Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Wracam do formy po urodzeniu synka. Jako weteran odchudzania wierzę, że tym razem, nauczona własnymi błędami, potrafię racjonalnie i mądrze uzyskać wymarzoną wagę i kondycję :-) Jestem typową kurą domową z zacięciem pedagogiczno- filologicznym. Pochłaniam masowo książki, zajmuję się dzieciakami, z kuchni zrobiłam jaskinię alchemika. Nie stronię od robótek ręcznych wszelkiego rodzaju. Lubię zwierzęta, jeśli one mnie lubią. Jestem utalentowana muzycznie, ale to talent zmarnowany. Bywam marzycielką, złośnicą, przykładną żoną lub nieznośną synową. Dla każdego coś innego :-D

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 89237
Komentarzy: 741
Założony: 13 stycznia 2009
Ostatni wpis: 5 września 2014

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
kasiapelasia34

kobieta, 49 lat, Kraków

160 cm, 79.60 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

21 maja 2009 , Komentarze (2)

Może jeszcze ktoś o mnie pamięta? Bo ja zaglądam! I czytam! I coś dziewczęta marudzicie, że grzeszycie, że lody, że słodycze, że weekendy i imprezki to koszmar... A gdzie asertywność i silna wola? A motywacja? Osłabła z wiosną? Co?!!
Wiem, wiem. Mnie to łatwo mówić. Ale zmobilizować Was chcę troszkę. Ja też na diecie, bo boję się nawrotu cukrzycy i na wszelki wypadek nie popuszczam sobie. Ale zachcianki mam... Tylko dziwna sprawa, że odkąd zaczęłam się z wami odchudzać, to tak mi się smaki pozmieniały, że te zachcianki jakieś takie zdrowe. A to truskaweczka, a to kiszona kapusta, a to czereśnie...
Dwa tygodnie temu byliśmy na chrzcinach. Przyjęcie w restauracji. Podano lody, tak bajecznie przybrane, że omal mi oczy nie wypadły. Myślę sobie: zjem, nie jadłam lodów prawie rok. I jem te lody i czuję, jak robi mi się okropnie mdło. Obrzydliwie słodkie i tłuste jakieś... Myślę, że może lody trafiły się niedobre, ale pozostali pałaszowali z zachwytem. Wydłubałam więc z lodów bakalie, owoce, wafelek, a resztę oddałam ślubnemu. Bo jemu zawsze lodów mało...
Druga moja dawna słabość: chałwa i sezamki. Teraz nie wchodzi mi wcale. Nawet na wielkim głodzie. Wstręt mam. I się z tego cieszę. I to wszysko efekt zdrowej diety i mobilizacji w waszym towarzystwie!
Jak już obniosę te swoję dziewięć miesięcy do finiszu, to wracam do odchudzania. W końcu nie zdążyłam osiągnąć zamierzonego celu wagowego. Trochę żal, bo szło mi dobrze, jak nigdy w życiu.
Więc przynajmniej Wam sukcesu życzę!

22 kwietnia 2009 , Komentarze (3)

Nie da się bez Was żyć. Muszę tu zaglądać !

22 kwietnia 2009 , Skomentuj

Za ciepłe słowa! Sama zaczęłam się bardziej cieszyć :-) Bo na początku to czarne myśli. I mąż się cieszy jak szalony, bo mówi, że dojrzał wreszcie do świadomego ojcostwa. I że na dziecko jesteśmy przygotowani jak mało kto, bo nam nasze dwa szkraby wysoko poprzeczkę rodzicielską podniosły.
Trzymam się nadal tej samej diety, waga stoi, ani drgnie. I bardzo się z tego cieszę, bo przy poprzednich ciążach zaczynałam tyć w zawrotnym tempie już w pierwszych tygodniach. Biegam sobie w fajnych ciuszkach, do których rok temu nie mogłam się wcisnąć. Żadnych mdłości, co poprzednio mnie dręczyło okrutnie.
Cukier badany regularnie i w NORMIE! Oby tylko tak dalej...
Tak sobie myślę, że to dziecko to ewidentnie wola Boska. Wbrew naszym planom i oczekiwaniom, ale w świetnym momencie i jak dotąd bez koszmarnych przejść ciążowych, na które dwukrotnie byłam skazana. I nawet nie zastanawiam się, kto to będzie :-) Bo syn jest, córka jest... Chyba zrobimy sobie niespodziankę i poczekamy do końca :-)

16 kwietnia 2009 , Komentarze (7)

Koniec mierzenia i ważenia z nadzieja na to, że ubyło. Bo wszystko wskazuje na to, że teraz będę rosnąć. Długie oczekiwanie na @ okazało się daremne. I będzie BOBAS :-D. Sam się wprosił :-)  Ciesze się, bo tak z premedytacją, to bym się nie zdecydowała. Mam jeszcze zbyt świeże w pamięci przejścia z poprzedniej ciąży.
Ale tak sobie myślę, że ja to mam szczęście! Z pomocą Vitalii zgubiłam 11 kg, poprawiłam kondycję, nabrałam zdrowych nawyków i dlatego start w następne 9 miesięcy jest duuuuuużo łatwiejszy. Zapewne czeka mnie zaraz cukrzyca ciążowa, ale już wiem, jak się jej nie dać. Gdyby to mi się przyrafiło pół roku temu, byłaby czarna rozpacz.
Tak więc pewnie przyjdzie mi się pożegnać z wami na jakiś czas. Chociaż pewnie zaglądać będę, bo chyba się od was uzależniłam :-)
Pozdrawiam wszystkich i życzę wytrwałości w dążeniu do celu!!!

2 kwietnia 2009 , Komentarze (2)

Słońce świeci, a wiaterek lodowaty. Wirus na razie górą. Dzieci w łóżkach z gorączką. Dziś dwa kursy do lekarza. Marzy mi się coś słodkiego...Ale to tak na zasadzie pocieszenia się. Bo myślę sobie, że jak przez całe życie słodycze to była nagroda za dobre sprawowanie, z okazji świąt, imienin, wizyt gości, to już do końca życia bedzie się kojarzyć z czymś przyjemnym. I nie chodzi tu o smak. Gdybyśmy jako dzieci nie zostali tak "zaprogramowani", to nie pojawiałby się ciąg na słodkie wtedy, gdy nam źle, gdy mamy trudniejsze dni, gdy mamy poczucie, że jesteśmy nieszczęśliwi...
Chodzę z synkiem na zajęcia psychoterapeutyczne do poradni psychologicznej. Zawsze wychodzi z zajęć z batonikiem. Dostaje go, bo podporządkowuje się regułom obowiązującym w trakcie zabaw tam prowadzonych. Czyli w nagrodę i na zachętę. Mogę się założyć, że jak tak dalej pójdzie, w dorosłym życiu będzie się "nagradzać" czymś, co jest nie tylko bezwartościowe, ale czasem wręcz szkodliwe. Zastanawiam się, co musi się wydarzyć, aby przerwać to błędne koło. Bo jak fachowcy od wychowania tak nagradzają, to ktoś, kto sie z tym nie zgadza, jest traktowany jak dziwak.
Zresztą taka opinię już na swój temat usłyszałam od ... wychowawczyni w przedszkolu. Inaczej to brzmiało: ma pani dość oryginalne poglądy! Bo sprzeciwiłam się kupowania worka słodyczy za 40 zł dla dzieci z okazji Mikołaja.
Przyznam, że mam momenty zwątpienia i zastanawiam się, czy to możliwe, że większość wokół mnie się myli. Ale kiedy czytam wasze pamiętniki i opisy zmagań z apetytem na słodycze, bitwy aż nader często przegrywane, to utwierdzam się w przekonaniu, że mam rację. Mam rację nie pozwalając zarzucać krewnym i znajomym moich dzieci słodyczami. Ciasto domowej roboty z okazji niedzieli zupełnie wystarcza. A dzieciaki mają tak wyczulony smak, że potrafią jedząc takie ciasto wymienić składniki, z których zostało zrobione. I założę się, że to dlatego, że nadmiar cukru nie zabija ich kubków smakowych.
A teraz idę sobie ugotować mus jabłkowo-cynamonowy z sokiem z cytryny. Pyszne, słodkie i zdrowe :-)

1 kwietnia 2009 , Skomentuj

Ciepło nareszcie, ale kto by się tym cieszył.... Tzn. cieszę się! Ale nos mam jak trąba słonia od kataru, dzieciaki leżą w łóżkach z wysoką gorączką (i żadnych innych objawów). Z domu wyjść nie mogę, bo soczki, bo jęki, bo źle, bo ....
Przez to przeziębienie jestem tak osłabiona, że nie mam sił wziąć się za cokolwiek, a otoczenie domu woła o pomstę do nieba. Jak się zaraz nie zabiorę, to pokonają mnie dzikie chaszcze. Sąsiedzi się krzątają, a ja się snuję po domu... Wszędzie mnóstwo zaległości. I co mi przyszło z tej wiosny...
Ale przynajmniej nie chodzę do szkoły :-)
Waga mi się chyba popsuła, bo wskazówka się zacina ciągle na tej samej cyferce..
Wszystko przeciw mnie...klasyczny dołek chyba.

27 marca 2009 , Komentarze (1)

Wirusik mi się wkradł. W gardełko! Drapie jak cholerka. Głowa pęka, osłabienie ogólne. Na szczęście powietrze jakby cieplejsze i śpiewy godowe sikorek brzmią jakoś bardziej autentycznie :-) Na szczęście ptaki nie marudzą, że boli je gardło :-)
Synek w domu (rekolekcje) nudzi sie potwornie, na każdą moją sugestię odpowiada: a co mnie to obchodzi? To taki refren.
Pytam: chcesz kakao? On: a co mnie to obchodzi?
Śmieszne takie zachowanie :-) Trzeba przeczekać te szczenięce wygłupy. Tylko skąd brać cierpliwość? Może ktoś wie?
A tak na marginesie, urządzanie trzech dnich wolnego od szkoły, bo są rekolekcje, to skandal. Pomieszanie pojęć. Katoliczką jestem praktykującą, ale wstyd mi za tych, którzy to wymyślili. Bo szkoła to obowiązek pracy nad nauką i rozwojem, równo dla wszystkich, a rekolekcje to sfera przekonań i praktyk religijnych, ale PRYWATNYCH. Pytam więc, dlaczego instytucje świeckie i państwowe dają takie fory katolikom, dyskryminując w ten sposób pozostałych? Bo nie-katolicy muszą brać urlopy, żeby się zająć dziećmi, które nie mogą pójść do szkoły, po pozostali idą na godzinę do kościoła.
Wstyd mi i tyle. Praca i obowiązki to jedno, a przekonania religijne to drugie. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby dzieciaki poszły na naukę rekolekcyjną po lekcjach. Miałyby poczucie, że robią coś ekstra, dodatkowego, a nie mają fajne wolne od szkoły i odbębniają coś w kościele. Uczą się, że należą im się przywileje, bo są katolikami. Praktyka religijna nie jest związana z pewnym świadomym wysiłkiem i rezygnowaniem z czegoś. Po paru latach takich rekolekcji wyrosną kolejne tłumy zapełniające kościoły bezrefleksyjnie i dlatego, że tak są przyzwyczajeni, a nie na skutek głębokich i przemyślanych przekonań.
No, to pozbyłam się troche żółci. Mam nadzieję, że nikomu nie popsuje to humoru.
BO TERAZ TRZEBA NAM POZYTYWNEJ ENERGII!!!
w końcu takie czekanie na wiosne jest nieco wyczerpujące:-)
Pozdrawiam wszystkich!!
Ps. Zakwitły piękne przebiśniegi.

23 marca 2009 , Komentarze (1)

Dziś mam wolne od szkoły. Synek pojechał z klasą d kina. On to lubi, więc nie spodziewam się dziś żadnych "atrakcji". Poza tym zadbałam o wzmocnienie mu motywacji: podpisaliśmy umowę, że jak zbierze 100 punktów, dostanie duże wymarzone LEGO technic. Żeby dostać punkt, musi być w porządku w szkole. Zależy mu bardzo, więc przynajmniej przez kilka dni będzie się nieco kontrolował.   Miałam też rozmowę z dyrekcją szkoły. W pierwszej klasie synek dostanie wychowawczynię specjalizująca się w rewalidacji. Więc opieka będzie fachowa. Postanowiłam też sobie, że popracuję nad bliższymi relacjami z rodzicami. Nawet jeśli będą mieć chęć wyeliminować moje dziecię, to będą mieć opory ze względu na mnie. Bo trudniej występować przeciw komuś, kogo się dobrze zna i choć trochę lubi.
Coraz bardziej też zdaję sobie sprawę z tego, że tak naprawdę to i nauczyciele, i psychologowie oczekują, że to rodzice trudnego dziecka rozwiążą problemy, a oni sobie czekają na efekty i ewentualnie podsuwają sugestie. Nie chcę myśleć, co by było z moim dzieckiem, gdybym nie miała wykształcenia pedagogicznego, wiedzy psychologicznej i ogromnej woli walki o normalne życie dla mojego syna. Niby jest cały sztab fachowców, którzy mają się takim dzieciakiem zająć i mu pomóc, ale to jest tylko ich praca. A pracę traktujemy różnie. I motywacja też jest niższa, niż u rodzica.
A tak podsumowując muszę stwierdzić, że winny jest przede wszyskim ułomny system edukacyjny, nastawiony na dzieci posłuszne, zdolne i bez żadnych trudności wychowawczych. Bo gdyby było inaczej, nie reagowano by przerażeniem na dzieci "kłopotliwe". A to one włąśnie najbardziej potrzebują ODPOWIEDNIEJ edukacji. Dziecko zdolne, zdyscyplinowane i prawidłowo się rozwijające i tak sobie poradzi.
Nizbyt ten temat do Vitalii pasuje, ale akurat nie o jedzeniu teraz myślę najwięcej :-D
A dieta jest ok, a właściwie to nie dieta. Rozczytałam się w książkach Montignac'a i doszłam do wniosku, że to jest to, co mi najbardziej odpowiada. Jem więc sobie do woli, dużo pyszności, gotowanie znowu mnie cieszy, a rodzina żąda tego samego, co jem ja. I przy tym wszystkim waga cały czas w dół! Powoli, ale systematycznie. I o to chodziło! Polecam wszystkim, którzy nie znoszą liczyć kalorii i chodzą wściekli i głodni :-D (ja to już przerabiałam; i nigdy więcej!)
Pozdrawiam serdecznie wszystkich, którzy poczytują mój pamiętnik. Wasze dobre słowa dają mi dużo pozytywnej energii i siły do pokonywania trudów szarej codzienności. Dzięki Wam mogę więcej!

19 marca 2009 , Komentarze (2)

Wychodzimy z dzieciakami rano do szkoły, a na naszej brzozie prawdziwy szpak! I już pięknie śpiewający! Więc jednak będzie ta wiosna! To nic, ze dziób mu zapychał sypiący gęsto śnieg :-)
Kolejny dzien odpokutowałam w szkole. Synek mnie testuje. Wychowawczyni ma ewidentnie niezbyt silną osobowość i ten mały cwaniak to wyczuł. Robi, co chce i świdruje oczkami w moja stronę, co ja na to powiem. Boję się, że jak w końcu wyjdę z klasy, to nie będzie czuł zadnego bacika nad sobą i znowu się zacznie dzika samowola.
Mały poopowiadał pani w szkole, że jego mama się odchudza i przestanie dopiero wtedy, gdy będzie chuda jak deska :-)
Zauważyłam, że gdy sie mówi swobodnie, że się odchudza, to każdy zniechęca i z politowaniem kiwa głową. Ale inaczej brzmi, kiedy się mówi, że ma się cukrzycę. Wtedy każdy współczuje, że nie mogę jeść tych wszystkich "pyszności" i że taka nieszczęśliwa pewnie jestem...
A ja jestem szczęśliwa!!! Właśnie teraz, gdy mi ubywa na wadze, gdy nie chodzę ciągle zmęczona i senna, gdy rozrywa mnie energia i optymizm! I to tylko dzięki temu, że wreszcie już nie jem tych "pyszności". Czy to tak trudno zrozumieć?
Nie potrzebuję współczucia, że choroba... Potrzebuję wsparcia. Dzięki Wam wiem, że warto coś zmieniać w swoim życiu! I że zwracanie uwagi na to, co się je, nie jest dziwactwem i fanaberią, ale bardzo ważnym elementem życia. Bo od tego zależy zdrowie, samopoczucie, poczucie własnej wartości. Bo to świadczy o miłości do siebie samego. Bo jak się nie kocha siebie, to nie potrafi się prawdziwie kochać kogokolwiek :-)
Moi drodzy! NIECH KAŻDY POKOCHA SIEBIE! A WSZYSCY BĘDĄ KOCHANI!

18 marca 2009 , Komentarze (1)

Przebojowe zachowanie mojego synka sprawiło, że zapisałam się do "zerówki".
Już trzeci dzień przesiaduję w szkole po sześć godzin dziennie i próbuję dociec, co jest nie tak, że mój dzieciak wpada w szał. Oddzywa się moja belferska dusza i zaczynam żałować, że nie poszłam po studiach do pracy. Szkoła mnie ciągnie. Może też dlatego, że widzę, że wychowawczyni mojego smyka nie bardzo sobie daje radę. Albo to syndrom "wypalenia " zawodowego, albo taki ma charakter...
W każdym razie dla mnie siedzenie na stołeczku z uszami między kolanami przez tyle godzin to niezły wyczyn i tortura. Ale synek trzyma się dzielnie, żeby nie zawieść mamy oczekiwań...
W domu wszystko leży, kwiczy i zarasta....
Obiady gotuję w nocy...
Pralka się tłucze, jak wszyscy śpią...
Wiem, że to chleb powszedni wielu z was, ale dla mnie to szok.
I problem, jak tu trzymać swoją diete i dostosować ją do przerwy śniadaniowej w szkole...
Za oknem śnieg... I GDZIE TA WIOSNA, PYTAM?!!!

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.