Bieganie: 92 km (9x) (3x 15km, 1x 20km, 5x "drobne")
Karate: 6x (w tym egzamin 3h).
Aerokickboxing: 2x
Basen: 7x (z tego 3 i 1/2 x pływania, 3 x z córką, 1/2 x "obijanie się")
Impreza na orientację: jedna (3 etapy).
Ostatnio dodane zdjęcia
Znajomi (20)
Ulubione
O mnie
Informacje o pamiętniku:
Odwiedzin: | 100118 |
Komentarzy: | 359 |
Założony: | 29 kwietnia 2009 |
Ostatni wpis: | 19 września 2014 |
mężczyzna, 47 lat, Kolbuszowa
179 cm, 102.00 kg więcej o mnie
Postępy w odchudzaniu
Bieganie: 92 km (9x) (3x 15km, 1x 20km, 5x "drobne")
Karate: 6x (w tym egzamin 3h).
Aerokickboxing: 2x
Basen: 7x (z tego 3 i 1/2 x pływania, 3 x z córką, 1/2 x "obijanie się")
Impreza na orientację: jedna (3 etapy).
W Podkarpackiem ferie zimowe właśnie się zakończyły. Żona i córka niechętnie wracają do szkoły. Ferie ogólnie były dla nas nieudane - zaczęły się grypą u dzieci, a drugi tydzień to rekonwalescencja. W efekcie przez 2 tygodnie dzieci siedziały w domu. Żadnych sanek, basenu (była promocja - 3zł/godz) czy karate. Pod koniec drugiego tygodnia zaczeły wariować..
W drugim tygodniu ferii odwiedziła nas Babcia, ku wielkiej radości dzieciarni. Niestety Babcia mieszka na drugim końcu Polski (12 godzin jazdy od nas), więc jest rzadkim gościem - dzieci znają ją głównie ze SKYPE. Pomoc Babci bardzo się przydała, choć po 3 dniach zabawy z dziećmi była wyraźnie zmęczona. Ja skorzystałem z Jej obecności i przez 3 kolejne dni (wtorek-czwartek) chodziłem na aereboxing/karate/aeroboxing dodając do tego basen i krótkie bieganie (3km). Piątek i sobota to dni odpoczynku, a w niedzielę pobiegłem 20 km. Kondycyjnie OK, jednak ostatnie 5km to narastający ból stopy. Nie jest tragicznie, ale dobrze też nie. Trzeba będzie uważać.
Mam już wyniki z Pucharu Polski w Marszach na Orientację. BYLIŚMY OSTATNI. Dostalismy nawet dyplom "za wytrwałość" i drobną nagrodę.
Małą w poniedziałek z rana zawiozłem do lekarza. W poczekalni było pięcioro dzieci z takimi samymi objawami (wysoka, trudna do zbicia gorączka, plus niewielkie wymioty). Krótkie badanie i diagnoza - grypa. Czy "świńska" nie wiadomo - testy zostały przywiezione do przychodni przy nas i właśnie się rozmrażały. Lekarka ostrzegła, że cała rodzina może się zarazić od małej. Kuzynostwo, które było u nas "na feriach" w trybie alarmowym wróciło do domu. Mała miała wczoraj wieczorem jeszcze 39 st.C, ale po paracetamolu spokojnie przespała noc.
Jak wyzdrowieje dostanie "ślizgacz z gąbką" - nagrodę pocieszenia dla tatusia
CzarziMNO - czyli Czarnieńskie, Zimowe Marsze Na
Orientacje
Wczoraj (15 stycznia) brałem udział w I rundzie Pucharu Polski w Marszach na Orientację. Marsze odbyły się w Czarnej Sędziszowskiej. Zawody podzielone były na dwa etapy dzienne i jeden etap nocny. Ponieważ był to Puchar Polski to przyjechała większość czołowych zawodników. W tej sytuaji "my biedne żuczki" zamykaliśmy tabele wyników. Ale i tak było fajnie. Łącznie spędziliśmy "na etapach" około 5 godzin. Było deszczowo i mokro.
Do domu wróciłem ok. północy. Kąpiel i spać. Około godziny 3 zawołała mnie córka. Pić. Dostała wodę, ale była jakaś taka rozpalona. Sprawdziliśmy temperaturę. 38C. Dostała panadol - ale po ok 1/2 godziny zwymiotowała. Mimo to gorączka powoli ustąpiła (czyli resztka panadolu działa). Dzisiaj po śniadaniu 39C + wymioty (już bez panadolu). Na razie dostała paracetamol w czopku i śpi. Zobaczymy co dalej.
Wczoraj brałem udział w treningu-egzaminie karate. Sam egzaminu nie zdawałem, ale zdawała go moja córka (7). Egzaminatorem był Sensei Wiesław Gwizd 4 Dan (4 stopień mistrzowski), brand chief (kierownik regionalny) Shin Kyokushin (organizacja "Nowe Kyokushin"). Troche trudno się zorientować w terminologi i tytułologi - tym bardziej, że w świecie karate ostatnio następują duże zmiany. Ale to mniej istotne - najciekawszy był sam egzamin.
Z tego co się zorientowałem z komentarzy kolegów egzamin miał dość nietypowy przebieg. Egzamin był wspólny dla dzieci i dorosłych. Młodsze grupy dzieci kończyły nieco szybciej, natomist starsze ćwiczyły do końca. Sensei zdecydował się na sporo ćwiczeń zręcznościowych, nie zwiazanych z karate, testujących koordynację ruchową. Wiele radości sprawiły wszystkim biegi przez salę. Najpierw normalnie: tam powoli, powrót szybko. Potem biegi z wymachami ramion i ćwiczeniemi nóg. A potem bieg na czworakach i na trzech kończynach (skoki na jedną rękę, skoki z jedną nogą w górze). Radość była wielka, zwłaszcza wśród rodziców obserwujących egzamin - bo dla ćwiczących było to spore wyzwanie.
Kolejnym etapem było sprawdzenie znajomości KIHON (podstaw). Zaczęło się od postaw i pojedynczych elementów. Po chwili najmłodsze dzieci były wolne. Potem wykonywaliśmy serie ruchów o wzrastającym poziomie trudności, aby przejść do układów formalnych. Tu musiałem na chwile przerwać ćwiczenie - córka już jakiś czas wcześniej skończyła ćwiczenia i "gdzieś się zapodziała". Zgłosiłem problem egzaminatorowi, uzyskałem zezwolenie i wyszedłem z sali (ukłon) znaleźć zgubę. Razem z koleżanką bawiły się w jednej z klas i malowały po tablicy. Sprawdziłem, czy mała ubrała się po treningu (na sali było chłodno), czy wszystko w porządku itp. i wróciłem ćwiczyć. Mała pojawiłą się na sali kilka chwil potem i kręciła się po sali (choć trzeba przyznać, że była w miarę grzeczna). Kolejne kata, znowu sporo "biegania" (bieg, obrót, przysiad, obrót, bieg, obrót, przysiad, obrót, podpór przodem, na plecy, scyzoryk, bieg) i przejście do walk. Jako osoba nie biorąca udziału w egzaminie obserwowałem je z boku. Walk było niewiele, ale ćwiczący byli już bardzo zmęczeni. Cały egzamin trwał łącznie trzy godziny. Na zakończenie ceremonia, gratulację i powrót do domu.
Sensei-egzaminator szybko zdobył wśród ćwiczących autorytet oparty nie tylko na stopniu, ale na tym jak prowadził egzamin. Demonstrował różne ćwiczenia zręcznościowe i pilnował ich prawidłowego wykonania. Przy ocenie elementów karate był wymagający, ale nie czepialski. Wskazywał na błędy i przechodził dalej. Czerwone uszy "poprawianych" mówiły jak wiele znaczą dla nich te wskazówki i chyba działało to znacznie lepiej niż karne pompki. Egzamin to sprawdzian wiedzy i umiejętności, ale na tym egzaminie dużo się też nauczyliśmy. Wiemy też nad czym powinniśmy pracować. Ogólna opinia egzaminatora była dla nas pozytywna - uznał, że jesteśmy wszechstonnie wyszkoleni, ale wskazał też niedoróbki - zwłaszcza w znajomości teorii.
Dla mnie było to ciekawe przeżycie, a dla mojej córki to drugi zdany egzamin na nowy stopień 10.2 kyu - pomarańczowy pas z dwoma "belkami dzieciecymi" (odpowiednik "dorosłego" 10kyu)
Przebiegnięte 1 328 km.
140 km na zawodach, 1 188 km na treningach. Średnio 99 km treningu miesięcznie.
Przebiegnięte (no prawie przebiegnięte - troche marszu było) dwa maratony:
- Silesia Maraton
- Maraton Wrocławski
Przebiegniete dwa półmaratony:
- Półmaraton Warszawski
- Półmaraton Jurajski
Trzy krótsze biegi: 10km, 6km i 3km.
Imprezy na orientację : 3 i 1/2. Nocne Mistrzostwa Polski w Marszach na Orientacje, Mistrzostwa Kolbuszowej (ogólnopolskie), lokalna impreza zimowa i etap szkoleniowy (z dziećmi!! ) na imprezie jesiennej.
Od stycznia chodzę na karatę, a od listopada na aerokickboxing .
Także w listopadzie przed wyborami uruchomiono basen - bywam tam systematycznie zarówno z córką jak i sam.
Waga w przybliżeniu stała: 90kg z wahnięciami w obie strony. Wytrzymałość i sprawność ogólna powoli rosną. Szybkości na razie nie ćwiczyłem - więc biegam sobie radośnie i powoli.
Postanowienia na nowy rok:
Konkretów na razie brak. Zastanawiam sie nad maratonami - czy biegać, czy poprzestać w tym roku na "połówkach". Ogólne postanowienie - "dużo ruchu".
Nowy Rok przywitałem pietnastokilometrowym biegiem, częściowo po zaśnieżonym lesie. Biegło się wspaniale i w którymś momencie zastanawiałem się nad przedłużeniem trasy - ale zapadający zmrok spowodował, że poprzestałem na zaplanowanej pietnastce.
Bieganie: 80km. 11 treningów - średnio 7km
Basen: 11x. Przepłynięte 11 km.
Aerokickboxing: 7x
Karate: 5x
Kilka przerw w treningach: szpital z synem, wyjazd do klienta.
Sporo treningów łączonych: aero/karate + bieg/basen
Zaległe podsumowanie listopada.
Podsumowanie listopada z kilkudniowym opóźnieniem. Powód - szpitalne pobyty i wizyty. Syn ma problem z zaparciami - w ramach "terapii" został zarażony biegunką. Od niego biegunkę dostała reszta rodziny - siostra, rodzice i babcia, która nam pomagała. Troche to niesprawiedliwe wobec lekarzy ze szpitala, którzy wykazali się dużą kompetencją i zrozumieniem. Ale biegunka całej rodziny jest faktem. A mały ma prawdopodobnie problem w główce - "nie chce i już". W każdym razie po rozwolnieniu zaparcia wróciły. Wykluczono problemy fizyczne - dostaliśmy informacje o diecie i "porady behiaworalne" (czyli pisząc po ludzku: co robić) i do domu.
Po wytłumaczeniu się czas na podsumowanie listopada:
- bieganie:100 km , 11 treningów od 4 do 14km, średnio 9 km.
- karate: 7 treningów
- aeroboxing: 6 treningów
-basen: 7x (z tego 5x rekreacyjnie z córką, 2x pływanie po 1km)
Łącznie 31 treningów - więc zupełnie przyzwoicie..
Inne osiągnicia - stworzona strona dla sekcji aerokickboxingu:
www.aerokickboxing.karatekolbuszowa.pl
Szpital. Jak ja nie znosze szpitali..
Początek grudnia spędziłem w szpitalu opiekując się synkiem. Właściwie chyba nie potrzebnie.
Mały ma problem z zaparciami. Na 1 grudnia byliśmy umówienie w szpitalu na diagnostyke (oddział dzienny). Już dotarcie do szpitala było sporym problemem - 1 grudnia było u nas -16 st.C. Ale dotarliśmy. Po badaniu USG zdecydowano umieścić małego w szpitalu "na obserwacje". Z zaskoczenia zostałem w szpitalu na półtorej doby. Po czym późnym popołudniem 2 grudnia zostałem wymieniony przez żonę. Rokowania były dobre - mały miał być wypisany w piątek przed południem ze szpitala. Około 18.00 w czwartek dotarłem do domu, gdzie musiałem zająć się córką (wcześniej zajmowała się nią teściowa). Po położeniu małej spać ok 20.30 wyskoczyłem na basen. Rano zaprowadziłem córke do szkoły i sam znowu na basen. Po powrocie do domu przykra wiadomość - mały w nocy wymiotował w szpitalu. Czyżby podczas obserwacji w kierunku "na zaparcia" dostał zatrucia/biegunki/grypy żoładkowej? Po kilku godzinach decyzja - wychodzimy na przepustkę. Jeżeli wszystko ok - to w poniedziałek/wtorek wypis. Jeżeli nie - bezpośredni powrót na oddział. Powrót do domu(35 km samochodem) w piątkowe popołudnie trwał prawie 3 godziny, takie były śnieżyce.
I było miło przez całą sobotę - a przed chwilą mały zwymiotował. Już śpi w posprzątanym łóżeczku. A rodzice się zamartwiają. Czyżby powrót do szpitala?
Dzisiaj urlop. Muszę się zająć dziećmi. Wykazałem się przy tym wyjątkowym okrucieństwem, perfidią i wredotą. Zaprowadziłem na ósmą małą do szkoły, a sam wziąłem ze sobą kąpielówki, czepek i ręcznik i na basen. Czy może być coś wredniejszego? Dziecko do szkoły, tam ma zapowiedziany sprawdzian z angielskiego, a tatuś idzie popływać..
Chociaż chyba nie było tak źle. Mała zwierzątka i kolory zna dobrze i chyba nie zorientowała się (na szczęście) co tata niesie w siatce.. A ja zdążyłem na basen przed ósmą rano i załapałem się na promocyjną cene. Pierwszy raz byłem na naszym, świeżo oddanym do użytku, basenie bez małej. Przepłynąłem nieco ponad kilometr (40+ nawrotów po 25m).
Dwa tygodnie temu pisałem o problemie z "błądzeniem" pomiędzy przebieralniami. Został rozwiazany w sposób genialny w swej prostocie. Do ścian przylepiono "haczyki" takie jak w łazienkach stosuje się wieszania ręczników i pomiędzy nimi rozwieszono leciutkie plastikowe łańcuszki. Teraz już dokładnie widać jak prowadzi korytarz.