Sobota: 40 km rower - jeszcze delikatnie bo
Tylko 10 km rano, na trening = godzina TBC + godzina sztang, inna instruktorka jako zastępstwo, świetna - prawdziwy fachowiec. I 30 km tuż południu, tak komunikacyjnie, po gładkiej ścieżce, żeby odebrać ze sklepu nowy namiot, wybierany chyba ponad rok, bo jak tu pogodzić niską wagę z dużą odpornością - nijak.
Ale stary już kilka razy mocno zawiódł nasze zaufanie. Często ustawiamy go w takich miejscach, skąd piękne foty można robić, czyli wysoko, najwyżej jak się da, np:
I nie jest łatwo z takich miejsc wrócić, chociaż można się obudzić się już we mgle, wichurze, zacinającym deszczu, z namiotem pokładającym się na człowieku i na jego śpiworze. Śpiwór oczywiście jest mokry coraz bardziej. I jest bardzo zimno.
A w takich okolicznościach chciałoby się bardzo mieć suche "łóżko".
Niedziela: 70 km po moim najbliższym lesie=Kampinosie, włączając w to dojazd, bocznymi drogami, między polami kapusty, marchewki i dyni, omijając nowe autostrady.
Dawno tu nie byłam w lecie. Gorąco, bardzo dużo piachu, obok bagna z bardzo długimi pomostami do przejechania (lub przejścia). Bardzo wakacyjnie
. Ledwo żywa wróciłam
, szczęśliwa bardzo
i brudna okropnie
.