W piątek S. wrzucił kajak na dach auta i pojechał na Brdę. Ma więcej urlopu niż ja.
A ja stare kąty odwiedzam: sobota_Leśna Podkowa = 40 km nakręcone, trochę po błocie, które zawsze jest na drodze, która jest po drodze, nie umiem jej ominąć i nawet się nie starałam, bo zatrzymanie się na chwilkę i zerkniecie do google maps = 30 mniej więcej gryzących mnie komarów. I oczywiście mam port na kierownicę, do którego mogę wpiąć komórkę i mieć mapy na bieżąco, ale nie na tym rowerze
Super było, chociaż park, piękny kiedyś, rozkopany teraz, z ogrodzonym środkiem, z kupą gruzu przygotowaną do czegoś tam, co na tablicach wizualizacyjnych wygląda jak jeziorko otoczone alejkami, ławeczkami itp..
Niedziela: Kampinos = 50 km nakręcone, ale było mniej przyjemnie. Albo piach, albo błoto, komary w strasznej ilości. I muszę tam dojechać droga która nie jest w lesie..
Ale zadowolona z siebie jestem bardzo, bo każdego dnia był trening + oczywiście moje 20 km na rowerze.
poniedziałek: wyzwanie JM 10, ostatni raz pierwsza część
wtorek: komplex x 4
środa: boot camp https://www.youtube.com/watch?v=fY8jFwtYJa4, nie polubiłam, takie pitu pitu= zmiany ćwiczeń za często, przerwy też
czwartek: komplex x 4
piątek: 30 minut siłki = podstawowe ćwiczenia
Wciąż czytam: Eleanor.. wciąż jestem zachwycona... coraz bardziej..
A słucham: Ghost Wall. Przy jednym i drugim czasami mam goose pimples, a przy Eleanor raz szlochałam..