Czuje głęboki żal i poczucie niesprawiedliwości, że ów dysk zaatakował na urlopie. Po części przez to nie umiem tego spokojnie wyleżeć. Kiedy tylko na chwilunię poczułam się lepiej (w poniedziałek), zaraz wyruszyłam z domu. Króciutka jazda na rowerze ( w przeciwieństwie do leżenia czy siedzenia kręgo wtedy NIE BOLI!!!) i radosny powrót do domu z wizją ze jest lepiej. Odkładam buty na poleczkę, jeden się ześlizgnął i traaaaach, gwałtowny ruch podczas łapania i znów leżałam na podłodze. I tak cały wtorek. W porywach wychodziłam do kuchni coś podziałać... Oj zła byłam. I jestem. Co jak co, ale z tym się nie umiem pogodzić. Ruchy mam jak mucha w smole. Dziś lepiej, trochę, ale doskonale wyczuwam, że każdy niewłaściwy ruch, lekkie wychylenie, skos i wróciłabym do fazy najostrzejszej... wrrr.
A tak mi się tęskni za deseczka... było cudnie, czego dowody poniżej.