Staciłam chęci do pisania pamiętnika
Zrobiłam się strasznie leniwa, nie chce mi się pisać. Wykręcam się brakiem czasu albo sposobności. Ale z diety nie zrezygnowałam, choć wczoraj miałam załamanie i zjadłam całą paczkę paluszków pełnoziarnistych lakonika i 4 cząstki czekolady nadziewanej arbuzowej wedla. Na szczęście dziś rano zanotowałam spadek 1 kg. Choć w poprzedni tygodniu było tylko 0,5 kg i to mnie trochę przybiło. Nie wiem dlaczego tak się dzieje, jak trzymam dietę idealnie, ćwiczę 4 razy w tygodniu, piję codziennie przynajmniej 1,5 l wody to są tak małe spadki. Niby ogólny rachunek spadków nie jest zły to i tak nie jestem z tego zadowolona. Dziś robiłam podsumowanie czasu moich kolejnych zmagań z wagą i wyszło że przez 9 tygodni schudłam 8 kg. Czy to jest źle? Chyba nie, ale mimo to nie jestem zadowolona, co jest ze mną nie tak. Powinny mnie cieszyć nawet najmniejsze spadki wagi.
Potrzebuję chyba jakiegoś nowego kopa do działań pełną parą i duuuuużo cierpliwości
Kolejny tydzień za mną - ostatki
Witam wszystkich.
Jak zwykle stawiam się w poniedziałek zdać relację minionego tygodnia. Tak podsumowując uważam ten tydzień za udany. Z dietą było ok. Cały tydzień trzymałam się naprawdę rewelacyjnie,choć miałam napady głodu i byłam rozdrażniona, ale to spowodowane było tym że @ mi się zbliżą. Przeżyłam tłusty czwartek bez ani jednego grzeszku. Ani jednego pączka, ani jednego faworka. A było co kusić. W pracy dostaliśmy po 2 pączki. Ale dałam sobie słowo, że nie zjem ani jednego pączka, więc czym prędzej oba schowałam do szuflady i czekały sobie samotnie na koniec dnia. O 16 zapakowałam w pudełoczko po śniadanku i zabrałam do domciu. jednego oodałam tacie, a drugiego wszamał mój kochany mężuś. Jedyne co to oblizałam palce z lukru jak przekładałam pączki z pudełka na talerzyk :) Jestem z siebie naprawdę dumna. Przez ten nieszczęsny tłusty czwartek nie poszła w odwiedziny do cioci, bo wiedziałam że będzie fura pysznych faworków domowej roboty.
W sobotę wybieraliśmy się ze znajomymi na bal karnawałowy, wiedziałam, że nie obejdzie się bez jakiś pyszności, więc trochę skuszono pięknie przerwanym tygodniem powszednim weszłam w sobotę rano na wagę. A tak co nic, absolutnie nic, waga ani drgnęła. Powiem szczerze, że się podłamałam, przecież tak pięknie trzymałam fason, i dietkowałam i ćwiczyłam. A tu co dupa. Stwierdziłam, co ma być to będzie, idę na imprezę i zamierzam się dobrze bawić. Nie, nie, nie. Nie odpuściłam diety na imprezie, wypiłam jednego małego drineczka z colą, zjadłam trochę sałatki z gotowanych brokułów ogórka i jajka, odrobinkę makaronu z sosem śmietanowym. Jedyne co to przez cały wieczór popijałam colę - wiem, wiem to bomba cukru, ale nie było nic innego poza wódką i sokami (również słodzonymi), których nie mogę pić, bo zwyczajnie po nich wymiotuję. Ale za to aktywność fizyczna była, aż tylko. Jak wracałam do domu to nogi mi wchodziły w d... za przeproszeniem.
Za to niedziela to totalny zgon i niechęć do robienia czegokolwiek. W zasadzie nie ruszyłam się z łóżka. No poza tym, że poszłam w końcu na kawę do cioci, miałam nadzieję że zjedli już wszystkie faworki, ale nie. Do kawki została postawiona ogromna taca faworków swojej roboty, chrupiąchy i słodkich. Nie oparłam się pokusie i zjadłam ich aż 5. Ale żeby na tym nie zakończyć dnia porażek, to pod wieczór wciągnełam jeszcze pół paczki mini wafelków ryżowych smakowych i 4 duże wafle ryżowe paprykowe. tak mi się chciało czegoś do pochrupania. Na szczęście że skończyło się tylko na wafelkach ryżowych, bo w domu zalega jeszcze paczka chipsów.
Po tym wszystkim co działo się wczoraj, nie liczyłam na jakikolwiek spadek. Miałam tylko nadzieję, że waga nie wskaże więcej jak w poprzednim tygodniu. Więc rano pełna obaw wyjmuję wagę z pod szafki w łazience wchodzę, a duchu tylko niech będzie 90, niech będzie 90. Na szczęście waga była dla mnie łaskawa i pokazała 89,5. Nie jest źle, zważywszy na to co wyprawiałam w niedzielę i to że jestem w trakcie okresu to nawet bym powiedziała że jest ok.
Mam tylko nadzieję, ze w przyszłym tygodniu będzie już dużo lepiej.
Powiem wam, ze mam taki malutki nieśmiały cel. A mianowicie chcę w moje 30 urodziny ważyć jakieś 70kg. To jest takie moje małe marzenie. Mam jeszcze trochę czasu na zrzucenie tych 20 kg, więc mam cichutką nadzieję, że się uda. trzymajcie kciuki.
Spadam do szarej rzeczywistości, w końcu jest poniedziałek i trzeba poćwiczyć hehe
Podsumowanie tygnodnia - sukces
Miniony tydzień uważam za bardzo udany. Jestem przeszcześliwa, udało mi się pozbyć dość sporo bo aż 1,5 kg.
Dietkę trzyma, ćwiczyłam zgodnie z założeniem 4 razy w tygodniu na orbitreku, w zeszły poniedziałek kiedy nie chciało mi się tak bardzo zebrać do ćwiczeń zmobilizowałam się. We wtorek tylko nie ćwiczyłam na orbim, bo musiałam coś załatwić, więc stwierdziłam że zamiast jechać samochodem to przejdę się i dzięki temu zaliczyłam spacer 2 godziny gdzie przeszłam jakieś 8 km.
W piątek mieliśmy wyjście na miasto ze znajomymi, najpierw na obiad do knajpy, a później na występ burleski naszych koleżanek. Trochę martwiłam się tym wyjściem do knajpy, bo jak wiadomo w takich miejscach nic dietetycznego to raczej nie można dostać. Więc wychodząc z domu weszłam na wagę. Był to piątek, wieczór po całym dniu, ale waga wtedy pokazała pół kg mniej niż przed tygodniem. Chciałam sprawdzić jak źle będzie przy standardowym ważeniu w poniedziałek po uczcie piątkowej. W sobotę również nie było łatwo, bo zostaliśmy zaproszenie do mojej siostry na imieniny, gdzie był suto zastawiony stół i oczywiście alkohol. Nie obyło się bez 3 drinków. Byłam pewna, że w poniedziałek w porannym ważeniu nie będzie żadnej rewelacji, atu proszę zaskoczenie - waga pokazuje równiutkie 90kg. Ależ się ucieszyłam, nastroiło mnie to do dalszej wytrwałej walki. Chyba wróciłam na dobre tory :)
Dobra jest już dość późno, a ja jeszcze nie ćwiczyłam, więc czas wskakiwać w strój do ćwiczeń i atakuje orbiego :)
a jeszcze mi się przypomniało, zrobiłam sobie wczoraj wieczór dla siebie, wzięłam kąpiel i zrobiłam sobie masaż bańkami chińskimi, już wczoraj czułam trochę ból w udach, ale jak dzisiaj zobaczyłam te siniaki to stwierdziłam, że to nie jest do końca dobry pomył z tym masażem. Wygląda to tragicznie. Czy któraś z was używa tych baniek? Czy te siniaki po kolejnych masażach znikają, czy to już zawsze będą?
kolejny bilans tygodnia zadowolona i nie
Witam was po kolejnym tygodniu moich zmagań ze znienawidzonymi zbędnymi kilogramami.
Zaliczyłam kolejny spadek. Ty razem pół kg. Nie jest ot jakoś dużo, ale zawsze coś.
Liczyłam, że będzie chociaż kg, bo bardzo dobrze trzymałam dietkę, mimo tego, że w piątek byliśmy na urodzinach mojej psiapsióły. Wypiłam 2 pyszne piwka z sokiem imbirowym. To były w zasadzie moje jedyne grzeszki w tym tygodniu,
Zgodnie z moim postanowieniem ćwiczyłam na orbitreku codziennie od poniedziałku do czwartku, po mnie więcej godzinie dziennie.
Dlatego że tak dobrze szło mi z dietą to liczyłam na ten kg spadek, tym bardziej, że w zeszłym tygodniu spadły mi aż 2kg. no cóż mówi się trudno.
Dziś przez to i chyba przez zbliżający się okres miałam mega zdołowany dzień. W pracy wszystko mnie denerwowało, cały dzień siedziałam ze słuchawkami na uszach, nie chciałam słyszeć niczego co się dzieje wokoło, jak wróciłam do domu to naszła mnie na słodkie. Po dość sytym obiedzie, a mianowicie kawałek pieczonego indyka, trochę makaronu razowego i surówka z kapusty kiszonej wsunęłam jeszcze ok 1/4 opakowania pół litrowego sorbertu mango. A miałam jeszcze ochotę na paczkę chipsów (która leży w szafce i mnie woła co jakiś czas - nie to nie ja ją kupiłam, tylko ostatnio znajomi przynieśli jak byli i nie zjedli wszystkiego). Na szczęście powstrzymałam się od chipsów, zmotywował mnie mój inny nałóg, a mianowicie fajki. Miałam ostatniego w paczce, a najbliższy sklep jest czynny do 18, więc musiałam ruszyć dupę. W sumie może to i dobrze, że palenie jest ważniejsze od zachcianek.
Ale teraz znów mam mega lenia i nie chce mi się zabrać do ćwiczeń na Orbim - proszę zróbcie tak aby mi się chciało tak bardzo jak mi się nie chce.
A jeszcze mi się przypomniało, w minionym tygodniu z nudów oglądałam na tvnplayerze program "Rewolujca na talerzu" dziewczyny pokazywały jak zrobić dietetyczną wersję placków ziemniaczanych. Jak wiadomo tradycyjne placki są mega tłuste, bo smaży się je na dość sporej ilości tłuszczu, aby były chrupiące. Wersja dietetyczna była bez mąki (tylko jajko) i nie smażona, ale pieczona w piekarniku. Wyszły przepyszne, chrupiące i zupełnie jak prawdziwe smażone na patelni. Jedyne co bym ulepszyła w tym przepisie to czas pieczenie. Zgodnie z przepisem piec należy przez 20min, ale że ja lubię wszystko przypieczone to trzymałam je 2x dłużej. Jeśli któraś z was również lubi placki ziemniaczane to polecam wypróbowanie tego przepisu.
No trochę się rozpisałam. Żegnam się na razie i pewnie znów się pojawię za tydzień, podsumować kolejne dni moich zmagań. Mam nadzieje, że w lepszym humorze i z mniejszą wagą.
relacja tygodniowa
Witam wszystkich. znow zniknelam na jakisz czas, ale to nie dlatego ze przestalam dietkowac. to tylko brak czasu. zacznijmy jednak od poczatku. ostatnio jak tutaj zagladalam byl koniec tygodnia, bylam na urlopie wiec mialam chwile aby cos tu naskrobac. ostni tydzien byl troche zaganiany, niby nic nadzwyczajnego, ale jakos zabraklo mi tej wolnej chwili. od czasu gdy znow wrocilam na dobre tory zywieniowe postanowilam cwiczyc na orbitreku conajmniej 4 razy w tygodniu, spalajac nie mniej jak 400 kalorii. poki co udaje mi sie to zrealizowac mimo ze czasami naprawde mi sie nie chce. w zeszy poniedzialek jak zwykle weszlam na wage i co zobaczylam 1 kg do przodu, pomyslalam dlaczego przeciez trzymalam diete, cwiczylam. jedyne co to mialam okres wiec uznalam to za powod. stwierdzilam ze nie moge sie poddawac. i co mialam racje. w ten poniedzialek waga pokazala 2 kg mniej , mimo tego ze w piatek bylam na imprezie i wypilam dosc sporo alkoholu, jak na osobe na diecie, ale co tam raz sie zyje. teraz czas na dalsze dietkowanie. Ps. sorki ze bez polskich znakow, ale pisze z telefonu
KOLEJNY POWRÓT
To się wydarzyło przez ostatni czas mogę nazwa wielką porażką. Byłam na dobrej drodze do osiągnięcia wymarzonej wagi i co zrobiłam - totalnie popłynęłam. Znów osiągnęłam prawie wagę pierwotną. Jakoś tak na początku stycznia otworzyły mi się oczy i spojrzałam na wagę, a tam co widzę, waga wskazuje 96 kg. Coś strasznego. Dokładnie 13.01.2014 postanowiłam wrócić na drogę do osiągnięcia wymarzonej wagi po raz trzeci. Mam nadzieje że to będzie droga do sukcesu.
Od 13 stycznia bez odkładania rozpoczęcie dietkowanie. Przyjęłam sobie za cel mnie jeść, dokładnie zapisywać to co danego dnia zjadłam i ćwiczyć 4 razy w tygodniu.
Póki co udało mi się zrzucić 3 kg, co uważam, za dobry wynik. Kolejne ważenie w poniedziałek, zobaczymy co będzie.
Od dwóch dni siedzę w domu na zwolnieniu i przypomniało mi się że mam przecież założone konto na tym portalu, więc w sumie mogę wrócić do pisania tutaj i odwiedzania was wszystkich. To będzie dla mnie dodatkowa motywacja.
Ogłaszam oficjalnie, że nie poddam się słabej woli i wytrwam do końca.
Menu na dziś:
Śniadanie:
2 kromki chleba ciemnego
2 plasterki schabu z majerankiem
1 plasterek sera żółtego
ogórek konserwowy
Przekąski: kawa 3 w 1, pomarańcz
Obiad:
Kurczak z pieczarkami i grzybami
Kasza pęczka
buraczki
Kolacja: serek homogenizowany
Wielki powrót do dietkowania
Trzeba wreszcie spojrzeć prawdzie w oczy. Od ostatniego wpisu trochę sobie pofolgowałam, niby cały czas tydzień roboczy trzymałam dietę, a w weekend nie potrafiłam się powstrzymać i jadłam na mieście podgryzałam chipsy i inne niezdrowe przekąski, a to czekoladke, ciasteczka i inne puste kalorie.
A w zeszłym tygodniu jakbym dostała w obuchem w łeb. Stanęłam na wadze a tam 71 kg. Do tej pory jak tyła to nie przekraczałam magicznej liczby 70, a tu nagle ją przekroczylam i to chyba dało mi bardzo do myslenia. Co ja robie, przecież tak ciężko pracowałam i teraz miałabym to tak poprostu zaprzepaścić. Wzięłam się w garść i od poprzedniego tygodnia wróciłam na dietę i zaczełam się pilnować. Przestałam podjadać między posiłkami i uważam na to co jem. najgorsze były zawsze weekendy, ale udało mi się jakoś po cięzkich chwilach przetwać te 2 dni. Mimo kilku możliwości zjedzenia czegokolwiej i jakkolwiek powstrzymałam się. dzięki temu moja waga w poniedziałek, dzień ważenia, pokazała 69 kg, czyli udało mi się zejść poniżej tej granicy,która mnie takbardzo przeraziła. jestem z tego powodu bardzo szczęśliwa.
A poza tym wszystkim mam jeszcze jeden czynnik motywacyjny. W Sylwestra zaręczyliśmy się z moim kochanym P. i już 1 października będzie ślub. Chciałabym pięknie wyglądać w ten dzień w białej sukni i może wreszcie osiągnąć mój wymarzony cel, czyli waga poniżej 60 kg.
Wiele się przez ten czas wydarzyło w moim życiu, głównie to była wielka przeprowadzka z wynajmowanego mieszkanka do rodziców do domu. Dostaliśmy poddasze do dyspozycji i całkiem całkiem dajemy sobie radę pod wspólnym dachem. Było trochę nerwów przy tym wszystkim, ale teraz jest już całkiem nieźle.
GŁODZILLA
ale mnie dziśg łodzilla dopadła, cały czas bym coś jadła, a zostały jeszcze dwie godziny pracy. Nie mogę się opanować, nie wiem co się dzieje, przecież przez ostatnie dni tak dobrze mi szło, a dziś jakieś złe moce na mnie wsiadły grrrrr. Już nawet nie mam pomysłu czym się tu zająć lub zapchać żeby było dobrze. Ehhh muszę jakośprzzetwać do 16, a później jakoś już pójdzie.
Musze się pochwalić że niedługo dostanę robota kuchennego, zamówiliśmy z P. z promocji payback. Będę mogła wtedy zaszales, skończy się wreszcie szatkowanie warzyw ręcznie, już nogdy więce ręcznego szatkowania, tarcia ani niczego innego, wkraczam w nową erę sałatkowo-warzywną :: Muszę poszukać w necie jakiśprzepisów na sałatki i inne tego typu pierdoły :) ale ja się cieszę, chorowałam na tego robota dobre 2 lata, ale zawsze szkoda było kasy, a teraz za darmoszkę wpadnie do naszego domku
W niedzielę wybieramy się na grzybki, mam nadzieje że jeszcze wszystko nie wyzbierana i uda mi się coś jeszcze wypatrzeć w gęstwinach lasu, bo 2 swoiki grzybków marynowanych z poprzedniej wyprawy już zniknęło, trzeba na nowo uzupełnić zapasy, bo uciekają w zastraszającym tempie.
menu na dziś:
śniadanie: 1 kromka chleba ciemnego z serkiem topionym z ogórkiem kiszonym i ketuchem
przekąska: kawa 3 w 1, 6 podpłomyków
przekąska: jabłko, danio
2 śniadanie: 1 kromka chleba ciemnego z serkiem topionym light, pomidor, ogórek kiszony, natka
przekąska (choć trudno to nazwa przekąską) zupka chińska (słodko-kwaśna)
obia: udko z kurczaka z ryżem i pieczarkami marynowanymi
nerwowy dzień
Nie wiem co mi się dziś stało, ale od rana chodzę poddenerwowana, wszystko mnie wkurza. Nawet rano byłm zła na mojego P. za to że on ma dobry humor i jest wyspany, a ja nie. Musze przecież zapierdzielać do pracy, w której i tak się nic nie dziej, bo mamy jakiś cholerny zastój. ja to chyba dziś nie powinnam wogóle do ludzi wychodzić, bo komuś może się niechcący za niewinność oberwać. Denerwuje mnie nawet to jak dziewczyny z pracy rozmawiają miedzy sobą. Chyba muszę założyć słuchawki na uszy, żeby nic nie słyszęć, to może jakoś przetwam ten dzisiejszy dzień. Lae przecież na tym się nie skończy, już się boje co to będzie w domu jak wrócę z pracy. Mam nadzieję że się ogarne do tego czasu.
Z dietą jakoś mi idzie, choć mam chwile załamania i chodzą mi dzis mysli po głowie żeby to wszystko rzucić w cholerę i jeść coś dobrego. Wiem że to nie tędy droga, że jutro jest nowy dzień i później będę tego żałować że zajadam zły nastrój. Ale muszę coś poprostu zrobić żeby mi się humor poprawił. Może znacie jakieś dobre sposoby na szybką poprawę złego nastroju.
Menu na dziś:
śniadanie: galaretka z kurczaka, pół kromki chleba razowego
przekąska: kawa 3 w 1, nektarynka
śniadanie: kanapka z serkiem topionym z pomidorem
przekąska: danio, jabłko
obiad: udka z kurczaka w sosie musztardowym, kaszą gryczaną i sałatka
:)
Moje zbieranie papierów na studia idzie całkiem nieźle. Wczoraj już znalazłam odpis dyploy, dziśzałatfiła zdjęcia i wypełniłam formularz zgloszeniony. Teraz już tylko muszę zrobić wpłatę i pojechać się zapisać. Chyba było mi to potrzene, żebym się rozruszała i zajęła trochę swoim życiem. Teraz jest zdecydowanie lepiej, moja silna wola nie jest może w 100% fantastyczna, ale jakoś daję sobie radę. Dziś planuję zrobić sobie deserek zebra z diety dukanowej. Przepis znalazłam w pamiętniku jednej z vitalijek, zobaczymy jak smakuje, ponoć dobre, a prawie wcale nie tuczące.
Wreszcie się też zmobilizowałam żeby wreszcie wykorzystać 2 kupony na masaże, które dostałam na urodziny od koleznki. Jeszcze nie zapisałam się na jakiś konkretny dzień, ale jestem na dobrej drodze. Na jeden z tych masaży lifatyczny muszę jeszcze dogadać termin z przyjaciółką, bo ona też chce iść i dopiero później jak coś ustalimy zapiszę się na ten drugi masaż, żeby man terminy się wykluczały.
Dietkowanie ciągle trwa, a oto menu na dzis:
śniadanie: galaretka z kurczaka
przekąsak: kawa 3 w 1, nektarynka
2 śniadanie: 2 wafle ryżowe z serkiem topionym z pomidorem
przekąska: jabłko, danio
obiad: gotowane udko z kurczaka z sosem musztardowym z ryżem