Bardzo mile spędzony weekend. Bieg w Dąbrowie Górniczej był dla mnie radosnym świętem. Będąc na Śląsku (w Zagłębiu) po raz drugi pobiegłem "na wikinga". Na starcie spotkałem kilku znajomych oraz sporo nieznajomych, którzy pamietali moje "rogi" z zeszłorocznej Silesii.
Najbardziej zaskoczyła mnie Truskawka, która stwierdziła, że "zawsze biegam w rogach". Tak to "awatar" z forum może spowodować tak błędne wspomnienie. Ponieważ na start dotarłem dość późno, więc na długie rozmowy nie było czasu. Krótka rozgrzewka, sygnał startu i zaczynamy bieg.
Przez pierwsze 6 kilometrów biegłem z Jarkiem (moim kumem), który nieopatrznie powiedział po ostatniej Silesii "Za rok biegnę z tobą". Słowo się rzekło. Na razie biegł testowo połówkę. Ponieważ przygotowania rozpoczął w styczniu było mu ciężko. Plan miał prosty i niestandardowy: biegne tak długo ile dam radę, a potem maszeruję. Na razie biega słabo - za to maszeruje doskonale (w tempie nieco ponad 8 km/h). Na pierwszych kilometrach przyczepiliśmy się pary, która ewidentnie biegła na 2h. Jarek "odpadł" na pierwszym punkcie odżywczym (po 6 km od startu). Ja razem z upatrzoną parą biegłem do 10 km. Sporo sił straciłem nad Pogorią, z powodu wiatru, który zwiewał mi hełm z głowy. Musiałem albo co chwilę poprawiać "rogi", albo biec z hełmem w ręce. Czas na 10 km był bardzo dobry - akurat taki aby złamać 2h. Po 10 km nieco zwolniłem. Moja "para" zaczęła mi powoli znikać z oczy. Wbiegliśmy w ocienione alejki i biegło mi się doskonale. Ale nieco wolniej. Elementy mojego stroju wzbudzały sporo uśmiechów wśród widzów i biegaczy. A ja biegłem sobie radośnie i pozdrawiałem publiczność "toporem". W pewnym momencie jakaś dziewczyna zwróciła mi uwagę: "Tylko mnie nie zrań", "Ale mam nie ranić słowem, czy nie ranić toporem?", "Słowa się nie boję - bo mogę się odciąć. A topora nie mam". Biegnę dalej. Kilka podbiegów, na których wyprzedzam grupki biegaczy (ale i ja jestem wyprzedzany). Na 20 kilometrze dobiega do mnie Sheng. Nie dam mu się wyprzedzić! Biegniemy szybko - ja nie chcę zostać w tyle. Podobnie myśli Sheng. "Wykończysz mnie tym tempem", "Ja? Ja tylko staram się dorównać Tobie.", " Ja też biegnę w Twoim tempie". Więc na długim podbiegu "na mostek" zwalniamy nieco. Staram się pozdrawiać widzów "toporem" - ale jest to bardzo trudne. Trzeba podnieść rękę - a tchu brak. Poprawiam hełm i zaczynam ostatni podbieg. Wbiegam na metę z przyzwoitym czasem 2:05:05 (brutto). Razem ze mną wbiega Sheng - dla którego jest to życiówka. Chwila rozmowy, wzajemne gratulację i idę kibicować.
Po kilkunastu minutach na podbiegu pojawia się Kum. Idzie szybkim marszem. Krzyczę, że to już koniec i aby biegł. "Wojciechu nie dam rady". Ale podrywa się na ostatniej prostej i wbiega na metę. Czas 2h22min. Rewelacyjny biorąc pod uwagę, że od 6 km maszerował. Pisałem już, że szybko chodzi? Z opowiadania "po biegu" wynika, że zwłaszcza na podbiegach wyprzedzał marszem biegaczy..
Posiłek, powrót do domu Kuma, kąpiel, kolejny posiłek i długi powrót do domu. Zwłaszcza dzieci kiepsko ten powrót zniosły - mała marudziła, a synek (3 latka) przepłakał część drogi. Wieczorem w domu dzieciaki zaraz po powrocie położyły się w swoich łóżkach i zasnęły. A ja zaraz potem.