. Do tego poradniki i szachowe i o treningach i o zdrowym odżywianiu. Syn trenuje siłowo, w naszej domowej siłowni, robi treningi z wykorzystaniem masy własnego ciała, rozpisane dla niego, jest ładnie wyrzeźbiony ale nie napakowany, w żadnym razie. Wagę i skład ciała ma prawidłowe a teraz pilnuje aby mu się makro zgadzało w posiłkach i normalnych i przedtreningowych i potreningowych. Tez waży i sprawdza. Cieszę, się, że ma świadomość co odżywia a co tylko zapycha. Je zdrowo. Ale o książkach miało być.

U młodszych synów też mam porządek. Osobno baśnie, bajki i przygodowe. Osobno wszystkie przyrodnicze i tzn. Encyklopedie dla dzieci. Tylko u nas bałagan, przez ostatnie lata dokładaliśmy i dokładaliśmy, gdzie miejsce było.

Co do starań "kilogramowych". Weekend bez naruszeń. Deficyt zgodnie z planem, macro też ładne. Ruch był. Najtrudniejsze dla mnie są właśnie weekendy. W domu z rodzinką, nie zawsze jest czas na ruch, szczególnie jak choroba któregoś syna, unieruchomi nas w 4 ścianach i nici ze spacerów, rowerów, wypraw na basen czy nad morze. Tak jak w ten weekend.

Ogólnie zeszły tydzień był "na plus" z wagą na minus :)

Sen dużo, ale ja tak mam. Najlepiej funkcjonuję jak mam 8-9 godz. snu. No i nad wodą muszę mocno pracować. Co reszty oby ten tydzień też taki był. Też będę wszystko ważyć, skanować i wprowadzać - wbrew pozorom nie zajmuje to dużo czasu :) około minutę przy każdym posiłku.

Miłego dnia i tygodnia.

22 października 2022 , Komentarze (2)

Pewnie jak prawie każda z nas, przez lata próbowałam stracić nadprogramowe kilogramy. Z tym, że najpierw były to 3-5 kg a z czasem więcej. Ćwiczyłam, sprawdzałam tabele i zaczęłam liczyć kalorie, na oko bez wagi, wg kromek, szklanek, filiżanek, łyżek, łyżeczek itp.

Ale to było niedokładne a efekty marne.

Sprawiłam sobie porządny zegarek monitorujący i wagę kuchenną. 

Dziś o ważeniu. Jak kiedyś, dawno temu zaczęłam ważyć chleb okazało się że rozbieżność pomiędzy kromkami sięga nawet 10 g, bo bądźmy szczere kromka kromce nierówna, a to już 25 kcal, cztery kromeczki to 100 kcal. To samo dotyczy owoców, określenie czy to mała, średnia czy duża sztuka nie jest oczywiste, różnica 20 g przy bananie to prawie 20 kcal. A już łyżeczka masła, bardzo kaloryczne a nie sposób nabierać tyle samo.

Realizowałam w swoim życiu, sprawdzałam na sobie i piszę z mojego doświadczenia:

1. Ważenie i liczenie jw. jednostkami pojemnościowymi i na sztuki - nie sprawdziło się u mnie wcale, jak zaczęłam sprawdzać z wagą to wychodziły spore rozbieżności. Metoda może się sprawdzić po redukcji, kiedy chcemy utrzymać wagę i już nie piszemy wszystkiego tylko na oko szacujemy i sprawdzamy wagę czy nie tyjemy. Moim zdaniem szacowanie i spisywanie jest zbyt nieprecyzyjne i wcale nie zajmuje mniej czasu niż ważenie.

2. Ważenie wszystkiego i szukanie danych, było ok ale tylko w związku z panowanie nad kalorycznością, próba zapanowania nad makro kończyła się takimi elaboratami:

3. Dieta ułożona dla mnie (plus plan treningowy siłowy a nie aerobowy). Skuteczne, do przejścia, przez kilka miesięcy. Minus to gotowanie osobno dla mnie i dla rodziny. Moje młodsze dzieci na to co ja jadłam nie chciały patrzeć, mąż i starszy syn czasem jedli to co ja ale dla nich to nie było dobre. Obaj szczupli, dużo ćwiczący (3-5 treningów w tygodniu). Pracowałam wtedy i wychodziło, że 3 posiłki jadłam w pracy. Rano wstawałam o 5.15, żeby to ogarniać a do pracy chodziłam z mnóstwem pudełek. 

Ale to właśnie ten czas mnie nauczył jak komponować posiłki, co łączyć, aby było zbilansowane, nauczył "oszacowywać" dużo rzeczy. Wyrobił zdrowe nawyki. To najlepszy sposób na rozpoczęcie wdrażania zdrowych nawyków. Pod warunkiem, że robimy to analizując co, dlaczego i jak, aby zrozumieć.

4. Korzystanie z aplikacji (darmowej), telefonem skanuję kod kreskowy i wpisuję wagę lub wpisuję produkt, w systemie widnieje 99 % warzyw, owoców i produktów sklepowych. Jak mam potrawę np. zupę, najpierw na kartkę spisuję co i ile wrzucam np. fasola biała, marchew, pietruszka, seler, ziemniaki, Vegeta. Potem sprawdzam ile mi wyszło zupy 4 litry to u mnie 8 porcji (miski mam o takiej pojemności). Do programu wpisuję ilość produktów i porcji a on wylicza makro i micro. I mam zapisaną moją zupę (500 g - porcja) na stałe. Następnym razem już nie zliczam bo wiadomo kolejna to kalka poprzedniej. 

Ta metoda najbardziej mi pasuje, jest najszybsza i najwygodniejsza DLA MNIE. I najbardziej dokładna. Sprawdza się u mnie ale nie każdy tak chce, czy lubi. 

Grunt to znaleźć sposób na siebie, taki, żeby działał i nie męczył :)

Tak właśnie wyglądają moje macro z tego tygodnia. Dzięki wykresom widzę gdzie muszę popracować. Bo u mnie nie wystarczy zapanować nad kaloriami. Jak jadłam dawno temu sporo poniżej CPM a nie mogłam schudnąć nie rozumiałam dlaczego. A chodziło o to, że eliminowałam tłuszcze (ogromnie dużo kcal w stosunku do wagi) a jadłam więcej węgli gdzie stosunek kcal do wagi wydawał mi się korzystniejszy. Niestety to był ogromny błąd. 

21 października 2022 , Komentarze (16)

Żeby mieć deficyt na określonym poziomie trzeba to zaplanować i tu czasem mam problem bo plany planami a życie życiem i nie o jedzenie tu chodzi. U mnie aktualnie PPM to 1971 kcal. Plus aktywność, staram się wykręcić aktywnie od 800 kcal w górę. Najczęściej jest ok 1000 kcal. Wtedy jest idealnie, jedzenie 1800 kcal - 1900 kcal. Ale nie zawsze się udaje bo plany trafia ... wiadomo co. Stały punkt dnia - odprowadzenie syna do szkoły, wraz z powrotem "na około" to 1,5 godziny marszu. Jest ok, ale czasem pada i jedziemy, czasem wyskoczą zakupy i też autem. A czasem świeci słońce i dwa razy uda mi się iść. Kardio w domu. Jest plan i najczęściej zrealizowany ale czasem coś wyskoczy, coś trzeba zrobić na już, ktoś przyjdzie itp. Zdarzały się dni, gdzie mnie rozkładało, był mega spadek mocy i spaliłam aktywnie 200 kcal chodząc z kąta w kąt po domu. Albo gdy cały dzień jeździłam tylko do jednej szkoły, drugiej, lekarza itp. 

Zdroworozsądkowo nie startuję rano z mega śniadaniem bo wiadomo, coś się może zadziać. Drugie śniadanie w biegu. Na obiad wpadnie zupa z grzanką i późnym popołudniem okazuje się, że spaliłam aktywnie 1400 kcal a zjadłam 1000 kcal. Więc co z tą kolacją? 

Taki szybki dzień miałam wczoraj.

Dwa marsze łącznie ładnie ponad 2 h (800 kcal - bo tempo było mocne).

Kardio 70 minut (634 kcal).

Plus bieganina po domu, góra-dół.

Wyszło że aktywnie spaliłam 1477 kcal + PPM 1971 = 3448 kcal

Kalorie spożyte to 1855 ( z czego aż 627 to kolacja).

Bilans - na minusie 1593 kcal. Za dużo, ale bez jaj nie będę na siłę wieczorem jeść. 

Dzisiaj śniadanie większe bo aż 462 kcal a co będzie w ciągu dnia nie wiem. 

Syna odwiózł mąż, planuję po niego iść i zrobić sobie dłuższy marsz ale się chmurzy i jak będzie padać to autem muszę jechać, bo dziś dzień z wiolonczelą a ona deszczu nie lubi.

Po południu mam zaplanowane Kardio, nie rano bo zaraz koleżanka przychodzi żeby z dokumentami jej pomóc. Sama ciekawa jestem jak to dziś wyjdzie :)

Miłego dzionka.

20 października 2022 , Komentarze (34)

Ale będzie dobrze.

Działo się u mnie ale nie za fajnie więc odpuściłam pisanie. Skupiłam się na życiu. I czytaniu co tu u kogo słychać :)

Straciłam kilka miesięcy temu zapał. Znów mnie to dopadło. Jeśli żyjesz aktywnie, utrzymuje bilans ujemny i nie chudniesz to tracisz zapał. Jak utrzymujesz bilans ujemny 100 - 200 kcal lub zero i tyjesz, jest źle. A jeśli z rodziną wyjeżdżasz na wakacje. Od rana do wieczora zwiedzasz, robisz po kilkanaście kilometrów, jesz śniadanie dwie kanapki i jajecznicę, obiad w restauracji ale nie mega porcja, normalna kolacja tzn. znów kanapki. I tak jesz loda lub deser mały, regionalny do popołudniowej kawy, bez akloholu i napoi tylko woda, kawa, herbata i po 10 dniach wracasz o 6 kg grubsza i te kilogramy to nie woda nie spadają - to tracisz zapał całkiem. 

Jeśli miesiącami się pilnujesz i jedziesz na deficycie aby schudnąć, gdzie u ciebie deficyt 1000 kcal dziennie/7 dni w tygodniu (po pierwszych dwóch miesiącach szoku dla organizmu) to nie -1 kg tylko - 0,3 kg góra -0,5 kg i przez ten deficyt tracisz połowę włosów to się odechciewa. Włosów miałam mnóstwo, gruby warkocz do pasa. Teraz już nie jest gruby, teraz jest kita taka. Ćwiczysz ale o ile kiedyś w 60 min na areobach na maxa spalałaś 600 kcal to teraz ledwo 300 kcal. Maszerujesz, pływasz, ćwiczysz.. i co? I nic. Dochodzisz do wniosku, że masz to gdzieś. Ale jednak nie potrafisz odpuścić... Odpuszczasz wprawdzie na jakiś czas ale nie na długo. 

Mogłabym żyć z tą wagą, nie jest tak bardzo źle, ale nie potrafię, nie podobam się sobie.

Mój organizm robi krecią robotę, jak jest mało to nie odżywia komórek (stąd problem z włosami i innymi sprawami) tylko odkłada, nie spala zapasów, tylko odkłada a jak jest więcej to też odkłada. Mam misz-masz hormonalny. Walka z wiatrakami. 

Oj to było depresyjne na maxa. 

Co robę teraz? 

Mam Garmina i My Fitness Pal, ważę wszystko co do grama, każdy kawałek pomidora też. Utrzymuję aktywność i deficyt kaloryczny 1000 kcal dziennie i zanim będzie dużo złego o tak dużym deficycie - jest on określony przez lekarza specjalistę. I biorę leki, oprócz tych na moje dolegliwości to teraz też takie które mają spowodować, że mój organizm będzie reagował na deficyt tak jak powinien. Lek który nie odchudza ale ma sprawić, że będę reagować jak inni, jak powinnam.

A na koniec żart, mój doktor twierdzi, że to, że teraz spalam o połowę mniej przy takiej samej intensywności ćwiczeń twierdzi, że to bardzo dobrze świadczy o moim "wieku metabolicznym" to dobrze, bo metabolicznie odmłodniałam. Tylko dlaczego K..... nie ma to przełożenia na moją wagę???

To tyle, mam pół godziny na porządki i biegnę po syna do szkoły. Miłego dzionka.

28 lipca 2022 , Komentarze (7)

Ostatnie dni były tak absorbujące, zajęte, że mowy nie było o pisaniu czy czytaniu ani aktywności.

W tym miesiącu moje najstarsze dziecię, mój pasierb (odkąd miał prawie 6 lat mieszka ze mną i mężem) skończył 18 lat. W sobotę była impreza dla kolegów. On, kuzyn z wielkopolski i 14 osób zaproszonych (11 kolegów plus 3 dziewczyny jako osoby towarzyszące). Impreza w domu u nas w salonie. Salon duży 60 m. Kanapy pod ściany. Stół nasz standardowo rozłożony dla 8 osób rozkłada się na 3,5 m i mieści 12 osób plus stół z kuchni i gotowe. Obrusy, zastawę, sztućce mam na 24 osoby. Fakt, że na 12 osób to "świąteczna" ale cóż pomyślałam, że jak coś się stłucze to przeżyję. Z salonu wyjście na taras dolny, gdzie można palić, toaleta na parterze, druga przy garażu. Układ, goście nie wchodzą na górę. W piątek zakupy a sobota wiadomo szykowanie dla tej chmary. Mięsa pieczone, parówki w cieście, sałatki, roladki z tortilli, jaja, mini hamburgerki, talerze wędlin i serów. Tort sama robiłam, wyszedł obłędny i też sobie pojadłam niestety. Imprezy się trochę obawiałam. Wyszło dobrze. Bez strat w mieniu i ludziach ;). Muzyka była młodzieżowa, dobrze, że na piętro dochodziły hałas i melodia ale słowa już nie, więc moje młodsze dzieci nie nasłuchały się co niektórych sformułowań rodem ze współczesnej łaciny.

Noc nieprzespana, wiadomo, raz hałas, dwa co jakiś czas zaglądałam czy czegoś nie potrzebują i ogólnie wiecie to młodzież, już pije ale zaczyna, różnie mogą reagować. Nie było żadnych eskcesów, wszyscy grzeczni nawet po %. Syn wcześniej powiedział, że zaprasza osoby "nie szumiące i nie siejące zniszczeń". Wiadomo kwiaty poszły pod ściany, anioły i inne ozdobne szkła zostały pochowane. Spało u nas 7 osób. U syna w pokoju na górze, w pokoju syna "klubowym" na dole - kilka materacy tam syn dał. Rano mąż odwiózł kilku, kogoś w nocy rodzice odebrali a część wróciła sama.

W sobotę jak gotowałam, młody kot już stał, dałam mu pierś z kurczaka, on spróbował ale jak przyszedł staruszek (kot lat 12) to mu odstąpił. Zdziwiłam się bo on żarłok nie popuści, wcina i warczy jak ktoś się zbliża. W niedzielę syn najstarszy, mówi, że młody kot źle się czuje, leży w siłowni, bez energii. Patrzę faktycznie. Już w sobotę widocznie go brało, dlatego jedzenie odstąpił. Mąż znalazł weterynarza, który przyjmuje w niedzielę, ja taxówą do doktora bo mąż kuzyna syna na pociąg 50 km wiózł. Od nas do Poznania tragiczne połączenia były, albo na przesiadkę 5 min albo 1,5 h więc siostrzeńca zawiózł na pociąg bezpośredni. U weterynarza kolejka, nasz kot gorączka sporo powyżej 40 stopni. Dostał leki na obniżenie gorączki, antybiotyk itp. W domu nadal leżał i nic. Ani jeść ani pić. Tylko siku zrobił, u syna najstarszego leżał i na teczkę z nutami nasikał.

Moja mama ma urlop (mimo, ze emerytka pracuje) 7 dni. Umówiłyśmy się, że cały poniedziałek i wtorek robimy pierogi dla dzieci, do zamrożenia. Moje jedzą tylko nasze, inne nie smakują. W niedzielę popołudniu gotowałam 4 kg mięsa, 5 kg kapusty kiszonej, 7 kilo ziemniaków. Poniedziałek i wtorek w garach, ja mieliłam, myłam. Mama lepiła, ja gotowałam, rozkładałam, suszyłam, pakowałam, mroziłam.

Kolejne wizyty u weterynarza, po poniedziałkowej, gdzie dostał inny lek przeciwgorączkowy, antybiotyk, płyny podskórnie, glukozę nawet w domu z kontenera nie wyszedł. Temperatura nadal ponad 40 stopni. We wtorek, temperatura 39,7 stopni zaczął lepiej oddychać i patrzeć przytomnie, po wizycie u lekarza wyszedł z kontenera i położył się na dywanie pod stołem. W środę weterynarz, leki, temp. 39,4 stopnie, w czasie podawania leków po raz pierwszy miałczał i się bronił, zaczął reagować. W domu się ciut pokręcił położył przy tarasie i leżał pół dnia. Jak go zawołałam wieczorem to przyszedł na kanapę, wskoczył i tam śpi do teraz.

Wczoraj byłam u fryzjerki włosy farbować, bo odrost siwy już był 1,5 cm. Może nie całkiem siwy ale co 5 włos na pewno. Muszę zrobić zdjęcie do dyplomu a taka "nie wyjściowa" nie chcę być.

Dzisiaj znów weterynarz. Martwimy się wszyscy o naszego malucha. To jego pierwsza choroba. 

Dzisiaj muszę dom ogarnąć, może poćwiczę. Wczoraj był basen i to jedyna aktywność ostatnich dni. Nie było kiedy, nie było jak. 

Przez ostatnie 10 dni najpierw straciłam 0,6 kg potem przytyłam 0,3 kg (ten tort i inne frykasy i pierogi zrobiły swoje) więc jestem na - 0,3 kg. A ogólnie sierpień bedzie wyjazdowo imprezowy więc na spadki wielkie nie ma co liczyć i te 5 kg w 5 tygodni raczej nie wyjdzie. Oby do września :D

20 lipca 2022 , Komentarze (10)

Dwa dni zgodnie z planem. Rozpuściłam się przez ostatni czas, szczególnie jak goście byli i wcześniej też. Wróciłam do białego pieczywa, zimniaków, ryżu i lodów. Lodami się nasyciłam na długo, nie mam już na nie ochoty. Za ziemniakami nie przepadam ale szłam na łatwiznę i jadłam to co rodzina. Teraz wróciłam do mojego ciemnego chleba. I ograniczam owoce mocno bo wyrzec się nie mogę. Ale teraz zamiast po jabłko sięgam po ogórka, albo dwa, po pomidora, kalarepę. Sezon na warzywa jest idealny.

W poniedziałek ogarnęłam dom i poćwiczyłam kardio 2 x - po 40 minut. Wczoraj najpierw do południa kardio 90 minut a popołudniu 25 minut rowerem z synem na basem, syn nauka pływania z instruktorem, a ja pływanie 1000m, potem powrót rowerami 25 minut. Aktywny dzień. Dieta ok oprócz zbyt dużej ilości arbuza, zimnego z lodówki po powrocie z basenu. Miał być tylko jogurt białkowy i warzywa a był też arbuz. 

Jogurt białkowy ok 20.00. Nie po mojemu ale ... lekarz kazał. Podobno przy moich schorzeniach lekka kolacja najpóźniej o 18.00 plus lekkie śniadanie o 10.00 to za długa przerwa. Kazał o 20.00 jogurt białkowy spożywać i rano po wstaniu też od razu chociaż pół kromki chleba. Kiedy rano mi się nie chce a im bardziej opóźnię śniadanie tym mniej jem... ale wtedy organizm magazynuje, podobno. Zobaczymy.

Ogólnie tragedii nie ma. Wyglądam dobrze, na pewno lepiej niż rok temu. Wyniki dobre. Ale nadal nadwaga więc walczę o moją wymarzoną figurę. 

Plan na dziś:

Zaraz kardio - skakanie na piłce z hantelkami i różnymi akrobacjami 60-90 minut. Potem ogarnę pralnię i poroznoszę ciuchy. Obiad, potem na 16.00 z chłopcami na basen, znów nauka pływania oni a ja moje 1000 m. I może sauna jak będą chcieli. I zimny basen. Planuję rowery jeśli na dworze będzie mniej niż 28 stopni. Jak będzie za gorąco pojedziemy autem.

Zobaczymy jak wyjdzie, kończę pić moje ostatnie odkrycie kawę śniadaniową:

- kawa z ekspresu 200 ml;

- kawa inka 3 łyżeczki;

- 200 ml wody;

- 100 ml mleka;

- łyżka ksylitolu.

PYCHA

18 lipca 2022 , Komentarze (7)

Czasem jest potrzebny czas odtrucia. W moim przypadku był to czas bez codziennego czy cotygodniowego ważenia, sprawdzania, bez ciśnienia i skupienia na jednym - stracie kilogramów, wykręcania kroków i spalanych kalorii na maxa. Czas bez Vitalii, bez czytania i pisania. Czas ogólnie bez elektroniki za wyjątkiem radia, Spotify i Kindla. Nie wiem co tu słychać i u kogo. Nie będę nadrabiać ale będę czytać aktualne. Czasem trzeba zebrać siły i przeformować szyki. 

W tym czasie dużo się u mnie działo (jak zawsze) i wolałam się na tym skupić, temu poświęcić czas i uwagę. Niestety czasem trzeba wybierać, bo doba ma tyle godzin ile ma a my mamy tyle zajęć ile mamy.

W tym czasie odmalowałam 3 pokoje i kuchnię, łącznie z sufitami i kaflami. Przyprowadziłam całą rodzinę do innych pokoi. Dokupiłam mebli i je z mężem i synem poskręcałam, zmieniłam kolorystykę kolejnych mebli, odnowiłam taras. Przejrzałam i poprzekładałam niezliczoną ilość ciuchów, dokumentów, pamiątek. Nawiązałam nowe znajomości w "realu". Zaczęłam się udzielać tu w swoim mieście, dzielnicy.

Moje dzieci, jeździłam z nimi na wycieczki szkolne, część sama zorganizowałam, ogarniałam upominki dla dzieci i nauczycieli na koniec roku, szyłam. Chodziłam na koncerty i przygotowywałam z synem kolejne utwory to na koncerty to na przesłuchanie. Było pracowicie, bardzo.

A ja ? Zdecydowałam kim chcę być gdy dorosnę 🤪 no może  nie do końca ale zdecydowałam się na konkretne kursy i uprawnienia, które chcę zdobyć i których w trakcje zdobywania których jestem. Właśnie zaczynam drugi tydzień pierwszego 6 tygodniowego kursu i przeglądam plan kolejnego od września 😁

Co do wagi to czas wrócić do walki. A nie będzie łatwo. Plan jest 5 kilo w 5 tygodni. A dlaczego nie będzie łatwo? Bo po schudnięciu, podkręceniu aktywności itp. mój organizm przywykł. Te same aktywności, o tej samej intensywności spalają o połowę mniej kcal. To znaczy, że jeśli szybki marsz 2 h spalał 700 kcal to teraz ledwo 350 kcal. Tak samo pływanie, orbitrek i zwykłe czynności. Spalanie mi spadło 😭 a było tak pięknie.

Z drugiej strony to oznacza, że organizm przeszedł na wyższy poziom wyćwiczenia ale jednocześnie broni się jak może przed stratami. Cóż wracam do ważenia i sprawdzania parametrów tłuszcz/mięśnie/układ kostny/woda. I do picia bo to zaniedbałam. 

Miłego dnia :)

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.