Ostatnio dodane zdjęcia

O mnie

Teraz JA. Poukładałam różne sprawy, odeszło kilka problemów - cóż, kobiety tak mają, że o sobie myślą na samym końcu... a może to też jest wymówka.... tak czy owak jakoś tak pięknie się znowu zrobiło...a już zapomniałam, że tak też może w życiu być... Czytam wszystko, co mi w ręce wpadnie, odkrywam na nowo świat i jego uroki... Znowu początek i znowu myślę, że tym razem się uda...

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 20076
Komentarzy: 531
Założony: 12 stycznia 2009
Ostatni wpis: 18 sierpnia 2016

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
e1272

kobieta, 55 lat, Warszawa

168 cm, 96.50 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: Osiągnąć wymarzoną wagę, założyć każdy ciuch, który mi się spodoba, wrócić do biegania, kochać siebie i cieszyć się życiem

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

18 sierpnia 2016 , Komentarze (5)

Trzymam się i działam i nie jęczę ;)  3 tygodnie urlopu zrobiły swoje, złapałam wiatr w żagle, rozpędziłam się i trzymam tempo.  Klub fitness staje się coraz bardziej przyjaznym miejscem. Wczoraj pot się lał strumieniami (dosłownie). Panie prowadzące patrzą na mnie łaskawym okiem. Odstaję od grupy, wagowo, wiekowo, ale to nic - po pierwszych pięciu minutach naprawdę jest mi to obojętne. Ćwiczenia robię trochę łatwiejsze, ale dla mnie to i tak hardcore - słucham organizmu i staram się nie przesadzić - nie chcę, żeby mnie wynosili z sali ;)  Udało się parę razy pójść z córą na zajęcia i to jest piękne. Wczoraj uslyszałam, że córa jest ze mnie dumna..... :*)   Rozpływam się w szczęśliwości :))

NIe siedzę w pracy bezwstydnie po godzinach, pani która sprząta jest szczęśliwsza, a mnie się łatwiej zorganizować - wiem, że mam tyle czasu ile mam i muszę się wyrobić, nie przeciągam zadań - trzeba czasem odpuszczać, perfekcjonizm nie zawsze wychodzi na dobre. 

Dieta raczej ok, chociaż tu jest rudno - w dalszym ciągu przygotowywanie posiłków zajmuje mi zbyt dużo czasu. Jedzenie to pikuś, ale pichcenie mnie wykańcza. Chociaz lubię gotować, to taka codzienna rutyna pojemniczkowania jest wbrew mojej naturze.  I jeszcze na czas trzeba ze wszystkim zdążyć. Wyciągam wnioski i pracuję nad udoskonaleniem planu dnia i systemu robienia zakupów. Małe serie sprawdzają się znacznie lepiej niż robienie zakupów na cały tydzień. 

Duże zakupy:

- zajmują więcej czasu

- więcej kosztują

-trzeba więcej wykładać na kasę (aż krzyż boli) ( jest też internet, ale on nie sprzyja małym zakupom ;)

- trzeba więcej dzwigać

- trzeba więcej rozpakowywać

- pojawia się stos toreb

- trzeba łamać sobie głowę, gdzie to wszystko upchnąć, bo lodówka w szwach pęka

- i tak plan się nie sprawdza, bo nigdy nie zdążam ugotować tego, co zaplanowałam na każdy dzień tygonia (zawsze zresztą coś zostaje z poprzedniego dnia)

- na koniec - niestety - część zakupów ląduje w śmietniku !!!!!! o zgrozo!!!!

- a .. i jeszcze muszki się pojawiają nie wiadomo skąd

Małe zakupy:

- przewciwieństwo każdego powyższego punktu

i

-  zachowuję godność człowieka, bo z małymi zakupami łądniej się wygląda ;)

Miłego dnia :)

2 lipca 2016 , Komentarze (8)

Witajcie,

no i oto znowu jestem i mam nadzieję zaglądać tu częściej. Skończyla się moja gehenna 5-miesięczna. Nowa osoba zatrudniona, w poniedziałek ostatnie jeszcze przekazania i wreszcie będę tylko "na swoim" i za nikogo roboty odwalać nie będę (no może poza zastępstwami, jak to w wakacje bywa, ale to już da się przeżyć). Nie wchodziłam na V. bo tylko narzekać mi się chciało, poza tym zasypiałam nad komputerem. 

Mocne postanowienie zrobione: ograniczyć niechciane obowiązki do minimum i maksymalnie skoncentrować się na życiu prywatnym.

Praca za biurkiem, stres, brak czasu - to jak powszechnie wiadomo - podstawowe czynniki tycia i mi właśnie waga trochę w górę poszła. A było już tak pięknie. Cóż, trzeba brać się do roboty i tyle... i nie jęczeć. 

Hej ho, hej ho :)

Lecę przygotować wodę z limonką i miętą, to co tygryski lubią najbardziej w takie upały...

Pa, pa

7 maja 2016 , Komentarze (12)

Piękną mamy sobotę. Póki co odpoczywam. Wczoraj padłam na pyszczek i zasnęłam, a robota czeka i "drze japę". Ostatni maraton trzynockowy daje się we znaki. Mam już dość. Zdrowie mi się sypie, jakieś swędzące zmiany na skórze, bolą mnie dziąsła - ogólnie stan wołający o zmianę na lepsze....  Tęsknię za zwyczajnym spacerem i niemyśleniem, lekką głową i lekkim ciałem. I .... coraz częściej myślę o zmianie pracy - ta robota mnie wykańcza. Dawka stresu już dawno przekroczyła poziom krytyczny. Kryzys.... A tu jeszcze co najmniej miesiąc....  inni śmigają na rowerach a ja na czworakach i na rzęsach, olaboga.....Wszystko się już we mnie buntuje.

Ale jak to ja - zawsze spadam na cztery łapy - heh, właśnie przecież na czworakach łażę... ;) stres zawsze głupawkę u mnie wywołuje, jak adrenalina trochę odpuszcza.

Myślę o tym, jak będzie pięknie, jak się ta gonitwa skończy i obmyślam plan, jak nie dać się ponownie w coś takiego wkręcić....  never, never, never......

Życie jest zbyt piekne, żeby tracić czas na "cudze" strategie.....

23 kwietnia 2016 , Komentarze (2)

Witajcie :)

po dłuższej przerwie jestem z powrotem. Tak bywa, że trzeba sobie chwilami dać na luz, nabrać dystansu.  

W  nocy wróciłam z podróży służbowej. Tak intensywnego wyjazdu nie przeżyłam już dawno. Pobyt był zorganizowany co do minuty, nawet na sms-y nie miałam chwili. Praca, integracja, warsztaty, zadania na mieście (te były śmieszne, harcerskie gry - duzo biegania, łamigłówki do rozwiązywania, zaczepianie ludzi - no fajnie jedym słowem, ale jak dla mnie to trochę za dużo i za długo. Ogólnie jestem zadowolona, bo było intensywnie, twórczo, ale pod koniec tak już miałam dość ludzi (90 osób z różnych stron świata), że wyłam w środku. Taki ze mnie trochę samotnik. Marzyłam o powrocie do domu, no i jestem, UFF... 

Berlin średnio  mi się podobał, ostatni raz byłam tu wiele lat temu i naprawdę oczekiwałam większych zmian.  Gdybym prywatnie chciała na weekend gdzieś wyjechac, to raczej wybrałabym Pragę. Może atutem Berlina są knajpiane klimaty - nie wiem...  Lotnisko Tegel w każdym razie paskudne....

Muszę kupić dobre buty trekingowe - od tego biegania po Berlinie mam całe poobcierane stopy. Jak mi na lotnisku kazali przejść do innego terminala - jakieś 2 km chyba!!, to łzy miałam w oczach, ale dzielnie z niewzruszoną miną brnęłam dalej, jakby nigdy nic, ehh. Jak się tylko stópki wygoją, to biegnę po jakieś fajne trapery.

Jestem lżejsza o 2 kilogramy po wyjeździe - to raczej odwodnienie, ale może parę deko nie wróci -  kalorii straciłam tysiące...tak mi się przynajmniej wydaje.

W poniedziałek idę na kolejny zabieg z serii spa. Z powodu wyjazdu miałam tydzień przerwy. A po co te zabiegi? Postanowiłam trochę wzmocnić motywację i przyśpieszyć efekty odchudzania. Wykupiłam pakiet na 12 wizyt (dość duży wydatek, jednak jak się przeliczy na pojedyńczą sesję, to wychodzi o połowę mniej w pakiecie)  - po 2 zabiegi, to znaczy drenaż limfatyczny, masaż odchudzający, bańka chińska, elektrostymulacja i inne, których nazw nie pamiętam - większość dość przyjemna, choć to jednak solidna walka z ciałem. Efekty są. Jest jakby mniej tu i ówdzie, nie jestem już taka opuchnięta, a spodnie mogę ściągnąć bez odpinania - bez paska się nie obejdzie. No i motywacja większa  -  lubię, jak ktoś mi poświęca trochę  uwagi - a po każdym zabiegu endorfinki skaczą, jest mi błogo i i wszystkie problemy świata stają się malutkie. 

To by było na tyle, na teraz. Czekam na telefon, więc kończę.

Udanego weekendu :))

15 marca 2016 , Komentarze (8)

Dzisiaj króciutko. Wciąż walczę z dodatkowymi obowiązakami i chronicznym brakiem czasu (nomen omen). Ale się zawzięłam - postanowiłam, że praca i inne sprawy  nie zrujnują moich odchudzeniowym planów. Ciężko jest - raz z tarczą raz na tarczy i koszty są spore. Wczoraj sprzątałam w nocy, bo już nie mogłam patrzeć na bałagan. Dietę też łatwiej ogarnąć jak jest porządek, zwłaszcza w lodówce. Dzisiaj idę wcześniej spać :)

Miłego dnia :)

27 lutego 2016 , Komentarze (6)

nawał pracy i zmęczenie zrobiły swoje.  Odchorowałam. Tyle, że jestem w miarę na bieżąco z pracą. Zastępstwo się przedłuża, ani widu ani słychu..., więc kolejny miesiąc 200% normy.....takie życie, chciałoby się powiedzieć. Póki co weekend rekonwalescencji ;))

Waga podskoczyła, sic!!!!!  Biorę się do roboty.

16 lutego 2016 , Komentarze (9)

Dokąd zmierzam?   Dzisiaj zadałam sobie to pytanie, kiedy wreszcie udało mi się na chwilę odłożyć zajęcia firmowe i po prostu wrzucić pranie do pralki.  Praca mnie pochłania niemal bez reszty. Myślałam, że na tym etapie życia już nie będę musiała odrabiać takiej "pańszczyzny" dla firmy.  Jestem tak zmęczona, jakbym przebiegła maraton.  A końca nie widać.  Minęły dwa tygodnie - mam nadzieję, że do marca uda mi się wszystko ogarnąć i wyjść na prostą. Kilka dni temu przywieźli mi krzesła, a ja nawet nie mam chwili, żeby usunąć górę kartonów, jaka mi jeszcze pozostała, żeby krzesła rozstawić i się nimi nacieszyć - są żółciutkie, optymistyczne - taki kolorowy akcent  pośród bieli. Na początku marca spodziewam się dostawy stołu, więc do tego czasu muszę się uporać z bałaganem - fizycznym w postaci kartonów i rzeczy w nich poupychanych i bałaganem firmowym. Marzy mi się rodzinny obiad przy wspólnym stole. Na razie radzimy sobie, jak możemy - ale nie sprzyja to budowaniu więzi, każdy osobno w jakimś kątku.... prowizorka.    

Staram się nie jeść byle czego, ale na gotowanie nie mam czasu - więc wszystko się odbywa kosztem snu...na ćwiczenia nie mam już siły ... i jak ja mam się odchudzać.... 

Ehhh, pomarudzić sobie czasem dobrze, kiedy życie wali się na głowę  --  ale to minie - czekam z upragnieniem na ten moment... a wtedy spacery na świeżym powietrzu, aromatyczne kąpiele przy świecach itp......Pełen relaks i nikt mi w tym nie przeszkodzi......

6 lutego 2016 , Komentarze (21)

Witajcie,

Kiedyś usłyszałam takie zdanie: Plany są po to, żeby je zmieniać...  Był to czyjś bardzo złośliwy komentarz do mojego zarzutu braku konsekwencji i nieliczenia się z innymi, postawionemu autorowi tegoż zdania, po którymś z kolei niewywiązaniu się z obietnicy.   Jednak, jeśli wyeliminujemy "pierwiastek złośliwości" to jakaś prawda w tym jest. Chodzi o elastyczność i umiejętność adaptowania się do zmieniających się warunków. Im większa taka umiejętność tym lepiej się żyje - no a uczymy się przez całe życie. I przewrotnie kreatorem własnego losu nie jest tylko ten, kto ma wszystko pod kontrolą (choć miłe to uczucie, mieć wszystko pod kontrolą), ale ten, który z danych okoliczności  potrafi "wycisnąć" to, co najlepsze.   Taki tam mały łyczek filozofowania... 

Długo nie mogłam się zabrać, żeby coś w pamiętniku napisać, wchodziłam sobie na V., czytałam kilka komentarzy i nie miałam siły na więcej. Początek roku właśnie popchnął mnie trochę nie tam, gdzie chciałabym zawędrować. Kolega odszedł z pracy  dość nagle i dostałam po nim robotę (oprócz swojej oczywiście). Czasu było mało na przekazanie i teraz walczę z żywiołem.  Praca po godzinach, praca w weekendy - wszystko po to, żeby odzyskać kontrolę i spokój ducha....  szarpanina i zgrzytanie zębów..  no właśnie, bo dałam się trochę zwariować... no ale, jak to mówił mój miły inny kolega: "nie ma się co z koniem kopać"   

Otrzeźwienie przyszło, przyszła też pora na asertywność i działanie w bardziej cywilizowanym tempie.  Ten weekend przeznaczam na prywatę, czyli na "lifting" łazienki.  Zabrakło mi pieniędzy na remont z prawdziwego zdarzenia, więc póki co, postanowiłam troszkę poprawić to i owo własnoręcznie. Kafelki nie są położone wszędzie i na całej wysokości (teraz już bym zrobiła na całości, bo takie malowane ściany w łazience są okropnie up...liwe), a na ścianach pojawiło się sporo rys, które już załatałam (tak tak fachowiec ze mnie żaden, spędziłam jeden dzien w internecie zdobywając know how, jeden dzień na zaopatrzeniu w dziwne sprzęty - w sumie proste to wszystko, a jakie sprytne) a potem to już tylko dorywczo po pracy zamiast treningów gimnastykowałam się skacząc po drabinie, wannie i wykonując dziwne wygibasy, żeby dostać się we wszystkie zakamarki i nie spaść.  Pęknięcia załatane, a dzisiaj czeka mnie najgorsza robota - przecieranie - pyli się przy tym bardzo.  Potem malowanie - to już czysta przyjemność.  

Jeszcze inny kolega z pracy powiedział mi, że popełniam błąd, robiąc wszystko sama, bo powinnam dać się facetom wykazać. Odkobiecam się?  Jestem już trochę mniej kobietą?!!  Ale szpachlowanie i malowanie nie jest trudne i dlaczego mam dawać komuś satysfakcję, jak mogę się sama dobrze poczuć z tagiego właśnie powodu, że coś mi się udało samodzielnie zrobić?  Tak źle i tak niedobrze.  Zwariować można....Kobieta nie ma łatwo... Jest albo zbyt kobieca, patrz: głupia, albo za mało kobieca, patrz:nieatrakcyjna  a jak coś pomiędzy to niewidzialna

 No a co, jakbym się znalazła na bezludnej wyspie? Tylko siąść i płakać, że komórka się wyładowała i nie ma faceta, który złowi rybę?  Hi, hi często sobie stawiam takie pytania. Wyobraźnia to cudowna sprawa ;))  

Na temat odchudzania na razie się nie wypowiem, bo leży i kwiczy w kącie.....Może jak bym do tej łazienki zatrudniła faceta, to poleciałabym w tym czasie na fitness?  E tam, pewnie stałabym przy garach i pichciła obiadek dla tegoż "cudotwórcy" właśnie... Być kobietą, być kobietą.....

Miłego weekendu :)

16 stycznia 2016 , Komentarze (8)

Witajcie Kochani

ostatnio niemoc twórcza jakaś mnie ogarnęła i  odpuściłam sobie wszelką działalność "społeczną".  Pora wracać do żywych. Ta cudowna zima dodała mi energii i zbieram się pomału do działania. Wczoraj spędziłam 3 godziny w korku usiłując wrócić do domu, a raczej dotrzeć do fryzjera - co po 45 minutach i pokonaniu odcinka 10m stało się awykonalne, więc wizytę z przykrością odwołałam. Przeczytałam w korku 4 rozdziały książki (chwała czytnikom!!!!)  a w międzyczasie podziwiałam piękno okoliczności przyrody, które były zachwycające - siedzisz sobie w cieplutkim autku i podziwiasz, co się za oknem dzieje. 

A to impresje korkowe, nie oddają w pełni klimatu, ale ... 

wszystko zza szyby oczywiście...

Z dietą i ćwiczeniami nie było najlepiej. Aż boję się ważyć.  Co bylo, to się nie odstanie, teraz trzeba brać się do roboty.  A poniżej mój ostatni zachwyt. To, co proste jest jak zwykle najlepsze. Vitalijkowa pasta z zielonego groszku (tym razem mrożony, ale już moczę suchy - podobno suche ziarenka zachowują najwięcej wartości). 

I dzisiejszy obiadek - pozadietowy, ale w dalszym ciągu dietetyczny a do tego też "pasta" ;):  makaron kolorowy (nie miałam już ciemnego), tofu, czerwone pesto, rukola i pomidorki koktajlowe - pyszne :)) (mimo, że za tofu nie przepadam, ale tu naprawdę się liczy, gdzie się tofu kupuje - doceniłam ostatnio sklepy ze zdrową żywnością, bo tam jest najlepsze). 

Mam też już kartę sportową - 2 wejścia tygodniowo - tyle wystarczy, bo i tak więcej chyba nie dałabym rady.  Ogromne mam opory, żeby pójść ćwiczyć między ludzi, ale w końcu się przemogę i pójdę - zawsze tak mam - wewnętrzny natręt mówi, ze mam pojść, bo inaczej to po co ta cała zabawa z kartą itd.... 

Buziaki :)

3 stycznia 2016 , Komentarze (24)

Witajcie Kochani,

Nie wiem, jak to jest, że święta wszelakie zawsze mnie tak rozbijają, tracę rytm -  dużo potem mnie kosztuje, żeby wrócić na właściwe tory.  Nie chodzi wcale tu o złą dietę, przejadanie się przy świątecznym stole, brak ruchu etc., ale o ogólną dezorganizację, życia już na długo przed świętami. Całe to bieganie za prezentami, obmyślanie menu, zakupy, pichcenie, sprzątanie - zawierucha straszna. Wiem, że można się na wszystko brzydko mówiąc "wypiąć", wyjechać i pozwolić obsługiwać się tym, co mieli mniej szczęścia i muszą pracować w święta. Nie potrafię jednak się na to zdobyć, nie mogę zrobić tego mamie i dzieciakom. 

Nie myślcie, że było strasznie - wręcz przeciwnie, było całkiem miło, rodzinnie, sylwester też dość udany.  Może po prostu jak co roku ogarnia mnie jakaś taka melancholia, bo coś się kończy.  Ogólnie zaliczam rok do udanych - zrobiłam remont, udało mi się troszkę schudnąć, zająć zdrowiem i ogólnie podreperować tu i ówdzie to, co szwankowało.  W ostatni dzień przed świętami w drodze do pracy tak sobie myślałam, że wreszcie, po tylu latach wyszłam na prostą, więc bilans roku ogólnie na duży plus.

Może to zmęczenie ze mnie wychodzi. Cieszę się, że jest te kilka dni wolnego w tym roku - siedzę w domu i mimo trzaskającego mrozu na dworze odtajam, bo byłam jak zamrożona przez ostatni miesiąc. 

Dostałam pod choinkę książkę z malowankami (dla dorosłych :))  - naprawdę super sprawa - nie lubię sezonowych "mód", ale ten pomysł mi sie bardzo podoba - trochę to jak powrót do dzieciństwa, na pewno jednak ogromny relaks - zapominam o świecie i koloruję obrazki. A oto moje pierwsze dzieło :)

Jutro jeszcze dzień odpoczynku, a od poniedziałku świat się znowu będzie kręcił i śmiał :)

Wszystkim Wam życzę naprawdę udanego, szczęśliwego i "SZCZUPŁEGO"  roku 2016 :)))

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.