Ostatnio dodane zdjęcia

O mnie

Teraz JA. Poukładałam różne sprawy, odeszło kilka problemów - cóż, kobiety tak mają, że o sobie myślą na samym końcu... a może to też jest wymówka.... tak czy owak jakoś tak pięknie się znowu zrobiło...a już zapomniałam, że tak też może w życiu być... Czytam wszystko, co mi w ręce wpadnie, odkrywam na nowo świat i jego uroki... Znowu początek i znowu myślę, że tym razem się uda...

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 20072
Komentarzy: 531
Założony: 12 stycznia 2009
Ostatni wpis: 18 sierpnia 2016

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
e1272

kobieta, 55 lat, Warszawa

168 cm, 96.50 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: Osiągnąć wymarzoną wagę, założyć każdy ciuch, który mi się spodoba, wrócić do biegania, kochać siebie i cieszyć się życiem

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

12 grudnia 2015 , Komentarze (13)

Z wagą stoję nadal w miejscu a nawet odnotowałam niewielki skok. Nic dziwnego - cała jestem opuchnięta - ostatnio za mało piłam wody.  A wczoraj zrobiłam eksperyment z pieczywem. Kupiłam chleb chłopski (cieszył się dużym powodzeniem)  -  i zjadłam kromkę z hummusem.  Po pięciu minutam spałam jak suseł -  cukier skoczył jak o tyczce i ululał mnie na pół godziny.  Przejrzałam tabele z IG i niestety biały chleb ma aż 90 (glukoza - czyli czysty ulepek ma 100 i to jest max w tabelach)  - nawet czekolada nie ma tyle, co biały chleb.  Chleb chłopski na biały nie wyglądał, więc oto dowód, jak bardzo trzeba uważać, robiąc zakupy.  Innym przykładem jest chleb staropolski,  który bardzo lubię ;((, a który często jest sprzedawany jako żytni!!!! choć w składzie niespodzianka - mąka żytnia owszem jest, ale pszennej też dużo (w tej chwili nie mam pod ręką, więc nie mogę podać proporcji).  Chleb pszenny jest na liście niedozwolonych dla mnie, ale kupno żytniego to jest czasem wyczyn - stoję przed półkami, czas się dłuży, a ja muszę wybrać mniejsze zło....pszenica, pszenica, pszenica i cała masa konserwantów i polepszaczy...  Jak już się ogarnę z bałaganem domowym, świętami itp...  to zabiorę się za własnoręczne wypiekanie chleba... i to jest moje postanowienie noworoczne. Nie ma to, jak zapach świeżego pieczywa unoszący się w domu :)))))

Tymczasem zaczęłam opracowywać sobie mapę piekarni i sklepów z dobrym pieczywem. Nie jest to łatwe, bo do domu wracam późno, a większość dobrych miejsc jest czynna do 18.00.  Tu się kłania dobra organizacja.

A propos organizacji. Przyjechały już półeczki na książki i dzisiaj i jutro będę składać mebelki i robić porządki. Dość już mam kartonów - to, co akurat potrzebne zawsze jest w ostatniej paczce...zzzz, poza tym nie mogę znaleźć książek z dietą Montignac'a i z kuchnią feng shui - postanowiłam się skupić na kuchni pięciu przemian i adaptować również przepisy V.   

Autko też już odebrałam, chodzi jak złoto..... mój staruszek kochany....

Z dietą, jakoś daję radę, choć z ćwiczeniami trochę gorzej w ostatnim tygodniu bywało. Dużo się działo i kompletnie nie miałam siły i czasu na ćwiczenia - dużo jednak musiałam chodzić, więc w sumie nie bylo tak najgorzej. 

A oto danie, które mnie kompletnie zaskoczyło walorami smakowymi - przepis z diety V.:  makaron - tutaj żytni razowy (niespacjalny w smaku i nie wiem, jakie ma IG, choć na pewno niewysokie - makaron razowy pszenny al dente np. ma IG 40) - brokuły gotowane (IG 15, chociaż nie znalazłam rozróżnienia na surowe i gotowane), pomidor IG 30, oliwki zielone IG 15 i ser feta IG ? (sery mają zwykle 0) . 

Wydawałoby się, że danie wyjdzie suche i jak niby smaki mają się połączyć, skoro sobie wszystko tylko posupujemy, a jednak okazało się pyszne - smakowało też rodzince, którą wciągam w moją dietę, na ile tylko to możliwe. 

Wczorajsze pojemniczki biurowe:  warzywka cotambyłowlodówce (seler naciowy IG 15, marchewka surowa IG 35, kalafior IG 15, cykoria IG 15)   z hummusem IG 25 (wykonanym własnorzęcznie, więc bez chemicznych świństw) i bakłażan IG 20 z pomidorami IG 30, papryką  IG 15 plus kasza pęczak IG 25 al dente (moja ulubiona, ale podobno dość kaloryczna, więc trzeba uważać i nie przesadzać z ilością).

Trzymajcie się dietkowo i udanej reszty weekendu :)

9 grudnia 2015 , Komentarze (12)

Po niedawnym marudzeniu postanowiłam się nieco zrehabilitować.  Robienie zdjęć potraw jest dobrym sposobem na trzymanie się diety, bo zobowiązuje. Przy okazji można się trochę pobawić i ja tak właśnie zrobiłam.  

Na początek pożegnanie ze słodkościami, a ten żółty typek to wbrew powszechnym sądom nie jakiś tam mały "samwieszkto"- tylko łejtłoczer i  mi pomaga ;))  (oj tam, oj tam - raz na jakich czas kawałeczek gorzkiej czekolady można, ale to co na zdjęciu - zakazane)

Dzisiaj skupiłam się na super szybkich daniach, bo nie miałam kompletnie czasu na pichcenie. Kolejność według czasu przygotowania.  Na obiad soczewica z pieczarkami i papryką - soczewica czerwona to świetna sprawa, wystarczy wsypać do podduszonych warzyw i po 10 minutach jest gotowa. 

Na drugie sniadanko do pracy guacamole trochę nietypowe, bo z sokiem z cytryny (z braku limonki - też pyszne, z warzywkami - marchewką, cykorią, selerem naciowym i papryką - szybko i bezboleśnie, bo mało zmywania - pomidorki tylko do dekoracji, chociaż pomidora (bez skóry i pestek) można dodać do guacamole - też jest super.

Zamiast koktajlu malinowego z jogurtem - po prostu malinki mrożone i jogurt - wystarczy złapać i wyjść - do tego jeszcze była garstka orzechów włoskich do posypania.

Mission impossible

Ł.  czuwa - little lemon hunger games 


Uśmiechnij się :))))

9 grudnia 2015 , Komentarze (11)

Okazało się, że mam stan przedcukrzycowy. To jeszcze nie tragedia, ale teraz już rozumiem, dlaczego tak mnie sen łapie w najdziwniejszych momentach i dlaczego ciągle jestem jakaś taka bez energii.  I schudnąć też trudniej.  Hormony w porządku, ale pani doktor zgasiła moją radość twierdzeniem, że to jeszcze nie meno, ale nie ma się z czego cieszyć, bo poważnie jest.....   Pochodzę z rodziny cukrzyków i niby wiem, co robić, ale jednak przeglądam tablice z indeksem glikemicznym, no i pora zaopatrzyć się w jakąś literaturę. Ścisła dietka kochana, nie ma lekko. Na razie dietka i ruch wystarczą i mam nadzieję, że obejdzie się bez chemii w postaci tabletek albo jeszcze gorzej. Zastanawiam się nad zmianą diety V. na tą z indeksem glikemicznym. 

Początek grudnia był trudny. Trochę mi się plan odchudzania zaburzył  - jak to jest, że ciągle trzeba walczyć o utrzymanie rytmu?  Wystarczy chwilka, bo cos się wydarzy nieoczekiwanego.  Jestem tym już zmęczona. W ogóle ciągle jestem zmęczona. Długo nie pozwalałam sobie na marudzenie, ale dzisiaj poczułam, że troszkę muszę się poużalać. Tylko troszkę i tylko dzisiaj - zepsuł mi się znowu samochód. Nagle, bez ostrzeżenia, odmówił współpracy i po prostu zasnął na środku ronda. Na szczęście siłą rozpędu dotoczyłam się do bardziej ustronnego miejsca. Komórka to super wynalazek!!!!!!  Bez niej byłaby kicha, a tak nie wpadłam w panikę, wykonałam kilka telefonów, po czym laweta zawiozła "nas" do ulubionego wasztatu.  Autko nocuje, a ja rano do pracy komunikacją miejską  z całym majdanem komputerowo-pojemniczkowym. A... i jeszcze kubek z ciepłą wodą imbirowo-cytrynową - może jednak z kubka zrezygnuję tym razem - jakoś trzeba się poręczy trzymać w autobusie.... Bida bez samochodu.  Do pracy mam dość daleko, dwie przesiadki i potem 500 m marszu. Ale mojemu "staruszkowi'  należy się od czasu do czasu odpoczynek (chociaż dopiero co odpoczywał, bo był w naprawie wydawałoby się, że wczoraj). Kalorie to wolę jednak gubić, jak nie musze dźwigać "wyposażenia" biurowego. 

Buuu - pomarudzić czasem dobra rzecz......  już mi lepiej.... Jutro jest nowy dzień (slonce)

I Wam życzę dobrego dnia :)

26 listopada 2015 , Komentarze (12)

Witajcie Kochani,

nie pisałam jakiś czas, bo musiałam sobie wszystko uporządkować i wypracować rytm - połączyć dietę z ćwiczeniami, trzymać dom w jako takim porządku i nie miotać się między pracą a życiem prywatnym.  Udało się - tak myślę.  Dobra organizajca - moja pięta achillesowa do tej pory - wymaga jednak ciągłej uwagi, koncentracji i nie odpuszczania sobie. Jak z resztą większość spraw w życiu. Poczucie zadowolenia - bezcenne i  wzrasta ;)) , a nawet udaje mi się usiąść spokojnie np. ze szklanką ciepłej wody z imbirem i poczytać - wcześniej wyrywałam każde pięć minut, żeby tylko chociać parę stron przeczytać. Teraz mam "kącik" z książką :)

Diety udaje mi się przestrzegać, na ćwiczenia też jest czas, chociaż jeszcze pracuję nad regularnością. "Dywaników" nie zdradzam, a jakże, dalej też maszeruję po parku, bo b. ważny jest dla mnie ruch na świeżym powietrzu, ale włączyłam również do planu ćwiczeniowego klub fitness.  Na razie dorywczo, kiedy uda mi się zdobyć kartę - od stycznia będę miała już własną, zamówiłam też dla córki i już się nie mogę doczekać tych wspólnych wypadów "mama i córka"  - pewnie, że nie codziennie i nie zawsze razem, ale to dla mnie b. ważne, żebyśmy coś razem robiły - uważam to za mój osobisty sukces,że mam taki cudowny kontakt z dzieckiem  - po wielu b. ciężkich latach (raczej z zewnętrznymi okolicznościami, nie między nami, ale nie chcę tu o tym pisać, rozliczyłam się już z tamtym okresem), które zdecydowanie mogły wpłynąć b. negatywnie na nas obie. Cudownie jest patrzeć, jak dziecko stawia pierwsze kroki, zaczyna mówić, osiąga pierwsze sukcesy, ale dorosłe dziecko, może nas równie pięknie zaskakiwać i ja się ciągle nie mogę nadziwić, jakim cudem jest nowe życie. 

A  to mój niedawny zakup - w czasie marszów po parku szybko się odwadniam a zabieranie butelki z wodą jest trochę problematyczne. Szukałam czegoś małego, płaskiego, i żeby za bardzo nie "chlupotało" i znalazłam takie malutkie cudo :)  -  bidoniki, które można przyczepić do paska, a jak się ktoś uprze, to nawet włożyć do kieszeni.

A w sprawach "medycznych"  - cóż wydaje się , że jest trrochę lepiej w jednych kewstiach, ale w drugich alarmy się pouruchamiały.  Cukier skoczył bardzo, hormony do omówienia - nie mam pojęcia co, bo nie potrafię zinterpretować wyników - 02.12 mam umówioną wizytę, więc się dowiem, o co chodzi. Reszta albo w normie, albo nieduży spadek, chociaż jeszcze na czerwono. 

Od wczoraj stosuję kurację cytrynową doktora Tombaka - oczyszcza między innym z nadmiaru kwasu moczowego i daje wiele innych korzyści, ale nie będę streszczać książki ;).  Na razie profilaktyczną, bo nie mogę sobie wyobrazić jeszcze wypicia soku z 200 cytryn w ciągu 12 dni!  W profilaktycznej pijemy sok z 30 cytryn w ciągu 10 dni. Wczoraj 1 cytrynka, dzisiaj 2, jutro 3 i tak do pięciu, a potem w dól.  Na razie bez problemu.  Poniżej mój "cytrusowy" zestaw - wyciskacz kupiłam jakiś czas temu, po tym jak popsuł mi się poprzedni, mniejszy. Opłacało się zainwestować :) A cytrynki, pomarańczki, mandarynki porazkładane w różnych kątkach cieszą oko i b. pozytywnie wpływają na samopoczucie :)

Miłego dnia :)))

14 listopada 2015 , Komentarze (25)

Witajcie,

postanowiłam, że będę pisać co kilka dni, zbiorczo - V. jednak pochłania masę czasu, którego potem brakuje na ćwiczenia czy przygotowywanie posiłków. W ogóle ograniczam siedzenie przed komputerem. Chcę wreszcie pokonać ten zastój i zobaczyć 8 na wadze. 

 W czwartek po raz pierwszy od siedmiu lat (tak, tak...niestety, życie mnie dorwało i użarło mi kawał czasu) wybrałam się do klubu fitness. Opory miałam ogromne - bo oczywiście kobieta, żeby pójść na fitness i się ludziom pokazać, musi najpierw schudnąć, no bo jak tu się pokazać w szatni, bo ręcznik może się okazać za mały, bo tam same laski będą, bo tu i ówdzie za bardzo podksakuje, a stanika odpowiedniego kupić się nie da, bo rozmiarówka jakaś taka wszędzie malutka..... he, he....  Sceny jak z Bridget Jones... ;))   Brakowało mi odrobinkę motywacji, którą dała mi koleżanka i jestem jej za to bardzo wdzięczna. Veni, vidi, vici ;)))  Waga w dół 0.3 kg - malusieński sukcesik. 

Najśmieszniejsze jest to, że ja wcale nie postrzegam siebie jako grubasa. Wciąż pamiętam, jak to było kiedy ważyłam 53 kg i czułam się fantastycznie w swojej skórze.  Co się stało po drodze, jak ja mogłam się tak pogubić?   Jednak jak sobie popatrzyłam na inne osoby na sali, stwierdziłam, że nie jest tak źle. A moje kochane ciałko przecież pamięta czasy, kiedy biegałam na fintess kilka razy w tygodniu.  Jednak jedno spojrzenie w lustro i zimny prysznic - zobaczyłam jakiegoś fioletowego miśka, który stara się naśladować ruchy prowadzącego (młodego i przystojnego, a jakże mogłoby być inaczej, ehhh). Przejmowałam się 5 minut, potem było mi już wszystko jedno. Zajęcia (salsation) okazały się fajne, spociłam się jak mysz i wyszłam z postanowieniem powrotu.  

Ale koleżanka wymiękła i chyba mnie zostawi z tym fantem samą. Szkoda, ale trudno -  tyle razy, ile liczyłam, że będę ćwiczyć, biegać czy choćby spacerować z kimś - tyle razy zamiary kończyły się porażką, więc działam sama, determinacji mi nie brak, a jak się ktoś przyłączy to ok. Kondycja coraz lepsza, choć dużo zostało do zrobienia. 

Ale gdzie ja mam kupić stanik sportowy w moim rozmiarze??!!!

Jutro jadę do Decathlonu po jakieś sensowniejsze ciuszki, bo w tych obszernych spodniach i koszulce czułam się jak barchanowy pompon. No trochę seksapilu sobie trzeba dodać!!!  

Wieczorem piling i balsam i rano udało mi się zaspać do pracy -  zero problemów ze snem ;))  Na szczęście mi się upiekło.

Wczoraj ćwiczenia programowe z V., i oczywiście masażo-balsam.  

Dzisiaj na wieczór ćwiczenia KFO w planie. 

Dieta ok. Cukier i słodycze w ilościach śladowych :)

Dzisiejsza sobota jest pierwszą od wielu tygodni, kiedy wreszcie mogę zrealizować swoje plany, bo nic mnie nie goni, nigdzie nie muszę jechać.  Nawet wstałam wcześnie i na głodniaczka pojechałam na badania.  Glukozy nie udało się zrobić, bo sporo osób też wstało dzisiaj wcześnie ;) (dwie godziny czekania po spożyciu mega słodkiego ulepku na pusty żołądek - obrzydlistwo) - może za tydzień będzie mniej ludzi i uda mi się załapać -   o jak ja tęsknię za tą słodyczą ...brrr, ale może tak się zasłodzę, że odechce  mi się czekoladek na jakiś miesiąc.

Wyniki dzisiaj wieczorem - mam nadzieję, że wreszcie pokażą się lepsze cyferki. Zdziwiłabym się, gdyby było inaczej.


Udanego weekendu :))


7 listopada 2015 , Komentarze (17)

Witajcie Kochani,

Jutro zaczynam drugi tydzień nowej diety od V.   5 posiłków dziennie. Musiałam się zważyć na początku diety i niestety moje obawy się potwierdziły: 1 kg w górę.  Zemściły się na mnie stres (pot), bieganina, brak snu (zombie) i grzeszki w postaci (czekolada)  słodyczy. 

Teraz też siedzę i przygotowuję się do prezentacji, tworzę, odtwarzam, piszę ...trochę już mam dość. W poniedziałek jest "ten dzień" i czasu zostało mi już bardzo mało. (zegar)Od WŚ gonię jak szalona. Mam nadzieję, że pójdzie wszystko tak, jak sobie założyłam. Pracowity weekend jednym słowem. 

(kwiatek)(impreza):*(balon)(tecza)(zakochany)(kwiatek)(impreza):*(balon)(tecza)(zakochany)(kwiatek)(impreza):*(balon)(tecza)(zakochany)(kwiatek):*(balon)(tecza)(zakochany)(kwiatek):*(balon)(tecza)

Musiałam zrobić przerwę w pracy i usiadłam przy pamiętniku na chwilę. Przypomniałam sobie piękne jesienno-działkowe klimaty sprzed tygodnia z pobytu u mamy. Jesień bywa piękna, niezależnie, co w tej chwili mamy za oknem. Drobiazgi, a cieszą - nawet takie piękne owocki na niepozornym krzaku. 

A poniżej pigwa z działki mojej mamy -  naturalna i bez konserwantów i przepięknie pachnie. Troszkę mi już podwiędła, ale kroję ją na małe kawałeczki i suszę - super do herbaty zamiast cytryny :)

Taka mała chwila oddechu ....(alkohol)

Uciekam...

Miłej reszty weekendu :)

7 listopada 2015 , Komentarze (15)

Dwa dni temu coś tam naskrobałam i zniknęło......  dziwne.....

16 października 2015 , Komentarze (55)

Witajcie Kochani,

Ostatnio sporo mi się nagromadziło różnych zaległości i musiałam poogarniać co nieco, więc wybaczcie, że nie odpisywałam na Wasze wpisy. Popsuł mi się samochód, a naprawa tyle kosztowała, że kilka planów muszę odłożyć na jakiś czas. Nawet dobrze, że wcześniej nic nie napiałam, co zamierzam, bo teraz byłoby mi głupio, że nic z tego. Pisanie o planach jest be sensu - jak zrobię, to się pochwalę :). 

Przeziębienie też się dobijało, na szczęście leki z "apteczki babuni" i sen podziałały i ostatecznie nie zachorowałam, choć było blisko.

Zakaz biegania mnie podłamał, ale tylko na chwilę :) NIe rezygnuję, w głowie cały czas "leci" filmik, na którym szczupła i gibka biegnę sobie leciutko, hi, hi - podobno wszystko zaczyna się w głowie. Na pewno jednak nie wszystko w głowie się kończy, więc tymczasem będą marsze z kijkami lub bez, będą dywaniki i każdy inny przemyślany lub przygodny ruch.  Dziś ostatni dzień przerwy...

Jak jeszcze raz usłyszę, że na coś jestem za stara, to nie ręczę za siebie.... i za dużo ważę, żeby biegać (to może tak) ...  ale jak mam schudnąć, to nie siedząc w fotelu w ciepłych kapciach przecież... Najważniejsze, to słuchać sygnałów od organizmu i nie przeforsować się...

A oto moja mała domowa sala fitness :)

Mata świetnie się sprawdza, step uwielbiam, hantle modelują ramiona, a piłki genialnie urozmaicają ćwiczenia. I jeszcze te ustrojstwa do pompek -  wcale bardzo nie ułatwiają życia, lubię je jednak, bo nie muszę wykręcać dziwacznie rąk przy pompkach ;).  Na brzuch żaden z dostępnych "domowych" sprzętów u mnie się nie sprawdza, więc męczę ćwiczenia  "saute" ;), choć poza tradycyjnymi brzuszkami, wszelkich innych na brzuch szczerze nie cierpię. Nie ma jednak ucieczki od nich, bo brzuch to moja największa "troska" ;)))  

Udanego weekendu :)

14 października 2015 , Komentarze (7)

Bieganie oddala się ode mnie trochę.  Dzisiaj byłam u lekarza i póki co, nie ma mowy o bieganiu. Badania do wykonania i zobaczymy za jakiś czas. Nie rezygnuję jednak z chodzenia i dalej buduję kondycję. 

Dzisiejszy bilans

Kroki:  9404

Dystans:  6,02 km

Spalone kalorie: 265

Czas: 1 godz 26 min

 deszcz,   6 stopni

11 października 2015 , Komentarze (10)

Witajcie,

Jak to często bywa, kiedy się z kimś umawiamy, plany trzeba zmienić w ostatniej chwili. Tym razem moi znajomi się pochorowali i nic nie wyszło z planowanego oprowadzania po okolicznych parkach i podziwiania złotej polskiej jesieni.  Szkoda, bo to pewnie był ostatni taki piękny weekend.

Ja też się dzisiaj trochę dziwnie czułam. Miałam ogromną ochotę na wileką porcję witamin. A to moje śniadanko.  Trochę odbiegające od dietowego, ale po prostu musiałam :)

Jajecznica z dwóch jajek z pomidorem, sparzonym i obranym ze skórki, smażona na maśle klarowanym, z pietruszką i kiełkami rzodkiewki. Uwielbiam takie sniadania - dają energię na pół dnia. 

Wieczorem musiałam odprowadzić samochód do serwisu.  A poniewaz to dość daleko, to postanowiłam wykorzystać ten fakt i część trasy przejść na piechotę.  Przekonałam się, jak bardzo ważne jest odpowiednie obuwie.  Botki z obcasem, to nie to samo, co moje superwygodne, lekkie i miękkie adidaski - ach. Odczułam to na stopach i w krzyżu niestety (teraz siedzę na piłce i rozluźniam mięśnie przy okazji  :)))   i nie zrobiłam całego dystansu. Było jednak i tak nieźle, zwłaszcza, że nie miałam dnia przerwy po wczorajszym marszu.

Wyniki:

Dystans: 5,81 km

Czas: 1:21 h

Kroki: 9 071

Spalone kalorie: 254

Jutro tylko domowe aktywności. Kolejny marsz we wtorek.

Zaraz jeszcze przygotuję gorącą herbatkę z cytryną i miodem - trzeba się ratować przed przeziębieniem.

Dobrej nocy :)

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.