Na Silesia Maraton wyjechałem już w sobotę. Zatrzymałem się na kilka dni u Kuma. Moje dzieciaki bawiły się z jego dzieciakami, ja z Kumem przeprowadziliśmy "pojedynek w Heroes 3". Nie rozstrzygnięty, z braku czasu. W niedzielę zrobiliśmy rundkę na rowerach dokoła zbiornika Pogoria (chyba IV) przypominając sobie pierwsze 10 km Półmaratonu Dąbrowskiego. W drodze powrotnej zatrzymali nas Policjanci i kazali dmuchać, czy z tej Pogorii wracamy trzeźwi. W poniedziałek wyjazd z rodziną do Częstochowy na Jasną Górę, powrót, grill i odpoczynek. Sprawdzenie prognozy pogody na wtorek (8-12 stopni Celsjusza, pada), ostatnie przygotowania i spać.
Na start zawiozła nas Ania (żona Kuma). Rano było chłodno (ok. 10 stopni) i padał deszcz, ale w południe ochłodziło się jeszcze bardziej. A deszcz stał się lodowaty. Mało kto się tego spodziewał. Osoby które kończyły maraton po 13 docierały na metę skrajnie wychłodzone. Dopiero w samochodzie w drodze powrotnej usłyszałem o "języku chłodnego powietrza" i opadach śniegu przesuwających się od Wrocławia w kierunku Katowic, Warszawy. Zaraz po biegu śnieg z deszczem zaczął padać i w Katowicach.
Biegłem z Kumem. To znaczy ja biegłem, a On maszerował. W tempie na 5 godzin. Przez pierwsze 3 km poruszaliśmy się z balonikami na 5h. Po 3 km Kum stwierdził, że nie będzie się męczył w "nie swoim tempie" i przeszedł do marszu "w swoim tempie". Wyprzedziliśmy grupkę o około 100 metrów i tak było przez następne 30 km. On maszerował, ja biegłem. Takie miałem założenie - przebiec cały dystans. Bez maszerowania. Tylko bieg - może być powoli, ale cały czas biegnę. Wielu znajomych i wspaniały doping. Moje rogi znowu wzbudzały radość. Tym razem rogi w absurdalnym połączeniu z czapką z daszkiem. Cóż deszcz był paskudny. Około 20 km zorientowałem się, że się pienię. Dosłownie. Wyglądało na to, że spodenki zostały źle wypłukane i zostało na nich trochę proszku. W efekcie po podlaniu wodą, na skutek ruchu spodenki wydzielały pianę. Wyglądało to mało estetycznie i było krępujące. Ale na szczęście nie powodowało to innych problemów niż "dyskomfort estetyczny". Przez pierwsze 25 km utrzymywaliśmy tempo na 5h. Potem nieco zwolniliśmy. Na 33 km Kum trafił na "ścianę". Usłyszałem "Zostało 9 km. Będę za półtorej godziny. Biegnij". I pobiegłem. Na 35 km mówiłem sobie: "Zostało 7. Dobiegniesz". Na 36 mówiłem: "Zostało 6. Dam radę". Potem zacząłem śpiewać. Z repertuaru Staszka i Kazika Staszewskich. "Marianna","Baranek", "Knajpa Morderców". Myliłem słowa "Marianny". W "Baranku" myliłem zwrotki. "Knajpę Morderców" zaśpiewałem całą.. 37 km: "5 km dam radę". Biegnę, podśpiewuję. Następny kilometr był bardzo długi. Jest tablica. 39 km. Gdzieś przegapiłem 38 km. "Jak to dobrze, że już tylko 3km. DAM RADĘ". 40 km - wywrócona tablica. "2 km - dobiegnę". 41 km wywrócona tablica. Podnoszę i opieram o coś. Aby pozostali widzieli, że już tylko kilometr. Biegnę. Długi zbieg do spodka. Ogłuszający WRZASK GABY, która stoi i kibicuje. Meta. Medal. Ktoś schyla się i odplątuje chipa. Już po wszystkim. DOBIEGŁEM. Po raz pierwszy bez maszerowania. Zgrabiałe ręce mają problem, aby utrzymać otrzymany izotonie, kanapkę i słodycze. Ania podaje mi kurtkę.
Na trasie obserwowałem dramat kilkudziesięciu biegaczy, w tym "wagonika" na 5:00:00 . Na początku grupa kilkudziesięciu osób, która zaczęła się rozpadać w trakcie biegu. Ja z Kumem wyprzedziliśmy nieco "wagonik" o jakieś 100 metrów. Co jakiś czas zaglądaliśmy do tyłu i widzieliśmy jak "wagonik" topnieje. Ok 30 km wagonik powinien nas wyprzedzić (zwolniliśmy), ale grupy już nie było. Jeden z "zajęcy" próbował samotnie trzymać czas, a drugi zbierał poszczególne osoby i zachęcał aby dotrwały. Bezskutecznie - kolejni biegacze wycofywali się z powodu przemarznięcia. Na ostatnich kilometrach wyprzedziłem ok. 10 osób, które maszerowały. To było za mało aby utrzymać temperaturę ciała. Potężne skurcze i problem z biegiem. Mijałem Ich, a Oni mówili: "Biegnij, ja za chwilę dojdę"
Dziękuję wszystkim, którzy stali na trasie obsługując biegaczy i kibicując im. Jeżeli zostały jakieś medale (a na pewno zostały) proponuje wygrawerować/napisać na nich "za wspaniały doping" i wysłać z 20 do szkoły nr. 3 (wspaniałe dzieciaki), a jeden wysłać do Rudawy, dla Gabrysi Kucharskiej. Jej krzyk na mecie rozgrzewał. Słychać ją było kilkaset
metrów przed metą, a gdy wrzeszczała temperatura podnosiła się o kilkanaście stopni. Bohdan - proszę przekaż medale które zostały kibicom!! Napisz flamastrem "za wspaniały doping" - i podeślij im.
Na mecie czekałem ok. 10 minut na Kuma. Mimo kurtki (dziękuję Aniu, że o tym pomyślałaś) trząsłem się jak galaretka. Podszedłem do Gaby, aby podziękować za doping. Jakaś kobieta zapytała mnie, czy widziałem Jej męża. Odpowiedziałem, że ja bardzo słabo rozpoznaje ludzi i nie wiem który to Jej mąż. Zrobiła ogromne oczy i podała słowa klucze: Tomek, Sheng, Karate. "Widziałem, To CIEBIE OLU nie rozpoznałem zawiniętej w kurtkę przeciwdeszczową.."
A potem ciepły prysznic w pracy u Kuma, obiad u Jego Mamy. Ania (chemik) stwierdza, że prawdopodobnie to spodenki były dobrze wypłukane. A piana to efekt mieszanki potu i wody deszczowej. Otarcia ud i okolic są bardzo rozległe. Nic mnie nie bolało podczas biegu. Zimno znieczuliło.
Długi powrót do domu. Śpiące i marudzące dzieci. Dom i dwukrotne (bohaterskie) zejście do samochodu po bagaże.