Witam wszystkich.
Jak zwykle stawiam się w poniedziałek zdać relację minionego tygodnia. Tak podsumowując uważam ten tydzień za udany. Z dietą było ok. Cały tydzień trzymałam się naprawdę rewelacyjnie,choć miałam napady głodu i byłam rozdrażniona, ale to spowodowane było tym że @ mi się zbliżą. Przeżyłam tłusty czwartek bez ani jednego grzeszku. Ani jednego pączka, ani jednego faworka. A było co kusić. W pracy dostaliśmy po 2 pączki. Ale dałam sobie słowo, że nie zjem ani jednego pączka, więc czym prędzej oba schowałam do szuflady i czekały sobie samotnie na koniec dnia. O 16 zapakowałam w pudełoczko po śniadanku i zabrałam do domciu. jednego oodałam tacie, a drugiego wszamał mój kochany mężuś. Jedyne co to oblizałam palce z lukru jak przekładałam pączki z pudełka na talerzyk :) Jestem z siebie naprawdę dumna. Przez ten nieszczęsny tłusty czwartek nie poszła w odwiedziny do cioci, bo wiedziałam że będzie fura pysznych faworków domowej roboty.
W sobotę wybieraliśmy się ze znajomymi na bal karnawałowy, wiedziałam, że nie obejdzie się bez jakiś pyszności, więc trochę skuszono pięknie przerwanym tygodniem powszednim weszłam w sobotę rano na wagę. A tak co nic, absolutnie nic, waga ani drgnęła. Powiem szczerze, że się podłamałam, przecież tak pięknie trzymałam fason, i dietkowałam i ćwiczyłam. A tu co dupa. Stwierdziłam, co ma być to będzie, idę na imprezę i zamierzam się dobrze bawić. Nie, nie, nie. Nie odpuściłam diety na imprezie, wypiłam jednego małego drineczka z colą, zjadłam trochę sałatki z gotowanych brokułów ogórka i jajka, odrobinkę makaronu z sosem śmietanowym. Jedyne co to przez cały wieczór popijałam colę - wiem, wiem to bomba cukru, ale nie było nic innego poza wódką i sokami (również słodzonymi), których nie mogę pić, bo zwyczajnie po nich wymiotuję. Ale za to aktywność fizyczna była, aż tylko. Jak wracałam do domu to nogi mi wchodziły w d... za przeproszeniem.
Za to niedziela to totalny zgon i niechęć do robienia czegokolwiek. W zasadzie nie ruszyłam się z łóżka. No poza tym, że poszłam w końcu na kawę do cioci, miałam nadzieję że zjedli już wszystkie faworki, ale nie. Do kawki została postawiona ogromna taca faworków swojej roboty, chrupiąchy i słodkich. Nie oparłam się pokusie i zjadłam ich aż 5. Ale żeby na tym nie zakończyć dnia porażek, to pod wieczór wciągnełam jeszcze pół paczki mini wafelków ryżowych smakowych i 4 duże wafle ryżowe paprykowe. tak mi się chciało czegoś do pochrupania. Na szczęście że skończyło się tylko na wafelkach ryżowych, bo w domu zalega jeszcze paczka chipsów.
Po tym wszystkim co działo się wczoraj, nie liczyłam na jakikolwiek spadek. Miałam tylko nadzieję, że waga nie wskaże więcej jak w poprzednim tygodniu. Więc rano pełna obaw wyjmuję wagę z pod szafki w łazience wchodzę, a duchu tylko niech będzie 90, niech będzie 90. Na szczęście waga była dla mnie łaskawa i pokazała 89,5. Nie jest źle, zważywszy na to co wyprawiałam w niedzielę i to że jestem w trakcie okresu to nawet bym powiedziała że jest ok.
Mam tylko nadzieję, ze w przyszłym tygodniu będzie już dużo lepiej.
Powiem wam, ze mam taki malutki nieśmiały cel. A mianowicie chcę w moje 30 urodziny ważyć jakieś 70kg. To jest takie moje małe marzenie. Mam jeszcze trochę czasu na zrzucenie tych 20 kg, więc mam cichutką nadzieję, że się uda. trzymajcie kciuki.
Spadam do szarej rzeczywistości, w końcu jest poniedziałek i trzeba poćwiczyć hehe
- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.