Z wagą stoję nadal w miejscu a nawet odnotowałam niewielki skok. Nic dziwnego - cała jestem opuchnięta - ostatnio za mało piłam wody. A wczoraj zrobiłam eksperyment z pieczywem. Kupiłam chleb chłopski (cieszył się dużym powodzeniem) - i zjadłam kromkę z hummusem. Po pięciu minutam spałam jak suseł - cukier skoczył jak o tyczce i ululał mnie na pół godziny. Przejrzałam tabele z IG i niestety biały chleb ma aż 90 (glukoza - czyli czysty ulepek ma 100 i to jest max w tabelach) - nawet czekolada nie ma tyle, co biały chleb. Chleb chłopski na biały nie wyglądał, więc oto dowód, jak bardzo trzeba uważać, robiąc zakupy. Innym przykładem jest chleb staropolski, który bardzo lubię ;((, a który często jest sprzedawany jako żytni!!!! choć w składzie niespodzianka - mąka żytnia owszem jest, ale pszennej też dużo (w tej chwili nie mam pod ręką, więc nie mogę podać proporcji). Chleb pszenny jest na liście niedozwolonych dla mnie, ale kupno żytniego to jest czasem wyczyn - stoję przed półkami, czas się dłuży, a ja muszę wybrać mniejsze zło....pszenica, pszenica, pszenica i cała masa konserwantów i polepszaczy... Jak już się ogarnę z bałaganem domowym, świętami itp... to zabiorę się za własnoręczne wypiekanie chleba... i to jest moje postanowienie noworoczne. Nie ma to, jak zapach świeżego pieczywa unoszący się w domu :)))))
Tymczasem zaczęłam opracowywać sobie mapę piekarni i sklepów z dobrym pieczywem. Nie jest to łatwe, bo do domu wracam późno, a większość dobrych miejsc jest czynna do 18.00. Tu się kłania dobra organizacja.
A propos organizacji. Przyjechały już półeczki na książki i dzisiaj i jutro będę składać mebelki i robić porządki. Dość już mam kartonów - to, co akurat potrzebne zawsze jest w ostatniej paczce...zzzz, poza tym nie mogę znaleźć książek z dietą Montignac'a i z kuchnią feng shui - postanowiłam się skupić na kuchni pięciu przemian i adaptować również przepisy V.
Autko też już odebrałam, chodzi jak złoto..... mój staruszek kochany....
Z dietą, jakoś daję radę, choć z ćwiczeniami trochę gorzej w ostatnim tygodniu bywało. Dużo się działo i kompletnie nie miałam siły i czasu na ćwiczenia - dużo jednak musiałam chodzić, więc w sumie nie bylo tak najgorzej.
A oto danie, które mnie kompletnie zaskoczyło walorami smakowymi - przepis z diety V.: makaron - tutaj żytni razowy (niespacjalny w smaku i nie wiem, jakie ma IG, choć na pewno niewysokie - makaron razowy pszenny al dente np. ma IG 40) - brokuły gotowane (IG 15, chociaż nie znalazłam rozróżnienia na surowe i gotowane), pomidor IG 30, oliwki zielone IG 15 i ser feta IG ? (sery mają zwykle 0) .
Wydawałoby się, że danie wyjdzie suche i jak niby smaki mają się połączyć, skoro sobie wszystko tylko posupujemy, a jednak okazało się pyszne - smakowało też rodzince, którą wciągam w moją dietę, na ile tylko to możliwe.
Wczorajsze pojemniczki biurowe: warzywka cotambyłowlodówce (seler naciowy IG 15, marchewka surowa IG 35, kalafior IG 15, cykoria IG 15) z hummusem IG 25 (wykonanym własnorzęcznie, więc bez chemicznych świństw) i bakłażan IG 20 z pomidorami IG 30, papryką IG 15 plus kasza pęczak IG 25 al dente (moja ulubiona, ale podobno dość kaloryczna, więc trzeba uważać i nie przesadzać z ilością).
Trzymajcie się dietkowo i udanej reszty weekendu :)