Po czterech dniach wolnego wciąż nie mogę się ogarnąć. Pokój pozawieszany schnącymi śpiworami, jakieś obce mrówki spotkałam rano w kuchni. Gotować mi się nie chce, więc jem głównie sałatę i kaszę co bardzo rozciąga spodnie, coraz luźniejsze się stają.
Poniedziałek: 20 km rower, w południe nowy zestaw na brzuch (wreszcie!), po 10 minutach orbitreka:
1. 20 x podnoszenie tułowia do góry na ławeczce skośnej z 5kg trzymanym na klacie ,
2. 20 x stare dobre scyzoryki na piłce,
3. Podciąganie kolan do klatki w zwisie na drążku,
Wszystko powtórzone trzy razy.
Wtorek: 20 km rower, w południe po 10 minutach orbitreka: martwy ciąg na jednej nodze 15 x na każdą z ręku 10 kg, uginanie tricepsów z nogami na ławce x 15, powtórzone trzy razy.
Środa: 38 km rower, w południe zamiast ćwiczeń nadawanie paczki z niepasującymi kółkami do kajaka (tzn do wózka do kajaka), po pracy zamiast treningu kolacja firmowa. Jadłam głównie rukolę polaną różowym cukrem, który nazywał się sosem malinowym. Po powrocie do domu (rower 20 km rzuciłam się na chleb z pomidorem i solą). Jutro tez nie mam czasu na trening.