Prawda stara jak świat, kiedy się nie pracuje jest więcej czasu. Ile to radości dawało mi odnotowywanie ku pamięci (raczej własnej niż potomnych ) kulinarnych eksperymentów, zachodzących zmian w moim organizmie i takiego tam bełkotu. Powrót do pracy = zaniedbanie dbania o "czystą miskę", albo vitaliowego spowiadacza. Padło, rzecz jasna na drugie. Wolałam zdrowo pichcić, niż o tym pisać.
Z kręgosłupem sprawa jest taka, że jednak skorzystam z wizyty u neurologa. Bóle wciąż wracają, czy to podczas pokonywania schodów, czy zwyczajnych czynności w kuchni typu lekki skręt i odstawienie talerza... O ile mam świadomość, że ciężka robota to nie jest dla mnie wskazana i jej muszę unikać już do końca ziemskiego pobytu, o tyle chciałabym móc normalnie funkcjonować. W piątek w pracy nie umiałam zejść ze schodów, a weekend (z małymi wyjątkami) przeleżałam w łóżku.
Bezglutenowo szło dobrze. 3 tygodnie ortodoksyjnego pilnowania minęły jak mgnienie. Suchość skóry została z grubsza opanowana, choroba skóry pozostała póki co obojętna na moje eksperymenty. (No ale cierpliwości skoro ma upłynąć 6-12 miesięcy dla efektów). W niedzielę pierwszy raz jednak, z resztą świadomie postanowiłam sprawdzić, czy jednak będzie jakaś reakcja na gluten... w piwieHm, trudno ocenić wpływ % a jednak czegoś ze słodu jęczmiennego (ja bardzo rzadko pije alkohol), bo "dzień po" miałam wyjęty z życiorysu. Co prawda już idąc na spotkanie wzięłam ze sobą wredną koleżankę migrenę, która znakomicie wykorzystała sytuację... umierałam... głowa, brzuch, katar, wysypki na całym ciele, dosłownie jakby jakaś silna reakcja alergiczna, a nie zwyczajny kac po kilku piwach... brrrr. Na sama myśl robi mi się nie dobrze.
Kwestia ruchu prezentuje się nędznie, ale tli się światełko. Raz zdecydowałam się na króciutka testową trasę na rowerze (jakieś śmieszne 16 km) i dałam radę, choć nie było to całkiem komfortowe uczucie. Drugi przełom nastąpił kiedy pierwszy raz od 15 sierpnia postanowiłam się przejść. (Do tej pory do pracy i lekarza się toczyłam na rowerze a jedyne chodzone to po domu i w pracy. ) I udało się. Okazało się, że mniej bolało nuż dreptanie po domu, gdzie ciągle sie człowiek skręca, zawraca, pochyla... na dworze szłam prościutko, stabilnie i wiem że mogę ;) Przynajmniej w chwilach kiedy krego jest wypoczęty i mniej dokucza.
Wagowo stabilnie jak jasna cholera. 76 kg na blacie już z 2 tygodnie. trochę mi się znudziło. Nie ukrywam. Brakuje ruchu, ewidentnie. Będę więc pomalutku wprowadzała ruch, taki na który w danym momencie moge sobie pozwolić.
W końcu małymi kroczkami... na końcu września chciałam zobaczyć na wadze75!
Do roboty!