Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Wracam do formy po urodzeniu synka. Jako weteran odchudzania wierzę, że tym razem, nauczona własnymi błędami, potrafię racjonalnie i mądrze uzyskać wymarzoną wagę i kondycję :-) Jestem typową kurą domową z zacięciem pedagogiczno- filologicznym. Pochłaniam masowo książki, zajmuję się dzieciakami, z kuchni zrobiłam jaskinię alchemika. Nie stronię od robótek ręcznych wszelkiego rodzaju. Lubię zwierzęta, jeśli one mnie lubią. Jestem utalentowana muzycznie, ale to talent zmarnowany. Bywam marzycielką, złośnicą, przykładną żoną lub nieznośną synową. Dla każdego coś innego :-D

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 89238
Komentarzy: 741
Założony: 13 stycznia 2009
Ostatni wpis: 5 września 2014

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
kasiapelasia34

kobieta, 49 lat, Kraków

160 cm, 79.60 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

20 lipca 2009 , Komentarze (2)

Wpadłam w ciąg robienia przetworów. Przyjaciółki, ciocie, kuzynki, teściowa, szwagierka.... każdy ma na zbyciu jakieś owoce albo warzywka w ogromnych ilościach. A ja pakuję je w słoiczki w dziesiątkach wariantów smakowych. Potem, zimą, wcale tego nie zjadam, ale wystarczy mi popatrzeć i posłuchać, jak robią to inni :-)
Robienie przetworów ma w sobie coś magicznego: zapachy, smaki, kolory, ciągle nowe kompozycje, trochę ziół, tajemnicze receptury... Cynamon, imbir, goździki.... Czosnek, majeranek, cząber, szałwia, rozmaryn... Oliwy i octy, nalewki i likiery, rubinowe wino...
O tej porze roku moja kuchnia zamienia się powoli w pracownię alchemika. Słoiki, słoje, gąsiory, butelki, butle, bulgoczące rurki... na stole, szafkach, oknie, podłodze... Tu coś się maceruje, tam fermentuje, tu schnie a tam dojrzewa...
To wspaniała okazja do nacieszenia się urokami różnych dobrości bez zapędów łakomczuchowych. Wystarczy się nawąchać i napatrzeć i jeść się już nie może...bo jest się pełnym wrażeń kulinarnych.
To też mój sposób na wyciszenie wewnętrzne. Cały czas mam w sobie jakiś wrażliwy "nerw". Łatwo mnie wyprowadzić z równowagi, wszystko drażni... Lekarz twierdzi, że hormony... Niech mu będzie, ale to ja i moi domownicy muszą z tymi hormonami przetrwać. I tak do grudnia. Ulga spodziewana w okolicach Bożego Narodzenia. Może będzie można dzieciątko pod choinkę :-)

3 lipca 2009 , Komentarze (2)

Byłam na zakupach i napadła na mnie zachcianka. Pomyślałam sobie, że w moim odmiennym stanie to normalka i można sobie nie odmówić.
I kupiłam i zjadłam śledzie po wiejsku. Nie jadłam tego chyba z 10 lat. I tylko przez pierwsze pięć minut czułam się dobrze. Potem poczułam kamień w żołądku. Ratunek: gorąca herbata miętowa. Zero reakcji pozytywnej. W następnym rzucie ogarnęła mnie taka senność, że dosłownie zwaliło mnie z nóg. Przespałam 3 godziny i w tym czasie rzekomo była burza, dzieci same zjadły sobie obiad i zbudowały potężny zamek z klocków. I jeszcze zwizytowała nas teściowa i pewnie znowu sobie pomyślała, że synowa leń sypia w biały dzień :-)
Ale ja nic nie zarejestrowałam. Spałam jak po prochach. Jak już się ocknęłam, czuję że serce mi lata i łomoce, głowa boli a w ustach jak po ciężkim kacu. Czytam etykietkę na opakowaniu mojej zachcianki (dopiero teraz o zgrozo!) i widzę, że jest tam mnóstwo rzeczy, od których stroniłam już od dawna. A przede wszystkim końska dawka cukru, doprawiona sacharyną. A jedyny duży napis głosił, że to niby BEZ KONSERWANTÓW. Pozostała chemia niekonserwująca zabiła by sporej wielkości szczura. Przetrwanie zawdzięczam chyba tylko swojej sporej masie mojego organizmu...
Głupia jestem i zła na siebie, że uległam pokusie. I przekonałam się drastycznie, że jedzenie ma decydujący wpływ na moje zdrowie fizyczne i psychiczne.
Przeczytałam wczoraj fajne zdanie: " Pożywienie powinno być lekarstwem, lekarstwo pożywieniem". I drugie: "Pożywienie może dać zdrowie, ale może również zabić". To Hipokrates. Jako motto na lodówce zawieszę :-). I jako wkładkę do portfela.

2 lipca 2009 , Skomentuj

Już czwartek. Przez ten okropny upał zatrzymał mi się czas. Chodzę nieprzytomna. Albo lepiej, leżę nieprzytomna. Cała podpuchnięta, buty ciasne, obrączka uwiera. Tylko przetrwać....
Weekend był piękny. Pies grzeczny, tylko mojego tatę złapał na spodnie. Muszę kupić kaganiec, to nie żarty. Dzieciaki zaglądały z dziadkiem do ula. Zrobił taki jeden rzeźbiony z szybą "w plecach" pnia. Można otworzyć drzwiczki i przez szybkę podglądać, jak sobie robaczki pracują. Napchaliśmy się miodu do bólu brzucha. Zaliczyliśmy wyprawę do lasu na borówki i poziomki, potem w domku zjedliśmy ze śmietaną. Pycha! W nocy burza. A że spaliśmy na drewnianym poddaszu, to łomot niesamowity. I jak się te grzmoty niosą echem po górach, to aż skóra cierpnie. Dzieciaki zachwycone oczywiście.
Do domu przywiozłam jedną ramkę z ula z pierzgą. Siedzę teraz i wydłubuję malutkim pilniczkiem to cudo i do słoiczka. Dla nie zorientowanych: pierzga to przefermentowany pyłek kwiatowy, którym pszczoły odżywiają swoje młode. To taka super mega odżywka z naturalnymi antybiotykami. Tylko pozyskanie jej jest strasznie pracochłonne. Ale warto zadać sobie trud, zwłaszcza jak się jest w ciąży i chce uniknąć farmakologii. Więc dłubię sobie i się kuruję, bo boli mnie gardło i angina grasuje w otoczeniu.
Dzidziuś sobie rośnie. Ruchliwe toto bardzo. Już zapomniałam, jakie to fajne, jak coś łaskocze w brzuchu. Prostuję się odruchowo, bo mam wrażenie, że go zgniotę, a potem sama się z siebie śmieję :-)
Gruba się robię. Trochę za wcześnie, ale jednak. Na razie uprawiam konspirację i wie tylko mąż, synek i mój teść (bo go lubię i chcę mu pokazać, że zasługuje na wtajemniczenie w przeciwieństwie do swojej żony, a mojej teściowej). A że nigdy chudzina ze mnie nie była, to się nieprędko pozostali domyślą. Ale oczy zrobią na pewno jak spodki. Bo to takie....
hm..... jakby dwoje nam było mało... Ludzie bywają głupi i naznaczeni ciasnotą umysłową. Domyślam się takiej reakcji, bo kuzynka spodziewa się trzeciego dziecka i krążą niewybredne komentarze na ten temat.
No ale mam to w nosie.
Mam zamiar być szczęśliwą potrójnie mamą :-)

26 czerwca 2009 , Komentarze (1)

Jestem po wizycie u pana ginekologa. Taki miło-zgryźliwy starszy pan. Wiem, że to niewiarygodne połączenie :-) Otóż ten pan kwituje moje skargi mniej więcej tak:
"Ja też mam straszne napady senności, ale w ciąży nie jestem." Albo: "Proszę panią, mnie też od pewnego czasu strasznie wypadają włosy, tylko że u pani to przejściowe, a ja już z tym muszę żyć do śmierci'".
Poza tym pan doktor nie uważa ciąży za stan patologiczno-chorobowy, nie zadręcza mnie ingerencjami wewnątrz-organizmowymi, nieustannie przypomina mi, że mam rozpieszczać siebie jak dziecko, bo za pół roku nie będę na to mieć czasu. W ogóle miły dziadziuś. Jest prezesem dużej spółki, mającej sieć przychodni ginekologicznych. Autorytet znaczy się.
Wyniki z cukru mam dobre! Na razie odetchnęłam, ale z diety nie rezygnuję, bo to może w każdej chwili się zmienić. I waga wreszcie stanęła, tzn. przez ostatni miesiąc nie przybyło. I to wielki sukces. Na razie trzyma się na 76 kg. Moim marzeniem jest max 85kg na grudzień, ale czy się uda? Poprzednie ciąże to + 20 kg, które potem szybko zniakały, ale mój kręgosłup krzyczał o pomstę do nieba, bo to prawie setka żywej wagi przy kurduplowatym wzroście.
Humor mi się poprawiła znacznie:-)
Dziś wieczorem wyjazd na weekend w Beskid Niski. A tam imieniny dziadka (85 lat), urodziny siostry (17lat), wyjadanie miodu wyjętego prosto z ula (mój tato ma pasiekę), ale tylko przez dzieci, ja sobie tylko koniuszek paluszka....
Boję się tylko, jak pies zniesie podróż, bo to 3 godziny jazdy, mogą być hece.
Przyjedziemy w nocy, tak lubimy najbardziej. Wyłączamy samochód, otwieramy drzwi, a tu taka cisza i czerń, że bolą uszy i oczy. Przy odrobinie szczęścia widać czarny kosmos. Nie jakieś tam blade gwiazdki, tylko niebo czarne jak sadza i gwiazdy takie, że aż kłuje w oczka. I tylko derkacze w trawach i daleki pomruk lasu. Och, już mi się chce jechać....
Życzę udanego weekendu :-)

25 czerwca 2009 , Komentarze (1)

systematyczność niektórych z was w dokonywaniu wpisów. Zagladam tu codziennie, ale jak mam coś wypocić do swojego pamiętnika, to...
Potrzebuję wstrząsu, żeby się rozpisać. Dzis nie było żadnego...
Więc krótko: jutro odbieram wyniki z badania glukozy  we krwi. Czuję, że będzie źle. Od tygodnia wypadają mi włosy w strasznych ilościach. Splatam warkocz, bo inaczej wszędzie pełno włosów. Zwłaszcza w obiedzie nikogo to nie cieszy. W sierpniu mam wesele brata, chciałam jakieś piękne uczesanie, ale chyba będzie krótko na jeża, bo czesać nie będzie czego.
Za oknem piękne słońce, chociaż dookoła pomruki burzowe. Nasza psica powoli opanowuje strach, leży na balkonie mimo tych odległych grzmotów. Dwa dni temu nie chciała wyjść z domu. Przemiła przylepa z niej. Tylko dzieci się boi, warczy, jak są w pobliżu i się wycofuje. Pewnie kiedyś zebrała cięgi od jakichś złośliwych smarkaczy. Trzeba nad tym popracować.
Dziś mąż zakładał nowe konto w banku przez internet. Jako hasło pomocnicze pojawiło się pytanie o imie najmłodszego dziecka. No i konsternacja.... Bo Marysia czy Marcyś ? :-) Bo że na M to pewna, tak się umawialiśmy jeszcze przed ślubem, że wszystkie nasze smyki będą na M.
Tymczasem najmłodsze M jest na tyle duże, że zaczynam czuć, jak przebiera łapkami. O rety! Jakie to fajne uczucie! Nareszcie coś pozytywnego po długich tygodniach mdłości wieczornych i samochodowych :-)

23 czerwca 2009 , Komentarze (2)

Mamy wreszcie psinkę nową, tzn. sukę. Po schronisku i innych przejściach. Taka spora sztuka, ponad 20kg, piaskowo-rudy kolor, chyba mix labradora z jakimś wyżłem.  Boi się własnego cienia. Zagłaskujemy ją nieustannie, a jej ciągle mało. Spokojna bardzo, tylko ten strach  przed wszystkim...
 Mieszka z nami już tydzień, więc oswojona z miejscem i domownikami. Sypia w salonie na parterze. Na kanapie oczywiście, bo nikt nie będzie jej całą nockę pilnował, żeby się tam nie pchała :-) Mądra bardzo z niej sztuka.
 Ale tej nocy przeszła samą siebie. Obudziły mnie odgłosy burzy, ale nie tylko. Do sypialni dobiegał łomot z salonu i dzwonienie kaloryferów. Biegnę więc na dół, włączam światło i widzę moją sunię z wybałuszonymi oczami, wywalonym jęzorem, z pyska kapie obficie ślina. Z parapetów pozrzucane doniczki z kwiatami, ziemia rozwleczona wszędzie. Poprzewracane krzesła. Pies biega nieustannie. Słyszę grzmot i widzę, że zwierzak rzuca się na oślep na okno, spada i dalej biegiem w innym kierunku. W życiu nie widziałam takiej paniki. Zwykle psy boją się burzy, ale zwijają się gdzieś w kłębek w kąciku i cichutko leżą.
Zamknęłam psicę w ciasnym i ciemnym przedpokoju. Zabrałam wcześniej wszystko, co dałoby sie zrzucić. Zabrałam się za sprzątanie. I tak to zeszło do bladego świtu.
Rano psina odmówiła pójścia na spacer (po burzy juz ani śladu). Zaparła się łapami o próg i koniec. Wyszłą dopiero po 14.00, kiedy zaświeciło słońce. Przesiedziała w domu w domu 17.00 godzin. Strach jest wielki.
Szkoda, że nie umie mówić. Może dowiedzielibyśmy się, dlaczego boi się facetów ubranych na zielono. I skąd ma na pysku mnóstwo drobnych blizn. I dlaczego nie chce jeść z miski, tylko biegnie do kompostownika i kopie za resztkami. I dlaczego boi się nawet szczeniaków... Długa lista. Sunia ma niecałe 2 lata. I ciężkie życie za sobą.
 Po sprzątaniu nocnym pojechałam półprzytomna do laboratorium. Wypiłam obrzydliwie słodki roztwór glukozy i kwitłąm w poczekalni dwie godziny. Nawet przeszło by fajnie, bo miałam ciekawą książkę ze sobą, ale dosiadło się pewne dziewczę w ciąży. Pierwszej ciąży. I tak nasłuchałam się o zdrowym odżywianiu, co należy, a czego nie należy, o żywności ekologicznej, o alergiach i ich zapobieganiu w ciąży, o porodach naturalnych, bo to wspaniałe przeżycie dla kobiety, o planach dziewczęcia, gdzie i jak będzie rodzić, o jodze, gimnastyce....
Oj, dużo tego było. Słuchałam. Kiwałam głową. Nie zaprzeczałam. Tez tak kiedyś miałam, ale teraz, będąc w ciąży raz trzeci wiem, że 70% tych teorii to fikcja, pobożne życzenia, moda, marketing i takie tam filozofie. I wiem, że mnie zależy na tym, żeby jeść zdrowo i rozsądnie, przetrwać te miesiące, urodzić zdrowe dziecko szybko i bez komplikacji i jak najszybciej w jak najlepszej kondycji wrócić do domu. I tylko niewielki procent tego planu jest zależny od mojej woli. Nie ważne, w jakiej pozycji i w jakim szpitalu, czy w dywanach prywatnego szpitala, czy w sterylnej siermiężnej klinice UJ. O wszystkim zdecyduje przypadek. Jaka położna i w jakim humorze, w nocy, czy w dzień, siłami natury, czy brutalnie po cesarsku... Nie myślę o tym. Tego nie da się przewidzieć. Nie chcę nikomu odbierać złudzeń i marzeń, ale sama nie mam już żadnych. Myślę o tym, jak będzie po wszystkim. I z tym mi dobrze :-)
Pozdrawiam serdecznie, tych, co tu jeszcze czasem zerkają i dziękuję za ciepłe słowa

22 czerwca 2009 , Komentarze (2)

Napiszę o czymś, co mnie niezmiernie poruszyło. Nie mogę przestać o tym myśleć. W sobotę, dwa dni temu, odbyły się dwa śluby. Pierwszy: mój kolega + jego bliżej mi nie znana wybranka; drugi: siostra mojego szwagra + kolega mojego męża.
Zaproszeni byliśmy na obydwa, nie poszliśmy na żaden, bo wszyscy się pochorowaliśmy na anginę, taką z wysoką gorączką (41 st.). Ale wieści mamy świeże, bo jest o czym gadać.
Ślub nr 1 odbył się z wielką pompą, impreza weselna w drogim hotelu, bo musiało być wystawnie. W czasie przyjęcia rodzice nowożeńców zaczęli się kłócić między sobą, ponieważ rodzice Młodego (bardzo bogaci) zażądali od Panny Młodej podpisania intercyzy, o czym wcześniej podobno nie wspominano. Tyle co zaślubieni wzięli stronę (każde) swoich rodziców. Dzisiaj do sądu trafił pozew o rozwód. I po małżeństwie. Jestem w szoku.
Ślub nr 2 w rodzinie, więc informacje bogatsze. Pan Młody postanowił nadal mieszkać u mamusi, gdzie ma swój pokój (facet ma 37 lat, to jego pierwsze małżeństwo). Jego siostra użądziła mu awanturę, bo miała zamiar przejąć jego pokój. Pani Młoda po odespaniu imprezy oznajmiła swoim rodzicom, że ma zamiar w domu (rodziców!!) robić generalny remont, bo w takim syfie jej mąż nie może egzystować, więc najlepiej, żeby się wyprowadzili do starego domu (od ponad 10 lat używanego tylko jako przechowalnia warzyw i starych rupieci, zawilgoconego, bez centarlnego ogrzewania i łazienki). Dodatkowo pokłóciła się ze swoim bratem, który wraz z żoną i dziećmi zajmuje piętro w domu rodziców. Ten brat to mój szwagier. Jest w trakcie budowy domu, więc mieszkać tam zamierza maksymalnie do listopada. Ale siostra żąda, żeby wynosił się już, bo ona musi gdzieś mieszkać w trakcie planowanego remontu. W szoku są wszyscy: rodzice, szwagier i my, tzn. ja i mój mąż, bo znamy ową Panią Młodą jako cichą, spokojna i miłą dziewczynę (ma 26lat, właśnie skończyła studia). Zastanawiam się, co jej odbiło. Może fakt, że po wielu miłosnych niepowodzeniach wreszcie złapała faceta (starego kawalera, który woli mamusię od żony) spowodował, że poczuła się pewnie i pokazała nareszcie, jaka jest naprawdę?
Smaczku aferze dodaje fakt, że mój szwagier, sprowokowany przez smarkulę (jak swoją siostrę określa), powiedział, że nawet gdy się wyprowadzi, to nadal jeden pokój w domu rodziców ma należeć do niego, bo jak będzie odwiedzał rodziców z żoną i dziećmi, to musi mieć się gdzie zatrzymać (jego nowy dom powstaje 4km od rodzinnego domu, więc nie będą to wizyty z noclegiem). Więc jeden pokój ma być zamknięty i nieużywany tylko dla widzimisię mojego szwagra.
Słucham tak tych wieści i oczy mi się robią coraz bardziej okrągłe. I myślę sobie, że albo świat wokół mnie zwariował, albo ja jestem nieprzystosowana.
Zbieram dalej wieści:
Kuzynka mojego męża właśnie się dowiedziała, że jej mąż od 15 lat ma kochankę i 11-letniego syna; mieszka dwie ulice dalej; facet przez wszystkie lata traktował te związki równolegle i nie miał żadnych skrupułów. Poszedł pozew o rozwód.
Kuzyn mojego męża (brat oszukiwanej kuzynki) zdradzał swoją żonę przez kilka miesięcy; wpadł, bo mąż jego kochanki zadzwonił do jego żony; kuzyn mieszka teraz u kolegi, żona wyrzuciła go z domu i chce rozwodu.
Drugi kuzyn mojego męża został po 20 latach wyrzucony z domu przez żonę, która twierdzi, że zmarnował jej życie, interesuje się tylko telewizją i piwem i ona ma dość jego zafajdanego widoku; kuzyn mieszka teraz u mamusi. Rozwód w trakcie. Kuzyn pociesza się w ramionach innej mężatki, rozbijając kolejne małżeństwo.
Więcej kuzynów i kuzynek mojego męża brak. Rozpad związków w rodzinie męża wynosi na razie ok 90%. Zostajemy my, męża siostra i moi teściowie, których małżeństwo jest fikcją od co najmniej 20 lat.
Przygnębiające. I głupie. Głupie, że ludzie potrafią tak sobie i innym ubabrać życie. Inspirują się głupimi gwiazdkami popowymi, czy jak? Że aktorki i pseudo-artystki robią głupie rzeczy, to cały naród musi? Już nie mogę się doczekać, kiedy będą nas pokazywać palcami, że taka nienormalna para, bo małżeńska, bo troje dzieci (kto to widział! patologia się zaczyna!). Teściowa cały czas mi kładzie do głowy, że mąż mnie zdradza, a jak nie, to kwestia czasu. A moja teściowa zawsze ma rację. Przynajmniej ona tak uważa :-) I w końcu nie możemy psuć statystyki, wszyscy zdradzają, to my też musimy. A jak nie, to coś nie tak z nami. Jakieś wybrakowane egzemplarze....
Oj, nazbierało mi się... Ale sami widzicie, że nie wesoło....I jeszcze szaruga za oknami... to się zbiera na przemyślenia.

10 czerwca 2009 , Komentarze (2)

Mogę sobie odmówić lodów, czekolady, ciasta... Nawet truskawki potrafię zignorować. Ale gdy pojawiają się czereśnie... Poddaję się.... Drzewo rośnie przed domem. One są duuuże, soczyste, ciemno-bordowe.... I tak przez kilka tygodni, bo duże to drzewo... Macie jakis sposób na taką pokusę? Zamykanie oczu nic nie daje, bo przez ciążę mam strasznie wyczulony węch :-) Śnią mi się po nocach.... Zęby mnie bolą od nich, brzuch mnie boli, waga rośnie, ale... myślę sobie: jeszcze tylko tydzień i się skończą...
A potem pewnie następna pokusa... arbuzy :-)
Pozdrawiam wszystkich! Rozumiem słabych i podziwiam mocnych!

8 czerwca 2009 , Komentarze (1)

Ten straszny piątek jakoś się skończył. Córka ma anginę i antybiotyk. Dziś synek zaczyna chorowanie. W sumie dzieciaki w domu i dom sie trzęsie w posadach.
Mąż się uparł, że powinniśmy sprawić sobie psa, to się dzieciaki będą wyżywać na spacerach. Nawet znalazł jakieś ogłoszenia o adopcji. Dzwonię dziś więc i jestem w szoku. Aby adoptować psa, trzeba spełnić niewyobrażalne warunki. Po rozmowie z jedną taką panią poczułam się osobą całkowicie niedojrzałą, nieodpowiedzialną i niegodną zajmowania się psem. Mam fatalne warunki mieszkaniowe i w ogóle powinnam iść do więzienia, zamiast adoptować psa. Brrr....
Dzwonię w drugie miejsce. I rozmowa krótka i rzeczowa: czy miałam już psa (tak!), gdzie chcę go trzymać (w domu!), czy dom duży? (270m2!, zmieści się nawet olbrzymi pies!), czy ogród (tak! duży!). Kiedy mogą przywieść zwierzaka? (o każdej porze, jestem cały czas w domu!). Ufff.... A więc można... potraktować człowieka po ludzku. Kocham zwierzaki, ale nie traktuję ich jak świętość. Staram się zachować umiar i rozsądek i nie stawiać psa na pierwszym miejscu kosztem męża i dzieci, bo piesek skrzywdzony przez los i złych ludzi i trzeba mu całodobowej niańki. Jak tworzymy stado, to ma być w nim hierarchia, no nie?
Tak sobie myślę, że tacy nawiedzeni "obrońcy zwierząt" robią więcej szkody, niż pożytku dla zwierzaków. I może taki pies jest bardziej szczęśliwy biegając luzem w ogrodzeniu i śpiąc w budzie, niż wegetując w schronisku w małym boksie. Mój stary psiak za nic nie chciał do domu i nawet w najgorszą pogodę leżał na balkonie. Ktoś by powiedział, że się znęcam nad psiakiem, bo mu zimno i twardo. A to był jego wybór. Kochał wolność, ciszę i spokój, ludzie byli dla niego zbyt ruchliwi i hałaśliwi. Wolał swój spokój, niż koc pod kominkiem.
Wiem, że temat niezbyt dietetyczny :-) Ale poruszyło mnie to bardzo. I odwróciło uwagę od talerza :-)
Pozdrawiam wszystkich, którzy tu jeszcze czasem zaglądają :-)

5 czerwca 2009 , Komentarze (1)

....że lepiej byłoby z łózka nie wstawać. Zaspałam, synek spóźnił się do szkoły, córka 40 st gorączki (o 8.00 rano!), omal nie spowodowałam wypadku (miałam zaćmienie umysłu i zajechałam drogę kobiecie z pełnym samochodem dzieciaków; dobrze, że miały foteliki), zrobiłam mega zakupy i przy kasie bank odmówił realizacji transakcji.... Więc zakupy zostały w sklepie, ja do domu i chcę przez internet zapłacić fakturę, żeby odblokowali to kichane konto. A tu niespodzianka! Konto zablokowane, bo rzekomo wpisałam 3 razy nieprawidłowe hasło. Nie przypominam sobie tego faktu. Może ktoś zrobił włam? Cholera wie. Na obiad będą kanapki. Odkręcenie blokady potrwa, bo weekend.
Chcę z córką do lekarza- nie ma wolnych miejsc. A tu piątek!! Znowu będę się błąkać po nocnych dyżurach szpitalnych.
Żeby się dobić, weszłam na wagę. Zaczęłam tyć.+ 5 kg po 11 zaledwie tygodniach ciąży. Lekarz już wypisał mi skierowanie na krzywą cukrową z gigantycznym obciążeniem. Chyba się nie wywinę tej wstrętnej cukrzycy. Już mnie przeraża perspektywa wciskania w siebie pszennych bułek pod dyktando przedpotopowych dietetyków. Nie  myślę wcale o dziecku. Myślę tylko, jak przetrwać ciążę. A potem jak znowu schudnąć, czyli jak zasilić szeregi dzielnych Vitalijek.
Do końca dnia daleko. Aż się boję myśleć, co mnie dziś jeszcze dopadnie. Oby bez większych strat się obeszło.

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.