Ostatnio dodane zdjęcia

Ulubione

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Siedzę przy komputerze i zarabiam na życie. A tyłek rośnie. Więc trzeba się było wziąć za siebie. Na razie ponad 30 kg mniej. Kilka biegów ulicznych (w tym maraton) za mną.. W czasie wolnym zajmuję się "suworologią": www.suworow.pl

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 100167
Komentarzy: 359
Założony: 29 kwietnia 2009
Ostatni wpis: 19 września 2014

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Gerhard1977

mężczyzna, 47 lat, Kolbuszowa

179 cm, 102.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

22 czerwca 2011 , Komentarze (2)

- "Zwiedzaliśmy we Lwowie Katedrę Ormiańską , Kościół Bożego Ciała  , Cerkiew Zaśnięcia Najświętszej Marii Panny, wiele innych kościołów i cerkwi, znalazłem nawet cerkiew pod wezwaniem  Matki Boskiej Śnieżnej . Tak jak w Wilkanowie na Górze Iglicznej przyjechała do Lwowa z osadnikami Austrii, tylko dużo wcześniej."


- "Tatusiu, a we Lwowie są Muzułmanie?"


- "Są, ale jest ich niewielu i żadnego meczetu nie zwiedzaliśmy"


- "A są Żydzi?"


- "Kiedyś było dużo, a teraz jest mniej."


- "Tatusiu jest tyle różnych religi, JAK POZNAĆ KTÓRA JEST PRAWDZIWA?" 

13 czerwca 2011 , Skomentuj

Podrywałem Ją przez ponad godzinę. W końcu udało się Ją poderwać. A mówiła, ża nic z tego nie będzie. Że nie da rady i że Ona tak nie może. Mówiła, że Jej maż jest niedaleko i Ona na Niego poczeka. Ale ja podrywałem Ją i podrywałem... ...do dalszego biegu.

 

Po dwóch godzinach Ekipa Ostatniej Minuty przebiegła już 14 km. Zgodnie z planem. Ale do mety pozostało jeszcze 7 km. I prawie cała godzina.  Dla doświadczonych biegaczy banalna sprawa. Ale nie tylko tacy biegli w Ekipie Ostatniej Minuty. A mnie zaczynała boleć stopa. Ekipa OM po wizycie w sklepie (napoje energetyczne i izotoniki chmielne, a w moim przypadku lody!!) wyraźnie zwolniła. Nie byłem pewien, czy dam rade przyspieszyć na ostatnich metrach, wiec pozwoliłem sobie wyjść nieco "przed orkiestrę". Razem ze mną przed orkiestrę wyszła też Ikusia - żona Miniaczka (też biegł w Ekipie). Jej najdłuższy dotąd bieg był na dystansie 15km. Zaczęły się zbiegi. Dopingowałem Ikusie, aby biegła kiedy tylko można. Po przekroczeniu 15km Ikusia "wbiegła w nieznane". Zaczeła się walka o dotarcie do mety w limicie. Odległość do mety była taka, że niezbędne było bieganie. Na 5 km przed metą zostało nam 40 minut. Reszta ekipy została z tyłu - ale byłem o Nich spokojny - dadzą radę. Ale bardzo zależało mi na tym aby Ikusia zmieściła się w limicie. A Ika słabła. Nie wierzyła w swoje możliwości. Podrywałem ją do biegu na każdym możliwym odcinku. "Biegnij", "Nie przejmuje się resztą - oni potrafią przyśpieszyć", "No biegnij". Daleko z tyłu słychać było trąbkę Miłosza. Kolejny raz kończył półmaraton z kontuzją ust (!). Tak często używał wuwuzeli, że wargi mu spuchły. Ale to było za nami. A my walczyliśmy z czasem.  Ika marudziła: "nie dam rady", "ja dojdę na czas", "poczekam na Rafała", "tylko kilka kroków". Ale zegarek był bezlitosny - aby zdążyć na czas musiała biec. Poganiałem Ją jak tylko potrafiłem. "Rafałem się nie przejmuj - on potrafi przyspieszyć na ostatnich metrach", "Im nie zależy - przebiegli dziesiatki maratonów i półmaratonów, a to Twoja pierwsza połówka i MUSISZ JĄ UKOŃCZYĆ", "Nie po to przebiegłaś 20 kilometrów aby się poddać na ostatnim". 600 metrów przed metą podjechał do nas radiowóz i kierujacy nim policjant zaczął nas zachęcać do pokonania tych ostatnich metrów biegiem. Bardzo mi pomógł - bo kończyły mi się pomysły co jeszcze mam mówić. Walka o zmieszczenie się w limicie trwała do ostatnich metrów.  Kilkadziesiąt metrów od mety Ikusia poderwała się sama. Obłędnie zmęczona przybiegła w czasie 2h:59minut i 16 sekund (zegar na mecie pokazywał 20 sekund więcej. 20 sekund później na metę wbiegli Miłosz i Miniaczek, którzy wykonali sprinterski finisz (policjant powiedział im: zostało 30 sekund - i wyrwali do przodu). Gaba i Truskawa przybiegły minutę po limicie. Przed metą spotkały dzieciaki, z którymi finiszowały. Z okazji Zielnych Świątek i Tygodnia Miłosierdzia (tak było podane przez głośniki) przedłużono im limit o te kilkadziesiąt sekund. Potem na metę wbiegł jeszcze Bosy - i bieg się skończył.

 

Ale zabawa trwała dalej. Spotkania ze znajomymi, wspólne czekanie na losowanie samochodu (niestety nie wygrałem). Posiłki i rozmowy. Radość ze wspólnego wysiłku i obietnica "do zobaczenia za rok".

 

Decyzja o biegu w Ekipie Ostatniej Minuty była słuszna. Towarzystwo pierwszorzędne, a stopa, która odezwała się po 10 km jeszcze utwierdziła mnie w przekonaniu, że to nie był dzień na szybkie bieganie. Na zbiegach starałem sie oszczędzać "podbicie stopy" i biegłem "na palcach".  Paznokieć na dużym paluchu zrobił się dziwnie siny.

Cóż jeszcze można dodać?

Dziekuje, że mogłem być z Wami i do zobaczenia za rok. Dajcie znać jak zaczną się zapisy.

 

  

8 czerwca 2011 , Skomentuj

Zamiast aerokickboxingu (kopanie) i biegania  zdecydowałem się wczoraj na kombinację: rower + basen. Rower dał mi się mocno we znaki. W szczególności piaszczyste leśne drogi. Tempo było nieszczególne. Gdy po 80 minutach wróciłem do domu, nie miałem już sił na basen.

1 czerwca 2011 , Komentarze (2)

Po raz kolejny przekonałem się, że maratony dla mnie są zbyt długie. W maju wystartowałem w Silesia Marathon. Ze startu jestem niebywale zadowolony - o tym maratonie będe wnukom opowiadał:) . Ale tak jak po poprzednich maratonach przesiliłem kostkę (stopę). W efekcie po maratonie biegałem mało i krótko. Oszczędzając kostkę intensywnie chodziłem na basen sam lub z rodziną.

 

W liczbach wyglądało to tak:

Bieganie: 93 km. Maraton (42km ) i 8 treningów, średnio po 5 km

Aerokickboxing: 7x

Basen: 19x  (8x sam, 9x z córką, 2 wyjścia całą rodziną)

Wycieczka rowerowa wokół Pogorii: ok 20 km (1,5h).

 

Aktualny stan  stopy: "pobolewa". Nie boli, jakbym chciał mogę biegać, ale nie chce bo coś tam ukłuje od czasu do czasu. Najbliższe treningi biegowe, będą więc w dalszym ciągu krótkie i wolne (5km/40min). Dłuższe bieganie za 10 dni w Rudawie.

 

A i jeszcze jedno: będąc na basenie z całą rodziną musiałem mocno trzymać syna w wodzie (na naszym basenie nie ma typowego brodzika). Mały (3 latka) szalał szczęśliwy. Machał wszystkimi kończynami, we wszystkich kierunkach.

 Opowiadam o tym przy gościach:

- "Z synkiem to musiałem na basenie uważać, bo czasami kopał mnie boleśnie, nie powiem gdzie.."

A córeczka (8):

- "W JAJA!!"

25 maja 2011 , Komentarze (7)

Przytrafiła mi się "awaria" stopy. Prawdopodobnie spowodowana zbyt dużą ilością kilometrów na Silesii. Efekt jest taki, że jak pobiegam, to potem boli mnie stopa "pod kostką". Jak nie biegam - to wszystko ok. Powody awarii mogą być różne - nadmierna waga, stare buty ze zużytą amortyzacją, zbyt duży przebiegnięty jednorazowo dystans. W efekcie wdrażam plan naprawy:

- Tydzień bez biegania.

- Skoro nie biegam, to i jeść mogę mniej (znaczy się dieta)

- Jakiś ruch musi być, więc basen i basen (a jak znajdę czas przy naturalnym świetle to i rower)

- Nowe buty biegowe (tu zaczynam rozumować "po kobiecemu": skoro nie biegam, to przynajmniej "na osłodę", kupie sobie butki nowe - dziś się wybieram).

 

Mam nadzieje, że tydzień abstynencji biegowej wystarczy, a pozostałe elementy (basen, dieta, buty) spowodują, że strat nie będzie. W końcu Rudawa czeka..    

16 maja 2011 , Komentarze (2)

Wymusiłem pierszeństwo na drodze. Jadąc na bieg. Chciałem zaparkować w pobliżu mety, właczyłem kierunkowskaz i zacząłem manewr. Bez rozglądniecia się. Pisk hamulców, klakson i opieprz ze strony żony (słuszny). Tak rozpoczęła się dla mnie tegoroczna akcja Polska Biega. Na szczęście poszkodowany kierowca wykazał się refleksem i nic nam się nie stało. 

 

Potem na szczęście było dużo lepiej. Bieg był zorganizowany przez gminę Trzebownisko. Odbył się w wiosce Wólka Podleśna. Organizacja - bardzo dobra. Porównywalna z wieloma biegami profesjonalnymi. Brakowało tylko pomiaru czasu. Za to zaplecze, obsługa biegaczy i atmosfera na najwyższym poziomie. Radosny majowy piknik dla całej rodziny + 4km biegu. Bieg był zaprzeczeniem Silesii: gorąco, szybko, krótko. Tempo (orientacyjne, biegłem bez stopera a i 4km to pomiar orientacyjny) ok 5min/km. (przed metą ktoś krzyczał "Wychodzi Ci 4:37. Przyspiesz". Nie wiem czy dobrze to zinterpretowałem?) W każdym razie, jak dla mnie było to bardzo szybko (dla porównania Silesia 7:12 min/km).

 

Wnioski: Będę musiał popracować nad szybkością. I przede wszystkim nad spostrzegawczością na drodze. A Gminie Trzebownisko po raz kolejny gratuluję doskonałej organizacji biegu. Tak trzymać. W rozmowach przy żurku, z innymi biegaczami puszczaliśmy wodze fantazji i marzyliśmy "Jak dobrze byłoby, gdyby ktoś zechciał tu zorganizować pełną dychę". Ale i bez tego  wypada napisać: Dziękuję za wspaniałą imprezę.

8 maja 2011 , Komentarze (3)

Od kilku dni przeżywam Silesię.. Tu takie luźne wspomnienia..

 

****

"WOJTEK!! WOJTEK !! Po rogach Cię poznałam".
 Monika B.- 15 lat temu rywalizowaliśmy w Pucharze Polski w Marszach na Orientację..

 

****

"Przez was nie można nigdzie dojechać. Trzeba być p... aby biegać w taką pogodę"
Co fakt, to fakt.

 

****

"Strasznie zmarzłam. Dostanę buziaka?"
Śliczna wolontariuszka, gdzieś na trasie.


 

****
 
- To Nikiszowiec? 
- Nie to na razie podbieg na Nikiszowiec.

 

****

"Glory, glory alleluja
Ponad Wojtka nie ma... BIEGACZA"

 

Zaśpiewali mi przed metą - i tak mi się pod czaszką kołacze.

 

****

K50, wbiegając na metę: "Nigdy w życiu tak nie zmarzłam. WSZYSTKO MI ZMARZŁO. NAWET DOOOPA MI ZMARZŁA!!!"

 

****

Gorąca herbata po biegu.
- Ile posłodzić?
- CZTERY
Normalnie nie słodzę. Tym razem przesłodzona herbata była doskonała..

 

****

Bułka otrzymana na mecie, "taka domowa",  była wspaniała.

 

****

Marysieńka napisała:  "Wojtek[..] My.. maratończycy [..]"

 

****

Magda napisała:
 "przejdzie do historii jako majowy bieg okraszony śniegiem, i gdy będziecie opowiadać, że braliście w nim udział, to większość ludzi będzie robić wielkie oczy i usłyszycie: szacun, słyszałem że była masakra.
tak się rodzą legendy ;)"

 

****

Kum napisał: "znalazłem sobie nowy cel"
I wysłał link do Mistrzostw Polski w Nordic Walking..
Jego międzyczasy z Silesii (MASZEROWAŁ ze mną do 33 km) świadczą, że ma szansę być w czołówce tej dyscypliny.

 

****

-Zimno dzisiaj
-Zimno to było we wtorek w Katowicach. Maraton tam biegłem...

 

4 maja 2011 , Komentarze (5)

Na Silesia Maraton wyjechałem już w sobotę. Zatrzymałem się na kilka dni u Kuma. Moje dzieciaki bawiły się z jego dzieciakami, ja z Kumem przeprowadziliśmy "pojedynek w Heroes 3". Nie rozstrzygnięty, z braku czasu. W niedzielę zrobiliśmy rundkę na rowerach dokoła zbiornika Pogoria (chyba IV) przypominając sobie pierwsze 10 km Półmaratonu Dąbrowskiego. W drodze powrotnej zatrzymali nas Policjanci i kazali dmuchać, czy z tej Pogorii wracamy trzeźwi. W poniedziałek wyjazd z rodziną do Częstochowy na Jasną Górę, powrót, grill i odpoczynek. Sprawdzenie prognozy pogody na wtorek (8-12 stopni Celsjusza, pada), ostatnie przygotowania i spać.

 

Na start zawiozła nas Ania (żona Kuma). Rano było chłodno (ok. 10 stopni) i padał deszcz, ale w południe ochłodziło się jeszcze bardziej. A deszcz stał się lodowaty.  Mało kto się tego spodziewał. Osoby które kończyły maraton po 13 docierały na metę skrajnie wychłodzone. Dopiero w samochodzie w drodze powrotnej usłyszałem o "języku chłodnego powietrza" i opadach śniegu przesuwających się od Wrocławia w kierunku Katowic, Warszawy. Zaraz po biegu śnieg z deszczem zaczął padać i w Katowicach.

 

Biegłem z Kumem. To znaczy ja biegłem, a On maszerował. W tempie na 5 godzin. Przez pierwsze 3 km poruszaliśmy się z balonikami na 5h. Po 3 km Kum stwierdził, że nie będzie się męczył w "nie swoim tempie" i przeszedł do marszu "w swoim tempie".  Wyprzedziliśmy grupkę o około 100 metrów i tak było przez następne 30 km. On maszerował, ja biegłem. Takie miałem założenie - przebiec cały dystans. Bez maszerowania. Tylko bieg - może być powoli, ale cały czas biegnę. Wielu znajomych i wspaniały doping. Moje rogi znowu wzbudzały radość. Tym razem rogi w absurdalnym połączeniu z czapką z daszkiem. Cóż deszcz był paskudny.  Około 20 km zorientowałem się, że się pienię. Dosłownie. Wyglądało na to, że spodenki zostały źle wypłukane i zostało na nich trochę proszku. W efekcie po podlaniu wodą, na skutek ruchu spodenki wydzielały pianę.  Wyglądało to mało estetycznie i było krępujące. Ale na szczęście nie powodowało to innych problemów niż "dyskomfort estetyczny". Przez pierwsze 25 km utrzymywaliśmy tempo na 5h. Potem nieco zwolniliśmy. Na 33 km Kum trafił na "ścianę". Usłyszałem "Zostało 9 km. Będę za półtorej godziny. Biegnij". I pobiegłem. Na 35 km mówiłem sobie: "Zostało 7. Dobiegniesz". Na 36 mówiłem: "Zostało 6. Dam radę". Potem zacząłem śpiewać. Z repertuaru Staszka i Kazika Staszewskich. "Marianna","Baranek", "Knajpa Morderców". Myliłem słowa "Marianny". W "Baranku" myliłem zwrotki. "Knajpę Morderców" zaśpiewałem całą.. 37 km: "5 km dam radę". Biegnę, podśpiewuję. Następny kilometr był bardzo długi. Jest tablica. 39 km. Gdzieś przegapiłem 38 km. "Jak to dobrze, że już tylko 3km. DAM RADĘ". 40 km - wywrócona tablica. "2 km - dobiegnę". 41 km  wywrócona tablica. Podnoszę i opieram o coś. Aby pozostali widzieli, że już tylko kilometr. Biegnę. Długi zbieg do spodka. Ogłuszający WRZASK GABY, która stoi i kibicuje. Meta. Medal. Ktoś schyla się i odplątuje chipa. Już po wszystkim. DOBIEGŁEM. Po raz pierwszy bez maszerowania. Zgrabiałe ręce mają problem, aby utrzymać otrzymany izotonie, kanapkę i słodycze. Ania podaje mi kurtkę. 

 

Na trasie obserwowałem dramat kilkudziesięciu biegaczy, w tym "wagonika" na 5:00:00 . Na początku grupa kilkudziesięciu osób, która zaczęła się rozpadać w trakcie biegu. Ja z Kumem wyprzedziliśmy nieco "wagonik" o jakieś 100 metrów. Co jakiś czas zaglądaliśmy do tyłu i widzieliśmy jak "wagonik" topnieje. Ok 30 km wagonik powinien nas wyprzedzić (zwolniliśmy), ale grupy już nie było. Jeden z "zajęcy" próbował samotnie trzymać czas, a drugi zbierał poszczególne osoby i zachęcał aby dotrwały. Bezskutecznie - kolejni biegacze wycofywali się z powodu przemarznięcia.  Na ostatnich kilometrach wyprzedziłem ok. 10 osób, które maszerowały. To było za mało aby utrzymać temperaturę ciała. Potężne skurcze i problem z biegiem. Mijałem Ich, a Oni mówili: "Biegnij,  ja za chwilę dojdę"  

 

Dziękuję wszystkim, którzy stali na trasie obsługując biegaczy i kibicując im. Jeżeli zostały jakieś medale (a na pewno zostały) proponuje wygrawerować/napisać na nich "za wspaniały doping"  i wysłać z 20 do szkoły nr. 3 (wspaniałe dzieciaki), a jeden wysłać do Rudawy, dla Gabrysi Kucharskiej. Jej krzyk na mecie rozgrzewał. Słychać ją było kilkaset

metrów przed metą, a gdy wrzeszczała temperatura podnosiła się o kilkanaście stopni. Bohdan - proszę  przekaż medale które zostały kibicom!! Napisz flamastrem "za wspaniały doping" - i podeślij im.

 

Na mecie czekałem ok. 10 minut na Kuma. Mimo kurtki (dziękuję Aniu, że o tym pomyślałaś) trząsłem się jak galaretka. Podszedłem do Gaby, aby podziękować za doping. Jakaś kobieta zapytała mnie, czy widziałem Jej męża. Odpowiedziałem, że ja bardzo słabo rozpoznaje ludzi i nie wiem który to Jej mąż. Zrobiła ogromne oczy i podała słowa klucze: Tomek, Sheng, Karate. "Widziałem, To CIEBIE OLU nie rozpoznałem zawiniętej w kurtkę przeciwdeszczową.."

 

A potem ciepły prysznic w pracy u Kuma, obiad u Jego Mamy. Ania (chemik) stwierdza, że prawdopodobnie to spodenki były dobrze wypłukane. A piana to efekt mieszanki potu i wody deszczowej. Otarcia ud i okolic są bardzo rozległe. Nic mnie nie bolało podczas biegu. Zimno znieczuliło.

 

Długi powrót do domu. Śpiące i marudzące dzieci. Dom i dwukrotne (bohaterskie) zejście do samochodu po bagaże.

 

  

29 kwietnia 2011 , Komentarze (2)

Bieganie: 121km  (11 treningów + Półmaraton Dąbrowski)

Aerokickboxing: 7x

Karate (z córką, grupa dzieci): 2x

Basen (towarzysko z dziecmi): 5x

Marsze na Orientacje: Mistrzostwa Kolbuszowej: 4 etapy (2 nocne, 2 dzienne).

 

Licząc etapy INO jako "jednostki treningu" wychodzi mi 30 jednostek w miesiącu. 20 jednostek "intensywnych" (bieg, aero, 1x basen "sam") i  10 jednostek rekreacyjnych (basen z dziećmi, karate, INO).

 

Teraz odpoczynek. Wyjazd na Długi Weekend. I Silesia Marathon: "Królewski dystans, który pozwala nacieszyć się bieganiem aż do bólu"

18 kwietnia 2011 , Komentarze (4)

Stara miłość. Marsze na orientację. Znowu weekend w lesie. Etap nocny, dwa dzienne, znowu etap nocny. Cztery etapy po ok 4 km każdy. 4 km  to wartość nominalna - bo w praktyce oznacza to przeciętnie po 90 minut marszu po lesie.

 

Pierwszy etap przebyłem samodzielnie - od połowy etapu łacząc swoje siły "dla światła" z napotkanym Juniorem. Etap drugi - dużo kreślenia. Rozrysowanie mapy zajeło mi 40 minut. Dopiero po tym wyruszyłem na trasę. Do połowy trasy szedłem samodzielnie, także z Juniorem. Ostatnie 4 punkty - tramwaj w skałdzie Junior, Kasia G. i Marek G. Przed metą zgubiłem karte startową i musiałem się cofnąć. Na szczęście karte udało się odnaleźć. Trzeci etap - kalkowanie. Rozwiazanie mapy zajeło ok 20 minut. Efektem był wspólny marsz przez cały etap w tym samym towarzystwie Kasi i Marka. Na mecie nie było autobusu, więc postanowiłem skorzystać z okazji i chwile pobiegać (ok 5 km, 40 min). W tym czasie autobus przyjechał i .. odjechał. Kilku ostatnich "spóźnialskich" przywiozła do Kolbuszowej Dorota.

 

Obiad, powrót do domu, chwila czasu na bycie z rodziną. O 20 wyszedłem z domu. I spóźniłem się na autobus, który już zawiózł zawodników na start. Chwila załamania i pytanie gdzie jest start. Na "Świerczówce". I tu należą sie wyjaśnienia: "Świerczówka" to trasa turystyczna ok. 6 km od Kolbuszowej. Biegam tam raz w tygodniu, na długim wybieganiu. Pytanie: brać samochód i jechać, czy po prostu pobiec? Ostatecznie zabieram się z organizatorami. Ale mam mieszane odczucia: ja ten las znam bardzo dobrze. Systematycznie po nim biegam. To mocno niesprawiedliwe. Na starcie dowiaduje się, jeszcze jednej rzeczy: po 3 etapach jestem pierwszy!! A las znam bardzo dobrze. Dwie minuty przede mną startuje Kasia. Po 3 etapach jest druga. Dzieli nas 1 punkt przeliczeniowy.. Dwie minuty później dostaje mapę do ręki i wszystko wiem. Trasa jest prosta, oparta o liczenie kroków. Ja nie muszę nawet ich liczyć. Dołączam do Kasi i idziemy. Połowa punktów znaleziona. Trafiamy na Marka, który wyraźnie się pogubił (startował ok 25 minut po nas). Ma dopiero 1 punkt, ale jest w połowie trasy. Po zorientowaniu się, że wycinki są w odpowiedniej kolejności (trafia się kolejno na A, B, C, D, E, F) cała reszta to formalność. Z Markiem podbijamy G, H, I, J. I tu popełniamy błąd. Jestem przekonany, że na J są dwa lampiony do potwierdzenia. Znajdujemy jeden, a drugiego nie ma. Powinien być na drugim skrzyżowaniu - ale go nie znajdujemy. W takim razie trzeba potwierdzić podwójnie punkt X (już wcześniej potwierdzony jako E). Błąd. Lampion jednak był na drugim skrzyżowaniu schowany za drzewem. (Sprawdziłem biegając w niedzielę). Wracamy na punkt E (X). Potwierdzamy go po raz drugi tym razem jako X. Możemy wracać. Instrujemy Marka jak znaleźć brakujące mu punkty i z Kasią wracamy na metę. Tu dowiadujemy się, że drugi punkt J istniał, a X nie jest "podwójny". Szkoda - bo byłoby przejście "na czysto". Po kilkunastu minutach, na mecie melduje się Marek, który ma ten sam zestaw punktów, co my tylko w innej kolejności. Wiekszość zawodników zrobiła ten sam myk z X co my. Tylko 4 osoby znalazły drugi punkt Y - ale miały straty po poprzednich etapach.

 

Trochę czasu czekamy jeszcze na mecie dyskutując o wynikach poprzednich trzech etapów. Marek i Kasia mieli jeden punkt stowarzyszony poprawiany, a dostali 30 karnych jak za mylny. A powinni dostać 10 karnych za poprawkę. Są źli i planują protest. W zależnośći od tego, czy zostanie uwzględniony, czy nie wygrywam ja lub Oni. Ale bezpośrednio po etapie jadą do Lublina, więc nie bedą mieli okazji "przypilnować swoich interesów". Wracamy do Kolbuszowej. Ja prosto do domu, Oni "protestować". Wracam do domu, kąpiel i spać.

 

Następnego dnia idę na zakończenie. Protest Kasi i Marka okazał się niepotrzebny - ich karty zostały ocenione prawidłowo, błąd zaś nastąpił przy wpisywaniu wyników do komputera. Krótkie wyjaśnienie i korekta wyników. W kategorii TS wyniki są następujące: Kasia - pierwsze miejsce, Marek - drugie, ja - trzecie.  

 

Fotografie: Andrzej Kusiak

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.