W sobotę moi znajomi startowali w triatlonie i biegali maratony górskie. Z sukcesami. A ja?
A ja w tym czasie moczyłem tyłek w Solinie. Pierwszy raz miałem okazje zobaczyć Jezioro Solińskie. Pomimo tego, że od 8 lat mieszkam pod Rzeszowem jeszcze nie byłem w Bieszczadach. Na jednodniowy wyjazd trochę daleko (3 godziny jazdy samochodem), a dłuższe wyjazdy mam zarezerwowane na Kotlinę. W końcu trafiła się okazja do wyjazdu. Teściowa wyjechała do sanatorium w Polańczyku, a my całą rodziną pojechaliśmy "na kontrolę". W planach była jeszcze Cisna i przejazd Kolejką Bieszczadzką, ale plany zostały zmienione i poszliśmy nad zalew. Kąpiel z dziećmi była krótka (temperatura wody - 21 st., dzieciaki są przyzwyczajone do basenu - 31 st.), a potem udało mi się jeszcze popływać kilkanaście minut. Potem powrót do "uzdrowiska", jakiś posiłek, plac zabaw i powrót.. 3 godziny jazdy, 5 godzin w Polańczyku, 3 godziny na powrót.
Dziwny był to wyjazd. Ale i cały weekend był dziwny. "PATCHWORK".
W piątek przyjechał do mnie rower treningowy. w związku z tym pojechałem do Teścia (bo nie do Teściów - Teściowa w sanatorium), odebrać rodzinę i mój rower "zwykły". Rodzinka wracała samochodem, ja rowerem. Skręciłem rower treningowy i .. Poszedłem z dzieciakami na basen. Gdy wróciliśmy do domu, dzieciaki poszły spać. A mi paznokieć z palca zszedł.. Na zbiegach w Rudawie paznokieć podszedł krwią. Miesiąc później krew została wypłukana i miałem przestrzeń pod paznokciem. W piątek "odszedł" prawie cały - trzeba było wyrwać resztkę..
W sobotę wyjazd nad Solinę..
W niedzielę wyjazd na odpust do Teścia. Długa msza św. z dwoma biskupami, władzami państwowymi (posłowie) i lokalnymi (władze powiatu) oraz przedstawicielami lokalnego biznesu przynoszącymi dary (pieniężne!) na ołtarz przed Przemienieniem + kolejna nudna "rodzinna" impreza (z rodziną, którą widuje raz na rok, przy okazji odpustu). Gdy postanowiłem wracać zrobiła się draka. Przebrałem się w ciuchy biegowe i zacząłem się żegnać z gośćmi. Krowa zaczęła się cielić i nie wiedzieć dlaczego moja żona uznała, że powinienem pomóc teściowi. No bo jak nie ja, to kto? W zasadzie to krowa powinna się wycielić już dawno, ale się nie wycieliła i teraz leży i nie może wstać. TRZEBA POMÓC. Okazałem się "wyrodnym zięciem" i zupełnie nie przejąłem się losem krowy. Duży wpływ na to miała informacja, że weterynarz jest w drodze, a według mnie była to osoba dużo bardziej kompetentna. Pobiegłem do domu.
W poniedziałek po pracy w końcu wypróbowałem "rower". Padał intensywny deszcz, a ja sprawdzałem jak się kręci i co można przy tym robić. Tak jak mnie ostrzegano kręcenie w miejscu jest strasznie nudne. Pracować przy laptopie jest trudno - siedzi się wysoko, a bez "przystawki" laptop jest nisko i jest po prostu niewygodnie. Można oglądać telewizję - ale ja rzadko oglądam TV. Da się czytać książki i chyba tak będę "kręcił". Zastanawiam się nad "przystawką". Będzie trzeba pogadać ze stolarzem..